W końcu świąteczny klimat, to świąteczny klimat, powinien się udzielać, prawda? ;) Tekst jest mocno inspirowany, część z Was na pewno to zauważy, ale ja po prostu nie mogłam się powstrzymać. To wszystko przez tą przedświąteczną gorączkę i oglądanie gwiazdkowych filmów... Iskierka została napisana na potrzeby akcji Drarrowy Mikołaj na Forum Drarry, a ta część dedykowana jest Aevenien:* Drarry Christmas Everyone!

1

30 kwietnia 2000r, Londyn

Potter obudził się, kiedy Draco pośpiesznie wiązał krawat i był prawie gotowy do wyjścia. Fatalne wyczucie czasu. Dwie minuty później i mieliby z głowy całe to bezsensowne pożegnanie, którego teraz już nie unikną.
— Dokąd się wybierasz? — zapytał sennie mężczyzna, mrużąc oczy w próbie dojrzenia czegokolwiek bez okularów. Wyglądał nieprawdopodobnie seksownie, półnagi w atłasowej pościeli, z jeszcze lekko wibrującą wokół niego aurą snu, ale Draco nie miał już na to czasu.
— Wyjeżdżam.
— Jak to wyjeżdżasz? — Potter usiadł na posłaniu, teraz już całkowicie rozbudzony i przywołał swoje okulary. — Dokąd?
— Do Nowego Jorku.
— Słucham? Nie mówisz poważnie… — Mężczyzna przyglądał mu się wstrząśnięty, najwyraźniej próbując znaleźć jakieś wskazówki na jego twarzy, że jednak to żart.
— Oczywiście, że mówię poważnie. — Draco starał się mówić spokojnie. Naprawdę nie miał ochoty na dramatyczne sceny rozstania. — Ministerstwo zaoferowało mi posadę brytyjskiego ambasadora w Stanach w ramach rekompensaty za moje wsparcie w czasie wojny. Niestety z powodu ojca nasze nazwisko jest teraz w Londynie niezbyt popularne, jak sam wiesz, stąd pomysł wysłania mnie poza granice kraju. Tam będę mieć czyste konto, dobrą pozycję, wysoką pensję, a przy odrobinie szczęścia zrobię karierę i wyciągnę moją rodzinę z tego bagna, w jakim teraz tkwi.
Potter zbladł.
— Od kiedy o tym wiesz? — zapytał dziwnym głosem.
— Od kilku dni. — Draco wzruszył ramionami. Jakie to miało teraz znaczenie?
— I nic mi nie powiedziałeś… Jednego, pieprzonego słowa!
— Mówię ci teraz.
Teraz! — Potter zaczynał brzmieć odrobinę histerycznie i Draco skrzywił się z niesmakiem. Właśnie dlatego chciał tego uniknąć. — A gdybym się nie obudził na czas? Zostawiłbyś mi liścik? A może po prostu zniknąłbyś bez śladu?
— Wyjaśniłem ci już, dlaczego muszę i chcę wyjechać. Oczekuję, że to zrozumiesz, kiedy już przestaniesz zachowywać się jak wykorzystana panienka.
— Że to zrozumiem? Może i tak, może i bym zrozumiał, gdybyś powiedział mi wcześniej, gdybyś dał mi czas, żebym się z tym oswoił, gdybyś jakkolwiek uwzględnił nas w swoich planach.
Nas? — Draco uniósł jedną brew, po czym wbił w mężczyznę twarde spojrzenie. — Potter, pozwól sobie coś powiedzieć. Między nami zawsze chodziło tylko o seks. Świetny seks, trzeba przyznać. I mnie też jest przykro, że to się teraz skończy — zrobił nieokreślony ruch ręką w stronę łóżka — ale takie jest życie. Trzeba iść do przodu. Dość jest facetów, na pewno znajdziemy sobie godne zastępstwo. I ty i ja.
Potter wstał i podszedł do niego bez słowa, zatrzymując się milimetry przed nim, tak, że gdy przemówił, Draco czuł jego oddech na swoich ustach.
— Tylko seks? — zapytał niebezpiecznym tonem, a Draco mimo woli poczuł dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Nie potrafił odpowiedzieć, kiedy te zielone oczy wpatrywały się w niego z taką intensywnością, a magia wibrowała między nimi. Był pewny, że Potter teraz go pocałuje, dziko i namiętnie, sprawiając, że ugną się pod nim kolana, tak jak tylko on jeden potrafił. Że jego pewność się zachwieje. Że zmieni zdanie. Niemal czekał na to, ale nic takiego się nie stało.
— Skoro dla ciebie to takie proste — w zamian Potter wyrzucił z pasją — nie będę ci niczego niepotrzebnie utrudniał. Powodzenia.
Kilka sekund później Draco był już sam w hotelowym pokoju i nie potrafił zrozumieć, skąd wzięło się w nim uczucie przygniatającej pustki.

0o0

24 grudnia, 2011, Nowy Jork

Draco usiadł na łóżku i sięgnął po szklaneczkę whisky. Sporo od niego młodszy i bardzo atrakcyjny chłopak właśnie zapinał koszulę w progu łazienki, a on obserwował go z przyjemnością sponad szkła.
— Dzięki za świetną noc — powiedział chłopak. — Jesteś prawdziwym bogiem seksu.
— Było nieźle — przyznał Draco z zadowoleniem. Nawet nie pamiętał jego imienia, ale czy to było ważne? — Może wpadniesz wieczorem?
— Dziś jest Wigilia — zauważył chłopak.
— Tak? — Draco spojrzał zdezorientowany za okno, jakby pogoda mogła mu pomóc umiejscowić się w czasie. Padał śnieg, a zatem chyba święta rzeczywiście się zbliżały. — Możliwe. To jak, przyjdziesz?
— Nie mogę, lecę do rodziców na Florydę.
— Wiesz, jaki będzie dziś tłok w odprawie świstoklikowej?
— Wiem, dlatego zamierzam się aportować.
— Na taką odległość? — Draco uniósł brew.
— Jestem w tym dobry. Tak jak w paru innych rzeczach. — Chłopak uśmiechnął się z błyskiem w oku. — Może innym razem.
— Może — mruknął Draco i spojrzał na zegarek. — Merlinie, jestem spóźniony!
Wstał i skierował się do łazienki, mijając chłopaka i starannie zamykając za sobą drzwi. Miał dziś nadzwyczajne spotkanie zarządu, powinien być w biurze za dziesięć minut.
— Trafisz sam do wyjścia? — rzucił jeszcze przez drzwi i nie czekając na odpowiedź wszedł pod prysznic. Nie mógł sobie teraz pozwolić na rozpraszanie. Nawet tak przyjemne, jak ciało tego dzieciaka.

0o0

— Draco. — W biurze przywitała go Pansy, trzymając w ręce gruby segregator oraz kubek jego ulubionej kawy. — Raporty, o które prosiłeś.
— Jak zawsze przygotowana. — Uśmiechnął się do niej. Była nieocenioną asystentką. Nigdy nie żałował, że zabrał ją ze sobą.
— Mam świetny przykład. — Odwzajemniła uśmiech.
— Chłopcy gotowi?
— W sali konferencyjnej — potwierdziła. — Czekają tylko na ciebie.
Kiedy wszedł, zrozumiał, że bez niego naprawdę, niczego by nie postanowili. Nie żeby to była dla niego jakaś nowość, nie bez przyczyny to on od kilku lat był szefem Magicznego Departamentu Finansów na Wall Street. Ale, doprawdy, kolędy i opychanie się pierniczkami? Nazywanie ich chłopcami, choć większość z nich była sporo starsza od niego, stawała się coraz bardziej uzasadniona.
— Stabburn, dowiedziałeś się, kto zaproponował Magic Claudron wyższą cenę za ich akcje?
— Słucham? — Mężczyzna w średnim wieku podskoczył na swoim krześle i ze zmieszaniem poprawił okulary.
— O czym tak dumasz? — zapytał surowo Draco.
— Przepraszam, o dzieciach i Meg, wiesz dziś jest Wigilia, Draco…
— Owszem i to właśnie dziś podpiszemy najlepszą umowę tego roku, która pozwoli ci zabrać dzieci na wymarzone wakacje w przyszłym sezonie. Czy to cię nie interesuje?
— Oczywiście, że interesuje. — Mężczyzna wyprostował się, sygnalizując, że jest gotowy do pracy.
Draco powiódł spojrzeniem po całej sali.
— Wiem, że jest Wigilia, ale musicie wziąć się w garść i sfinalizować razem ze mną tę umowę. Myślicie, że ja mam ochotę dzisiaj tutaj być?
— Cóż, właściwie… pewnie tak — odparł Stabburn z przewrotnym uśmieszkiem.
Draco również pozwolił sobie na mały uśmiech.
— Może masz rację. Ale już wkrótce, wszyscy będziecie mi za to dziękować!

Draco został w biurze do wieczora, sprawdzając wszystkie papiery i przygotowując niezbędne dokumenty. Obserwował jak kolejni pracownicy opuszczali w pośpiechu budynek departamentu, dzwoniąc do swoich rodzin i usiłując utrzymać w jednej ręce wszystkie świąteczne paczki. Pansy stanęła w progu jego gabinetu i zastukała w drzwi.
— Nie wychodzisz? Dochodzi ósma, zaraz zamkną twój ulubiony sklep z sałatkami.
— Tak, właśnie kończę — odparł i widząc, że trzyma coś w ręce, zapytał: — Masz coś dla mnie?
— Owszem. Fiukała pani Oldschool z działu wysyłek Madam Malkin. Powiedziała, że zamówienie zostało wysłane.
— Czyżby moje szaty? — Draco spojrzał na nią zadowolony. Właściwie wszystkie swoje ubrania zamawiał w Londynie. To była jedyna rzecz, która wciąż łączyła go z ojczyzną.
— Na to wygląda.
Pansy wciąż stała w progu.
— Coś jeszcze? — zainteresował się Draco. — Twoja świąteczna premia czeka już na ciebie na twoim koncie.
— Wiem, zdążyłam już nawet wydać jej część. — Uśmiechnęła się nieznacznie.
— Na co? — zapytał z rozbawieniem.
— Takie tam, babskie sprawy. — Machnęła lekceważąco ręką.
— No dobrze, o co więc chodzi?
— Potter.
— Co: Potter? — Zmarszczył brwi.
— Zafiukał w czasie konferencji. Nie chciałam cię denerwować, wolałam poczekać, aż umowa będzie podpisana i wszyscy sobie pójdą.
— Słusznie. Naprawdę zasługujesz na swoją skandalicznie wysoką pensję — pochwalił ją. —Zresztą nie wyobrażam sobie, o czym miałbym z nim rozmawiać.
Pansy spojrzała na niego wymownie. Znała jego przeszłość zbyt dobrze, by mógł ją zbyć.
— Zostawił adres, pod którym się zatrzymał. Może chciałbyś…
— Nie — uciął Draco. — Zostawiłem to wszystko daleko za sobą. Jestem nowym człowiekiem i bardzo mi się podoba to kim i gdzie teraz jestem. Nie ma sensu wracać do przeszłości.
— Gdybyś jednak zmienił zdanie… — Pansy wyciągnęła w jego stronę skrawek pergaminu, na którym zanotowany był adres hotelu.
— Nie zmienię — westchnął, ale dla świętego spokoju wetknął pergamin do swojego terminarza. — Chyba będę się zbierał, bo nie dostanę swojej wigilijnej sałatki — oświadczył z przekąsem, zamykając księgę rachunkową, którą przeglądał. — Nie zapomnij zwołać specjalnego zebrania na pojutrze. Nie mamy czasu do stracenia przed nowym rokiem.
— Nigdy nie zapominam o takich sprawach — zauważyła. — Wesołych świąt, Draco.
— Wesołych świąt, Pansy.

0o0

Nowy Jork o tej porze naprawdę wyglądał pięknie, niemal bajkowo. Draco szedł opustoszałą Pearl Street wśród wirujących leniwie płatków śniegu i myślał, że być może rzeczywiście święta mają w sobie odrobinę magii. On jednak miał ważniejsze sprawy na głowie. Finalizował międzynarodowe umowy, obracał akcjami wpływowych czarodziejskich korporacji, dowodził sztabem ludzi. Naprawdę był kimś. Niczego nie żałował.
Do sklepu Angel wszedł wciąż w radosnej zadumie nad swoimi osiągnięciami i skierował się do lodówki z sałatkami. Właśnie miał podejść do kasy z wybranymi produktami, gdy, jakby dosłownie znikąd, pojawił się tam czarnoskóry mężczyzna w zniszczonej skórzanej kurtce i czapce z daszkiem.
— Hej, Ed. Mam los na loterii. Zwycięski. Odkup go ode mnie za stówę, a nieźle na tym zarobisz — zaproponował, ostentacyjnie żując gumę.
— Nie skupuję losów — odparł sprzedawca.
— Zastanów się, gwarantuję, że jest dobry. Zarobisz na tym drugie tyle.
— To sklep spożywczy, nie lombard — burknął mężczyzna za ladą.
Odpowiedź nie przypadła do gustu właścicielowi losu.
— Może teraz to przemyślisz! — Gwałtownym ruchem przystawił mu różdżkę do gardła. — I jak moja oferta? Nadal nieatrakcyjna?
— Przepraszam, może mógłbym rozwiązać ten problem? — odezwał się Draco, nieoczekiwanie dla samego siebie.
— Trzymaj się z daleka! — warknął napastnik w jego stronę. — Żaden białas nie będzie mi tu zgrywał bohatera.
— Chciałem tylko zaproponować interes, na którym każdy z nas by zarobił — wyjaśnił spokojnie.
— Jedynym, co możesz zarobić to klątwa — odparował mężczyzna, po czym zwrócił się znów do sprzedawcy. — Wyskakuj z kasy, albo…
— Dam ci dwie stówy. Ty dostaniesz to, czego potrzebujesz, a ja sprzedam los tam, gdzie docenią jego wartość i też na tym zarobię. Co ty na to? — Tym razem Draco złożył bardziej konkretną propozycję.
Napastnik spojrzał na niego z nagłym zainteresowaniem, lustrując go od stóp do głów.
— Eleganick jesteś, co?
— Proszę, oto pieniądze — odpowiedział Draco, ignorując uwagę i wręczając mężczyźnie dwa banknoty. Ten podał mu los i nieoczekiwanie wziął go pod ramię.
— Świetnie, Draco. Chodźmy zatem. A ty, Ed, jesteś frajer! Miałeś szansę.
Draco zdążył jeszcze rzucić na ladę należność za swoje sałatki, po czym kompletnie oszołomiony dał się wyprowadzić na ulicę.
— Skąd znasz moje imię? — zapytał podejrzliwie.
— Wszystkich tak nazywam. — Mężczyzna wzruszył ramionami.
Draco? — powtórzył z niedowierzaniem. Nigdy w życiu nie poznał nikogo o takim imieniu. Kim był ten gość?
— Miło się robiło z tobą interesy — odparł mężczyzna i ruszył przed siebie.
— Hej! — krzyknął za nim Draco. — Hej, poczekaj…
— Coś nie tak?
— Nie, po prostu… Wiesz, nie powinieneś tak wymachiwać różdżką na prawo i lewo. Kiedyś komuś może stać się krzywda, a ty będziesz później tego żałował.
— Chyba nie mówisz poważnie!
— Na pewno można znaleźć jakąś pomoc, stworzyć ci jakieś szanse…
— Czekaj, czy ty właśnie próbujesz mnie uratować? — Mężczyzna roześmiał się na całe gardło i Draco poczuł się nieswojo. Oto co święta robiły z ludźmi, narażały ich na niepotrzebną śmieszność. — O rany, ten gość myśli, że potrzebuje ratunku!
Każdy czegoś potrzebuje — odparł Draco nieco urażony. Nie lubił, gdy ludzie się z niego śmiali. Kimkolwiek byli.
— Tak? — Mężczyzna nagle spoważniał. — A czego ty potrzebujesz, Draco?
— Ja? — zdziwił się.
— Tak. Przecież powiedziałeś, że każdy czegoś potrzebuje.
— Ja akurat mam już wszystko.
— Łał. To musi być niesamowite, być tobą.
— Widzisz to wszystko nie jest aż takie trudne, jak się wydaje. Ludzie mogą się zmienić, a ciężka praca… — Draco sam nie rozumiał, co w niego wstąpiło.
Mężczyzna znów zaczął się śmiać.
— Coraz bardziej zaczyna mi się to podobać. Tylko pamiętaj, sam jesteś sobie winny. Prosiłeś się o to.
— O co? — zawołał zdezorientowany Draco za mężczyzną, który właśnie w tej chwili ponownie zaczął odchodzić.
— Wesołych świąt! — Usłyszał jednak tylko w odpowiedzi i został na ulicy sam.

0o0

25 grudnia 2011r, Londyn

Kiedy następnego ranka Draco otworzył oczy, miał wrażenie, jakby wciąż był środek nocy. Nadal był zmęczony, jednak rażące go słońce wskazywało na to, że jest już pełnia dnia. Tylko ten widok za oknem, jakiś dziwny… więc to chyba w dalszym ciągu jednak sen. Właśnie miał się rozejrzeć dookoła, lubił sny, w których miał świadomość, że są tylko snami, kiedy poczuł to. Dziwny ciężar na swoim brzuchu. Kiedy skierował tam spojrzenie, zobaczył czarne, zmierzwione włosy rozrzucone na swojej skórze. Ktoś na nim leżał! Ktoś, kogo nie przypominał sobie, by zabierał do łóżka wczorajszego wieczoru! Spróbował się poruszyć, ale leżący na nim mężczyzna był zbyt ciężki, a on sam znajdował się w niedogodnej pozycji, by go zrzucić.
— Ej, Draco, jeszcze pięć minut. Są święta — mruknął mężczyzna i Draco poczuł, że serce mu przyśpiesza. Znał ten głos!
— Potter? — zapytał z niedowierzaniem. Czyżby jednak wczoraj skorzystał z adresu, który zostawiła mu Pansy, a potem upił się do nieprzytomności i spędził noc z Potterem? To nie miało żadnego sensu. On się nie upijał. Miał klasę.
— Uwielbiam twoje czułe rzucanie nazwiskami w świąteczny poranek. — Potter pocałował go w brzuch i Draco poczuł dziwne mrowienie w dolnych jego partiach. — Ale powinno być Potter-Malfoy gwoli ścisłości.
— Potter-Ma-co? — zawołał Draco i odruchowo poderwał swoją prawą dłoń do lini wzroku. Na palcu wskazującym, jak gdyby nigdy nic, znajdowała się złota, tradycyjna obrączka. — Salazarze. O, Boże. O, nie. POBRALIŚMY SIĘ?
Potter zachichotał i uniósł głowę, spoglądając na niego swoimi zielonymi, ogromnymi oczami, które były dokładnie takie, jakimi Draco je zapamiętał.
— Kocham cię, wiesz? — oświadczył z uśmiechem. — Jedenaście lat, a ty wciąż potrafisz sprawić, że czuję się, jakby to był nasz pierwszy wspólny poranek.
Draco, chciał właśnie odpowiedzieć: Potter, co ty pierdolisz, jakie jedenaście lat, do kurwy nędzy?, ale zamarł z otwartymi ustami, kiedy do pokoju wpadła dwójka dzieci. Rozczochrana brunetka, wypisz wymaluj Potter oraz jasnowłosy, drobniutki chłopczyk, który również kogoś mu przypominał. Bachory z głośnym krzykiem wskoczyły na łóżko.
— Taaaaaaataaaaaaaa!
— Pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań…
— Morgano, mamy dzieci? — jęknął.
Potter ponownie zachichotał, a kiedy materac zaczął rytmicznie podrygiwać, w skutek dzikich podskoków dzieciaków, Draco nagle z wielką wyrazistością poczuł, że zaraz zwymiotuje i zerwał się z pościeli.
— Draco, błagam zrób mi kawę! — zawołał za nim Potter, z dwójką dzieci skaczącą teraz już po nim w najlepsze. Ale on jeszcze nie oszalał. Nie zamierzał go słuchać. Coś tu było cholernie nie tak, a on miał zamiar się dowiedzieć co to było. Natychmiast.

0o0

Pojechał prosto do Biura Świstoklików i wykupił pierwszy wolny do Nowego Jorku. Godzinę później był już pod swoim apartamentowcem i choć czuł się fatalnie, zaczynał odzyskiwać grunt pod nogami. Zaraz przyjdzie do domu, zrobi sobie gorącą kąpiel, a potem porządnie się wyśpi i wszystko będzie w porządku.
— Boże, Tony, jak dobrze cię widzieć! — przywitał radośnie odźwiernego.
— Przepraszam bardzo, ale wstęp jest tylko dla mieszkańców i gości. — Zatrzymał go mężczyzna.
— Słucham? O czym ty mówisz? — Draco spojrzał na niego jak na wariata.
— Nie przesłyszałeś się, kolego. — Mężczyzna zmierzył go nieprzychylnym spojrzeniem, a Draco w końcu zdał sobie sprawę, że ma nas sobie jakąś domową szatę kiepskiej jakości, jest rozczochrany i generalnie prezentuje się potwornie.
— Tony, wiem, że wyglądam nieco dziwnie, ale to długa historia. W każdym razie to ja, Draco Malfoy, rezydencja wschodnia B, poznajesz mnie przecież?
Tony jednak patrzył na niego, jak na kogoś zupełnie obcego. Na szczęście dla Draco, jego sąsiadka z piętra właśnie wracała z porannego spaceru z psem.
— Pani Campbell, Tony chyba dziś źle się czuje — zagadnął ją. — Niech sobie pani wyobrazi, nie chce mnie wpuścić do środka.
Kobieta spojrzała na niego z konsternacją, a potem odwróciła się do odźwiernego.
— Kim jest ten mężczyzna, Tony? — zapytała nieco przestraszona. Mały chihuahua zawarczał w jego stronę raczej mało przyjaźnie.
— Och, dajcie spokój. Co z wami jest dziś nie tak? To jakiś świąteczny żart?
— Uspokój się młody człowieku, na pewno są otwarte jakieś schroniska dla bezdomnych, w których mógłbyś się zatrzymać. Nie ma potrzeby się awanturować.
— Schroniska? — wrzasnął Draco, czując się kompletnie wyprowadzonym z równowagi. Nigdy w życiu nikt tak go jeszcze nie obraził. — Oszalałaś, kobieto? Jestem najbogatszym mężczyzną w tym budynku. Mam największy apartament i zamierzam do niego wejść. Teraz.
— Zaraz wezwę aurorów — zagroził mu Tony, zagradzając mu przejście.
— Aurorów? To ja zaraz ich wezwę. Nie chcecie mnie wpuścić do mojego własnego domu! To jakiś absurd! Pójdę teraz do biura, ale nie myśl, że puszczę ci to płazem. Pożegnaj się z posadą, Anthony.
Niestety sytuacja w biurze okazała się tragicznie podobna. Nikt go nie rozpoznawał, Pansy w ogóle tam nie było, a funkcję szefa, jego funkcję, przejął ten przeciętniak Colin Stabburn. Nie mówiąc już o tym, że jego wydział był praktycznie zamknięty z powodu świąt, co nigdy nie zdarzało się za jego kadencji. To był jakiś koszmar! Nawet nie wiedział, co powinien z sobą teraz począć. Zaczynał mieć obawy, że ktoś potraktował go jakąś paskudną klątwą, albo podał jakiś nietypowy eliksir. Powinien zgłosić się do szpitala. Tak, zdecydowanie, właśnie to musi zrobić.
— Witaj, Draco — jego rozmyślania przerwał znajomy głos.
Draco odwrócił się i ku swojemu zaskoczeniu zobaczył mężczyznę od losu. Albo raczej kogoś do niego bardzo podobnego, bo ten zamiast wyświechtanej kurtki i czapki z daszkiem, miał na sobie elegancki garnitur.
— To ty? — zapytał jednak podejrzliwie.
— Oczywiście. — Uśmiechnął się mężczyzna. — I jak podoba ci się dzisiejszy dzień? W sam raz na spacer, prawda?
— Chyba na avadę w plecy — mruknął Draco.
— Słuchaj, wiem, że to dla ciebie bardzo dziwne, może nawet jesteś w szoku, ale przejdź się ze mną, a ja postaram się wszystko wytłumaczyć. W porządku?
Draco przez chwilę starał się to wszystko zanalizować, ale w końcu stwierdził, że propozycja wysłuchania jakichkolwiek wyjaśnień jest bardzo kusząca. Najwyraźniej czarnoskóry mężczyzna miał coś wspólnego z tym, co przydarzyło mu się dziś rano.
— Co się tu, do diabła, dzieje? — zapytał z większą wrogością niż planował.
— Spokojnie. Oddychaj — poradził mu mężczyzna. — To normalne, że trochę się denerwujesz. Wiele razy widziałem, jak ludzie nawet wymiotowali od tych wszystkich nowości.
— O czym ty, do cholery mówisz? Co tu jest grane? — zawołał Draco, coraz bardziej zdenerwowany.
— Postaraj się tak nie unosić, dobrze? W końcu to ty jesteś za to wszystko odpowiedzialny.
— Ja? Czyś ty oszalał?
— Ciszej, ludzie się za nami oglądają.
— Mam gdzieś ludzi! Jak możesz mi wmawiać, że z własnej woli, wywróciłem swoje życie do góry nogami?
Mam wszystko, czego potrzebuję, przypomina ci to coś? Ostrzegałem cię.
— Chcesz powiedzieć, że to wszystko spotyka mnie, bo poczułeś, że się wywyższam? — Draco miał ochotę potraktować mężczyznę jakąś wybitnie paskudną klątwą.
— Oddychaj, Draco.
— Jeszcze chwila i ty nigdy już nie nabierzesz powietrza w płuca — syknął.
— Pamiętaj, co jeszcze wczoraj sam mówiłeś o wymachiwaniu różdżką, Draco — mężczyzna skarcił go niczym małego dzieciaka, po czym dodał już innym tonem: — To, co zrobiłeś wczoraj w sklepie, było dobre. Bardzo. Ktoś był naprawdę pod wrażeniem i…
— Powiedz mi, do kurwy nędzy, co jest tutaj grane! Ale normalnie, po angielsku, bez tego pierdolenia, którego nie rozumiem.
— To jest iskierka, Draco.
— Iskierka? Iskierka czego?
— Sam się domyśl. Masz dużo czasu.
— Jak dużo czasu?
— Tyle, ile będzie trzeba. Biorąc pod uwagę twój trudny charakter, to może trochę potrwać.
— To jakiś absurd! Chce moje życie z powrotem! Ile mam ci zapłacić, co?
Mężczyzna roześmiał się.
— To tak nie działa, przykro mi.
— Każdy ma swoją cenę.
— Musisz sam zrozumieć, o co w tym chodzi.
— Zaraz oszaleję! — Czerwone plamy wściekłości, zaczęły tańczyć Draco przed oczami.
— To samo do ciebie przyjdzie. — Mężczyzna nadal był wkurwiająco spokojny.
— Nie mam teraz na to czasu!
— Jak już wspominałem, masz dużo czasu. — Mężczyzna sięgnął do marynarki i wyjął małe zawiniątko. — To dla ciebie.
— Co to jest? — Draco przyjrzał się mu podejrzliwie, ale odwinął paczuszkę w nadziei, że znajdzie w niej coś, co pomoże mu wybrnąć z tej sytuacji. — Dzwoneczek? Dajesz mi cholerny dzwoneczek?
— Teraz musisz już iść.
— Nie mam dokąd iść! — wrzasnął sfrustrowany Draco. — Nie zostawisz mnie tak, to wszystko twoja wina! Musisz coś wymyślić i…
Jednak zanim zdążył cokolwiek jeszcze powiedzieć, mężczyzna aportował się z cichym trzaskiem, zostawiając Draco z małym, złotym dzwoneczkiem w dłoni.