Autor: Speccyferret
Zgoda: w trakcie
Od tłumacza: przekładać taki tekst do przyjemność. Wybitne! ^^ Tradycyjnie proszę o komentarze. Na serio.
- John, na serio, jesteś zalany.
Pijany John Watson potrząsnął głową z poziomu podłogi, na której leżał.
- Nieeee, nieeeestem.
Jego były kumpel z wojska zaśmiał się, wciągając lekarza z powrotem na krzesło.
- Owszem, jesteś. Chodź, odstawimy cię do domu.
- Mmmm, nie chcęęę...
- Gdzie ty w ogóle mieszkasz?
Zdezorientowany Watson skrzywił się.
- Ah... ahhh, nie wię...
Wzdychając, jego kolega spróbował ponownie.
- Okej, więc może chcesz, żebym po kogoś zadzwonił?
Na to twarz lekarza rozciągnęła się w szerokim, bardzo szerokim uśmiechu.
- Taa! - rozpogodził się - Sheeeeerrrrly!
Mężczyzna wyciągnął telefon z kieszni Johna.
- Dobrze - powiedział, przewijając listę kontaktów. - Nie ma tu żadnego "Sheeeeerrrrly'ego". Ani "Shirly", jeśli o to chodzi.
- Jessssst tam - odpowiedział niedbale - Sherrrrly zaaawsze jest!
- Jest "Sherlock".
- TAA! - krzyknął Watson, strasząc połowę baru. - To je mój Sherrrrly!
- W porządku - żołnierz wcisnął zielony przycisk połączenia i przyłożył telefon do ucha.
- John?
- Niezupełnie, jestem jego znajomym. Sierżant Jones.
- Och,
- John jest, z braku lepszego słowa, zalany.
- Wszystko z nim w porządku?
- Tak, jasne. Och, daj spokój, John! Przestań śpiewać do kapelusza tego mężczyzny i go oddaj! Przepraszam, w każdym razie - zapomniał gdzie mieszka, a nie mogę wsadzić go do taksówki w takim stanie.
- Okej.
- Więc... zastanawiałem się, czy nie mógłbyś po niego przyjechać?
- Gdzie jesteście?
- Pub na końcu Walkland Terrace.
- To niezbyt daleko. Będę tam niedługo.
- Dzięki.
Sierżant rozłączył się.
- Jest w drodze!
Lekarz, który właśnie przytulał i wyznawał miłość krzesłu, popatrzył na niego i uśmiechnął się.
- O jaaaaa, mój Sherrrly! Hehehe! - powiedział, czkając i chichocząc. - Ooo! To est zaabaawne! - czknął znowu i upadł na podłogę:
- Hehehehe...
Po kilku minutach czkania/chichotania John popatrzył ze łzami w oczach w kierunku drzwi, na wysokiego, chudego mężczyznę, który właśnie wchodził do środka.
- SHERRRRRRRRRRRLY! - Watson wrzasnął, uszczęśliwiony.
- Ach - powiedział mężczyzna. - Widzę, co miałeś na myśli mówiąc "zalany". Hej, John.
- Heejjoo, Sherrrly! - były wojskowy zmarszczył twarz w uśmiechu. - Coo tyy tu robisz?
- Poproszono mnie o dostarczenie cię do domu - Sherlock zwrócił się do Jonesa, który przywitał się.
- Cześć - odpowiedział detektyw. - Jak było?
Sierżant zaśmiał się.
- Zachowywał się jak dziecko z za wysokim poziomem cukru. Oświadczył się temu krzesłu co najmniej pięć razy przez ostatnie dziesięć minut.
- Hejjjkaaa, Sherrrrly! - John powtórzył, przytulając nogę przyjaciela. - So ty tu rooo-isz?
Holmes patrzył przez moment zaskoczony, po czym potrząsnął głową.
- Daj spokój - powiedział, próbując zdjąć doktora ze swojej nogi - Zejdź!
- Nieeeee! Nie chssssę...
Sherlock westchnął, wlekąc Watsona za swoją nogą, po czym pozwolił mu oprzeć się o własne ramię.
- Chodźmy do domu. Zostawiłem włączoną mikrofalę i nie chcę, żeby te gałki oczne znowu eksplodowały.
Kiedy sierżant Jones popatrzył zaskoczony, detektyw uśmiechnął się:
- Eksperyment. Dzięki za cynk. Upewnię się, że dotarł do domu bezpiecznie.
Mężczyzna podziękował skinieniem głowy:
- Okej. Pa, John.
- Papapaaaa! - lekarz zachichotał.
Znowu potrząsając głową, przyjaciel wpół wyprowadził Johna z pubu na zewnątrz, do czekającej taksówki.
- Baker Street poproszę.
Kierowca skinął i zawiózł ich do domu. Holmes udźwignął doktora po schodach i do mieszkania.
- Dobra - powiedział - najpierw pierwsza rzecz.
Skierował Watsona na kanapę.
- Zostań tutaj, a ja sprawdzę mikrofalę.
- Okeiii, Sherrrly! - pijany opadł na poduszki - Alle, chcę obejrzeć tiviii.
Sherlock zaśmiał się.
- O nie. Nie będziesz oglądał telewizji. Sprawdzam mikrofalę i idziesz prosto do łóżka.
- Alle, Sherrrly! Chcę...
- Nie - powiedział stanowczo detektyw - Prosto do łóżka.
- W porządku - John sapnął, po czym opadł z powrotem na kanapę i zaczął śpiewać "Wiosłuj, wiosłuj, wiosłuj, wiosłuj bracie mój!".*
Kiedy Watson obudził się następnego ranka, łomotało mu w głowie.
- O mój... Ołłł... - jęknął. Rozejrzał się dookoła. Okej, właściwy pokój. Zerknął na siebie - był w piżamie, czyli właściwe ubranie...
Zaskrzypiały otwierane drzwi.
- Ach, obudziłeś się - Sherlock uśmiechnął się, wchodząc. - Jak się czujesz?
John ponownie jęknął:
- Okropnie. Co się stało?
Detektyw uniósł brew:
- Wyszedłeś się napić.
- To wiem. Miałem na myśli, co ja tym razem narobiłem?
- Tym razem?
Niższy przyjaciel lekko skinął głową.
- Ostatnim razem najwyraźniej wrzeszczałem na drzwi, żeby przyszły do mnie, przytuliłem przypadkowego nieznajomego, zapytałem się go, czy jest moją mamą i obśliniłem gościowi buty.
Holmes wykrzywił usta:
- Cóż... tym razem śpiewałeś do kapelusza jakiegoś mężczyzny, oświadczyłeś się krzesłu jakieś pięć razy, przytuliłeś moją nogę i odmówiłeś puszczenia jej, rzucałeś ścianę poduszką za zbyt głośne gadanie, pocałowałeś moją czaszkę i nazwałeś buźkę na ścianie "Diego".
- Naprawdę? - jęknął żołnierz.
Wyższy przyjaciel przytaknął:
- To większość.
- Większość? - John podniósł głos, a detektyw wzruszył ramionami:
- Głaskałeś też zasłony, nazywając je "skarbeńkiem". I przypuszczam, że teraz na odwrocie poduszki z flagą Wielkiej Brytanii narysowane są wąsy.
- O mój Boże... powiedz, że to wszystko.
Sherlock pomyślał przez chwilę.
- Myślę, że tak... Nie, czekaj! Zadzwoniłeś też do Lestrade'a i wyznałeś mu, jak bardzo go kochasz i nie możesz się doczekać, kiedy znów go zobaczysz.
Oczy doktora rozszerzyły się.
- Cholera.
- Powinienem cię ostrzec, że prawdopodobnie to nagrał.
- Podwójna cholera.
- Och, a moje imię najwidoczniej brzmi Sherrrrrrly, nie Sherlock.
John ukrył twarz w dłoniach.
- O Boże.
* w oryginale "Row, row, row your boat". Pamiętam z dzieciństwa, że w słuchowisku z gazetki "Kubuś Puchatek i przyjaciele" wykorzystano tą melodię, ale przetłumaczono refren właśnie na "wiosłuj, wiosłuj, wiosłuj, wiosłuj, wiosłuj bracie mój", stąd ten tytuł. Link do oryginału dla ciekawych - youtu. be/7otAJa3jui8 (zlikwidować spację) [przyp. tłum.]
