CHAPTER 1.
Hogwart. Szkoła Magii i Czarodziejstwa. Alice Longstay nigdy nie poznała uroku tego miejsca. Jednakże opowieści o Hogwarcie roznosiły się w jej rodzinie od zawsze. Do Szkoły Magii uczęszczała jej matka, jak również babcia, dziadek i wiele innych krewnych. Tak, jej mama, Cynthia Longstay, była czarownicą. W Hogwarcie zasłynęła jako wybitna uczennica i najlepsza szukająca drużyny Slytherinu od wielu lat. Warto jeszcze wspomnieć o ojcu dziewczyny. Był Mugolem, skończył normalny londyński college. Cynthię poznał pierwszego dnia jego pobytu w Londynie. Miał dość jego Irlandzkiej rodziny i postanowił poszukać szczęścia właśnie w stolicy Wielkiej Brytanii. Z zapakowaną po brzegi walizką i sportowym plecakiem przemierzał ruchliwe ulice w poszukiwaniu jakiegoś moteliku, w którym mógłby spędzić noc. Skręcał właśnie w nieznaną mu uliczkę, kiedy na nią wpadł. Średniego wzrostu kobieta o szmaragdowych, hipnotyzujących oczach. Nie wyglądała na szczęśliwą, miała zapuchnięte oczy i Tomowi Yale wydawało sie, jakby przed kimś uciekała. Zakochał się w niej od razu. Miała taką niecodzienną urodę, bladą cerę kontrastującą z tymi oczami i ciemnymi włosami. Cynthia Longstay obdarowała go uśmiechem, załadowany bagażami Mugol wprawił ją w lepszy nastrój. Postanowiła mu jakoś pomóc, zauważyła, że nie jest u siebie i czuje się nie pewnie. Zaczęli rozmawiać, kobieta zaproponowała mu nocleg i pyszną kolację. Nie mogli zasnąć, całą noc rozmawiali. Już następnego dnia wiedzieli, że są na siebie skazani na całe życie.
Cynthia jednak nie powiedziała swojemu ukochanemu o pewnej osobie, tak bardzo ważnej w jej życiu. Czarownica miała córkę z poprzednim mężczyzną. Wyznała to Tomowi, opowiedziała, że ta osoba to największy błąd, jaki popełniła. Jedyne dobro wynikające z tej chorej relacji to Alice Longstay. Przyszły mąż posiadaczki zielonych oczu zakochał się w jej córce prawie tak samo jak w niej. Postanowił, że będzie traktował półroczną dziewczynkę jak swoją córkę.
Kiedy Alice skończyła rok, jej mama i przyszywany ojciec postanowili wziąć kościelny, mugolski ślub. Kiedy zakupili nowe, większe mieszkanie, kobieta postanowiła wprowadzić Toma w świat magii. Odbyli długą rozmowę, przerywaną płaczem dziewczynki, która domagała się matczynego pokarmu. Po wielu wyjaśnieniach, Mugol z Irlandii zaakceptował naturę swojej żony i jej córki. Podchodził do magii sceptycznie, ale akceptował ją.
Alice powoli dorastała, najpierw uczyła się w mugolskiej podstawówce, potem gimnazjum. Nie była trudnym dzieckiem. Jej jedynym problemem było odrzucenie przez rówieśników. Nie potrafiła się dostosować do tego świata, oczywiście, od najmłodszych lat matka wpoiła w nią, że nie jest zwyczajną dziewczynką. Opowiadała jej o Hogwarcie, o swojej nauce w tej szkole, o Quidditchu, o profesorze Albusie Dumbledorze, jak i również o Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Dzięki tym wielu popołudniom spędzonym na kształceniu młodej Longstay w dziedzinie magii, czuła się ona lepsza od swoich "koleżanek" ze szkoły. Zaś one uważały ją za odludka, kogoś nie wartego uwagi. Być może były zazdrosne, bo dziewczynka wyrosła na piękną kobietę, całkiem podobną do Cynthii. Miała również hipnotyzujące, szmaragdowe tęczówki, długie brązowe i proste włosy. Chłopcy zabiegali o jej uwagę, ale ona ich zbywała. Co prawda była nastolatką, chodziła na randki, jednak nie kontynuowała tego w żaden sposób.
Uwielbiała słuchać o różnych psikusach, które jej matka razem ze swoimi kolegami (zadawała się z chłopcami, ponieważ uważała uczennice Hogwartu za strasznie nudne i poukładane) wywijała innym uczniom lub nauczycielom. Szczelólnie do gustu Alice przypadł kawał zrobiony przez mamę opiekunowi Slytherinu, do którego przynależała, profesorowi Severusowi Snape'owi. Pewnego dnia Cynthia Longstay, Everic Gyle, Johnny McVille i Ashton Kentucky zaplanowali wspaniały dowcip. Mieli plan, aby podczas zajęć Eliksirów, których profesor Snape nauczał, podrzucić jakąś wybuchową substancję do fiolki, którą profesor otworzy. Jak zaplanowali, tak zrobili. Nigdy nie zapomną twarzy bladoskórego mężczyzny o krzywym i długim nosie, poplamionego zieloną mazią. Cała klasa pękała ze śmiechu, jednak banda Cynthii zarobiła sobie porządny szlaban. Zawsze kiedy Alice o tym słyszała, nie mogła przestać się śmiać.
Alice była zupełnie inna w domu, a w szkole. W szkole traktowała wszystko z dystansem, rzadko kiedy się odzywała, a kiedy to robiła, jej wypowiedź do maksimum była przesiąknięta sarkazmem i ironią. Wiele razy podczas nudnych lekcji matematyki czy chemii, wyobrażała sobie, jakby to było uczyć się w Hogwarcie. Miała też żal do ojca i matki, że ją posłali do nudnego gimnazjum, zamiast do Szkoły Magii. Wiedziała od matki, że w jej 11. urodziny przyszedł list z tejże szkoły, jednakże Cynthia Longstay osobiście złożyła wizytę Albusowi Dumbledore'owi i wytłumaczyła, jaka jest sytuacja. To były jej najgorsze jedenaste urodziny, chociaż nie miała jeszcze takiego dokładnego pojęcia o magii, jak teraz.
Trenowała z matką zaklęcia, miała swoją własną różdżkę, którą kobieta kupiła z nią na Pokątnej u Ollivandera. 10,5 cala, róg jednorożca, cis, giętka. Alice ją uwielbiała, uwielbiała rzucać najpierw proste zaklęcia, później coraz bardziej urozmaicone. Popełniała postępy, wiedziała to. Była gotowa, aby uczyć się w Hogwarcie. Przyrządzała wspaniałe eliksiry, chociaż czasem coś jej nie wyszło i pomieszczenie robocze, kiedyś zwane bawialnią Alice, robiło się pełne dymu wybuchającego z kociołka. Jednak nastolatka się nie przejmowała, ciągle próbując. Chciała również doskonalić się w Quidditchu, jednakże ich mieszkanie w centrum mugolskiego Londynu nie było idealnym miejscem, więc Alice musiała zrezygnować ze swoich planów.
Był dzień urodzin młodszej Longstay. Wszystko zapowiadało się normalnie, mama przyszła z pracy z wielkim, czekoladowym tortem, ojciec podchodził do tego mniej entuzjastycznie. Zdmuchnęła świeczki, nie siliła się nawet na pomyślenie zaklęcia, bo według niej było to dziecinne. Miała już 16 lat i podchodziła do wybryków matki bez uśmiechu. Jej mama była zawsze taką iskierką w tym nudnym domu. Wymyślała różne zabawne rzeczy, kupowała śmieszne obrazy i zabierała rodzinę na wyprawy do wesołego miasteczka. Była skoczna i radosna, jakby nie miała 35 lat tylko ciągle 16. Po konsumpcji tortu, który był świetny, co Alice musiała przyznać, przyszedł czas na prezenty. Dziewczyna usiadła na kanapie, z błyskiem w oku przyglądając się kolorowym paczkom. Jedne były większe, drugie zaś mniejsze. Dziewczyna westchnęła i zaczęła odpakowywać. Prezenty były od rodziców ojca i matki. Te otworzyła jako pierwsze. Od czarodziejskich dziadków dostała miotłę, była to Błyskawica.
- Och Boże, Alice, miałam taką samą! - zaklaskała w dłonie Cynthia, a jej koczek na czubku głowy zadygotał.
- Tak...jest piękna...ale nie wiem do czego mi się przyda. - oceniła surowo Alice, prychając pod nosem. Uśmiechnęła się jednak w stronę matki i odłożyła delikatnie prezent na bok. Zaczęła rozpakowywać pakunek od drugich dziadków. Jak się okazało, był to aparat fotograficzny, od razu wywołujący zdjęcia. Ucieszyła się w głębi i posłała uśmiech tym razem ojcu. Na próbę zrobiła im zdjęcie, jak się przytulają.
- Wow, nieźle. Macie. Powieście sobie w sypialni. - podała wywołane zdjęcie rodzicom, którzy obserwowali ją z uśmiechami.
Następne prezenty były od ciotek i wujków. Dostała szaliki, kilka swetrów ręcznie dzierganych, album na zdjęcia, słodycze. Prezent od rodziców postanowiła zostawić na sam koniec. Przejechała dłonią po czerwonej wstążce i rozwinęła papier.
W środku znalazła się gruba koperta o beżowej barwie, z wielką pieczęcią na środku. Zaintrygowało to Alice, ale pod spodem znajdowało się coś jeszcze. Były to poskładane w kupkę jakieś ubrania, jak i również książki o dziwnych tytułach, . "Wprowadzenie do transmutacji". Dziewczyna uniosła brew i z rosnącym podekscytowaniem otworzyła kopertę.
HOGWART
SZKOŁA MAGII I CZARODZIEJSTWA
Dyrektor: Albus Dumbledore
(Order Merlina Pierwszej Klasy, Wielki Czar., Gł. Mag, Najwyższa Szycha, Międzynarodowa Konfed. Czarodziejów)
Szanowna Pani Longstay,
Mamy przyjemność poinformowania Panią, że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Oczekujemy pańskiej sowy nie później niż 31 lipca.
Z wyrazami szacunku,
Minerva McGonagall, zastępca dyrektora.
Alice wpatrywała się w treść swoimi szmaragdowymi tęczówkami. Nie mogła w to uwierzyć. Opadła na ziemię z bijącym mocno sercem i posłała matce pytające spojrzenie. Kobieta pomachała energicznie głową.
- Jedziesz do Hogwartu! - wykrzyknęła, porywając w ramiona szczerzącą się córkę. Były to najlepsze chwile w życiu Alice, mimo tego, że jej ojciec siedział ciągle na kanapie i patrzył na tę scenę z obojętnością.
Przetransportowała się do siedziby Hogwartu za pomocą proszku Fiuu. Jej mama uparła się, że musi ją odprowadzić bezpiecznie, a poza tym omówić szczegóły z Dumbledore'em, dlatego nie skorzystała z biletu na peron Dziewięć i Trzy Czwarte na stacji King's Cross. Wylądowały na posadzce w gabinecie owego starszego pana, taszcząc wielki kufer z ubraniami, szatami i książkami przyszłej uczennicy. Profesor już na nie czekał, uśmiechnięty.
- Zaraz zawołam skrzaty, aby zaniosły twój bagaż do poczekalni. - oznajmił miękkim głosem. Pstryknął palcami a obok zaskoczonej dziewczyny pojawił się dziwny, mały skrzat odziany w szatę. Skłonił się Alice i razem z innymi zaczął tachać jej kufer do wyjścia.
- Jak już wspominałem Cynthio, Alice jest u nas mile widziana. Wszyscy nauczyciele są już zawiadomieni o jej obecności. Niedługo odbędzie się powitalna uczta, więc powinniśmy się zbierać. Tiara Przydziału najpierw zajmie się pierwszorocznymi, a potem przedstawię ciebie, dobrze Alice? - profesor zwrócił głowę w jej kierunku, akurat wtedy, kiedy taksowała przenikliwym spojrzeniem wnętrze jego bogato zdobionego gabinetu. Natychmiast się opanowała i pokiwała głową.
- Czyli, że nie będę zaczynała edukacji od pierwszego roku? - zapytała brunetka, unosząc brew.
Czarodziej pokiwał głową, drapiąc się po jego sięgającej pasa, szarej brodzie.
- Z tego co mi wiadomo, masz już skończone 16 lat. Wysłaliśmy ci list już w twoje jedenaste urodziny, jednak twoja mama przyszła do mnie i omówiła mi sytuację. Już wtedy wiedziała, że twoim prezentem na szesnaste urodziny będzie właśnie kolejny list. Żałuję, że Cynthia nie posłała cię do nas od razu, ale rozumiałem jej położenie. Miałaś ojca mugola, któremu bardzo zależało na twoim normalnym dzieciństwie. Jednak lepiej późno niż wcale, jak to się powiada. Jesteśmy ucieszeni twoim przybyciem w nasze progi. Mamy nadzieję, że zdobędziesz tu takie same doświadczenie jak twoja mama. - posłał siedzącej dotychczas w spokoju Cynthii wesoły uśmiech. Kobieta odwzajemniła się tym samym.
Alice podeszła do siedzącego na biurku profesora dziwnego ptaka o czerwonym ubarwieniu. Widząc jej zdziwienie, Dumbledore popędził z wyjaśnieniami.
- To mój feniks, Fawkes. Co jakiś czas spala się, aby powstać z popiołów na nowo. A właśnie, czy masz jakieś zwierzę, Alice?
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Nie zakupiliśmy jej niczego, profesorze, mamy zamiar kupić Alice sowę na gwiazdkę. - wytłumaczyła matka młodej uczennicy.
- W sumie nie miałabym głowy do żadnego zwierzęcia, profesorze. Wolę teraz poświęcić czas na uczenie się. Tyle jeszcze nie wiem! - zdała sobie sprawę Alice, wzdychając. Nagle do pomieszczenia wparował blady mężczyzna, o długich, wydających się przetłuszczonymi czarnych włosach i krzywym, długim nosie. Patrzył zimnym spojrzeniem na profesora Dumbledore'a, kiedy nagle dostrzegł Cynthię. Jego rysy złagodniały. Kobieta wstała, wyciągając dłoń ku nieznajomemu Alice mężczyźnie.
- Profesorze Snape. - odrzekła miłym tonem jej matka.
- Cynthia Longstay. - mruknął mężczyzna, a Alice nagle zdała sobie sprawę, kto to jest. Słynny profesor Severus Snape, nauczyciel Eliksirów i opiekun Slytherinu. Kiedy obdarzył ubraną w szatę szkolną młodą latorośl Cynthii, uniósł brew.
- Alice Longstay, panie profesorze. - dygnęła grzecznie i powróciła do wpatrywania się w niezaciekawionego wydarzeniami Fawkes'a.
- Byłoby mi bardzo miło, Cynthio, gdyby twoja córka była pod moją opieką. Jestem pewien, że odziedziczyła po tobie wiele talentów. - kontynuował chłodnym i poważnym tonem Snape.
- Mam taką nadzieję, że Alice przydzielą do Slytherinu. - odpowiedziała miło Cynthia.
Rozmawiali tak jeszcze, jak również wspominali, a Alice coraz bardziej się nudziła. Wreszcie po kilkunastu minutach odezwał się profesor Dumbledore i oznajmił, że muszą się zbierać. Dziewczyna pożegnała się ze swoją rodzicielką i z narastającym podekscytowaniem udała się do Wielkiej Sali, tuż obok dyrektora Hogwartu i opiekuna Slytherinu.
