"GŁĘBOKO W PODŚWIADOMOŚCI PSOTNIKA"
Tytuł oryginału: Deep in the Subconscious of a Prankster
Autor: Sneezy Mouse
Zgoda na tłumaczenie: Czekam na odpowiedź
Bety: Eileen, Vivienne
Postanowiłam zabrać się za tłumaczenie, gdyż wiele osób o to prosiło. Miłego czytania! :)
xxxxxxxxxx
Rozdział 1 "Gadaniny Freda"
Był zwykły, sierpniowy dzień. Słoneczny, bezchmurny, ciepły... jest tyle przymiotników, którymi można by go opisać! Jednak nie mam ochoty wymieniać ich wszystkich, bo byłoby to zwyczajnie nudne.
W każdym razie, dla mnie był to normalny dzień. Mniej więcej. Mówię "mniej więcej" bo... Ach, nieważne. Jak zwykle, moja gadanina nie ma sensu i nikt nie ma ochoty tego czytać, więc lepiej jeśli po prostu...
xxx
No dobrze.
Zacznijmy od początku.
Cześć. Nazywam się Fred Weasley. Właśnie zbliżają się moje dwudzieste urodziny, ale historia, którą chcę Wam opowiedzieć, miała miejsce gdy byłem osiemnastolatkiem. Łał. Minęły już dwa lata! Nie uważacie, że to szalone?
Mam pięciu braci. Billa, Charliego, Percy'ego, Georga i Rona. Mam również siostrę - Ginny. Moimi rodzicami są Artur i Molly Weasleyowie, a ja mieszkam (-łem) w Ottery St. Catchpole.
Mam rude włosy, brązowe oczy i jestem umięśniony z powodu wieloletniej gry w Quidditcha na pozycji pałkarza.
Założę się, że to wszystko było całkiem nudne. Ale nie czytałeś tego po to, aby znać mój życiorys. Chcesz usłyszeć historię; właśnie próbuję ją opowiedzieć.
Cóż, szkoda. Zostałeś zmuszony do wysłuchania mojej gadaniny. Jeśli Ci się nie podoba, skończ czytać.
TYLKO ŻARTOWAŁEM! Czytaj dalej, proszę. Jeśli nikt tego nie zrobi, cała moja praca pójdzie na marne.
(Nie chcę zaczynać od nowa... Proszę, nie chcę zaczynać od nowa...)
Okej! Koniec z "Poznawaniem Freda Weasleya", nie jestem zbyt ekscytujący. Jak mam opowiedzieć swoją historię? Tak bardzo nie chcę być banalny... Jednak czasami będzie to konieczne.
Więc, tak jak mówiłem: ciepło, słonecznie, bezchmurnie, bla, bla, bla...
Szkoła skończyła się dwa miesiące temu. Dosłownie. Nigdy więcej nie przekroczę progu Hogwartu... przynajmniej jako uczeń.
Podczas gdy ja zostałem absolwentem, mój brat Ron i dwójka jego najlepszych przyjaciół - Harry Potter i Hermiona Granger - ukończyli piątą klasę. Mieli piętnaście lat, ja natomiast osiemnaście.
Obiecuję, wszystkie te „wiekowe sprawy" nabiorą sensu później.
Wracając... Skoro zaczął się sierpień, znaczyło to, że wyżej wspomniani przyjaciele Rona mieli do nas przyjechać.
Wszyscy zapewne znacie fascynującą historię Harry'ego Pottera. Mam na myśli Chłopca, Który Przeżył. Już kiedy był niemowlęciem pokonał najpotężniejszego czarnoksiężnika, jaki kiedykolwiek istniał. Zrobił to ponownie, mając jedenaście lat... i dwanaście. A potem, jako czternastolatek zdołał mu uciec... No i jako piętnastolatek też.
Osobiście uważam, że Sam-Wiesz-Kto powinien się poddać. Mówią: Do trzech razy sztuka, ale trzeciej szansy nie wykorzystał... czwartej też nie... i piątej. Jeśli za piątym razem nie potrafisz zabić człowieka, daj sobie spokój.
Harry jest niczym karaluch. Nieśmiertelny.
Ale to dobrze. Jest świetnym kolesiem (powinien być, w końcu umawia się z moją siostrą) i byłbym bardzo niepocieszony, gdyby znowu coś mu się stało.
Przyjaciele Rona mieli przyjechać. Oto, gdzie jestem. Mówiłem o Harrym, ponieważ w normalnych warunkach, byłby tu już dawno. Jednak przez dodatkowe środki bezpieczeństwa musiał czekać, dopóki pracownicy Ministerstwa Magii nie umieszczą zaklęć ochronnych wokół niego i nas.
Jednak zaklęcia zostały już rzucone, Hermiona i Harry mieli się zjawić lada dzień. Szczerze, mało mnie to obchodziło. To znaczy... fajnie, że przyjeżdżają, będzie zabawnie. Jednak nie było to dla mnie nic wielkiego... A jednak.
Dla mnie (oraz Georga), Harry i Hermiona byli jedynie kolejnymi osobami, których nie wykorzystaliśmy w celu przetestowania naszych dowcipnych produktów.
Dobra, koniec podstawowych informacji.
Zaczynamy...
xxx
- Fred, wstawaj! Oni już są!
Jedyne co zrobiłem to jęknąłem i przewróciłem się na drugi bok. Ron z kolei, rozsunął zasłony, zalewając moje łóżko słonecznym światłem. Niespotykanie jasnym, słonecznym światłem.
- Czego, do diabła? - spytałem, zakrywając oczy poduszką.
- Zgaś to światło - wyjęczał George ze swojego łóżka.
- Harry i Hermiona już przyjechali! - powiedział Ron - Więc złaźcie na dół i przywitajcie się.
- Jestem pewien, że mogę przywitać się z nimi później - mruknąłem.
- Co w tym wielkiego, Ron? - dopowiedział George - Są tu co rok, nigdy się tak nie podniecałeś.
- Bo wcześniej nie bałem się, że Dumbledore może nie pozwolić na przyjazd Harry'ego! - odpowiedział - Ale pozwolił, rozumiesz? Pozwolił! I oni tu są!
Rzuciłem w niego poduszką. Nareszcie wyszedł.
Spróbowałem ponownie usnąć. Jednak bez poduszki, było to niemożliwe. A kiedy usłyszałem szczęśliwy pisk Ginny, który niewątpliwie był wynikiem ujrzenia Harry'ego, postanowiłem wstać.
Wyskoczyłem z piżamy, wciągając na siebie luźne dżinsy i stary, szary podkoszulek. Zszedłem po schodach.
- Cześć - wymamrotałem, machając leniwie do Harry'ego i Hermiony. Nawet na nich nie popatrzyłem. Od razu ruszyłem ku ladzie, gdzie jedyne co zrobiłem, to miska płatków z mlekiem. Tak, wiem. Doskonały ze mnie szef kuchni.
- Hej, Fred - usłyszałem Harry'ego.
- Cześć, Fred - zaćwierkała Hermiona. Wzdrygnąłem się. Jak można być tak ożywionym z samego rana?
Nie powiedziałem ani słowa. Po prostu ponownie pomachałem, zabierając się do jedzenia jakże wybornych płatków owsianych. Wyjrzałem przez okno. Był wręcz idealny dzień do gry w Quidditcha. Przez ostatnie pięć tygodni ciągle padał deszcz, a jak deszcz nie padał, to wiał wiatr, i tak na zmianę. Jestem przekonany, że dzisiejszy dzień był stworzony po to, bym mógł dosiąść miotły.
Wysiorbałem resztkę mleka i odrzuciłem miskę w kierunku, gdzie - mam nadzieję - był stół. Wybiegłem na górę, przeskakując po dwa stopnie na raz. Musiałem wziąć miotłę.
Gra w Quidditcha była dla mnie podwójnie ekscytująca, a to dlatego, że jakiś czas temu kupiłem - co prawda używanego, ale ciągle w świetnym stanie - Nimbusa 2001. Nie jest to nowy model, za to lata szybko i płynnie, więc byłem szczęśliwy.
Chwyciłem miotłę, pałkę i moje wiadro pełne jabłek, kamieni oraz wszystkich rzeczy, których można użyć jako tłuczka. Szturchnąłem George'a i wybiegłem z pokoju, szybko zeskakując ze schodów. Kiedy byłem już na zewnątrz, co nastąpiło błyskawicznie, usiadłem na Nimbusie i wzbiłem się w powietrze.
Harry opisywał - a przynajmniej starał się - niesamowite uczucie, które towarzyszy przy pierwszym locie na Nimbusie. Teraz wreszcie zrozumiałem, co miał na myśli.
Oczywiście, to było pięć lat temu, ale miotła nadal leciała w sposób opisany przez Harry'ego; tak jakby wiedziała, o czym myślisz. Gdy chciałem skręcić w lewo, wystarczyło, że lekko szturchnąłem rączkę, a Nimbus od razu obierał wybrany przeze mnie kierunek. To było niesamowite.
Nie wiem jak długo byłem w powietrzu. Pięciokrotnie wypełniłem wiadro "tłuczkami", a potem przez co najmniej godzinę "dryfowałem" po niebie. W końcu usłyszałem, jak ktoś krzyczy moje imię, co ostatecznie wyrwało mnie z lotniczej euforii.
- Fred! I jak ci się lata na Nimbusie? - krzyknął.
Zmrużyłem oczy, wypatrując osoby, która się odezwała. Przed oczami mignął mi blask słońca odbity od okrągłych okularów. To był Harry.
- Harry! - wrzasnąłem, lądując gładko na ziemi - Nimbus nadal lata dokładnie tak, jak mówiłeś!
- To dobrze - odpowiedział - Jaka szkoda, że nie miałeś Nimbusa, będąc w drużynie.
- Tak, wiem - podniosłem wzrok na błękitne niebo - Pomyśl, jak bardzo dokopalibyśmy Ślizgonom, gdybym ją miał.
- Nie sądzę, aby Ślizgoni znieśli większą porażkę niż w ubiegłym roku.
- Pięćset dziewięćdziesiąt do dziesięciu! Jestem pewien, że trochę gorszy wynik doprowadziłby Malfoy'a do płaczu.
- Masz na myśli, że płakałby bardziej niż ostatnio?
Harry parsknął śmiechem.
- Brakuje mi starej drużyny - powiedział - Wystarczająco źle było po tym jak opuścił nas Wood, Angelina i Katie... Teraz odchodzisz ty, George i Alicja. Trudno będzie się przyzwyczaić.
- Jesteś nowym kapitanem - odparłem - Będzie dobrze. Wiesz już, kogo chciałbyś wypróbować?
- Jest paru trzecioklasistów, którzy mają odpowiednią budowę na pałkarzy. Mam na oku jedną dziewczynę z drugiego roku. Urodzona ścigająca - powiedział Harry - Obserwowałem ją podczas lekcji latania, wiesz, jest bardzo szybka, a latanie przychodzi jej naturalnie.
- Postaram się wpaść na kilka treningów. Może dam nowym pałkarzom jakieś wskazówki?
- Byłoby świetnie.
Rozmawialiśmy o Quidditchu przez dłuższą chwilę, dopóki mama nie zawołała nas na lunch. W takich momentach otwarcie przyznaję się do faktu, że tak, nadal mieszkam z mamą i nie, nie jestem z tego powodu zakłopotany. Po za tym dopiero ukończyłem szkołę i jestem bezrobotny, więc nie mam wyboru.
W każdym razie, wróciliśmy z Harrym do domu i usiedliśmy przy stole. Mama położyła przed nami talerz z kanapkami i miskę pełną sałatki. Od razu wziąłem się do jedzenia. Lubię jeść. Dałbyś wiarę?
Więc, zjadłem swoje kanapki i właśnie przymierzałem się do spałaszowania porcji George'a (on nadal spał, leniwy dupek) gdy w końcu ją zobaczyłem.
Chciałbym powiedzieć, że w ciągu wakacji zmieniła się radykalnie, jednak w jej wyglądzie nie było nic nowego.
Jej włosy nadal przypominały szopę (choć może były trochę bardziej okiełznane, próżność nastolatków daje o sobie znać, tak myślę) zwiniętą w niechlujny kok. Brązowe oczy sprawiały wrażenie, jakby chciały "wyskoczyć" z twarzy (to na pewno efekt mugolskiego makijażu) i wciąż roztaczała wokół siebie aurę typowego mózgowca.
- Ale tym razem było inaczej. Może dlatego, że nie musiałem się bać iż na mocy prefekta odbierze mi punkty za wkręcanie wszystkich wokół, a może dlatego, że śmiała się radośnie, słuchając żartów Ginny.
Miała na sobie ciasne dżinsy (Rurki? Chyba tak na nie mówią) i ciasną, choć luźniejszą, niebieską koszulkę z dość dużym dekoltem. Myślę, że pierwotnie właśnie to przykuło moją uwagę, ale potem zobaczyłem jej uśmiech i wszystko to, co zatrzymało mój wzrok na dłużej.
I wtedy do mnie dotarło, na kogo patrzę co najmniej zalotnie.
To była Hermiona Granger. Panna Wiem-To-Wszystko Granger. Dziewczyna, która odebrała mi i George'owi pełno punktów.
Nie mogłem w to uwierzyć. Przecież nie zaszły w niej żadne spektakularne zmiany. Nie stała się nagle typem gorącej supermodelki. W zasadzie byłą tą samą, starą Hermioną Granger.
- Cześć, Fred - powiedziała radośnie, siadając przy stole, dokładnie naprzeciwko mnie - Miło widzieć cię rozbudzonego.
- No - to wszystko co udało mi się powiedzieć. W końcu byłem zajęty pałaszowaniem jedzenia George'a.
- Co Ty robisz? To moje kanapki! - krzyknął George z klatki schodowej.
- Ty śpisz, ty tracisz - odpowiedziałem z szerokim uśmiechem, biorąc potężnego gryza jego kanapki - Mmmm... - dodałem, klepiąc się po brzuchu, jakby to był najlepszy lunch, jaki kiedykolwiek jadłem.
Bliźniak spojrzał na mnie spode łba, usiadł przy stole i zaczął grzebać w sałatce.
- Głupia sałatka - wymamrotał.
- Więc - powiedziała mama - Co planujecie dziś robić?
- Quidditch - stwierdziliśmy zgodnie, wraz z Georgem, Harrym i Ronem.
Hermiona mruknęła pod nosem coś, co brzmiało jak "Chłopcy".
- Hermiona, kochanie, a ty? - zapytała mama.
- Zastanawiałam się nad poczytaniem nowych książek - odparła. Ta sama, stara Hermiona, mówiłem.
Ron parsknął głośno.
- Rodzice zabrali mnie na Pokątną, zanim tu przyjechałam. Kupili mi cały zestaw książek - powiedziała, patrząc ostentacyjnie na Rona - Kupiłam też kilka dodatkowych pozycji, które brzmiały fascynująco.
Ron parsknął jeszcze głośniej niż wcześniej, a ja podświadomie zapragnąłem go mocno uderzyć.
Koniec. Zdecydowałem, że... te dziwne uczucia, które posiadam względem Hermiony to nic takiego. Rany boskie, w końcu byłem osiemnastolatkiem! Ona była dziewczyną, ja byłem chłopakiem. Nie ma w tym nic dziwnego. Ona wciąż była tą samą, starą Hermioną Granger.
Po prostu nie zdawałem sobie sprawy, że to ja nie byłem już tym samym, starym Fredem Weasleyem.
