Nie czerpię z pisania tej historii żadnych korzyści majątkowych, wszystko należy do Pani Rowling.

Ostrzeżenia: Wulgaryzmy, opisy tortur, wspominany związek homoseksualny Albus/Gellert (daleko w tle), główna bohaterka, której trzeba dać trochę czasu, zanim się ją polubi. : ) Więcej złych rzeczy, przed którymi będę Was ostrzegać, wydarzy się później.

Aktualizacje: Co najmniej dwa razy w tygodniu, rozdziały 4-5,5k słów. Opowiadanie piszę na bieżąco.


Gellert Grindelwald uśmiechnął się szyderczo, kiedy kobieta, którą uderzyła jego klątwa, upadła na ziemię. Nie dał jej szansy podnieść się i natychmiast posłał w jej stronę kolejne niezbyt przyjemne zaklęcie. Oczekiwał okrzyku bólu i spojrzenia pełnego irytacji, jednak sprawy potoczyły się inaczej. Dziewczyna w ostatniej chwili przeturlała się na bok, po czym błyskawicznie za pomocą zaklęcia podniosła się na nogi.

Pojedynek został wznowiony. Niemal śmiertelne klątwy latały beztrosko między dwójką pogrążoną w radosnej ekscytacji. Przeciwniczka czarnoksiężnika dawno już by została pokonana, gdyby ten nie droczył się z nią, dając jej liczne okazje do wykazania się umiejętnościami. Wiedziała o tym, że mężczyzna nie traktuje jej poważnie i była za to wdzięczna. Inaczej nie wytrzymałaby minuty, a walczyli ze sobą już dobry kwadrans.

- Avada Kadavra - wyszeptała kobieta niemal z czułością, w zabójczym tempie kierując klątwę na przeciwnika. Uchylił się błyskawicznie, a w podzięce posłał jej taki sam szmaragdowy promień. Ona również uskoczyła, jednak znacznie mniej zgrabnie i w konsekwencji znowu upadła. Nie minęła sekunda, jak inna czarnomagiczna klątwa dosięgła ją, wywołując falę bólu w całym jej organizmie. Pojedynek został zakończony.

Grindelwald zbliżył się do dziewczyny i pomógł jej się podnieść z ziemi.

- Całkiem przyzwoicie - stwierdził. - Rozwijasz się, Viktorio.

- Staram się , ojcze - zapewniła go. - Wierzę, że nie wezwałeś mnie tutaj tylko po to, aby się ze mną pojedynkować - powiedziała, patrząc na niego z zaciekawieniem.

- Całe wakacje spędziłaś ze swoją małą grupką przyjaciół - stwierdził. - Wydajesz się im poświęcać każdą wolną chwilę. Nie mogłem się po prostu stęsknić za widokiem dorastającej córki? - zapytał, posyłając jej lekko kpiący półuśmiech.

Viktoria skrzywiła się, nie kupując gadki o rodzinnych sentymentach. Wiedziała, że jej ojciec nie jest kimś, kto robi cokolwiek bez powodu. Jako czarnoksiężnik, przed którym drżało pół kontynentu, należał do okropnych pracoholików.

- Szczerze wątpię, skoro ciągle pochłania cię opieka nad swoją własną grupką przyjaciół - odparła z ironią. - Czyżby ci oni przestali wystarczać i zastanawiasz się, jak tu wykorzystać moich?

Mężczyzna zaśmiał się.

- Co moje to i twoje. Wiesz dobrze, jak przydatni są wpływowi przyjaciele i jak wiele czasu im trzeba poświęcać, aby pozyskać ich zaufanie. Aczkolwiek wydaje mi się, że zaczyna ci się nudzić owijanie wokół tych małych, delikatnych paluszków ludzi w Durmstrangu.

- Co sugerujesz? - zapytała, lustrując go uważnym spojrzeniem.

- Że chyba większość uczniów z twojej szkoły je ci z ręki - odpowiedział.

- Chyba? Znasz mnie tato, wszystko idealnie jest pod moją kontrolą - zapewniła go natychmiast. - I masz rację, nie są już żadnym wyzwaniem - dodała po chwili zastanowienia z dumą. - Nie, żebyś tego nie wiedział wcześniej.

- Uczyniłaś Muntera swoim zastępcą - stwierdził. - Trafny wybór - pochwalił ją.

- Moja mała rodzinka za bardzo się rozrosła, zbyt wiele spraw miałam na głowie, żeby podejmować sama wszystkie decyzje.

- Trzeba wiedzieć, kiedy podzielić się władzą i komu w tej kwestii zaufać - stwierdził. - Dziedzic rodu Munterów i potomek drugiego dyrektora szkoły, idealnie. Dalej jest w tobie zauroczony?

- Tato - warknęła ostrzegawczo. - Nie będę z tobą na ten temat rozmawiać. Definitywnie nie interesuje mnie żadne aranżowane małżeństwo.

Zaśmiał się lekko.

- Spokojnie, Viktorio, byłem tylko ciekawy, jak zniesie waszą rozłąkę.

- Rozłąkę? -zapytała podejrzliwie. - Co masz na myśli?

Co planował jej podły ojciec? W momencie, kiedy zaprosił ją do ich rodzinnej posiadłości na obiad, wiedziała, że coś zdecydowanie jest nie tak. Nienawidziła, kiedy wtrącał się w jej interesy, a to brzmiało jakby... Nie, on chyba nie chce go wcielić do swojej... armii? Nie, to było najlepsze słowo, zdecydowanie. Grupy przyjaciół? Jeszcze gorzej. Zwolenników? Tak lepiej. W ciągu kilku ostatnich lat jej ojciec zebrał ich setki, jeśli nie tysiące. Ona z kolei zadbała o kwiat czarodziejskiego pokolenia, uczniów najbardziej prestiżowej czarnomagicznej placówki na świecie. Większość z nich należała do najpotężniejszych mrocznych rodów z całej kuli ziemskiej. Ich koneksje sięgały bardzo daleko. A wszyscy oni należeli do niej. Jeden rozkaz, jedno słowo, a byliby gotowi oddać za nią życie. Starsze roczniki nosiły jej znak, młodsi uczyli się szacunki i akceptowali swoje niższe miejsce w hierarchii. Nieliczni outsiderzy byli wykluczeni i straszeni. Nawet dyrektor placówki traktował ją z respektem i na najdrobniejszą oznakę jej niezadowolenia był gotowy błagać o litość i przepraszać za swój błąd i niekompetencję, nawet jeśli nie on zawinił. Lubiła swoją szkołę i swój mały światek. Bycie w centrum tego wszystkiego dawało jej tak wiele satysfakcji. Tak cholernie dobrze się bawiła, mogąc reżyserować każde przedstawienie rozgrywające się na szkolnej scenie. Zazdrościła ojcu sceny znacznie większej. Wiedziała jednak, że już za rok będzie mu asystować, a z czasem może ona przejmie dowodzenie?

- Nie wracasz do Durmstrangu - powiedział spokojnie czarnoksiężnik, jakby stwierdzał właśnie, że pogoda jest dzisiaj przeciętna.

Sprzeczne uczucia zawładnęły jej umysłem. Chciała wrócić do szkoły, cieszyć się absolutną władzą, wreszcie w pełni i bez większych kłopotów. Tak wiele kosztowało ją pokonanie grupek opozycji. Zjednoczenie rywalizujących, często od stuleci, rodów. Udowodnić w zdominowanej przez mężczyzn placówce, że jest najsilniejsza z nich wszystkich. Pokonać młodych, potężnych magów w każdej z magicznych dziedzin. Wybić im z głowy, że jeśli ją przelecą, to przejmą wszystko, na co ona sobie zapracowała. Och, prawie każdy przechodził ten okropny kryzys, kiedy myślał, że ona może być nim zainteresowana. W końcu połączenie urody, inteligencji i idealnego rodowodu nie zdarzało się często. A póki nie przyjęła żadnej małżeńskiej oferty, była wolna, co znaczyło, że trzeba próbować do skutku pozyskać ją do swojej rodziny.

Może ojciec miał rację, szkoła nie była dla niej. Czas zacząć dorosłe życie i stanąć u jego prawego boku. Oby tylko nie wiązało się to z przyjęciem jakiejś propozycji małżeńskiej. Wiedział, że na ten temat nie będzie z nim dyskutować.

- Czego w takim razie ode mnie oczekujesz? - zapytała chłodno, bez okazywania, jak wiele ta odpowiedź będzie dla niej znaczyła.

- W Durmstrangu tylko byś zmarnowała rok. Przygotowałem dla ciebie ostateczny test twoich umiejętności - oświadczył mężczyzna.

- Test, jaki test? - zdziwiła się.

Czy nie udowodniłam mu już wielokrotnie, że zasługuję na nazywanie się jego córką? Czy przez ostatnie lata nie pracowałam wystarczająco ciężko, aby pokazać mu, że może być ze mnie dumny? Dobrze wie, że poświęciłam każdą wolną chwilę, aby go zadowolić. Jak jeszcze mogę udowodnić, że jestem wystarczająco dobra? - zastanawiała się, lekko poirytowana.

- Od zawsze byłaś na uprzywilejowanej pozycji. Urodziła cię kobieta, której poszukiwałem przez prawie dwie dekady. Przespałem się nawet z kobietą, abyś mogła się urodzić. Wiedziałem, że nigdy więcej tego nie powtórzę, że będę musiał zaakceptować dziewczynkę, jeśli się ona nieszczęśliwie przytrafi. Zadbałem o najlepszych opiekunów i nauczycieli magii. Sam uczyniłem cię swoją uczennicą. Zawsze miałaś wszystko z górki, nic ci nie brakowało. Nadszedł czas pokazać, że bez faworyzacji ze strony losu potrafisz sobie poradzić. Że potrafisz się wybić z samego dna bez żadnej pomocy z zewnątrz. Udowodnisz mi to, a mianuję cię swoim zastępcą, najważniejszym moim człowiekiem, a z czasem może nawet dostaniesz własny kraj?

- Tylko jeden? - to była jej jedyna odpowiedź. Całą resztę postanowiła przemilczeć. Wiedziała, że ojciec ma rację. Urodziła się w czepku i nigdy tego nie ukrywała. Jednak z drugiej strony, bez wysiłku nic nie ma w życiu i nie byłaby tym, kim była, jeśli by szczęścia nie wspierała ciężką pracą. Trochę zabolała ją sugestia, że mogłaby sobie nie poradzić, gdyby na początku pojedynki na polu walki nie posiadałaby jakiegoś asa w rękawie.

- Od czegoś trzeba zacząć, moja droga. Pójdziesz do Hogwartu i skończysz tam ostatni rok nauki. Oczekuję, że przez rok wytworzysz tam imponującą siatkę wpływów.

- To nie tam uczy Albus?

- Tak, ale jeśli sądzisz, że to cokolwiek ci ułatwi, mylisz się - usłyszała ostrzeżenie.

- Przecież wiem, że on nie popiera naszych poglądów. Nie rozumiem, co ty w nim widzisz - zadrwiła.

- Powinnaś zacząć być naprawdę ostrożna, Viktorio. Twój język może cię zgubić. Zwłaszcza, że Albus nie dowie się, kim jesteś. Nikt się nie dowie. Udasz się tam incognito jako... sierota i ofiara tej pięknej wojny, która toczy się teraz w Europie Środkowej. Otrzymasz tylko nową różdżkę i nową tożsamość. Od tej chwili nie wolno ci się kontaktować z żadną ci znaną osobą, póki ci na to nie pozwolę. Nie próbuj też porozumiewać się ze mną. Znajdę cię w odpowiedniej chwili. Mów co chcesz, rób co chcesz, ale pamiętaj... nie daj się nakryć i nie pokazuj nigdy nikomu, że masz jakiekolwiek związki ze mną. Inaczej... faktycznie przestaną one istnieć.

- A co z moją małą rodzinką?

- Zajmę się nimi.

- Doprawdy?

- Nie tylko ty masz szpiegów w moich szeregach - odparł Gellert, uśmiechając się do niej szeroko, po czym podał jej mały pakunek, a następnie błyskawicznie uderzył w nią jakimś nieznanym czarem.

- I nie zmieniaj nowego wyglądu, słonko. Zauważę, jeśli to zrobisz. Nauka odrobiny pokory ci nie zaszkodzi.

Chciała coś powiedzieć, jednak zanim to zrobiła, poczuła nieprzyjemne szarpnięcie w pępku i wszystko zalała ciemność.


Oczywiście musiała się na czymś poślizgnąć, kiedy wylądowała. Przewróciła się o coś... fuuuj! Tak, to nie mogło być nic innego niż krowie odchody. Rozejrzała się dokoła. Sielska, prawdopodobnie angielska wieś. Pastwisko, krowy przeżywające leniwie trawę. Nieprzyjemny smród pod jej nogami.

Żadnych oznak ludzkiej obecności. Sięgnęła do kieszeni szaty po różdżkę, aby rzucić zaklęcie czyszczące na siebie. Nie była nawet ubrana w szatę. Miała na sobie sukienkę. Okropną, ciemnozieloną sukienkę w białe groszki ze zwężeniem w talii i falbaniastą górą. To coś sięgało jej po kolana, a gołe nogi kończyły brązowe buty na sporym, ciężkim obcasie.

- Pożałujesz tego, ojcze - warknęła groźnie.

Od zawsze odmawiała noszenia sukienek i spódniczek, wybierając zamiast tego czarodziejskie szaty do stóp, a pod tym męskie spodnie, czego nie wybiło jej z głowy sześć opiekunek, a później mentor jej grupy w Durmstrangu. Nie żeby była chłopczycą. Jej kobiece ciało, sylwetka o kształcie wyraźnej klepsydry, długie, błyszczące, niemal do pasa blond włosy i niemal anielska, delikatna twarz temu przeczyły. W spojrzeniu niewinnych, błękitnych oczu zapominało się wielu mężczyzn, a nawet drobne dłonie musiała wyrywać z uścisku, jeśli zbyt długo składali na nich pocałunek. Na nic więcej z niej strony w końcu nie mogli liczyć. Wygląd był zwodniczy i każdy przekonywał się szybko, że z królową lodu nie warto zadzierać. Niektóre z wymyślnych klątw, powodujących ból, sama stworzyła i zawsze cieszyła się z okazji do ich testowania na głupcach, którzy odważyli się ją zirytować. W bezpłciowym, surowym stroju czuła się po prostu dobrze i był on praktyczny.

Otworzyła paczuszkę, którą jej dał. Znajdowała się tam różdżka z ciemnego drewna, w miarę giętka i dość długa, a także karteczka z imieniem i nazwiskiem "Viktoria Luft". Ewidentnie niemieckie. Jak dobrze, że przypadkiem znała ten język i nieźle wychodziło jej naśladowanie akcentów.

Postanowiła wypróbować nową różdżkę. Machnęła nią i karteczka wraz z papierem, w który była wcześniej zapakowana, zniknęła. Kolejny ruch patykiem i jej nogi zostały oczyszczone z gówna. Jeszcze jeden i jej buty miały się transmutować w coś wygodniejszego. Oczywiście, zaklęcie nie zadziałało. Ojciec musiał je zakląć, podobnie pewnie uczynił z cudowną sukienką, którą miała na sobie.

Westchnęła i rozejrzała się uważniej dokoła. Peryferia nie były miejscem, w które chciała trafić. Czy uda jej się teleportować do Hogsmeade, które odwiedziła z ojcem kilka lat temu? Spróbowała.

Udało się. Wylądowała na głównej uliczce. Było późne popołudnie i wiele osób krzątało się, robiąc zakupy i spacerując. Postanowiła, że zanim spróbuje się dowiedzieć, w którym kierunku znajduje się Hogwart, zakupi jakąś przyzwoitą czarodziejską szatę. Tuż obok zauważyła szyld "Modnie i wygodnie" i weszła do sklepu. Jednak nim zdążyła przyjrzeć się półkom pełnym ubrań, zdała sobie sprawę, że przecież nie ma pieniędzy. Posłała ponury uśmiech sprzedawczyni i wyszła.

Cholera. Nie mógł jej dać chociaż kilku galeonów? Oczywiście, poradzi sobie bez nich, ale to oznacza, że będzie musiała transmutować sobie szatę sama. Rozejrzała się jeszcze raz dokoła, po czym zaczepiła nieznaną kobietę, przechodzącą obok i poprosiła o wskazanie drogi do zamku.

Kiedy już zobaczyła na horyzoncie Hogwart, uśmiechnęła się. Następnie zbliżyła się do lasu, otaczającego go z jednej strony. Weszła między drzewa, a następnie rozebrała się. Przynajmniej jej stara bielizna została na swoim miejscu. Następnie machnęła różdżką na leżący na ziemi kamień. Zamienił się w proste spodnie, a leżąca obok szyszka - w cienki czarny sweter. Listek paprotki przemienił się w granatową czarodziejską szatę. Po chwili wahania inne liść zmienił się w proste, mugolskie lusterko. Prawie krzyknęła, kiedy się zobaczyła.

Pospolicie brązowe włosy sięgały ramion i zaczesane były w prosty kucyk. Sięgnęła po tasiemkę i natychmiast uwolniła je, jednak efekt, jaki zobaczyła, nie zadowolił jej. Były rzadkie i wydawały się być trochę krzywo obcięte. Taką fryzurę mógłby spokojnie nosić chłopak i nikt nie odważyłby się go wyśmiać. Jej dawną twarz w kształcie serca zastąpiła okrągła, z podwójnym podbródkiem. Oczy, a jakże, były piwne. Nudne, powszechne, a w dodatku małe, nie pasujące proporcjonalnie do reszty twarzy. Usta cienkie, prawie takie, jakie miała wcześniej, ale za to zęby krzywe i nieco pożółkłe. Na dodatek przybyło jej dobrych dziesięć kilogramów.

- Doprawdy fantastycznie - stwierdziła krótko sama do siebie. - Żałosna sierotka. Brakuje mi tylko zaczerwienionych z płaczu oczu i perfekcyjnie pasującej do tego historyjki, jak to dostałam się tutaj w poszukiwaniu bezpieczeństwa i nauki.

Rozmyślając nad różnymi możliwościami przedstawienia się władzom szkoły, szła w kierunku szkoły magii. W pewnym momencie dostrzegła tuż za drzewami jakiś ruch. Jej oczom ukazał się podśpiewujący młodzieniec... olbrzym? Nie. Może półolbrzym, albo mieszanka jakiejś innej rasy. W każdym razie był nadzwyczaj wysoki i owłosiony. Szedł sobie skrajem lasu, trzymając w ręce sakiewkę, do której pewnie zbierał magiczne zioła. Nie zauważył jej dopóki się do niego nie odezwała.

- Przepraszam! Wie pan może, jak dostanę się do zamku? - zawołała.

- Och, cholibka. - Chłopak odwrócił się i zmierzył ją zaciekawionym spojrzeniem. - Zgubiła się panienka?

- Ja... - zawahała się. - Potrzebuję porozmawiać z dyrektorem Hogwartu. Zaprowadzi mnie pan do niego?

Przez chwilę przyglądał się jej, zastanawiając się, czy powinien wprowadzić obcą osobę w bramy magicznej placówki.

- Czemu by nie. Rubeus Hagrid, tutejszy gajowy.

- Miło mi pana poznać - powiedziała, po czym podeszła do niego bliżej. Chciała podnieść już rękę, ale on spoglądał w zupełnie innym kierunku.

Nie powinnam po kimś takim spodziewać się dobrych manier - pomyślała.

- Tędy - poprowadził ją.


Dyrektor Armando Dipett pomimo zaskoczenia przybyciem niespodziewanego gościa, okazał jej sporo sympatii. Zaproponował pożyczkę na zakup szkolnego ekwipunku, którą będzie musiała spłacić w ciągu pięciu lat od ukończenia szkoły. Uwierzył w jej historyjkę o domowej edukacji, jednak zapowiedział, że jej umiejętności muszą zostać sprawdzone. I tak oto znalazła się w pustej klasie wraz z większością jej nowych profesorów. Każdego z nich czarowała sympatycznymi uśmiechami i próbowała wzbudzić u nich uczucie współczucia. Nienawidziła się, że musiała na tym żerować. Jednak na razie w rękawie nie posiadała zbyt wielu asów. Wiedziała, że z czasem wyrobi sobie odpowiednią reputację pilnej uczennicy. Odebrano jej wygląd, ciężko wypracowane koneksje, ale nie miała zamiaru ukrywać umiejętności. Oczywiście nie chciała, aby podejrzewano ją o zbyt wiele, ale nie byłaby sobą, gdyby nie grała utalentowanej, głodnej wiedzy uczennicy.

- Teraz, panno Luft, proszę zamienić tę żabę w wazon - poprosił profesor Dumbledore.

Kochanek ojca nie rozpoznał jej, jednak zdawała sobie sprawę, że z czasem pewnie zorientuje się, kim jest, nawet, jeśli będzie bardzo ostrożna. Nie bez powodu był jednym z najmądrzejszych magów w tym kraju, a może i w Europie. Dziwiła się, czemu ktoś taki jak on, marnuje swój potencjał w szkole, na słabo płatnym stanowisku.

Wykonała polecenie nauczyciela, zyskując kolejne w tym dniu słowa aprobaty. Dostała się do wszystkich klas, jakie były możliwe. Darowała sobie tylko historię magii. Szczerze nienawidziła wszelkich dat i nudnych podręczników o wojnach niższych ras takich jak gobliny czy centaury.

Pozostało ją przydzielić do hogwarckiego domu. Nie zdziwiła się, kiedy trafiła do Slytherinu. Nie była całkowitym ignorantem i posiadała trochę informacji o tej szkole, chociaż nigdy nie spodziewała się, że okażą się przydatne. Po otrzymaniu listy rzeczy do kupienia i wskazówek jak dostać się na ulicę Pokątną, pożegnała się z kadrą nauczycielską. Życzyli sobie, aby wraz ze wszystkimi innymi uczniami przybyła 1 września pociągiem do zamku. Nie rozumiała, dlaczego ma zmarnować dzień, jadąc tym przestarzałym środkiem komunikacji. Równie dobrze uczniowie mogli kominkami dostać się do szkoły, albo chociaż do Hogsmeade. Aczkolwiek, cóż poradzić, każde miejsce ma swoje dziwaczne tradycje.

W Londynie nigdy wcześniej nie była, więc kiedy tylko opuściła granice zamku, teleportowała się do Hogsmeade, a stamtąd kominkiem udała się do obskurnego baru, gdzie wykupiła pokój na ostatnie dwa dni wakacji. Dziurawy Kocioł był pełen czarodziejów o każdej porze. Najbardziej irytował ją brytyjski akcent, bulgotanie co poniektórych osób. Sama bez problemu radziła sobie z angielskim - w jej wczesnej edukacji kładziono nacisk na języki. Świetnie władała rodzimym węgierskim, a także niemieckim i szwedzkim oraz złamała trochę fińskiego od niektórych znajomych ze szkoły.

Kolację zmuszona była zjeść w towarzystwie wielodzietnej rodziny - ostatnie wolne miejsce znajdowało się między otyłą kobietą po czterdziestce, a siedmiolatką rękami jedzącą jajecznicę. Sama zamówiła dla siebie ciepłą zupę i kawałek pieczywa, które okazało się później niejadalne.

Dzień zakończyła odsyłając do nicości noszone przez kilka godzin szaty, które następnego dnia prawdopodobnie zamieniłyby się ponownie w dary lasu. Tęskniąc za swoją ogromną sypialnią z łóżkiem o miękkim materacu i jej własną willą nad jeziorem na południu Szwecji, zasnęła.

Kolejny dzień spędziła na zakupie odpowiedniego ekwipunku do magicznej szkoły, a następnego studiowała zakupione podręczniki i inne książki, które musiała ze sobą wziąć z księgarni.

Pierwszego września kwadrans po dziewiątej ubrała po raz pierwszy od niepamiętnych czasów w spódnicę. Była ciemna, z zakładkami i stanowiła obowiązkowy element szkolnego mundurka, a także białą koszulę. Krawat i pelerynę zostawiła na później. Przejrzała się w lustrze i skrzywiła się na swój widok. Zastanawiała się, dlaczego jej ojciec miał tak tragiczne poczucie humoru. Nie wyglądała nawet neutralnie, była po prostu brzydka. Jedynym tego plusem był fakt, że nie będzie się musiała martwić rzeszami mężczyzn, głupkowato filtrujących z nią. A jeśli ktoś rzuci jakąś miłą uwagę na jej temat... Równie miło mu odpowie. Uśmiechnęła się złowieszczo. Hogwart nie wiedział jeszcze, kto zamierza podbić jego bramy.

Poruszanie się komunikacją miejską w kierunki stacji kolejowej było zabawnym doświadczeniem. Wcześniej wszystkie swoje książki spakowała do kufra, który pomniejszyła i schowała do kieszeni. Jej nowa różdżka okazała się działać bardzo dobrze, jednak nie mogła być tak idealna, jak ta, która służyła jej od piątego roku życia. Albo od czwartego? Nie pamiętała. Wydawało jej się, że jej różdżka była zawsze z nią.

Kiedy weszła na peron 9 i 3/4 zostało jej prawie pół godziny do odjazdu pociągu. Znalazła wolny przedział mniej więcej na środku pociągu, wyciągnęła czytaną aktualnie książkę i pogrążyła się w lekturze. Czas mijał i w końcu pociąg ruszył. Nikt nie zdecydował się do niej dosiąść, chociaż wielokrotnie otwierano drzwi jej przedziału, aby bez słowa szybko je ponownie zamknąć. Wcale jej to nie przeszkadzało, nie należała do tych, co natychmiast atakują. Najpierw należało poznać środowisko przeciwników, zanalizować sytuację społeczną, dowiedzieć się, kim są ci ludzie, czy istnieją jacyś liderzy, grupy uczniów, waśnie i przyjaźnie. Dopiero potem ostrożnie zaplanować, w kim powinna szukać sojuszników. A na początek zachować neutralność. Jeden drobny błąd i mogłaby być zgubiona. Ale ona kochała polityczne gierki i towarzyskie zagrywki. I była w tym cholernie dobra. Pomimo mylącego wyglądu wyrobi sobie odpowiednią reputację. I wygra tę grę. Nie ważne, jakie figury już czyhały na nią na szachownicy.


Minęło dobrych kilka godzin, odkąd pociąg opuścił Londyn. Znudziło jej się czytanie książki i postanowiła poobserwować krajobraz za oknem. Niespodziewanie drzwi jej przedziału się otworzyły i zobaczyła wysokiego chłopaka o ciemnych włosach i ustach wykrzywionych w niezbyt sympatyczny, wręcz otwarcie ironiczny uśmiech.

- Mogę na chwilę przeszkodzić? - zapytał, po czym bez jej zgody wszedł do przedziału i zlustrował ją uważnym spojrzeniem, ewidentnie nie przejmując się tym, że mogłaby być przeciwna jego obecności tutaj.

Z jego mowy ciała bez zbędnego wysiłku wywnioskowała, że jest nią zdegustowany, chociaż nawet się do niego nie odezwała i nic o niej nie wiedział, może poza tym, że należała do Slytherinu, ponieważ resztę mundurka ubrała na siebie zaraz po przybyciu do pociągu.

- Z kim mam przyjemność rozmawiać? - zapytała, uśmiechając się sympatycznie, co nie okazało się tak łatwe, jak się spodziewała. Nienawidziła być z góry pochopnie oceniana.

- Gabriel Avery - przedstawił się. - Ten Avery - dodał.

On sobie z niej kpił? Ród Averych owszem, może i był czystokrwisty i bardziej niż przeciętnie zamożny, ale liczył sobie ledwie 200 lat i nie posiadał żadnych wpływów poza Wielką Brytanią. Powiedział to takim tonem, jakby należał co najmniej do rodziny królewskiej. Ciekawe, jakby zareagował, gdyby wiedział, z kim ma do czynienia. Pewnie by kłaniał mi się do stóp - pomyślała rozbawiona.

- Czuję się zaszczycona - odpowiedziała bez śladu sarkazmu. - Viktoria Luft.

- Jesteś półkrwi? - zapytał wymownie, jakby miał na myśli po prostu - szlamą, ale nie wypadało mu tego wprost przyznać.

- Nie - zaprzeczyła natychmiast. - Luft to niemiecka czystokrwista rodzina.

- Nigdy o niej nie słyszałem - skwitował, bez zainteresowania.

Przez chwilę wpatrywał się w nią badawczo, jakby się zastanawiał, czy aby na pewno go nie okłamała, jednak nie poświęcił temu zbyt wiele czasu. Widocznie, nie była go warta.

- Jesteś podobno nową ślizgonką. Prefekt siódmego roku, a zarazem Prefekt Naczelny oczekuje cię w swoim przedziale. Mam cię do niego zaprowadzić - zapowiedział, jakby otrzymała zaproszenie na jakieś wyjątkowe wydarzenie.

- Dziękuję za fatygę - odpowiedziała ostrożnie.

- Po prostu chodź za mną - mruknął i nie czekając na nią, opuścił przedział.

Przeszli przez wąski korytarz i kilkanaście przedziałów dalej Avery zatrzymał się i otworzył drzwi. W pomieszczeniu znajdowała się już czwórka młodzieńców. Jeden z nich natychmiast przykuł jej uwagę. Pomijając jego wygląd fizyczny, cała reszta wpatrywała się na niego z wyczekiwaniem i ze swego rodzaju czcią. Chłopak siedzący na prawo przy oknie był oczywiście najprzystojniejszy z nich wszystkich. Czarne jak smoła włosy wydawały się być jedwabiste, idealnie ułożone pasma sięgały jedynie do karku. Przystojna twarz, ostre rysy twarzy, a do tego szare oczy o tajemniczym spojrzeniu, które starało się nic nie mówić o jego właścicielu. Szczupła, prawdopodobnie wysportowana sylwetka, a do tego specyficzna aura go otaczająca. Wyraźnie od niego emanowała, czuć można było nie tylko autorytet i siłę, ale również potężną magię, której starał się nie kryć. Oczywiście, wiedziała, że musiał tłumić ją częściowo, ale najwidoczniej był zbyt zarozumiały, aby całkowicie pozwolić się ukryć swojej magii. Zdecydowanie pasował jej na typka, lubiącego robić wrażenia na ludziach. A skoro został Prefektem Naczelnym, musiał również być piekielnie inteligentny. A na dodatek pozyskał sobie lojalnych kolegów, którzy go ubóstwiali, biorąc pod uwagę to, jak reagowali na jego obecność.

Leniwie podniósł wzrok znad trzymanej w ręku książki, którą zamknął, a następnie podniósł się z siedzenia.

- Nowa uczennica? - zapytał, jakby zastanawiał się, czy gdzieś już wcześniej jej nie widział. Co za kurtuazja - miała ochotę parsknąć.

- Viktoria Luft - przedstawiła się ponownie, znowu uśmiechając się zachęcająco. - Czuję się zaszczycona, mogąc poznać osobiście Prefekta Naczelnego - oznajmiła ciepłym tonem.

Chłopak zbliżył się do niej i pocałował ją w rękę, jednak to, jak szybko oderwał swoje usta od niej, wskazywało, że prawdopodobnie brzydził go dotyk nowej uczennicy, jednak dla zachowania pozorów dobrego wychowania postanowił się poświęcić.

- Tom Riddle. Nie spodziewaliśmy się nowej koleżanki na siódmym roku. Dlaczego zdecydowałaś się teraz pójść do Hogwartu? - zapytał ją niezbyt grzecznie, wracając na swoje miejsce i rozsiadając się wygodnie. Nikt nie zaproponował, aby usiadła, więc wciąż stała przy drzwiach. Reszta najwidoczniej nie miała zamiaru jej się przedstawiać. Najwyraźniej nie była na tyle ważna dla nich. Chociaż czuła, że wszyscy wlepiają w nią zainteresowane spojrzenia.

- Hogwart to bardzo prestiżowa szkoła, wierzę, że doskonale przygotuje mnie do owutemów - oznajmiła, uśmiechając się nieśmiało.

Ależ oczywiście. Po co innego by ją tu sprowadzili, jak nie po to, aby ją wypytać i dowiedzieć się, co tutaj robi?

- Jeszcze lepiej by cię przygotowała, gdybyś zaczęła z nim swoją przygodę na pierwszym roku - zauważył cierpko Riddle i posłał jej pytające spojrzenie, wyraźnie oczekując dłuższego wyjaśnienia.

- Nigdy nie jest za późno - stwierdziła krótko.

- Gdzie wcześniej pobierałaś nauki?

- Prywatni nauczyciele zatroszczyli się o moją edukację - odparła bez zastanowienia.

- To dosyć niespotykane - zauważył Prefekt Naczelny, przyglądając się jej badawczo. Przez chwilę ich oczy spotkały się, jednak szybko spuściła je, udając nieśmiałość. Niech poczuje się usatysfakcjonowany chodź moim zachowaniem, jeśli nie otrzyma oczekiwanych odpowiedzi - pomyślała.

- W Niemczech nie jest to nic nadzwyczajnego - rzuciła. - Nie wiem, jak sytuacja wygląda w Anglii.

- A więc pochodzisz z Niemiec - mruknął Riddle. - Co cię sprowadziło do Wielkiej Brytanii, dlaczego rodzice cię wysłali tutaj akurat teraz?

- To dłuższa historia - zaryzykowała się go zbyć. - Nie będę was zanudzać.

- Och, ale mamy czas. Chętnie posłuchamy - zaoferował Riddle, a jego koledzy przytaknęli.

- Pewnie słyszeliście, że nasz kraj ogarnęła wojna. Nie tylko mugolska, ale też czarodziejska - zaczęła, wiedząc, że raczej się z tego nie wykręci. No cóż, nie miała nigdy problemów z okłamywaniem ludzi. - Bezpieczniej będzie dla mnie w Anglii. Poza tym każdy kiedyś chce się wyrwać z domu rodzinnego, a szkoła z internatem to świetny pretekst.

- Twoi rodzice zostali w kraju? - dopytywał Riddle.

- To chyba nie ma znaczenia - zdecydowała się zagrać tajemniczą. I tak już nauczyciele wiedzieli, że jest sierotą, a i ten chłopak pewnie szybko zostanie o tym poinformowany.

- Jestem odpowiedzialny za twoje dobre samopoczucie w zamku i nowym otoczeniu - wyjaśnił jej Prefekt Naczelny, jakby zwracał się do małego dziecka. - Łatwiej mi będzie ci pomóc, jeśli będę coś wiedział o tobie.

- Nie jestem pewna, czy potrzebuję pomocy - rzuciła, chcąc zobaczyć jego reakcję. Iskierka irytacji tylko na moment namalowała się na jego twarzy. Gdyby jej uważnie nie obserwowała, zapewne przeoczyłaby ją. Maska uprzejmego zainteresowania wydawała się być nienaganna.

- Bzdura, każdy jej potrzebuje w nowym miejscu - zaprotestował Riddle. - Zrobię wszystko co w mojej mocy, abyś poczuła się w Hogwarcie jak w domu - zaoferował, jednak wiedziała, że nie jest to coś, co robi z czystego serca. A raczej figura retoryczna, przez którą miał pozyskać jej sympatię.

- Będę o tym pamiętać - skwitowała, uśmiechając się do niego lekko.

- Mam nadzieję, że będziesz godnie reprezentowała nasz dom - powiedział, zmieniając temat. - Ostrzegam, że wszyscy jesteśmy wyjątkowo... zintegrowani i będziesz musiała zapoznać się z kilkoma zasadami rządzącymi naszą małą społecznością. Wszelkie pytania, a także pretensje i zażalenia będziesz mogła kierować do mnie.

- Szybko się uczę i nie lubię sprawiać innym problemów - grała niewinną dziewczynkę i była przekonana, że inni to kupią.

- To jest to, czego od ciebie oczekujemy - skwitował zadowolony Riddle. - W razie nieporozumień, stosujemy różne środki zaradcze. Lepiej się z nimi bliżej nie zaznajamiać - ostrzegł ją.

Ktoś tutaj ma problemy z nadmierną arogancją - pomyślała sobie. Dziwny ten Prefekt Naczelny. Taki pewny siebie, rzucający lekko zawoalowane groźby, jakby od niej oczekiwał całkowitego posłuszeństwa. Będzie musiała poznać go lepiej, zanim zastanowi się, jak podkopać jego autorytet i wprowadzi ten plan w życie.

- Przystosuję się - obiecała lekko.

- Po uczcie udasz się za pierwszakami z prefektem szóstego roku do naszego salonu. On lepiej wprowadzi cię w zasady naszego domu. Tymczasem życzę przyjemnej podróży - zakończył Prefekt Naczelny, odprawiając ją.

- Dziękuję za miłe powitanie i do zobaczenia później - powiedziała i opuściła ich.

Co za inauguracja... - pomyślała. Aczkolwiek czego innego mogła się spodziewać? To zabawne, że żaden z towarzyszy prefekta nie odezwał się do niej ani słowem. Poza Gabrielem, który gdzieś wyszedł po tym, jak ją przyprowadził do przedziału... vipów? Elity? Pewnie Avery był kimś w rodzaju chłopca na posyłki. Ale przynajmniej cokolwiek mówił. Przedstawił się. Niechętnie, ale jednak. Ciekawe czy inni Ślizgoni też są tak towarzyscy.


Zamek, w którym znajdowała się szkoła magii, już za pierwszym razem zrobił na niej spore wrażenie. Tym razem jednak mogła zwiedzić kilka nowych korytarzy i zobaczyła reprezentatywną Wielką Salę. Durmstrang pod względem architektury nie był zbyt ciekawy, toteż będąc w nieporównanie większym zamku, nie mogła się doczekać, by zacząć odkrywać jego sekrety. A na pewno musiały tutaj istnieć jakieś tajne przejścia, korytarze, pomieszczenia, skoro to miejsce liczyło tyle setek lat. Lubiła tajemnice i wiedziała, że pierwsze tygodnie, w czasie których zrobi rozpoznanie w terenie, a nie będzie się jeszcze bardzo integrować ze swoimi rówieśnikami, na pewno będą owocne.

Przy stole Ślizgonów nikt nie wydawał się być chętny, aby zrobić jej miejsce, dlatego też usiadła na szarym końcu, gdzie znajdował się rząd wolny dla pierwszaków. Usiadła obok jakiejś dziewczyny, która mogła mieć może czternaście lat i z ożywieniem rozmawiała ze swoim rówieśnikiem naprzeciwko. Najwidoczniej inni nie byli zainteresowani nową dziewczyną aż tak, aby wprowadzić ją w swoje towarzystwo. A może musiała sobie na to najpierw zasłużyć?

Uczta dłużyła jej się w nieskończoność, a dzieciaki siedzące obok niej, wydawały się ją ignorować. Nigdy w swoim życiu nie czuła się tak... źle. Przyzwyczaiła się, że ludzie łaknęli jej uwagi. Zagadywali ją, pytali ją o opinie. A tymczasem została boleśnie rozczarowana. Czuła się wyobcowana. Zastanawiała się, czy wygląd, który sprezentował jej ojciec, nie był jakimś rodzajem kary. A jeśli tak, czym mogła sobie na nią zasłużyć. Zawsze dbała o linię, więc jadła z umiarem, a tutaj miała sporo nadprogramowych kilogramów. Miała nadzieję, że będzie mogła je po prostu zrzucić i tatuś nie nałożył na to ciało tego rodzaju ograniczeń. Zadowoliła się jakąś sałatką i kilkoma owocami, a także pucharkiem soku dyniowego.

Kiedy w końcu dyrektor zakończył ogłoszenia organizacyjne, mogli się udać w kierunku pokoju wspólnego. Prefekt szóstego roku przez kilkanaście minut opowiadał im o zasadach, które obowiązują w zamku. Na koniec zwrócił im szczególną uwagę na lojalność wobec domu, godne reprezentowanie go, a także nie wtrącanie się w interesy starszych uczniów. Zabroniono pierwszakom przebywać w pokoju wspólnym po godzinie dziesiątej wieczorem, a także biegać, hałasować i bawić się w pokoju wspólnym. Gdy miała już nadzieję, że ktoś pokaże jej miejsce do spania, na horyzoncie ponownie pojawił się Avery.

- Dla ciebie przygotowano specjalne powitanie - oznajmił jej z tajemniczym uśmieszkiem. - Pierwsze drzwi na lewo - wskazał niewinne wyglądające drzwi na końcu pokoju.

- Nie rozumiem - zaprotestowała, jednak on już poszedł w tamtym kierunku. Podążyła za nim. Stanął przed drzwiami i zatrzymał się.

- Panie przodem - zaoferował kpiąco-kurtuazyjnym tonem.

- O co chodzi? - zażądała wyjaśnień.

- Po prostu starsi uczniowie chcą sprawdzić, czy zasługujesz na tytuł siódmorocznej Ślizgonki.

Zirytowana otworzyła drzwi i weszła do pomieszczenia, chcąc dowiedzieć się, co jeszcze tego dnia poprawi jej nastrój. Nie lubiła nikomu nic udowadniać, mierzyć się z sugestiami, że nie jest w czymś wystarczająco dobra.

Krwistoczerwona, czarnomagiczna klątwa z impetem leciała w jej stronę i rzucić ją mógł każdy z co najmniej dziesięcioosobowej grupki starszych uczniów, celujących w nią różdżkami.


Tak, poszukuję bety. ; )