Hej, pozdrawiam znad mojej pracy magisterskiej:). A ponieważ piszę między innymi o voodoo, postanowiłam nie marnować zdobytej wiedzy o tej fascynujące religii i napisać ten oto fanfik. Bo któż mógłby mieć problemy z loa, bokorami i gris gris, jeśli nie Bracia? Dodałam OC i mam nadzieję, że da się ją polubić. Znajomość mojego poprzedniego opowiadania - "Diabelskich pnącz" - nie jest obowiązkowa, chyba że ktoś chce wiedzieć, skąd wzięła się Mina;). Zapraszam do czytania.

Opowiadanie dedykuję JBuckowi. Ty wiesz dlaczego:). Pozdrawiam wszystkich serdecznie. Bracia W. rządzą na całej linii.

PORT ALLEN, LUIZJANA

Mark Claw nigdy nie sądził, że wyjdzie z baru z pierwszą zagadniętą dziewczyną. I w dodatku taką ładną! Co prawda po piątym Cuba Libre zapomniał jej imię – Brenda?, Barbara? – ale kiedy dorzucał po każdym zdaniu po prostu „skarbie", uśmiechała się czarująco. Miała idealnie gładką skórę, może nieco zbyt bladą; jej rude włosy opadały w dół łagodnymi falami, a zielone oczy błyszczały zawadiacko. To wszystko plus figura modelki sprawiły, że Mark czuł się jak pan i władca świata. W końcu ją poderwał, prawda?

Kiedy szli w stronę jego samochodu zaparkowanego z braku miejsca cztery ulice dalej, ujął ją za rękę. Jej ostre, fioletowe paznokcie na chwilę wbiły się w jego dłoń, ale wziął to za dobry znak. Chciała go. Pragnęła. Dlatego była taka niecierpliwa.

Ledwo zamknął za sobą tylne drzwi auta, kiedy dziewczyna rzuciła się na niego, całując go jak szalona. Usiadła mu na kolanach i objęła mocno. Język piękności pieścił jego język. Jej ślina miała ostry posmak. Smakowała alkoholem i czymś jeszcze. Czymś ostrym.

Coraz ostrzejszym. Jakby… chili.

Nagle poczuł, że gardło staje mu w ogniu, a potem cały przełyk. Nie mógł złapać oddechu, oczy zaczęły mu łzawić. Próbował odepchnąć od siebie dziewczynę, ale bezskutecznie. I wtedy z jej ust prostu w jego gardło popłynął rum.

Jego poparzony przełyk nie nadążał z połykaniem płynu. Zaczął się krztusić.

Ostatnim dźwiękiem, który usłyszał, był szyderczy rechot starej kobiety.