Dzień dobry wszystkim po raz kolejny! Po kilkumiesięcznej przerwie powracam z nowym tekstem, tym razem o wiele dłuższym od poprzednich. Kwartet uzależnionych powstał specjalnie na Wakacyjne Wyzwanie Literackie Tasiemiec vol. 3, akcję organizowaną na forum literackim Mirriel. Z założenia jego objętość nie miała przekraczać 10 tys. słów, wyszło jednak jak zwykle i koniec końców całość ma ~48 000. Wiem, że ogromna ilość tekstu na raz jest w stanie odstraszyć nawet największych śmiałków, dlatego też dzielę poniższy twór na kilka części.

Kończąc już tę gadaninę, mam przyjemność zaprezentować Wam część pierwszą.

Miłej lektury!


KWARTET UZALEŻNIONYCH

And after all that we've been through
And after all we left in pieces
I still believe our lives have just begun
'Cause now the past can be outrun
I still believe the best is yet to come.

październik, 2012r.

Londyn, Anglia

– Kawa dla ciebie, Harry.

Potter odebrał od sekretarki filiżankę parującego napoju.

– Dzięki, Mandy.

Dziewczyna zatrzepotała rzęsami, a młody auror westchnął w duchu. Zawsze to samo – pomyślał, otwierając drzwi do gabinetu.

Pomieszczenie, w którym przyszło mu pracować, było stosunkowo skromne jak na wielkiego Harry'ego Pottera. Żółte ściany wprowadzały ciepło, a jasne drewniane biurka nie przytłaczały. Na jednym z czarnych, obrotowych krzeseł siedział młody mężczyzna. Jego rudawe włosy jak zawsze były idealnie przygładzone, każdy milimetr ubrania wyprasowany, a buty świeżo wypastowane. Obracał w dłoni – nota bene wyjątkowo zadbanej – niebieski długopis, od czasu do czasu stukając nim o blat.

– Cześć, Terry – przywitał go Harry.

Mężczyzna oderwał wzrok od papierów, grymas na jego twarzy zastąpił delikatny uśmiech. Miał ciepłe, czekoladowe oczy, które sprawiały, że cała jego postać wręcz emanowała uprzejmością.

– Hej, Harry.

– Co u Cho?

To był ich standardowy rytuał. Zawsze na początku dnia Potter pytał, jak ma się panna Chang, dobra znajoma Terry'ego, a Boot odwdzięczał się mu zainteresowaniem w temacie Harry-Ginny, całkowicie niezrażony faktem, że odpowiedź Harry'ego niezmiennie brzmiała w najróżniejszych odmianach w porządku. Obaj słynęli raczej z nieśmiałości i choć doskonale im się razem pracowało, ciężko było im zacząć rozmowę, która dopiero po czasie przeradzała się w luźną pogawędkę.

– W porządku. Dostała pracę w Esach i Floresach na Pokątnej. Cieszy się jak diabli.

Harry nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko delikatnie, choć gest ten nie objął jego oczu.

– W piątek mamy się stawić u ministra, podobno ma do nas jakiś interes – zakomunikował Terry, nie doczekując się odpowiedzi Harry'ego.

Potter wciąż milczał.

oOo

– Tak, byłem umówiony – warknął Teodor, po raz piąty powtarzając te same słowa.

Angela, jak mówiła plakietka przyczepiona do kieszonki kamizelki, usilnie twierdziła, że prezes Malfoy nie przekazał jej żadnej informacji o dzisiejszym spotkaniu. Oczywiście miała rację. Nott nie miał najmniejszej ochoty kontaktować się z Draconem, ani tym bardziej powiadamiać o swoim przybyciu. Po prostu potrzebował z nim porozmawiać – już, teraz, natychmiast – i nic nie obchodziło go to, że Malfoy ma ściśle napięty grafik i terminarz wypełniony po brzegi.

– Pozwoli pan, że skontaktuję się z panem Malfoyem – powiedziała cichym głosem sekretarka i zaczęła powolnym ruchem wybijać numer na telefonie stacjonarnym.

Teodor nie potrafił zrozumieć, dlaczego Draco – ten Draco od szlam, dworu i zastępu skrzatów na usługach – zaczął bawić się w kontrakty handlowe w mugolskiej firmie. Nieważne jednak jak wielkim obrzydzeniem by go to nie napawało, musiał przyznać, że Malfoy zawsze umiał się właściwie ustawić. Zarabiał na tyle dobrze, by móc normalnie – albo i więcej niż normalnie – funkcjonować, jednocześnie odcinając się oraz uniezależniając od czarodziejskiego świata, unikając kpin i skrywanych spojrzeń przepełnionych pogardą.

Angela odchrząknęła i suchym tonem poinformowała Notta, że pan Malfoy zgodził się na rozmowę. Mężczyzna mruknął pod nosem jakieś podziękowanie i ruszył w kierunku gabinetu Dracona.

Papierkowa robota absolutnie nie była tym, co Draco chciał robić w życiu. Jeszcze za czasów szkoły, gdy był na tyle szalony, by snuć marzenia, pragnął pracować w domu i zajmować się handlem meblami. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że od młodego knypka Malfoy uważał drewno za piękny materiał rzeźbiarski. Czasem, jeszcze za czasów świetności, gdy Narcyza z Lucjuszem wychodzili na bankiet, a Draco pozostawał sam w Malfoy Manor, chodził na strych, by przyglądać się starym meblom. Porzuconym, niepotrzebnym, niewpasowującym się w wystrój rezydencji, lecz mimo to mającym swoją duszę. Prostych, a jednocześnie tak zachwycających, że Draco mógłby całymi dniami przesiadywać na strychu i badać ich fakturę dłonią. Swego czasu dużo czytał na ten temat. W porywach prawdziwego szaleństwa wydawało mu się nawet, że mógłby pójść na mugolski uniwersytet i studiować konserwację drewna. Ów pomysł jednak ulotnił mu się z głowy równie szybko, jak pojawił, gdy tylko zdał sobie sprawę z jego absurdalności.

Właśnie składał kolejny zamaszysty podpis, kiedy drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł wysoki, młody mężczyzna o pociągłej twarzy, ciemnych oczach i kwadratowej szczęce. Przydługie, kręcone włosy swobodnie okalały jego twarz. Był raczej żylasty i dość wychudły, a długie, brązowe palto luźnymi falami opadało wzdłuż ciała, dodatkowo go wyszczuplając. Lewą dłoń, przyozdobioną rodowym sygnetem, mocno zaciskał na czarnej lasce zakończonej niewielkim szmaragdem.

– A kogóż tu przywiało – powiedział Draco, rozpierając się na swoim krześle. – Nott. Cóż za niespodzianka.

Gość w żaden sposób nie odpowiedział na zaczepkę Dracona. Bez zaproszenia zajął miejsce naprzeciwko mężczyzny i skinął głową w kierunku dwóch zabrudzonych kubków stojących na biurku.

– Widzę, że nadal pijasz kawę hektolitrami. To niezdrowe, Malfoy.

– Widzę, że wciąż ćmisz te swoje cienkie fajki – odciął się Draco, wskazując na pogniecioną paczkę papierosów wystającą z kieszeni płaszcza.

– Trzeba czymś zająć ręce.

Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Draco wrócił do swoich papierów i dokończył podpisywanie faktur, które dzisiejszego ranka przyniosła mu jego współpracownica, Mary.

– Nie będziesz miał nic przeciwko… – zaczął Nott i wyciągnął z opakowania jednego papierosa.

– Nie.

Mężczyzna wstał i podszedł do okna. Rozsunął zasłony, na co Draco skrzywił się mimowolnie. Zawsze pracował w zaciemnionym pomieszczeniu, za światło mając jedynie lampkę. Czuł się lepiej, kiedy promienie słoneczne nie tańczyły na blacie jego biurka.

Podczas gdy Nott wypalał papierosa przy otwartym oknie, Malfoy podszedł do ekspresu i zaparzył kolejną kawę. Po chwili do dwóch brudnych i pustych kubków dołączył kolejny, wypełniony aromatyczną kawą, której przyjemny zapach rozniósł się po gabinecie i zmieszał z drażniącym nozdrza dymem.

– Doprawdy, Malfoy. Nigdy nie spodziewałbym się, że pięć lat po zakończeniu wojny znajdę cię na ciepłym stołku w mugolskiej firmie – powiedział nagle Teodor, wypuszczając z ust smętne obłoki dymu, które zataczały powolne okręgi przed jego twarzą.

– Widzisz, Nott, wolę pracować w mugolskiej firmie, niż należeć do jakże szlachetnego grona bezrobotnych.

Teodor wciąż stał niewzruszony, ze spokojem zaciągając się dymem. Za czasów szkoły pogardzał wszystkim, co wiązało się ze światem niemagicznym. Zresztą, który Ślizgon taki nie był? Nawet jeśli ktoś wyróżniał się mocno wypaczonymi na tle reszty domu ideałami i tak musiał się dostosować. Wtopienie się w tłum oznaczało przetrwanie. Poglądy Notta uległy zmianie, kiedy przez przypadek odkrył w szafce ojca paczkę papierosów. Teodor właśnie skończył piątą klasę i po raz pierwszy wrócił do domu, żywiąc nadzieję na całkiem obiecujące wakacje. W końcu – jak długo na to czekał! – Nott Senior wpadł i pokazał wszystkim, jak wiele był wart i ile potrafił. I choć Teodor zawsze chciał, by ojciec zgnił w Azkabanie, perspektywa, że ta gnida nigdy już nie postawi stopy na tej ziemi, również była kusząca. Ironia polegała na tym, że Nott Senior – ten służalczy Śmierciożerca Voldemorta, który podobno gardził mugolami – popadł w nałóg wynaleziony właśnie przez tę nację.

Teodor był taki sam. Stanowił wierną kopię swojego ojca, planował dołączenie do Czarnego Pana. To zabawne, że impulsem do rozpoczęcia korygowania swoich wartości i ideałów okazała się właśnie jedna z używek.

– Zależy, co się dla kogo liczy – powiedział Nott powoli. – Ty wolisz mieć ciepłą posadkę, a ja ciężki sygnet na palcu. – Uśmiechnął się lekko, rzucając spojrzenie w kierunku dłoni Malfoya, na której od dobrych dwóch lat brakowało rodowego pierścienia.

Draco puścił jego uwagę mimo uszu. W jednym jednak Teodor miał rację – wszystko zależało od tego, co kto sobie ceni. Malfoy był pewien, że woli wsłuchiwać się w dźwięk brzdękających monet w kieszeni aniżeli głuche uderzenia sygnetu o blat.

– Domniemam jednak, że nie przyszedłeś po to, by rozmawiać o moim pierścieniu czy też jego braku – rzucił Draco. – Co więc cię do mnie sprowadza?

– Interesy. – Nott wyrzucił niedopałek przez okno i ponownie usiadł na krześle po drugiej stronie biurka. – Matka zmarła dwa tygodnie temu. Muszę sam zacząć uzupełniać naszą skrytkę u Gringotta, a jeszcze nie słyszałem, by galeony same tam wpływały.

– Do rzeczy.

– Marne są jednak szanse – kontynuował Teodor, jakby nie słysząc uwagi Dracona – by czarodzieje mnie gdziekolwiek przyjęli. I wcale nie chodzi tutaj o przeszłość mojej rodziny – dobrze wiesz, że Nottowie nie szczytują na listach najbardziej niepożądanych ludzi, czego o Malfoyach powiedzieć nie można. Jestem po prostu… zbyt leniwy. A więc moja propozycja brzmi: załatw mi robotę w swojej firmie – ale pamiętaj, zgodnie z tym sloganem: Czy się robi, czy się leży, tyle samo się należy – a ja ponownie wprowadzę cię w świat czarodziejów.

– Przed chwilą słyszałem, że wolisz nosić na palcu sygnet niż pracować w mugolskiej korporacji – zauważył Draco cierpko.

Teodor puścił jego uwagę mimo uszu.

– Nie dość się już nabyłeś banitą? Starczy tego, co, Malfoy? Na Pokątnej otwierają nowy bar. Wstęp wolny, zaproszeni wszyscy, do których dotrze informacja. To świetna okazja, nie sądzisz? Podobno będzie sam Minister Magii…

– Jesteś szalony, Nott – przerwał mu Draco. – Skąd w ogóle pomysł, że ja chciałbym tam wracać?

– Ponieważ jesteś czarodziejem czystej krwi, do tego Malfoyem.

– Odkrywcze – wtrącił Draco.

– A to oznacza, że nie możesz całkowicie zostać wykluczonym z naszej społeczności. Nie dasz rady żyć w ten sposób na dłuższą metę. – Machnął ręką, wskazując na biuro. – Im szybciej zrehabilitujesz swój wizerunek, tym lepiej.

Malfoy pociągnął długi łyk kawy, intensywnie zastanawiając się nad propozycją Teodora. Była kusząca, musiał to przyznać. Od dawna zastanawiał się nad sposobem, w jaki mógłby wrócić. Mugolskie interesy były opłacalne i wygodne, ale ten świat to nie jego miejsce, doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

– Przemyślę to.

Jeden kącik ust Notta zadrgał delikatnie. Mężczyzna podniósł się z krzesła i przygładził materiał palta dłońmi. Nie pytając, chwycił kubek Dracona i upił nieco kawy. Na jego twarzy pojawił się nieznaczny grymas. Szybko odstawił napój z powrotem na blat. Malfoy pozostawił to bez komentarza.

– Daj mi znać – powiedział Teodor, idąc w kierunku drzwi. Draco skinął głową.

Nott stał już przy wyjściu z dłonią na klamce, kiedy jednak odwrócił się i uważnie przyjrzał mężczyźnie siedzącemu za biurkiem. Zmienił się. Nott pamiętał go z czasów Hogwartu – jego szczupłą sylwetkę, zbyt bladą, czasami wręcz szarą skórę, żylaste kończyny i rzadkie, platynowe włosy. Zmężniał nieco – pomyślał Teodor i sam już nie wiedział, czy to wojna tak go zmieniła, czy to po prostu wiek.

– Zapomniałeś czegoś? – warknął Draco, bawiąc się długopisem i odwzajemniając badawcze spojrzenie Notta.

– Podobno na otwarciu ma być Astoria Greengrass – rzucił Teodor jakby od niechcenia i zniknął za drzwiami, pozostawiając osłupiałego Malfoya samemu sobie.

oOo

Draco postawił kołnierz płaszcza i mocniej naciągnął kaptur. Pogoda trzeciego października była wyjątkowo okropna – lało niemalże od samego rana, londyńskie ulice powoli zaczynały przypominać strumyki, a silny wiatr szarpał wszystkim, co znalazło się w zasięgu jego niszczycielskich podmuchów.

Malfoy po raz kolejny przeklął się w myślach i setny raz zapytał sam siebie, po kiego diabła zdecydował się tutaj przyjść. Stał właśnie na przejściu dla pieszych, czekając, aż zmienią się światła. Kierował się prosto w stronę Dziurawego Kotła i choć z jego niewielkiej kawalerki, którą wynajął na czas bliżej nieokreślony, nie było daleko do Pokątnej, miał wrażenie, że przedziera się przez zalane ulice co najmniej godzinę.

Światła zapaliły się na zielono; charakterystyczny dla takich przejść dźwięk zginął pomiędzy szumem deszczu i rozchlapywanymi od czasu do czasu kałużami.

Draco szybko przedostał się na chodnik po drugiej stronie, przypadkiem po drodze potrącając przechodnia. Mężczyzna zachwiał się i pogroził Malfoyowi palcem. Ten jednak odwrócił się jedynie, wykonał wulgarny gest i przyspieszył kroku. Chwilę później przekraczał już próg Dziurawego Kotła, nareszcie znajdując się w ciepłym i suchym miejscu.

Ku jego radości bar był niemal pusty. Tylko jedna czarownica o twarzy bardziej przypominającej mopsa niż człowieka i długich, czarnych strąkach, które niegdyś z pewnością były pięknymi włosami, siedziała przy kontuarze, gawędząc z Tomem. Staruszek wciąż nieźle się trzymał. Mimo wyłysiałej głowy, spróchniałych zębów i artretyzmu nadal dzielnie obsługiwał klientów, serwując im jedzenie i drinki o każdej porze dnia i nocy.

– Szklankę Ognistej Whisky – złożył zamówienie Draco, podchodząc bliżej.

Tom skinął głową bez słowa i zabrał się za przygotowywanie alkoholu. W tym samym czasie Malfoy bił się z myślami, zastanawiając się, czy ściągnąć kaptur i ujawnić swoją tożsamość.

Kiedy szklanka stuknęła o blat, Draco odrzucił nakrycie głowy na plecy. Barman, który właśnie przygotowywał się do wymruczenia niewyraźnego „Proszę", zamarł, dłoń mocno zaciskając na szkle.

– Pan Malfoy. Dawno pana u nas nie było – powiedział Tom sucho i przesunął Ognistą w stronę swojego klienta.

Draco złapał szklankę i jednym haustem opróżnił jej zawartość. Z brzdękiem odstawił naczynie tuż koło ręki barmana i otarł usta wyciągniętą z kieszeni chusteczką.

– Zwykle nie bywam w takich melinach – warknął i naciągnął kaptur.

Nim Tom zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Malfoy opuścił już Dziurawy Kocioł i stanął przed ceglaną ścianą.

oOo

Bar Wściekła Sklątka – Świetna nazwa – pomyślał Draco z przekąsem – znajdował się przy rogu ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Już z odległości kilkunastu stóp Malfoy był w stanie odczytać starannie wypisany napis na szyldzie i dojrzeć cały tłum ludzi stojących przed wejściem. Tłoczyli się przy drzwiach, zapewne czekając aż czarodziej – ubrany w purpurową szatę i szkarłatną tiarę, niby żywcem wyciągnięty z bajek o królewnach i królewiczach – wpuści ich do środkach, uprzednio zidentyfikowawszy ich tożsamość przy pomocy różdżki.

Klnąc w myślach, Draco ustawił się na końcu sznureczka, czekając na swoją kolej. Tłum w ślimaczym tempie posuwał się naprzód. Mężczyzna w szkarłatnej tiarze nie spieszył się przy wykonywaniu swojego zadania. Stał pod daszkiem, zupełnie nie przejmując się klientami, którzy powoli zaczynali przypominać zmokłe kury. Wściekłe zmokłe kury.

Zanim Malfoy w końcu przekroczył próg Wściekłej Sklątki, poziom jego zdenerwowania osiągnął apogeum. Czarodziej przy wściu nie omieszkał rzucić mu badawczego spojrzenia i kpiącego uśmieszku, identyfikując jego tożsamość. Kiedy więc lokaj podszedł do Dracona i uprzejmie zaproponował, że zabierze jego płaszcz do szatni, Malfoy odwarknął: Weź go sobie i urządź darmowy prysznic, po czym po prostu zrzucił z siebie przemoknięte odzienie i niemalże wepchnął w ramiona zszokowanego mężczyzny.

Pomieszczenie było duszne i zatłoczone. Oświetlały je jedynie przyciemnione lampy, które w połączeniu z migającą kulą dyskotekową, wywoływały u gości plamki przed oczami. W tle leciała spokojna, cicha muzyka, a po dokładniejszym wsłuchaniu Draco rozpoznał w niej Tainted Love. Skrzywił się mimowolnie, w myślach litując się nad beznadziejnym gustem muzycznym właścicieli.

Po lewej stronie ustawiono kilka stolików z burgundowymi kanapami; wszystkie były już zajęte przez czarodziejów, którzy rozsiedli się na wygodnych siedziskach, w dłoniach ściskając szklanki pełne Ognistej Whisky lub kufle z Piwem Kremowym. Na prawo od wejścia znajdował się bar, za którym elegancko ubrana kelnerka obsługiwała gości, w zawrotnym tempie realizując ich zamówienia na drinki i co mniejsze przekąski.

– Malfoy, a jednak się zdecydowałeś.

Draco zamarł w połowie drogi do kontuaru, gdzie zamierzał zamówić kolejną porcję whisky. Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z Teodorem Nottem. Mężczyzna miał na sobie wytworny czarny garnitur. Spod rozpiętej marynarki wystawała jasnobłękitna koszula, a wokół jego szyi zwisał szary krawat. Wyglądał jednocześnie elegancko i niesfornie, co w porównaniu z dżinsami i T-shirtem Dracona wydawało się być strojem o wiele bardziej odpowiednim na okazję, jaką było otwarcie nowego lokalu.

– Jak widać – odparł Malfoy cierpko, zaciskając usta w wąską linię.

– Napijesz się ze mną kolejkę? Stawiam – zaproponował Nott. – A potem poszukamy jakiś niewinnych duszyczek, które z powrotem przyjmą cię do środowiska czarodziejów z otwartymi ramionami. Co ty na to?

Draco nie odpowiedział. Lekko wzruszył ramionami i ruszył w stronę baru. Teodor deptał mu po piętach. Chwilę później siedzieli już na hokerach i trzymali w dłoniach niewielkie szklanki wypełnione alkoholem.

– Za pomyślną rehabilitację! – wzniósł toast Teodor.

– Za pomyślną – powtórzył Draco niemrawo i wlał do gardła trunek.

oOo

– Za góry galeonów spoczywające w skarbcu!

– Za galeony!

Kilka kolejek później…

– Za Astorię Greengrass, niech się długo smaży w piekle!

Draco czuł, jak Ognista pali go w gardle. Powoli zaczynało mu szumieć w uszach, a głowa nagle zrobiła się zbyt ciężka, by utrzymać ją w pionie. Gdzieś na obrzeżach jego umysłu błąkała się myśl, że jego stan upojenia jest o wiele wyższy, niżby sobie tego życzył, jednakże wymienione przez Teodora imię i nazwisko Ślizgonki skutecznie przywróciło mu trzeźwość. Zamarł ze szklanką tuż przy ustach i kurczowo ściskając szkło, odstawił je na blat.

– Nie będę za nią pił. W aspekcie dobrym czy złym – powiedział cicho.

Nott zamrugał, jakby słowa Malfoya nie do końca do niego docierały. Po chwili wzruszył ramionami i sam wypił wzniesiony wcześniej toast. Draco przyglądał się mu, gdy wlewał w siebie kolejne porcje whisky, nie zdając sobie sprawy, że Malfoy dawno wypadł już z zabawy. W końcu głowa Teodora opadła na blat z cichym uderzeniem. Draco jedynie chwilę przyglądał się, jak strużka śliny niekontrolowanie cieknie jego towarzyszowi po brodzie. Nie miał zamiaru opiekować się upojonym do nieprzytomności Nottem. Wstał, zapłacił za swój alkohol i skierował się w stronę tylnego wyjścia. Potrzebował zaczerpnąć nieco świeżego powietrza dla oczyszczenia umysłu. Chwiejąc się lekko na boki i ledwo orientując w terenie – dlaczego całe pomieszczenie nagle wydawało się kręcić dookoła niego? – dotarł do drzwi opatrzonych tabliczką Wyjście 2. Nacisnął klamkę, a wieczorny chłód i porywisty wiatr od razu uderzyły go w twarz. Mocno trzymając się framugi, wyszedł na zewnątrz i oparł plecami o zimny mur.

oOo

Draco nie miał pojęcia, ile czasu spędził na zewnątrz. Wiedział jedynie, że przemarzł do szpiku kości, co w zasadzie wydawało mu się niewielką ceną za skuteczne rozjaśnienie umysłu. Kiedy jednak wrócił do baru, by obudzić Teodora, nie zastał go na jego dawnym miejscu. Zamiast Notta czerwony hoker zajmował Jorge Windsor, postawny mężczyzna o pucułowatej twarzy, wodnistych oczach i pulchnych dłoniach. Minister Magii, który objął to stanowisko po Kingsleyu Shacklebolcie.

Draco szybko przeanalizował sytuację. Stojąc w dość bliskiej odległości, słyszał bełkotliwą mowę Jorge'a, który usilnie próbował namówić kelnerkę, by dała mu całusa. Ironiczny uśmiech sam z siebie zawitał na twarzy Malfoya. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że Windsor to nieodpowiedni człowiek na tym stanowisku.

Podszedł bliżej i zajął jeden z hokerów, uprzednio przesuwając go w stronę ministra. Odczekał chwilę, licząc, że mężczyzna sam go zaczepi. Kiedy jednak nic takiego się nie wydarzyło, dał znać ręką kelnerce i poprosił ją do siebie.

– Dwie Ogniste. Dla mnie i dla pana ministra.

Słysząc swój tytuł, Jorge odwrócił głowę w stronę Dracona. Otaksował go mętnym spojrzeniem błękitnych oczu, przekrzywiając głowę to w lewo, to w prawo, niczym pies zapoznający się z nowym przedmiotem.

– Draco Malfoy, sir – przedstawił się Draco, uprzedzając pytanie Windsora.

Nie miał w zwyczaju zwracać się do kogokolwiek per sir, z trudem przyszło mu więc wypowiedzenie tego słowa. Przełknął jednak gorzki smak upokorzenia i wyciągnął zadbaną dłoń w stronę ministra.

Jorge jednak nie spieszył się z uściśnięciem ręki Malfoya. Wlepiał w niego wzrok, co rusz mrugając. Dopiero kiedy kelnerka postawiła przed nimi alkohol, odwrócił głowę i wziął spory łyk. Pomiędzy jednym a drugim haustem powiedział nieco niewyraźnie:

– Widziałbym pana w ministerstwie, panie Malfoy. Ma pan… – czknięcie na chwilę przerwało jego wypowiedź – taką reprezentatywną twarz.

Draco uśmiechnął się w duchu. Wszystko szło w dobrym kierunku.

– Dziękuję, panie ministrze.

– Widzi, pan… Mamy w planach taki projekt promugolski – urwał na chwilę i napił się Ognistej – i potrzebujemy czterech osób. Myślę, że pan… pan świetnie sprawdziłby się w roli…

Jednak Draco nie dowiedział się, w jakiej roli najlepiej by wypadł. W momencie kiedy Jorge Windsor miał zamiar zdradzić mu swoje plany, na horyzoncie pojawił się szczupły chłopak o pociągłej twarzy i rozwichrzonych brązowych włosach.

– Ministrze! – krzyknął, odpychając na bok jakąś czarownicę. Dopadł do Windsora w przeciągu kilku sekund i wyrwał mu z dłoni szklankę whisky. – Dość!

Jorge skrzywił się, widząc, jak drogocenny trunek rozchlapuje się na blacie. Podrapał się po głowie i z pełnym oburzenia wyrazem twarzy odwrócił się w stronę przybyłego. Już otwierał usta, by zrugać go za zuchwalstwo, kiedy nagle zamrugał kilka razy, rozpoznając młodego mężczyznę.

– Albert? – powiedział z niedowierzaniem.

– Tak, panie Windsor. Jestem pana osobistym sekretarzem, pamięta pan?

Minister skwapliwie pokiwał głową, a jego podwójny podbródek zadrżał.

– Zobacz, Albercie – powiedział Jorge z pijackim uśmiechem na ustach. – To pan Malfoy. – Wskazał na Dracona ze spokojem popijającego Ognistą. – Draco. Jak smok, he he – zaśmiał się z własnego żartu. Nie spoważniał nawet wtedy, gdy sekretarz posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. – Zaangażujemy go do naszego projektu?

Oczy Alberta przybrały wielkość dwóch galeonów. Poruszał ustami jak ryba, nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa. Tymczasem minister uśmiechał się do niego szeroko z rozmarzonym wyrazem twarzy, ewidentnie oczekując jego aprobaty. Sekretarz spojrzał na Malfoya spłoszony i z trudem przełknął ślinę.

– Oczywiście, panie ministrze.

oOo

Draco przyłożył palce do skroni i przymknął oczy. Dzięki Merlinowi, że w odpowiednim czasie zaopatrzył się w eliksir przeciw kacowi. Mimo że odciął się od świata czarodziejów, nie potrafił zrezygnować z niektórych dóbr.

Mary właśnie przygotowywała mu kawę, której Malfoy zdecydowanie potrzebował. Na sam widok stosu papierów piętrzących się na skraju jego biurka robiło mu się niedobrze, a kiedy pomyślał, że to dopiero początek tego parszywego dnia i czekają go jeszcze dwie konferencje biznesowe, wiedział już, że nie obejdzie się bez porządnej dawki kofeiny.

Rozparł się na fotelu, masując skronie i oddychając głęboko. Choć pozbył się nieznośnego bólu głowy, wciąż nie czuł się zbyt dobrze. Właśnie miał zamiar skontaktować się ze swoją sekretarką przez interkom i dowiedzieć, gdzie, u licha, podziewa się jego kawa, kiedy tuż przed jego biurkiem zmaterializował się patronus. Lis zamachał kitą i wskoczył na biurko, sprawiając, że stos arkuszy powolnym slalomem spłynął na posadzkę.

– Nott… – warknął Draco, schylając się po papiery. – Czy ty masz mózg wielkości orzeszka?

Malfoy był pewien, że gdyby lisy potrafiły unosić brew do góry, patronus Teodora właśnie by to zrobił. W zamian za to pokręcił jedynie łbem i przysiadł na blacie.

– Słusznie podejrzewam, że zniknąłeś wczoraj w sypialni jakiejś pięknej i niezwykle urodziwej czarodziejki? – spytał.

– O to samo mógłbym zapytać ciebie.

Patronus ponownie potrząsnął łbem i wyszczerzył ostre, białe kły w imitacji uśmiechu. Draco przewrócił oczami i wycedził przez zaciśnięte zęby cichą odpowiedź.

– Wypadłeś z formy, co, Malfoy? – zakpił lis głosem Teodora. – Słyszałem za to, że wciąż nieźle idzie ci zawieranie opłacalnych znajomości.

– Czyżby?

– Kelnerka mi powiedziała.

– Cóż. – Draco odchrząknął i poprawił węzeł krawatu. – Poznałem Ministra Magii. Co więcej, zaproponował mi udział… w pewnym projekcie. – Uniósł do góry jeden kącik ust i zabębnił palcami o blat. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że taka opcja wyda się Nottowi zdecydowanie bardziej kusząca niż praca w mugolskiej firmie.

Lis zapiszczał, dając w ten sposób dowód swojej radości. Jego wyłupiaste oczy błyszczały.

– Gdyby potrzebował kogoś jeszcze… – zaczął patronus.

– Będę o tobie pamiętał – przerwał mu Draco i machnął ręką, a projekcja lisa rozpłynęła się w powietrzu.

oOo

Czwarty października zdecydowanie nie należał do najprzyjemniejszych dni w życiu Jorge'a Windsora. Obudził się rano w swoim apartamencie, zupełnie nie pamiętając, jak w ogóle się w nim znalazł. Jego głowa wydawała się zbyt ciężka, aby mógł ją podnieść z poduszki. Nieznośne pulsowanie sprawiało, że miał ochotę krzyczeć, co było czynnością niewykonalną, gdyż język zdawał się przywrzeć mu do podniebienia.

Jorge zerknął na zegarek i zarejestrował godzinę jedenastą popołudniu. Całkowicie nie obszedł go fakt, że od co najmniej dwóch godzin powinien znajdować się w swoim gabinecie. Powoli wygrzebał się ze śnieżnobiałej pościeli i skierował swoje kroki w kierunku łazienki z zamiarem odnalezienia jakiegoś eliksiru, który uśmierzyłby kaca. Właśnie przekopywał się przez stertę fiolek w jednej z szafek, kiedy rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Poziom rozdrażnienia ministra zdecydowanie urósł, a organizm zaczął buntować się przeciwko głośnym i natarczywym dźwiękom. Jednak – chcąc nie chcąc – Windsor ruszył, by przywitać gościa, którym, jak się okazało, był Albert.

– Witam, panie ministrze – powiedział wesoło sekretarz (zdecydowanie zbyt głośno jak na gust Jorge'a) i wszedł do środka, przepychając się obok gospodarza. – Zrobić panu coś do jedzenia? Jajecznicy? Może kanapkę z dżemem? Musi się pan pospieszyć. Mandy wezwała już pana Pottera i pana Boota do gabinetu. Nie chciałby pan, żeby długo czekali, prawda? – Albert wylewał z siebie potok słów, podczas gdy Windsor wciąż stał w drzwiach, mrużąc oczy i krzywiąc się, kiedy sekretarz odsłonił zasłony, a poranne promienie wdarły się do środka.

– Daj mi coś na kaca, Albercie, i dziesięć minut, żebym ubrał się w garnitur – wymruczał, zatrzaskując drzwi.

– Na ka…ach! Oczywiście, panie ministrze, już się robi! – zakrzyknął i wybiegł z apartamentu.

Kiedy Albert starał się dotrzeć do najbliższej magoapteki, Jorge snuł się po mieszkaniu jak duch. Powolnym ruchem wyciągnął z szafki dżem. Jednak nie mając nawet siły, by odkręcić zakrętkę, odsunął słoik na bok i wpakował do ust kromkę suchego chleba.

Sekretarz wrócił niespełna piętnaście minut później, ściskając w dłoni niewielką kolbę z brązowym płynem w środku. Wpadł do apartamentu, nie kłopocząc się pukaniem i zastał ministra stojącego przed lustrem. Właśnie nieudolnie poprawiał krawat, starając się zawiązać poprawny supeł. Albert wcisnął eliksir do kieszeni marynarki i z lekkim uśmiechem na ustach podszedł do Windsora.

– Proszę mi pozwolić – zaproponował, łapiąc mężczyznę za ramiona i odwracając w swoją stronę.

Jorge obserwował go na tyle uważnie, na ile pozwalał mu jego stan. Kiedy Albert skończył, przyjrzał się krawatowi i z uznaniem pokiwał głową. Sekretarz uśmiechnął się i podał mu kolbę.

– Podobno ma ohydny smak – ostrzegł ministra.

Windsor wzruszył jedynie ramionami i opróżnił całą buteleczkę. Skrzywił się, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że eliksir smakuje jak smocze łajno. Z trudem przełknął całą porcję i natychmiast udał się do kuchni w celu zapicia smaku.

– Jestem gotowy – poinformował Alberta chwilę później, stając przed kominkiem i przywołując chłopaka do siebie ruchem dłoni.

Niespełna minutę później wylądowali w gabinecie Ministra Magii.

oOo

Harry wzdrygnął się, kiedy kominek w gabinecie Jorge'a Windsora zatrzeszczał, a chwilę później na dywanie, tuż obok biurka, wylądowała pulchna sylwetka ministra. Zaraz za nim pojawił się Albert, natychmiast spiesząc swojemu przełożonemu z pomocą. Złapał go pod pachy, postawił na nogi i szybkim ruchem otrzepał garnitur z pyłu. Windosr rzucił mu karcące spojrzenie i sam doprowadził swoją prezencję do idealnego stanu.

– Nienawidzę podróżować siecią Fiuu – mruknął, zajmując miejsce na swoim fotelu. – Zrób mi kawy, Albercie. Dzień dobry, panie Potter. Witam pana, panie Boot.

– Dzień dobry, panie ministrze – odpowiedział Terra. Harry szepnął jakieś ciche powitanie, wbijając wzrok w zdjęcie wiszące nad biurkiem. Przedstawiało Jorge'a wraz z, najprawdopodobniej, żoną. Minister wyglądał o wiele młodziej, stojąc na karaibskiej plaży, mając na głowie słomiany kapelusz i szeroki uśmiech przyklejony do twarzy.

– Chciał pan nas widzieć, panie ministrze..? – Pytanie Terry'ego zawisło w powietrzu.

Windsor jednak nie kwapił się do tego, by zaspokoić ciekawość swoich gości. Ze skupieniem obserwował, jak Albert zalewa dwie łyżeczki czarnej kawy wrzątkiem, a następnie ochładza napój przy pomocy różdżki. Kubek wylądował przed ministrem, a ten od razu pociągnął z niego ogromny łyk. Otarł usta rękawem, całkowicie ignorując pełne wyrzutu spojrzenie sekretarza.

– No, chłopcy – odezwał się w końcu – mam dla was zadanie. I to nie byle jakie – zaznaczył, bawiąc się łyżeczką, co rusz stukając nią o ceramiczny bok naczynia i tym samym coraz mocniej drażniąc Harry'ego. – Projekt promugolski. – Duma w głosie ministra była wyraźnie dostrzegalna. – Albercie, prezentacja.

Sekretarz skinął głową i sięgnął do szafki. Chwilę później wyciągnął z niej biały brystol, który rozpostarł na ścianie dzięki Zaklęciu Przylepca. Papier pokrywały rysunki i masa tekstu napisanego drobnym maczkiem. Potter nie był do końca pewny, co przedstawiały owe obrazki. Wydawało mu się, że dostrzega czarodzieja w tiarze trzymającego się za rękę z mugolską kobietą – a przynajmniej tak wnioskował po kontraście, jaki stanowiły jej ubrania w odniesieniu do szaty mężczyzny – chwilę później stwierdził jednak, że bardziej przypomina mu druzgotka. Rysownik, który przygotowywał ten plakat, musiał być naprawdę słabą partią.

Windsor ochoczo kręcił głową, zachęcając sekretarza, by zaczął mówić. Albert przełknął ślinę – Harry wyraźnie widział, jak drżą mu dłonie – i sięgnął po swoją różdżkę, aby użyć jej jako wskaźnika.

– Od ponad pół roku wraz panem ministrem pieczołowicie pracowaliśmy nad nowym projektem Uściśnij Dłoń Mugolowi. Wraz z całym Wizengamotem i przedstawicielami poszczególnych departamentów zgodnie doszliśmy do wniosku, że przyszedł czas na zmiany. Wielka Brytania już od pięciu lat nie potrafi się podnieść po wojnie i choć tym razem zwycięstwo było po naszej stronie, nie mamy żadnej gwarancji, że następnym los będzie równie łaskawy. Wojna zawsze wisi w powietrzu. Odszedł jeden Czarny Pan, za chwilę pojawi się drugi. Dlatego też uważamy, że niezwykle ważną kwestią jest zintegrowanie czarodziejów i zwykłych ludzi. Jeżeli nauczymy naszych pobratymców, że mugole wcale nie są tacy straszni, jak sądzimy od pokoleń, zmniejszymy ryzyko wybuchu kolejnej wojny. To nieprzeciętnie istotne, aby działania profilaktyczne zaczęły się już teraz, gdy wszyscy nadal czujemy gorzki posmak ostatnich krwawych lat. – Albert wziął głęboki oddech i mocniej ścisnął swoją różdżkę. – Projekt jest dopięty niemal na ostatni guzik. Ustaliliśmy dwa etapy. Zapoznanie się ze środowiskiem – wskazał na wytłuszczony tekst u góry brystolu – oraz Integracja. Etap drugi składa się z wielu pomniejszych podetapów, ale nie to nas w tej chwili interesuje. Kluczowy będzie poziom pierwszy. I to właśnie tutaj zaczyna się pańska rola.

Chcąc nie chcąc, Harry musiał przyznać, że niepozornie wyglądający sekretarz posiadał całkiem przyzwoite zdolności oratorskie. Mimo że Potter przekroczył próg gabinetu ministra nastawiony całkowicie pesymistycznie, Albert zainteresował go swoimi słowami. Młody auror wyobrażał sobie, o ile prostsze mogłoby stać się życie czarodziejów, którzy nie musieliby się przed wszystkimi ukrywać. Nie mógł jednak pozbyć się uczucia, że nie powinni naruszać tego, co zostało ustanowione setki lat temu. W końcu czarodzieje nie bez powodu zdecydowali odciąć się od ludzi niemagicznych, a minister właśnie miał zamiar zaburzyć wiekowy porządek.

– Co mamy robić? – zapytał Terry, nakładając na nos okulary i uważnie przyglądając się brystolowi.

– Macie zapoznać się ze środowiskiem, panie Boot – mruknął minister, wygodnie rozparty na swoim fotelu. Na jego ustach gościł błogi uśmiech. – Przecież Albert właśnie to powiedział.

Terry zacisnął usta w wąską linię i zmarszczył nos. Zawsze tak robił, gdy był zdenerwowany. Szydzenie z jego dociekliwości, która była przecież jedną z cech charakterystycznych dla Krukonów, niewątpliwie go drażniło.

– Potrzebujemy czwórki czarodziejów. Dwóch, którzy wychowywali się w naszej tradycji od dziecka, i dwóch, którzy dopiero z czasem poznali nasze obyczaje. Panowie, jak się zapewne domyślacie, będziecie należeć do tej drugiej grupy.

Harry uniósł brew do góry, będąc szczerze zaciekawionym, czy pominięcie aspektu krwi przy drugim rodzaju kandydatów było zabiegiem celowym czy może zwykłym niedopowiedzeniem.

– Kto ma z nami współpracować? – spytał Potter.

– Przedstawiciele grupy pierwszej nie zostali jeszcze wybrani – odparł sekretarz.

– Nie zapominaj o Draconie Malfoyu, Albercie! – krzyknął minister. Jego nogi wylądowały na blacie biurka. Wyglądał jakby żywcem wyciągnięty z amerykańskiego westernu, brakowało mu jedynie odznaki szeryfa na piersi.

Sekretarz wyglądał na spłoszonego. Uciekł wzrokiem i wcisnął różdżkę do kieszeni. Właśnie miał zgodzić się z Windsorem i zapowiedzieć, że za chwilę skontaktuje się z Malfoyem, kiedy Harry – nieco czerwonawy na twarzy, ze zmrużonymi oczami – parsknął cicho pod nosem, zwracając tym samym uwagę wszystkich w pomieszczeniu.

– Draco Malfoy, dobrze usłyszałem? – zapytał, odpowiadając na badawcze spojrzenie zebranych. – Przykro mi, panie ministrze, to musi być pomyłka. Malfoy zniknął z naszego świata zaraz po upadku Voldemorta i od tamtej pory nie wyściubia nosa ze swojej dziury.

– Cóż za zuchwałość, panie Potter! – zauważył minister i ściągnął nogi z biurka. – Muszę jednak pana zaskoczyć i powiedzieć, że wczorajszego dnia spotkałem pana Malfoya we Wściekłej Sklątce. Nie wyglądał, jakby trafił tam przez przypadek.

– I wydawał się być bardzo zadowolony, że pana spotkał… – szepnął pod nosem Albert, a chwilę później zarumienił się pod karcącym spojrzeniem ministra.

– Był naprawdę sympatyczny – skłamał Jorge, doskonale zdając sobie sprawę, że jego rozmowa z Malfoyem nie należała ani do najbardziej konstruktywnych, ani najdłuższych. – Zaproponowałem mu udział w naszym projekcie. Malfoyowie od wieków są potężnym, czystokrwistym rodem i jestem przekonany, że młody Draco został wychowany w wierze tradycji. – Uśmiechnął się wyniośle i okręcił dookoła na swoim fotelu.

– Potężnym, czystokrwistym rodem, który podczas wojny otwarcie deklarował się po stronie Voldemorta – zauważył Harry, nie mogąc powstrzymać się od wypowiedzenia tej uwagi.

– Panie Potter! Zdecydowanie na zbyt dużo sobie pan dzisiaj pozwala – zauważył Windsor.

Przynajmniej to się nie zmieniło od czasów szkoły – pomyślał Harry z przekąsem i mruknął ciche przeprosiny. Kiedy minister nie dodawał nic więcej, Potter podniósł się ze swojego krzesła i rzucił pytające spojrzenie Terry'emu. W końcu Boot także wstał.

– Wybaczy pan, panie ministrze, ale mamy ogrom pracy. Proszę nas poinformować, jeśli Malfoy potwierdzi swój udział w projekcie, a także kto będzie jego partnerem – powiedział Harry, nadając swojemu głosowi najbardziej oschły ton, na jaki mógł się zdobyć.

Minister skinął jedynie głową i wyszczerzył zęby w triumfalnym uśmiechu. Aurorzy pospiesznie opuścili jego gabinet.

– Harry! Zwariowałeś? – Terry wyglądał na naprawdę przejętego. Szarpnął Pottera za rękaw, zmuszając go, by zwolnił kroku. – O co ci chodzi? Wiem, że nie lubiłeś Malfoya w szkole, ale, Harry, skończyłeś dwadzieścia trzy lata i na Merlina…

– Daj mi spokój, Terry – warknął Potter, wyswobodził się z uścisku kolegi i pognał do przodu.

Osłupiały Boot nie próbował nawet go gonić.

oOo

– Panie ministrze, reputacja pana Malfoya jest naprawdę wątpliwa! – zauważył stary Jiggleston.

Windsor wywrócił oczami i obrzucił spojrzeniem zebranych wokół długiego stołu urzędników. Wszyscy mieli na sobie odświętne szaty, a co niektórzy nawet tiary, choć te powoli zaczynały wychodzić z mody. Otaksował wzrokiem każdego po kolei, na sam koniec zostawiając sobie oburzonego Jigglestona. Mężczyzna był już dobrze po siedemdziesiątce, choć wciąż nieźle się trzymał. Jorge nie miał pojęcia, ile z tego zawdzięczał swojemu organizmowi, a ile umiejętnościom metamorfomagów. Nieważne jednak jak dobrze by nie wyglądał ani jak długo zajmował swoje obecne stanowisko – jego czas w końcu musiał się skończyć. I właśnie wybiła odpowiednia godzina.

– Albercie, myślę, że panu Jigglestonowi dobrze zrobi urlop, nie sądzisz? Nikt nie zadba o jego grządki tak dobrze, jak on sam. – Minister uśmiechnął się sztucznie.

Sekretarz poderwał się z miejsca i podszedł do wspomnianego urzędnika. Jiggleston spurpurowiał na twarzy, a jego oczy ciskały gromy w kierunku ministra.

– Ty stary draniu! – krzyknął w końcu, a zebrani mogli niemalże zauważyć, jak opuszczają go długo kumulowane emocje. – Po pierwsze: Jorge ma zawsze rację! – zaskrzeczał, parodiując głos ministra. – Jeśli jej nie ma, patrz punkt pierwszy! Mam ochotę…

Urzędnicy jednak nie dowiedzieli się, na co ochotę miał Jiggleston. Windsor wykonał krótkie machnięcie różdżką, a zaklęcie Jęzlep natychmiast przykleiło język buntownika do jego podniebienia.

– Wyprowadź go, Albercie.

Sekretarz skinął głową i złapał Jigglestona za ramię. Czarodziej przestał się opierać; posłusznie pozwolił się wyprowadzić z sali, choć szkarłat wciąż nie opuszczał jego policzków.

– Czyli wszystko ustalone? – spytał minister retorycznie i zatarł dłonie. – Proszę wezwać pana Malfoya.

Godzinę później wszystko było już ustalone.

oOo

Minęły dwa tygodnie od feralnego spotkania Harry'ego z ministrem i zapoznania się z projektem Uściśnij Dłoń Mugolowi. Potter zdążył już skutecznie wypchnąć to wspomnienie ze swojej pamięci – opanował tę umiejętność niemalże do perfekcji – kiedy sekretarz Windsora przysłał mu sowę i poprosił go o spotkanie. Zdradził jedynie, że przygotowania właśnie dobiegły końca, a Operacja Mugol wkrótce się rozpocznie.

Idąc wraz z Terrym do sali konferencyjnej, Harry wyglądał, jakby prowadzono go na ścięcie. Jego mina wyrażała niechęć, rysy twarzy stwardniały, a brwi zostały ściągnięte. Boot w żaden sposób nie komentował wyraźnego braku entuzjazmu kolegi. Po niefortunnej sprzeczce pod gabinetem ministra, Potter przeprosił Terry'ego i w ramach rekompensaty zjedli wspólny lunch. Od tej pory jednak starali się unikać tematu projektu szerokim łukiem, co sprawiło, że ich stosunki ponownie się ociepliły.

Boot zapukał do drzwi i nie czekając na odpowiedź, nacisnął klamkę. Pomieszczenie było duże, choć znaczną część jego powierzchni zajmował długi, metalowy stół, przy którym zwykle obradowali urzędnicy na spotkaniach z ministrem. U szczytu siedział Jorge Windsor, bawiąc się wykonanym z papieru, zaczarowanym samolocikiem. Rzucał go do góry, a zabawka okrążała całe pomieszczenie i wracała z powrotem do jego dłoni. Po prawej stronie ministra zasiadał jego sekretarz, zawzięcie skrobiący coś w swoim notatniku. Kolejne dwa miejsca zajmował Draco Malfoy wraz Teodorem Nottem. Mężczyźni nachylali się ku sobie i szeptali coś cicho. Kiedy Potter z hukiem zatrzasnął drzwi, zebrani poderwali głowy do góry. Widząc złość wymalowaną na twarzy Harry'ego, w oczach Malfoya zabłysła satysfakcja, a jego usta samoistnie ułożyły się w zadowolony grymas, który chwilę później ukrył, przybierając maskę obojętności.

– Panie Potter, panie Boot, cieszę się, że stawili się panowie tak punktualnie – przywitał ich Windsor i po raz ostatni rzucił samolocikiem. – Domyślam się, że panowie znają pozostałych członków naszego projektu, niemniej jednak… – Wstał, przygładził garnitur, a Malfoy i Nott poszli za jego przykładem. – Draco Malfoy – wskazał ręką na Malfoya, który z wyniosłą miną uścisnął dłoń wyraźnie niechętnemu Harry'emu, a następnie Terry'emu – oraz Teodor Nott.

Potter zupełnie nie mógł zrozumieć, jakim cudem synowie dwóch Śmierciożerców odsiadujących właśnie swoje wyroki w Azkabanie mogli uzyskać pracę w ministerstwie. Jeszcze zanim pokonał Voldemorta, wielokrotnie dyskutował z Hermioną i Ronem na temat tego, jak będzie wyglądał świat bez Czarnego Pana. Granger od razu wysnuła wnioski, że choć wojna się skończy, a terrorowi i bezpodstawnym morderstwom zostanie położony kres, społeczność czarodziejów nie będzie taka, jakiej oczekują. Zdawała sobie sprawę, że gra nigdy na żadnej płaszczyźnie nie będzie czysta i choć wtedy ani Potter, ani Weasley nie dawali tym teoriom wiary, obydwaj musieli przyznać jej rację.

– Proszę, niech panowie siądą! – Jorge wskazał ręką krzesła.

Harry i Terry usiedli naprzeciwko Malfoya i Notta. Albert oderwał się od swoich notatek i uprzejmie zaproponował wszystkim kawę lub herbatę. Kiedy jednak nikt nie wyraził szczególnego entuzjazmu, usiadł na swoim krześle i ponownie zaczął skrobać piórem.

– Od czego by tu zacząć? Wypadałoby zaznajomić was z dokładnym planem. Przejdę więc do rzeczy. Pierwszego listopada, dokładnie o drugiej w nocy aportujecie się do Peterborough, miasta położonego w hrabstwie Cambridgeshire. Dwóch aurorów odbędzie podróż razem z wami, a na miejscu zaprowadzi do mieszkania, które ministerstwo przygotowało na wasz użytek. W ciągu tych dwóch tygodni, które pozostały do rozpoczęcia całej operacji, odbędzie się szereg kursów odpowiednio przygotowujących do życia wśród mugoli. O tak, moi panowie, przez kolejne trzy miesiące będziecie ludźmi całkowicie niemagicznymi, wręcz do szpiku kości. Nie wolno wam używać magii. Pod żadnym pozorem. Czy to do wykonania czynności całkiem prozaicznych czy czegoś poważniejszego. Oczywiście, wasze różdżki zostaną skonfiskowane przez ministerstwo i przechowane w bezpiecznym miejscu na czas waszej nieobecności, muszę was jednak uprzedzić, że ta klauzula dotyczy również magii bezróżdżkowej.

Słysząc tę informację, Harry zacisnął szczękę, a dłonie zwinął w pięści. Nigdy nie rozstawał się ze swoją różdżką. Wiedział, że teraz pozornie nic mu nie grozi, nie chciał jednak kusić losu. Miał ją przy sobie nawet wtedy, gdy spał, trzymając ją bezpiecznie ukrytą pod poduszką. Perspektywa rozstania się z nią na trzy miesiące i poczucia w ręce przyjemnego ciężaru drewna dopiero pod koniec stycznia wydawała mu się niemożliwa do przyjęcia.

– Chcielibyśmy uniknąć jakichkolwiek konfliktów pomiędzy wami. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że nie pałacie do siebie miłością. Oczekujemy jednak pełnego profesjonalizmu, a wszelkie akty niesubordynacji będą surowo karane.

Zarówno Terry, jak i Teodor uśmiechnęli się krzywo, potwierdzając słowa ministra. Twarze Pottera i Malfoya wciąż pozostawały skamieniałe i zupełnie bez wyrazu, choć powieka Harry'ego drgnęła lekko, gdy jego spojrzenie zwarło się ze spojrzeniem byłego Ślizgona. Przez krótką chwilę mierzyli się wzrokiem, kiedy w końcu Draco puścił Potterowi oczko i ponownie skupił się na słuchaniu Windsora. Harry zupełnie nie wiedział, co o tym myśleć.

– Aby jednak nieco urozmaicić wasze zadanie – kontynuował Jorge, nie zauważając niemej walki, która właśnie rozegrała się pomiędzy jego słuchaczami – postanowiliśmy nieco poszaleć.

– Już się boję – mruknął Boot, nachylając się w stronę Harry'ego, który nie odpowiedział.

– Nie ujawnimy, na czym dokładnie polega wasza misja. Całą instrukcję dostaniecie dopiero, gdy znajdziecie się na miejscu. Przygotowaliśmy dla was dwa listy – mówiąc to, wyciągnął zza pazuchy dwie grube koperty, pomachał nimi i z powrotem wcisnął do kieszeni – a każdy z nich dostarczymy wam pierwszego dnia kolejnych miesięcy: pierwszego grudnia oraz stycznia. Jedna z kopert, trzecia, będzie czekała w skrzynce pocztowej waszego mieszkania. Pytania?

Potter z trudem powstrzymał się od parsknięcia, kiedy Nott powiedział, patrząc na ministra wyzywająco:

– A co będziemy z tego mieli? Jakie zyski? Rozmawialiśmy o tym z panem, a obawiam się, że teraz zapomniał pan wspomnieć.

Jorge zacisnął usta w wąską linię i rzucił okiem na Alberta. Sekretarz milczał przez całe spotkanie, nawet się nie poruszając. Jedynie jego ręka nieustannie prowadziło pióro po papierze. Kiedy jednak zorientował się, że wokół zapadła cisza, podniósł wzrok i zamrugał zdziwiony. Nerwowym gestem przygryzł końcówkę przyboru i ściągnął brwi. W końcu wzruszył ramionami.

– Ustalimy to – mruknął w końcu Windsor, jakby zawiedziony, że Albert nie przewidział tego pytania.

– Kwota, panie ministrze – powiedział Draco, wysoko unosząc brew.

– Pięć tysięcy galeonów na głowę – powiedział w końcu Jorge z nutą niepewności w głosie. – Wstępnie – dodał, widząc niewyraźne miny swoich czystokrwistych rozmówców. Ani Terry, ani Harry nie oponowali.

– Niech będzie – przyznał w końcu Nott, wymieniając z Malfoyem znaczące spojrzenie.

– Wspaniale – skwitował Windsor. – Widzimy się jutro o tej samej porze. Czas rozpocząć kursy!

oOo

Harry ziewnął, kiedy przysadzisty, łysawy mężczyzna rozpoczął wykład na temat silników samochodowych. Potter siedział w jednym miejscu od ponad dwóch godzin i powoli zaczynało ogarniać go znużenie. O ile słuchanie różnych anegdot dotyczących czarodziejów próbujących udawać mugoli wydawało mu się całkiem przyjemnym zajęciem, o tyle zagłębianie się w specyfikę mechanizmu samochodów zdecydowanie nie było tym, co chciał robić w tamtej chwili. Malfoy usilnie starał się zachować kamienną twarz, ale Potter, który zamiast przyglądać się tłokom i zaworom w czterosuwowym silniku, dokładnie obserwował Dracona, zauważył, jak jego oczy błyszczą z podniecenia, kiedy wykładowca prezentował działanie napędu. Nott, w przeciwieństwie do swojego czystokrwistego kolegi, nie wydawał się zainteresowany poszerzaniem swojej wiedzy. Bawił się różdżką, obracając ją pomiędzy palcami i dzielnie znosił karcące spojrzenie Malfoya, którym ten obdarzał go za każdym razem, gdy przypadkowa iskierka spadła na rękaw jego marynarki. Terry, jak na porządnego Krukona przystało, wsłuchiwał się w każde słowo łysawego mężczyzny, spijając informacje z jego ust.

– Może kawy, panie Potter? – zaproponowała niska dziewczyna, znikąd pojawiając się tuż obok krzesła Harry'ego.

Mogła mieć około piętnastu lat i Potter nie miał pojęcia, dlaczego w tej chwili nie jest w szkole. Od kilku dni pojawiała się na ich wykładach, na zmianę z jeszcze jedną kobietą, zawsze uprzejmie proponując im kawę. Choć ubierała się nienagannie, a z jej ciasnego koka nie wysuwał się żaden kosmyk, w jej oczach doskonale widoczny był ciężar lat i skumulowane wspomnienia, które osiadły na dnie jej duszy. Harry nie ośmielił się nawet zapytać, jak ma na imię.

– Chętnie.

oOo

Kiedy wykład w końcu dobiegł końca, Potter odetchnął z ulgą i zmęczony oparł się o ścianę przed wejściem do sali. Czekał na Terry'ego, który postanowił podręczyć łysawego mężczyznę, zadając mu wnikliwe pytania.

Harry przycisnął głowę mocniej do muru i przyłożył dłonie do skroni. Czuł się skołowany, miał wrażenie, jakby jego zmysły zostały przytłumione. Zamrugał kilka razy, kiedy przed oczami pojawiły mu się czarne plamki, i potrząsnął głową, chcąc pozbyć się niechcianych objawów.

Obok niego pojawiła się dziewczyna roznosząca kawę. Jak zwykle trzymała kilka filiżanek ustawionych na srebrnej tacy, a jej oblicze pozostawało nieczytelne. Wysunęła w kierunku Pottera jeden kubek wypełniony aromatycznym napojem. Harry właśnie po niego sięgał, kiedy z sali wyłonił się Terry i rzucił dziewczynie podejrzliwe spojrzenie. Jego wzrok prześlizgiwał się od Harry'ego, poprzez filiżankę, aż do kelnerki. Potter mógł niemal dostrzec, jak trybiki w jego głowie się obracają, a mózg dokonuje szybkiej oceny i analizy sytuacji. Nie miał jednak pojęcia, co niepokojącego Boot dostrzegł w tym wypadku. W końcu Krukon powiedział jedynie:

– Miałeś ograniczyć kofeinę, Harry.

Potter zmarszczył brwi i przyjrzał się uważniej aurorowi. Terry nieznacznie pokręcił głową, dając tym samym sygnał, że porozmawiają później.

– Do diabła z tym! – odparł Harry i wziął proponowany mu napój.

oOo

– Harry, naprawdę nie widzisz w tym nic dziwnego? – spytał Terry, kiedy z powrotem znaleźli się we własnym gabinecie.

– W czym?

– W tym wszystkim! Dlaczego my? Dlaczego Malfoy i Nott? Elyse z Wizengamotu opowiadała mi dzisiaj, że Windsor nie przeprowadził nawet głosowania. Ustalił wszystko ze swoim sekretarzem i poinformował resztę. Harry! – krzyknął Boot, widząc, że Potter przygląda się jakimś raportom, zamiast go słuchać.

– Mhm – mruknął były Gryfon. – Słucham cię. – Złożył papiery na pół i odłożył na biurko.

– To nie są standardowe procedury! Nie widzisz tego?! Malfoy i Nott… Obaj mający reputację równie dobrą jak każdy inny Śmierciożerca! Oni…

– Dlaczego mi to mówisz? – spytał Harry, ostro przerywając Terry'emu.

– Pracujemy razem… Ja… myślałem…

– Co myślałeś? – Głos Pottera był szorstki.

Boot przełknął ślinę, spuścił wzrok i cicho dokończył:

– Że wykorzystasz swoją pozycję, by jakoś temu zaradzić…

Policzki Terry'ego spłonęły czerwienią. Czekał na odpowiedź Harry'ego, wbijając spojrzenie w ziemię i wyłamując sobie palce.

– Nie będę niczemu zaradzać. Idź do Wizengamotu, skoro tak ci na tym zależy – warknął w końcu Potter, a Boot zarumienił się jeszcze bardziej. – Nie mam żadnej pozycji, Terry.

– Ale…

– Nie. Windsor nas wybrał, więc podporządkuj się jego woli. Szukasz dziury w całym, nie widzę sensu w dociekaniu prawdy.

Terry z trudem przełknął ślinę i wziął głęboki oddech. Zwinął dłonie w pięści i stanął prosto, nagle znajdując siły, by dalej bronić swoich racji. Wyzywająco spojrzał Potterowi w oczy.

– A ta dziewczyna z kawą i herbatą? Zauważyłeś, że nigdy nie możesz samemu wybrać sobie kubka? Ona podaje ci odpowiedni. Nie wiesz, czym nas poją. Na litość, Harry! Kto ci założył te klapki na oczy?!

Potter zmrużył oczy i zacisnął usta w wąską linię.

– Nie wtykaj swojego krukońskiego nosa tam, gdzie nie ma takiej potrzeby – wycedził przez zaciśnięte zęby, nie dopuszczając do siebie słów Boota.

Terry w żaden sposób nie odpowiedział na obelgę. Był zbyt zszokowany, by wymyślić kolejny argument. Ledwie hamując się przed całkowitym straceniem kontroli nad własnym gniewem, opuścił gabinet, zatrzaskując za sobą drzwi.

Harry po raz kolejny zastosował swoją sztuczkę. Jak najprędzej wyparł z głowy kłótnię z Bootem, zapominając o wszystkich uwagach i podejrzeniach aurora.

Ma paranoję – tłumaczył sobie.

Niedługo później wszystko, jak gdyby nigdy nic, wróciło do normy. Obydwaj zapomnieli o całej dyskusji, choć Terry wciąż po cichu zastanawiał się nad całą sprawą.

Nie miał pojęcia, jak blisko był prawdy.

oOo

Jakie są pana zainteresowania?

Quidditch. Zaklęcia, uroki, obrona przed czarną magią.

Świetnie. Obliviate.

Czy ma pan jakieś marzenie, którego spełnienie się jest nade wątpliwe?

Chciałbym studiować konserwację drewna.

Cichy śmiech.

A to niespodzianka! Obliviate.

Czy jest coś, do czego nigdy by się pan nie przyznał?

Czasem żałuję, że jestem czarodziejem.

Obliviate.

Co zmieniłby pan w czarodziejskim świecie?

Ludzi.

Obliviate.

oOo

listopad, 2012r.

Londyn, Anglia

Harry sapnął, kiedy rozległ się dźwięk budzika. Wygrzebał rękę spod kołdry i wyłączył alarm, mrucząc wściekle pod nosem. Leniwie obrócił się na plecy i powoli otworzył oczy. Przez kolejne dziesięć minut wpatrywał się w biały, popękany sufit swojego mieszkania, zastanawiając się, jakby to było budzić się każdego ranka obok kobiety swojego życia, zanim w końcu zebrał siły i zdołał zwlec się z łóżka. Dla odmiany zaparzył sobie herbatę i zaczął zakładać spodnie, w jednej dłoni trzymając różdżkę i rzucając zaklęcia. Chwilę później siedział już przy stole, jedząc tosty oraz pijąc ciepły napój. Nie mógł uwierzyć, że te dwa tygodnie, które mieli poświęcić na kursy, już minęły. Od trzech lat wydawało mu się, jakby czas stanął w miejscu, a doba wydłużyła się o kolejne dwadzieścia cztery godziny. Pracował w ministerstwie, odkąd tylko wszystkie sprawy dotyczące wojny zostały zamknięte. Każdego ranka budził się w cichym i pustym mieszkaniu, aportował się do pracy, odwalałał papierkową robotę i wracał do domu. Nigdy nikt na niego nie czekał ani on nikogo nie oczekiwał. Jego kontakty z Hermioną i Ronem uległy znacznemu pogorszeniu, a w pracy nie poznał nikogo godnego zaufania poza Terrym. Projekt Uściśnij Dłoń Mugolowi nagle wydał się Harry'emu znacznie lepszym pomysłem, gdy dostrzegł, że wreszcie wyrwie się z codziennej rutyny.

Aportował się spod domu, w gmachu ministerstwa pojawiając się dokładnie w momencie, kiedy Big Ben wybił pierwszą w nocy. Dzień wcześniej Jorge poprosił ich, by przybyli godzinę wcześniej. Musieli jeszcze oddać w depozycie swoje różdżki i omówić ostatnie szczegóły niezwykle tajemniczego planu. Przez ostatnie dwa tygodnie Potter wraz z Terrym usilnie próbowali wydobyć jakieś informacje od Windsora lub jego sekretarza. Niestety, obydwaj milczeli jak zaklęci, uśmiechając się jedynie lekko i zbywając wszelkie pytania wzruszeniem ramion lub niedowierzającym kręceniem głową.

Harry podszedł do Fontanny Magicznego Braterstwa, gdzie zebrała się już reszta. Skinął głową na powitanie i wcisnął dłonie do kieszeni, stając obok Boota. Terry uśmiechnął się pokrzepiająco i szepnął cicho:

– Będzie dobrze.

Potter nie wiedział, kogo Boot starał się do tego przekonać. Harry wierzył, że projekt naprawdę może przynieść mu korzyści. Dawał mu szansę, której jeszcze nigdy nie dostał – wreszcie mógł na chwilę zapomnieć o tym, kim jest. Przez pewien czas być po prostu Harrym Potterem. Nie Złotym Chłopcem, nie Wybrańcem i nie Pogromcą Voldemorta. Harrym Potterem. Nigdy nie potrafił zrozumieć, dlaczego jego życie musiało wahać się ze skrajności w skrajność. Z całkowicie zapomnianego i zamkniętego w komórce pod schodami chłopca przeobraził się w ikonę czarodziejskiego świata, którą wszyscy utożsamiali ze zwycięstwem. Dzieciństwo u Dursleyów, które kiedyś wydawało mu się piekłem, w rzeczywistości okazało się jedynie jego przedsionkiem.

Były jednak także złe strony tego zadania. Kiedy Harry patrzył na Malfoya nonszalancko opartego o kopyto centaura, czuł, jak podnosi mu się ciśnienie. Nie chodziło jednak o szkolne zatargi – te Harry zdążył już dawno puścić w niepamięć. Było coś jeszcze, o czym Potter nigdy nie mówił. Są takie sprawy, o których nie wspomina się nawet w myślach.

– Panowie, dzisiaj jest wasz dzień! To Cyril. – Minister wskazał ręką na jednego z aurorów stojącego po jego prawej stronie. Mężczyzna przewyższał Windsora o głowę, miał długie, ciemne, związane w ciasnego warkocza włosy, i bystre, piwne oczy. Jego prawy policzek przecinała długa szrama, która kończyła się dopiero w kąciku ust i sprawiała, że delikatny uśmiech, którym obdarzył zebranych, zamienił się w upiorny grymas. – A to jest Caesar. – Drugi auror zmrużył oczy, słysząc swoje imię i skinął głową. Był dobrze zbudowany, przysadzisty, o brązowych włosach ostrzyżonych na jeża. – Eskortują was do mieszkania w Peterborough i odpowiedzą na wszystkie wasze pytania, które będą w granicach ich kompetencji. – Uśmiechnął się szeroko. – Proszę, abyście teraz oddali mi swoje różdżki.

Harry westchnął cicho i z ociąganiem wyciągnął z kieszeni swoją różdżkę. Cis, rdzeń z włókna smoczego serca, dwanaście i pół cala, średnio giętka. Nie chciał się z nią rozstawać. To właśnie różdżka zapewniała mu poczucie bezpieczeństwa, miał ją zawsze przy sobie i w sytuacjach jakiegokolwiek zagrożenia zawsze najpierw sięgał do tylnej kieszeni spodni.

Z ciężkim sercem podał kawałek drewna ministrowi. Windsor trzymał już w dłoni różdżki Terry'ego, Malfoya i Notta. Wyglądał niezwykle władczo, dzierżąc w dłoni trzy potężne magiczne artefakty i mając do twarzy przyklejony uśmiech szaleńca. Odwrócił się w stronę Alberta, podając mu skonfiskowane przedmioty. Sekretarz oddalił się szybkim krokiem, trzymając różdżki w obydwu dłoniach jedynie opuszkami, jakby się bał, że za chwilę trafi w niego niekontrolowane zaklęcie.

– Spokojnie, Albert dobrze się nimi zaopiekuje – uspokoił Jorge, widząc niewyraźne miny całej czwórki. – Jesteście gotowi? Oczywiście, że jesteście. Chyba możemy zaczynać. – Zerknął na zegarek. – Co prawda mamy jeszcze sporo czasu, ale…

– Nie czekajmy – wtrącił Cyril.

– W takim razie… – Minister dramatycznie zawiesił głos, a jego wzrok przebiegał po twarze zebranych. – Projekt Uściśnij Dłoń Mugolowi oficjalnie uważam rozpoczęty!

oOo

listopad, 2012 r.

Peterborough, Anglia

Harry zachwiał się, kiedy jego stopy dotknęły nierównego podłoża. Po chwili usłyszał, jak Nott klnie gdzieś obok niego. Rozejrzał się wokół: znaleźli się na otwartej przestrzeni, błotnistym placu otoczonym łąkami, które ciągnęły się zdecydowanie dalej, niż Harry mógł sięgnąć wzrokiem.

– Jesteśmy na Potters Way – poinformował wszystkich Cyril. – Dalej pojedziemy samochodem. – Mówiąc to, auror wskazał dłonią czerwone audi zaparkowane pod płotem.

Potter nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu, który wypełzł na jego twarz. Nie miał on jednak wiele wspólnego ze zbieżnością nazwy i jego nazwiskiem. Przypływ nagłej radości spowodowało coś znacznie bardziej prozaicznego – Nott i Malfoy od stóp do głów ubrudzeni byli błotem. Wylądowali w największym zagłębieniu, które po same brzegi wypełniała kleista maź. Widząc uśmiech Pottera, Terry posłał mu kuksańca w bok. Zaśmiali się cicho, choć na krótką chwilę zapominając o zmorach przeszłości, które nieustannie im towarzyszyły. Obaj mieli nadzieję, że taki klimat – beztroski, lekki i rześki – utrzyma się przez cały czas trwania projektu.

Wszyscy zapakowali się do audi, którego wnętrze Cyril powiększył zaklęciem. Kiedy Draco i Teodor próbowali usadowić się na tylnych siedzeniach, Caesar rzucił im srogie i nienawistne spojrzenie, marszcząc brwi i zabawnie poruszając skrzydełkami nosa. Przypominał wtedy rozjuszonego byka i humor Harry'ego poprawił się jeszcze bardziej, kiedy auror ze złością rzucił zaklęcie czyszczące na umorusanych byłych Ślizgonów, wyraźnie zażenowanych całą sytuacją.

Podczas gdy Caesar kierował, Cyril opowiadał o Peterborough. Przybliżał im siatkę miasta, mówiąc, gdzie co jest.

– Aby dostać się do Riverside Mead – powiedział – moglibyśmy pojechać przez centrum, ale nie mamy tyle czasu. To droga Frank Perkins Parkway. Tutaj musicie skręcić, pierwszy zjazd w lewo na rondzie, prosto i… to tutaj.

Harry wytrzeszczył oczy, kiedy zatrzymali się tuż przy jednym z luksusowych domów. Był dwupiętrowy, wyłożony krwiście czerwoną cegłą, z pięknymi ogromnymi oknami osadzonymi w białych framugach. Przed wejściem do domu rozciągał się niewielki ogródek, którego każdy wolny milimetr zajmowały krzaki i kwiaty różnej maści. Kamienista ścieżka prowadziła na werandę, a stamtąd prosto do wnętrza.

Oniemiały Potter otworzył drzwiczki samochodu i wygramolił się na zewnątrz. Spodziewał się czegoś całkiem innego: obskurnego mieszkania gdzieś na uboczu, byleby czynsz był jak najtańszy. Obawiał się, że przez kolejne trzy miesiące przyjdzie mu spać na kanapie i cisnąć się z pozostałymi uczestnikami projektu na trzydziestu metrach kwadratowych.

Wszyscy jawnie wyrażali swój zachwyt – rozszerzone oczy przypominające dwa galeony, zarumienione policzki i lekko rozwarte usta dawały tego najlepszy dowód. Jedynie Malfoy zaplótł ręce na piersi, opierając się o audi. Wysoko unosił swoją jasną brew, z powątpieniem zerkając na fasadę budynku. Jeśli ktokolwiek zauważył jego zniesmaczenie, nie skomentował tego w żaden sposób.

Cyril zamknął samochód i gestem ręki zaprosił wszystkich do środka. Zanim jednak sam do nich dołączył i przekręcił klucz w drzwiach, sięgnął do skrzynki na listy stojącej przy bramce wejściowej. Wyciągnął z niej paczkę owiniętą w brązowy papier i przewiązaną sznurkiem. Uśmiechnął się lekko i wyżej uniósł pakunek.

Chwilę później znaleźli się wewnątrz domu przy Riverside Mead. Trafili do salonu – przestronnego pomieszczenia zaopatrzonego w kanarkowożółty wypoczynek, niewielką biblioteczkę oraz telewizor z kinem domowym. Na wprost drzwi znajdowało się oszklone wyjście na taras wraz z małym skrawkiem zieleni i schodkami prowadzącymi na brzeg rzeki.

– Co to jest? – spytał Teodor, marszcząc brwi i wskazując na telewizor.

– Telewizor. Służy do oglądania programów, rozumiesz: wiadomości, filmy, dokumenty – udzielił mu odpowiedzi Cyril.

Nott w żaden sposób nie odpowiedział aurorowi. Ruszył w kierunku wyjścia, podążając za resztą uczestników. W czwórkę stanęli ramię w ramię na tarasie, obserwując szare niebo, które powoli opuszczał nocny całun. Cyril i Caesar przyglądali im się z uważnymi minami, od czasu do czasu wymieniając znaczące spojrzenia. Obydwaj w końcu zaczęli dostrzegać choć cień nadziei na powodzenia tego projektu, mimo że od początku byli nastawieni dość sceptycznie.

Kiedy wszyscy z powrotem znaleźli się w środku, Cyril pokazał im kuchnię – niewielkie pomieszczenie przylegające bezpośrednio do pokoju dziennego. Była doskonale wyposażona w najróżniejsze sprzęty począwszy od ekspresu do kawy, na którego widok Malfoy wydał z siebie ciche westchnienie ulgi, a kończąc na piekarniku i mikrofalówce. Zarówno Harry, jak i Terry przyjmowali wszystko ze spokojem. Podążali za Cyrilem, który wpuszczał ich do kolejnych pokoi, wyjaśniając ich przeznaczenia, jak gdyby sama obecność wanny nie sugerowała, że to łazienka. Jednak jak na dłoni widoczne było skołowanie Teodora i Dracona. Obydwaj snuli się smętnie po domu, marszcząc brwi i przyglądając się przedmiotom, które widzieli pierwszy raz w życiu.

Po zakończonym obchodzie wspólnie zasiedli w salonie. Cyril, wciąż trzymając w dłoni brązowy pakunek, machnął rękoma, obejmując tym gestem cały pokój.

– To wasze nowe lokum i mam nadzieję, że dobrze spisze się w roli mieszkania zastępczego. – Mrugnął do Harry'ego, który siedział na fotelu z mocno zaciśniętymi wargami. – Zostawiam wam wszystkie instrukcje. Będziemy z Caesarem już wracać, chyba że macie jakieś pytania. Tych, które będą się tyczyć zawartości paczki, nasze kompetencje już nie obejmują. Więc?

Teodor wzruszył ramionami, a Terry zaprzeczył ruchem głowy. Pozostała dwójka nawet nie drgnęła.

– Cóż… No to łap, Harry. – Cyril rzucił pakunek na kolana Pottera, który złapał go zręcznie w obydwie dłonie i skinieniem podziękował aurorowi. – Miłego pobytu – rzucił jeszcze na odchodnym Cyril i wraz z Caesarem aportowali się z powrotem do ministerstwa.

Zapadła niezręczna cisza. Harry ze skupieniem rozplątywał supeł, choć sprawiał wrażenie, jakby bał się tego, co znajdzie w środku. Nott nie wyrażał większego zainteresowania całą sytuacją: bawił się swoim sygnetem, podrzucając go do góry i łapiąc jeszcze w powietrzu, za każdym razem będąc nagradzanym pogardliwym sarknięciem Dracona. Terry, uprzednio nałożywszy na nos okulary, podniósł się z kanapy i podszedł do półek zastawionych książkami. Jako Krukon nie mógł oprzeć się chęci sprawdzenia wszystkich tytułów i wyłapania pozycji, którym będzie się poświęcał wieczorami przez następne trzy miesiące.

Harry odchrząknął, kiedy w końcu udało mu się uporać z węzłem. Rozwinął papier i w pierwszej kolejności wyciągnął ze środka zwitek pergaminu.

– Szanowni panowie Boot, Malfoy, Nott oraz Potter – zaczął odczytywać list – żywię głęboką nadzieję, że dom, który wynajęliśmy na pański użytek, w pełni spełnia oczekiwania, a podróż samochodem nie była wcale tak straszna, jak sugerował mój sekretarz, Albert. Obydwaj doskonale wiemy, że Caesar nie należy do najlepszych kierowców, ale jest jedynym aurorem z tą umiejętnością, jakiego posiadamy. Zdaję sobie jednak sprawę, że z pewnością oczekują panowie jakichkolwiek wyjaśnień na temat pańskiego zadania. Wierzę, że ten list sprawi, iż pańska misja stanie się o wiele bardziej klarowna, niż była dotychczas. Zanim profesor Severus Snape zginął podczas Bitwy o Hogwart, rozpoczął pracę nad recepturą niezwykle skomplikowanego eliksiru, dla którego bazą miał być Eliksir Wielosokowy. Obecna dyrektorka Hogwartu, Minerwa McGonagall, pozwoliła nam skorzystać z jego zapisków i oddać je w ręce specjalistów. Tym oto sposobem powstał Habilitas Liquamentum – eliksir, który sprawi, że po jego spożyciu zyskacie wszystkie umiejętności osoby, której krew została użyta jako jeden ze składników. W ten oto sposób zdobędziecie nowe sprawności, nową wiedzę, a dzięki temu pańskie funkcjonowanie w niemagicznym świecie stanie się o wiele prostsze. W załączeniu przesyłamy cztery fiolki Habilitas Liquamentum opatrzone pańskimi nowymi imionami i nazwiskami. Pan Terry Boot począwszy od dnia dzisiejszego aż do dnia trzydziestego pierwszego stycznia, kiedy to projekt Uściśnij Dłoń Mugolowi zostanie oficjalnie zakończony, zyskuje tożsamość Kevina Rotherbeasta, lekarza-stażysty w lokalnym szpitalu. Pański grafik będzie w kopercie wraz z eliksirem. Pan Teodor Nott począwszy od dnia dzisiejszego aż do dnia trzydziestego pierwszego stycznia przybiera imię i nazwisko: Nicodemus Thornley, magister resocjalizacji, który prowadzi zajęcia z więźniami w okolicznych hrabstwach. Dołączamy rozpiskę pańskich spotkań. Godność pana Dracona Malfoya począwszy od dnia dzisiejszego aż do dnia trzydziestego pierwszego stycznia przedstawia się następująco: Tom Felton, student na lokalnym uniwersytecie, kierunek: konserwacja drewna zabytkowego. Plan zajęć znajdzie pan przy fiolce z eliksirem. Pan Harry Potter począwszy od dnia dzisiejszego aż do dnia trzydziestego pierwszego stycznia przyjmuje tożsamość Daniela Radcliffe'a, policjanta na komisariacie w Peterborough. Grafik w załączeniu. Wierzę, panowie, że nie uznacie zmiany pańskich imion za przykrą konieczność. Jest to zabieg nieodzowny, którego w żaden sposób nie mogliśmy pominąć. Bądźcie dorośli, panowie. I odważni. Wykażcie się profesjonalizmem i udowodnijcie wszystkim, że mugole nie stanowią rasy gorszej od czarodziejów. Niech Merlin ma Was w opiece. Z wyrazami szacunku, Minister Magii, Jorge Windsor. Post scriptum: pozwoliliśmy sobie z Albertem zaingerować w rozmieszczenie panów w sypialniach, których ów dom posiada wyłącznie dwie. Liczymy, że ten projekt przyniesie korzyści nie tylko całemu czarodziejskiemu światu, ale także przyczyni się do zażegnania konfliktów między panami, które swój początek biorą jeszcze w chłopięcych latach. W związku z powyższym, jeden z pokoi zajmuje pan Boot, któremu przez kolejne trzy miesiące będzie towarzyszył pan Malfoy. Druga sypialnia przypada w udziale panu Potterowi i panu Nottowi. Powtórzę jeszcze raz: bądźcie dorośli, panowie, i pokażcie, że potraficie zakopać topór wojenny.

Przez krótką chwilę panowała zupełna cisza. Wszyscy intensywnie wpatrywali się w Harry'ego, jakby treść całego listu jeszcze nie dotarła do nich w pełni. Potter z zakłopotaniem zagryzał wargę i mocno ściskał w dłoniach pergamin. Nie podobało mu się to, co przekazał im minister. Zdawał sobie sprawę, że zmiana tożsamości będzie konieczna, nie wiedział jednak, że Windsor postanowi wymyślić im całe życie od nowa. Począwszy od imion i nazwisk, a skończywszy na zajęciach, których się podejmą. Poinformowanie ich o stworzeniu Habilitas Liquamentum było kolejnym zaskoczeniem. Harry nie miał pojęcia, że takowy eliksir w ogóle ma prawo istnieć, a nawet gdyby to nigdy nie przyszłoby mu do głowy, by móc go stosować. Czuł się, jakby w jednej chwili miał stracić samego siebie. I choć marzył o tym, żeby przynajmniej na chwilę pozbyć się łatki Wybrańca, jego życzenia nie sięgały tak daleko, aby wyzbyć się wszystkiego – nawet umiejętności i wiedzy, którą posiadał.

– Czy to jest jakiś żart?! – warknął w końcu Malfoy, zrywając się z kanapy. – Nie dość, że obdarł nas z naszej tożsamości, to jeszcze miał czelność wymyślić kim będę, co, kiedy i jak będę robił! A do tego… Toż to śmieszne! Jak on mógł zadecydować, gdzie będę spał?! Nie ma mowy! Zaraz udowodnię temu nadętemu bufonowi, że nie tak łatwo jest sterować Malfoyem!

Nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, Draco wybiegł z salonu i ruszył w kierunku schodów. Ciężkie tupanie nóg o stopnie w końcu przywróciło świadomość pozostałej trójce. Terry rzucił Harry'emu przerażone spojrzenie i jak na sygnał rzucili się w pogoń za Malfoyem. Nott pobiegł razem za nimi, choć nie wydawał się tak bardzo zaniepokojony jak reszta. Na jego ustach błąkał się ironiczny uśmieszek, a rodowy pierścień wciąż wzlatywał w powietrze, by przed samym upadkiem zostać złapanym w uścisk dłoni Teodora.

Kiedy dotarli na piętro, Malfoy otwierał właśnie drzwi jednej z sypialni. Na złotej tabliczce wygrawerowano nowe imiona Dracona i Terry'ego: Kevin i Tom. Malfoy szarpnął za klamkę; drzwi ustąpiły bez problemu. Zrobił krok do przodu i zatrzymał się w połowie, nie mogąc przekroczyć progu. Zmarszczył brwi i powiedział ze złością:

– Co, do cholery…

Nagle coś błysnęło i korytarz zalało jasne światło. Harry zmrużył oczy i mocniej złapał się poręczy schodów. Chwilę trwało, zanim sprzed oczu zniknęły mu mroczki. Przejechał dłonią po twarzy, kiedy do jego uszu dotarła wiązanka przekleństw, a chwilę później szept Boota:

– Na dziurawe gacie Merlina…

Potter otworzył oczy i zamrugał kilkakrotnie. Draco leżał pod ścianą, całkowicie nieprzytomny i jeszcze bledszy niż zwykle. Wyglądał niewinnie i zupełnie jakby spał, gdyby nie cienka strużka krwi cieknąca mu z nosa. Terry i Teodor znaleźli się za progiem nowej sypialni. Stali obok siebie, napierając na framugę i co rusz się szturchając. Warczeli na siebie wściekle, ale jedyne co z ich mamrotania udało się wyłapać Harry'emu było wzajemne obarczanie się winą. A to w końcu Malfoy spowodował ten wybuch światła.

– Potter, mógłbyś się ruszyć z miejsca – powiedział Nott, wyrywając Harry'ego z zamyślenia.

Zanim jednak wywołany zdążył cokolwiek zrobić, obok nich pojawił się patronus. Błyszczący kruk wściekle machał skrzydłami, łypiąc paciorkowatymi oczami na każdego z nich po kolei i na dłużej zatrzymując wzrok na nieprzytomnym Malfoyu.

– Chłopcy, chłopcy – przemówił patronus głosem Windsora. – Mówiłem wam, że wszelka niesubordynacja będzie surowo karana. To tylko ostrzeżenie. – Kruk ponowie spojrzał na Dracona. – To pierwszy i ostatni raz, kiedy czynię jakiekolwiek odstępstwa od planu zgodnie z waszą wolą. – Zakrakał, a uwięziony w sypialni Boot pisnął, kiedy tabliczka na drzwiach załomotała; imię Tom zostało zamienione na Nicodemus.

Wydawało się, że załatwiwszy całą sprawę, kruk zniknie, jednak on jedynie zamachnął skrzydłami po raz kolejny i zwrócił się bezpośrednio do Terry'ego:

– Panie Boot, proszę wyrzucić ze swojego słownika te niepoprawne okrzyki. Mugole nie wierzą w Merlina.

Terry zarumienił się i potulnie skinął głową, poprawiając na nosie okulary. Kruk zakrakał przeraźliwie i rozpłynął się, nie pozostawiając żadnego śladu swojej obecności.

Harry popatrzył na Boota, zachowując kamienną twarz. Krukon wzruszył bezradnie ramionami i ponownie spróbował przekroczyć próg sypialni. Bez skutku.

– Zajmę się nim – wycedził w końcu Potter przez zaciśnięte zęby. Podszedł do odzyskującego przytomność Dracona, złapał go pod pachy i zaczął ciągnąć w kierunku sypialni. Z całych sił starał się pohamować kiełkującą w nim złość.