Autor: Ivory Novelist
Link do oryginału: u/307990/Ivory_Novelist
Tłumaczenie: Lobo Bathory
Beta: Miss Anne Thropy
Pairing: Asexual!Sherlock/Hetero!Watson
Ostrzeżenia: zażywanie narkotyków, przekleństwa, dorosłe rozmowy o trudnych związkach. Aseksualność. Brak seksu lub seks bez miłości. Próba gwałtu (w późniejszych rozdziałach). Cywilne związki osób homoseksualnych. Fluff, który sprawia, że panowie są nieco OOC, ale i tak ich kochamy. Akcja dzieje się po pierwszym sezonie.
Rozdział 1: Zmysłowy, ale nie seksualny
Pewnej nocy John wraca z randki do domu, żeby znaleźć Sherlocka w salonie, siedzącego na kanapie w szlafroku i wciągającego kokę ze stolika kawowego. Kiedy się zbliża, widzi jedną pozostałą kreskę i jego ciałem wstrząsa niespodziewany alarm. Bezmyślnie zawiesza płaszcz na krześle, które mija.
- Co ty do cholery wyprawiasz?
Sherlock patrzy na niego tymi zdumiewającymi niebieskimi oczyma, biorąc głęboki wdech, jego klatka piersiowa wznosi się i opada, czuje poruszenie w swoim umyśle.
- Czy to nie oczywiste?
- Od kiedy jesteś pieprzonym ćpunem?
- Na długo, zanim się poznaliśmy. To cię zaskakuje? Wydawało mi się, że raczej wpisuję się w profil.
John zerka na niego z ukosa, jego troska szybko ustępuje miejsca złości, ale jego twarz wciąż wyraża niedowierzanie. Nie może uwierzyć, że zdołał mieszkać z Sherlockiem przez pół roku i nie zauważyć, jednak w tym momencie zależy mu tylko na ukróceniu tego procederu.
- Daj mi znać, jeśli też zechcesz, mam dość, żeby się podzielić – mówi Sherlock, pochylając się, by zażyć kolejną dawkę. John obserwuje go, gdy to robi, niezdolny do ruchu, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Sherlock podnosi się znad stolika i opada na sofę, osuwając się na nią, rozrzucając ramiona, zamykając oczy rozświetlone tym chemicznym błyskiem, który pojawia się zaraz po pierwszej działce. Wciąga narkotyk głęboko, zauważa, jak przyśpiesza mu rytm serca i upaja się zbyt krótką chwilą szybkiego narkotykowego rauszu.
- Nie chcę twojej pieprzonej kokainy! – John podnosi głos, gniew narasta w nim z każdą chwilą. Nie wie, czemu tak się tym przejmuje. Nie spodziewałby się tego po sobie. Ale widok Sherlocka siedzącego tutaj, szczęśliwszego niż kiedykolwiek go widział, za wyjątkiem momentu rozwiązania sprawy, niemalże w euforycznej ekstazie, rani go mocniej niż wszystko, co mu się przydarzyło ostatnimi czasy. Jeśli Sherlock zażywa kokainę od lat bez wpadania w nałóg, mało prawdopodobne, że to się zmieni w najbliższej przyszłości, więc to nie może stanowić powodu jego oburzenia. Jednakże, może Sherlock jest uzależniony, tylko potrafi to ukrywać. Jeśli ktokolwiek by umiał, to właśnie on. Ale nie, myśli, gdyby tak było, wyszłoby to na jaw wcześniej w czasie ich wspólnego mieszkania. Jak dotąd nie zauważył żadnych objawów uzależnienia. Wie także, że rekreacyjne zażywanie kokainy ma miejsce, że możliwe jest zażywanie tego narkotyku bez wpadania w ściśle rozumiany nałóg, ale granica pomiędzy przyzwyczajeniem a nałogiem jest cholernie cienka.
Sherlock przygląda mu się uważnie od kilku minut.
- Nigdy dotąd nie widziałem cię tak skupionym – mówi.
John wychodzi z pokoju i idzie do kuchni, robiąc niepotrzebny hałas, kiedy wyjmuje kubek z szafki, napełnia czajnik wodą i stawia go na ogniu. Sherlock nasłuchuje, jak jego współlokator się miota, podnosi się z sofy i staje w progu pomiędzy pokojem a kuchnią.
- Dlaczego jesteś tak zasmucony? – Zwyczajnie nie wie. Co jeszcze bardziej wkurza Johna.
- Czemu jestem taki zasmucony? Och nie wiem, Sherlocku, może dlatego, że wracam do domu, aby odkryć, że mój współlokator zażywa ciężkie narkotyki w naszym cholernym salonie? Czy normalni ludzie reagują na to z większą nonszalancją?
- Nigdy nie wspominałeś, że tego typu rzeczy stanowią dla ciebie problem – mówi Sherlock, patrząc na niego szczerze.
- Nie powinienem musieć o tym wspominać! Normalni ludzie tego nie robią!
- Och, spadaj. Nawet ty wiesz, że to kompletna bzdura. Mnóstwo ludzi, których określiłbyś jako "normalnych" używa różnego rodzaju narkotyków, nawet popadając w nałóg, chociaż w każdy inny sposób są doskonale funkcjonalni. Co więcej, wydaje mi się, że to tej pory zrozumiałeś, że nie jestem najbardziej typową osobą, jaką spotkałeś. I wybacz, że to mówię, ale nie wydaje mi się, że twoja reakcja wypływa z braku poszanowania norm z mojej strony.
- Oczywiście, masz rację, dlaczego miałbym oczekiwać od ciebie "poszanowania norm"? Powinienem był wiedzieć lepiej.
Sherlock czuje nieznane ukłucie, kiedy słyszy ostry ton Johna, co klasyfikuje jako połączenie poczucia winy i bólu.
- Jeśli nie chcesz, żebym trzymał narkotyki w mieszkaniu, wystarczy powiedzieć. Mogę znaleźć inne rozwiązanie.
- Nie chce, żebyś w ogóle brał narkotyki! – krzyczy John. Słyszą, że woda w czajniku zaczyna się gotować i wpatrują się w siebie w milczeniu. Sherlock wie, że gdyby John był tylko współlokatorem, wystarczyłoby powiedzieć mu, żeby się wyprowadził, albo wyprowadzić się samemu. Ale to, jak John wypowiada swoje obiekcje na temat stylu życia Sherlocka świadczy o pewnym poczuciu upoważnienia co do posiadania takich opinii, upoważnienia, które może funkcjonować tylko jako efekt bycia kimś więcej niż jedynie współlokatorem. To nie jest całkowicie nowa informacja dla Sherlocka. Miał już przeczucie, że wchodzą w bardziej osobisty związek, aczkolwiek do tej pory nie znał opinii Johna w tej materii. Teraz, kiedy ma dowód, czuje dziwny rodzaj komfortu. Narkotyki nie przeszkadzałyby mu tak bardzo, gdyby Johnowi na nim nie zależało.
- Co chcesz, żebym zrobił? – pyta, splatając ramiona na piersi.
- Przestań – mówi John.
- Dlaczego miałbym przestać robić coś, co sprawia mi przyjemność?
- Bo cię o to cholernie proszę. I ponieważ to autodestrukcyjne zachowanie, nie wspominając o marnotrawstwie pieniędzy.
- Każdy przejawia autodestrukcyjne zachowanie, nieważne, legalne czy nie. I przez te wszystkie lata nigdy nie doświadczyłem kłopotów finansowych z powodu moich przyzwyczajeń. Zapewniam cię, że w pełni kontroluję proces zażywania. Z pewnością znasz się na tym dostatecznie dobrze, by zauważyć, że nie jestem uzależniony.
- Ale ryzyko uzależnienia jest znacząco wyższe, w oczywisty sposób, niż gdybyś w ogóle nie brał.
- Z tym nie mogę się kłócić. Ale z drugiej strony uważam, że to całkowicie nieistotne. Jeśli zażywanie nie odbija się na mojej pracy…
- To jedyne na czym ci zależy? Twoja cholerna praca? A co z twoim własnym zdrowiem, na litość boską?
Co ze mną?
- Popadasz w melodramatyzm, John.
Teraz czajnik gwiżdże już głośno, więc John zdejmuje go z palnika i wyłącza piecyk. Siada przy stole i wlewa wodę do kubka, nagle przygnębiony. Sherlock obserwuje go, próbując wywnioskować, co właśnie myśli lub czuje. Watson wrzuca torebkę herbaty do kubka i siada bez ruchu, z ramionami na blacie stołu, ze spiętym ciałem, a woda zabarwia się na ciemny kolor. Sherlock rusza się z progu, siada naprzeciw niego i patrzy mu w twarz.
- To sprawia, że czuję się lepiej – mówi. – I stanowi miłą rozrywkę, kiedy jestem znudzony, jak dzisiaj chociażby.
- Jak to „sprawia, że czujesz się lepiej"? – pyta John. Wie, że kryje się za tym coś więcej niż oczywista odpowiedź. Mówi cicho, pozwalając, by gniew się ulotnił, w nadziei, że Sherlock otworzy się przed nim.
Sherlock odwraca od niego wzrok, patrzy na blat stołu. Opiera na nim łokcie i styka z sobą koniuszki palców, gestem charakterystycznym dla niego, kiedy myśli. John patrzy na niego znad pary unoszącej się z kubka i przez dłuższą chwilę Sherlock nie odpowiada na kontakt wzrokowy. W mieszkaniu panuje cisza, ale nie niezręczna. Holmes pochyla się nad stołem i patrzy na Johna ostrożnie.
- Zaspokaja pewną moją potrzebę – mówi.
- Potrzebę czego?
Początkowo nie odpowiada, patrząc na niego, oczyma tak jasnymi i niebieskimi. John czeka, nie naciskając na niego.
- Jeśli nie robi ci to różnicy, wolałbym się w to nie zagłębiać, John. Ćwiczyłem przez lata, próbując poradzić sobie z tą nieznośną, nieusatysfakcjonowaną potrzebą i im więcej o tym myślę, tym bardziej się nasila. A dopiero co przeżyłem bardzo miłą chwilę z białym proszkiem w salonie i nie chcę całkowicie tego niszczyć…
- Sherlock, do cholery, czego ty potrzebujesz?
Milknie, widząc upór na twarzy Johna, kierując wzrok na ścianę po prawej. To nie brak zaufania do Johna. Raczej fakt, że przyznanie się do tej konkretnej potrzeby jest tak upokarzające. Jednak ma wrażenie, że nie może pominąć tego tematu w rozmowie w sposób, który nie skończy źle. Pochyla głowę, wciąż wpatrzony w ścianę, a Watson czeka na kontynuacje.
- Byłoby ci łatwiej to pokazać? – pyta Watson. Sherlock znów na niego zerka, oceniając bezpieczeństwo tej propozycji i dzięki ci boże, doktor czasami bywa genialny. Holmes potakuje lekkim skinięciem.
Wstaje, nie spuszczając z niego wzroku, i po chwili John też się podnosi, wyczuwając, że tego się od niego oczekuje. Przez długą chwilę po prostu stoją tam i Sherlock się w niego wpatruje, podczas gdy Watson czeka. Detektyw przysuwa się o krok i znowu zamiera, co zaskakuje mężczyznę. John czuje ulotny zapach jego wody kolońskiej. Powoli, Sherlock przysuwa się bliżej, otwiera ramiona i przytula doktora do siebie w delikatnym uścisku. John stoi z ramionami opuszczonymi wzdłuż boków, z twarzą schowaną w ramieniu Sherlocka, chwilowo osłupiały.
- Tego właśnie potrzebujesz? – pyta.
Sherlock nie odpowiada, ani się nie odsuwa. To luźny uścisk, ostrożny. Jest gotowy wycofać się w każdej chwili, jeśli tylko John da mu znak, że to nieakceptowalne. Zamiast tego, Watson unosi ramiona i otacza nimi bardzo wąski tors Sherlocka, który drży pod wpływem elektrycznego szoku, który wstrząsa całym jego ciałem. Zamyka oczy i lgnie do Johna, który wciąż ma problemy z przejściem nad swoim całkowitym zaskoczeniem.
Kto mógł podejrzewać, że Sherlock Holmes, ze wszystkich ludzi, ma tak potężną potrzebę czułości? Czy socjopaci nie pogardzają wszelkimi ludzkimi interakcjami? Przynajmniej tak wszyscy uważają na temat tego konkretnego socjopaty.
Im dłużej tam stoją, obejmując się, tym jaśniejsze staje się dla Johna, że Sherlock, będąc tym kim jest, już dawno wysunął teorię na temat tego, że coś takiego jak kokaina może stanowić substytut dla rzeczywistego ludzkiego kontaktu fizycznego, przynajmniej na neurologicznym poziomie, ponieważ wytwarza dostatecznie podobne, chociaż nie identyczne, reakcje chemiczne w mózgu jak te, które produkuje dotyk. A fizyczne i emocjonalne odczucie w obu przypadkach? Według Johna, nie ma porównania. Ale zastępowanie jednej fizycznej przyjemności drugą… Musi przyznać, że to brzmi wystarczająco logicznie. Z pewnością dostatecznie logicznie dla Sherlocka, aby z tym eksperymentował. Nawet jeśli substytut to porażka, a tak prawdopodobnie jest, nie umniejsza to reakcji organizmu.
John przytula go mocniej.
- Czy to wszystko? – pyta.
- Nie – mówi Sherlock, głosem pełnym oszołomienia. – Trochę… trochę tulania się byłoby idealne.
W każdym innym momencie, John uznałby takie słowa wychodzące z ust dorosłego człowieka, z ust Sherlocka tym bardziej, za komiczne. Ale wie, że Holmes naprawdę ma to na myśli. Dociera do niego też, jak wielkie zaufanie musi w nim pokładać, skoro w ogóle się do tego przyznaje, pozwala sobie być tak bezbronnym, zwłaszcza, że bezbronność wydaje się najbardziej ze wszystkiego stać na bakier z naturą Sherlocka.
Oczyszcza gardło chrząknięciem i pyta:
- Moje łóżko czy twoje?
Sherlock uśmiecha się.
- Twój pokój jest o wiele bardziej przytulny – mówi.
- Dobrze. – Odsuwają się od siebie i John idzie przodem, trzymając dłoń Sherlocka, kiedy opuszczają kuchnię, nie widzi więc, jak rozjaśnia się twarz detektywa. John zanika na chwilę w swojej łazience, przebierając się w piżamę, podczas, gdy Sherlock zamyka drzwi sypialni, gasi światła i kładzie się na łóżku, trzęsąc się z oczekiwania (i prawdopodobnie kokainy). Kiedy Watson kładzie się obok niego, myśli z roztargnieniem, że to zasadniczo ostatnia rzecz, o zrobienie której kiedykolwiek by się podejrzewał, szczególnie o zrobienie jej ze swoim współlokatorem. Ale czuł, jak Sherlock mu odpowiedział, kiedy go objął i słyszał, jak przytłoczony był, kiedy mówił i wszystko, co teraz widzi to niewiarygodna potrzeba czegoś niesamowicie ludzkiego, jaką żywi Holmes. Nie sądzi, że byłby w stanie żyć ze sobą, gdyby nie spróbował mu pomóc.
- Wydaje mi się, że efekt będzie najlepszy, jeśli położysz się na boku - mówi.
Sherlock odwraca się do niego tyłem, twarzą do drzwi, z szeroko otwartymi oczyma w ciemnościach. John wpatruje się w niego chwilę, zastanawiając się, czy to będzie niezręczne, ale potem zamyka przestrzeń pomiędzy nimi, przyciskając się do niego i obejmując ramionami jego nadgarstek. W zasadzie przyjmują pozycję na łyżeczkę. To o wiele bardziej pogrążające niż ten incydent na basenie.
Ale John uważa, czując jak Sherlock rozluźnia się pod nim, że to nawet nie takie złe. Nie wydaje mu się to nawet dziwne, co jest najbardziej zaskakujące ze wszystkiego. Leżą tak bez ruchu przez pewien czas, aż John znajduje się na granicy snu, a Sherlock obraca się w jego stronę i obejmuje go ramieniem, co nie napotyka na żaden protest.
Kiedy ustawiają się w nowej pozycji, szukając właściwych sposób ułożenia rąk, nóg i głów, twarz Johna trafia na klatkę piersiową Sherlocka. Może słyszeć bicie jego serca.
Holmes czuje się milion razy lepiej niż po kokainie. Nie potrafi tego opisać. Zastanawia się, czy śni, czy ma halucynacje. Szybko, ku własnemu zdumieniu, zaczyna płakać… czego nie robił od lat.
Kiedy John orientuje się, co się dzieje, jest zadziwiająco spokojny, pomijając nieustępliwą falę determinacji, by już nigdy nie pozwolić temu mężczyźnie zaznać dnia bez czułości. Trzyma go mocno i nie mówi ani słowa. To nic wielkiego. Przesuwa dłonią po jego plecach w sposób, który ma go ukoić i Sherlock łapie się go kurczowo.
- Żadnych więcej narkotyków – John, na wpół śpiąc, mamrocze to w jego klatkę piersiową.
Przesypiają w ten sposób całą noc.
