Odchodzę.
Jedna sowa, nawet nie Hedwiga. Zwykła, szarobura... Ale to na pewno Jego pismo. Trzymasz w dłoni ten kawałek pergaminu i zastanawiasz się, czy wiedział, że zabijesz dostawcę i dlatego nie przysłał swojej ukochanej sowy. Szarobura leży teraz z połamanym karkiem, złamanym Twoimi rękoma. Czy to nie dziwne? Jak łatwo złamać coś w takim małym stworzeniu?
To Ci przypomina Świsoświnkę. Jak łatwo zgniotłeś ją swoimi dużymi rękoma Obrońcy. Piszczała, ale czy nie robiła tego zawsze? Nie czułeś żalu.
On był przy Tobie zawsze. Jednak ostatnio przestał Cię dotykać, wzdrygał się, kiedy podchodziłeś. Nie wiedziałeś, dlaczego. Przecież Tobie podobał się seks z ostrymi krawędziami bólu. Wtedy blizny na rękach nie bolały tak bardzo, jak inne części ciała. I ta satysfakcja, kiedy ciągłeś za te kruczoczarne włosy i On wykrzywiał twarz z bólu i w grymasie. Jak wchodziłeś w niego, kiedy był tylko w połowie twardy. Skurcze, przechodzące przez jego ciało, kiedy nie chciał, ale Cię przyjmował.
O tak, wtedy czułeś się wspaniale. I dlaczego nie miałbyś? Przecież nikt nie wiedział.
Nikt nie wiedział, że opętał Cię Tom Riddle i przejmował nad Tobą kontrolę. Nikt nie zauważył. Nikt nie był tak blisko Ciebie, żeby zauważyć. Ani Hermiona, ani Harry, ani matka. Wszyscy odrzucili Cię, jakbyś był podrzędnym Ślizgonem. Ach, ironia. Jesteś podrzędnym Ślizgonem, gdy Czarny Pan Cię opętał.
Nikt nie zauważył. Wszyscy opuścili.
A blizny wciąż bolą.
