To już nie jest nasz świat"

Gabinet ministra magii niewiele zmienił się przez ostatnich kilka lat. Oprócz nowej tabliczki na drzwiach wszystko wydawało się smutnie niezmienne – wciąż stało tu potężne, mahoniowe biurko i olbrzymie regały, zapełnione niezliczoną ilością opasłych tomów. Na ciemnych, idealnie wypastowanych panelach z czerwonego dębu, leżał gruby dywan – niemy świadek kilkunastu ministerskich kadencji. Ściany pokryte były wyblakłą tapetą koloru zwietrzałego cynamonu.
Pontius Middleton wyciągnął się na fotelu, przecierając zmęczone oczy. Nieśpiesznie chwycił najnowsze wydanie Proroka Codziennego i otworzył gazetę, układając nogi na blacie biurka. Nekrologi, rozległy artykuł o drastycznym spadku cen mieszkań, zaproszenie na święto kwiatów doniczkowych, informator dotyczący naboru do zespołu redakcyjnego Proroka. Przymknął powieki, czując, jak ogarnia go otępienie. Żył w mieście, które stopniowo wymierało. Zaklął siarczyście i odrzucił gazetę w odległy kąt pomieszczenia. Nie doczekał się nagany, nikt nie skarcił go za niszczenie porządku. Wciąż był sam, otoczony gęstą, prawie namacalną ciszą.
Tego dnia, jak i przez wszystkie poprzednie dni jego kadencji, ramy portretów były puste.

Spacerował opustoszałymi uliczkami Doliny Godryka, ze wzrokiem wbitym w swoje lśniące, skórzane półbuty. Uchwyt teczki boleśnie wbijał się w kościste ramię, a chłodny wiatr rozwiewał kruczoczarne włosy. Zima tego roku była wyjątkowa długa i mroźna – nawet teraz, kiedy marzec chylił się już ku końcowi, w powietrzu można było wyczuć rześkie, północne powietrze.
Szczelniej opatulił się wyświechtanym prochowcem i rozejrzał się, wykrzywiając usta. Krocząc szarymi, zapomnianymi ulicami mijał szare domy, szarych ludzi, szare drzewa i ogrody - aż w końcu, nim zdążył zauważyć, ta szarość objęła też jego. Pochłonęła go monotonia codziennego życia, aż stał się tym, kim zawsze chciał być. Zwykłym, normalnym człowiekiem, szarym obywatelem szarego świata. Dopiero później dotarło do niego, że nie potrafi z tym żyć.
Harry Potter poprawił torbę na ramieniu i szybkim krokiem ruszył do domu.

Dom stał się dziwnie cichy po jej odejściu. Miejsce, które kiedyś traktował jak swoją ostoję i przystań, teraz zdawało mu się całkowicie obce. Już nie wypełniał go rozkoszny zapach kobiecych perfum, z półek zniknęły wszystkie bibeloty i ozdoby. Z każdego kąta ziała przeraźliwa pustka i przytłaczająca żałość.
Odrzucił aktówkę na zagracone biurko i opadł na sofę. Przez chwilę trwał tak, wsłuchując się w nieznośną, świdrującą ciszę. Potem rozległ się dzwonek telefonu.
- Halo – warknął, zrzucając nogi z oparcia. – Flameway Street 27? To Frimley1, zdaje się? Dobrze, już jadę.
Przetarł zmęczone oczy i westchnął ciężko. Potem przeciągnął się, sięgnął po teczkę i, z cichym pyknięciem, teleportował się. Po kilku sekundach był już na miejscu.

Zapukał w mahoniowe drzwi i odczekał kilka sekund, a potem uderzył raz jeszcze, bacznie rozglądając się po okolicy. Znajdował się na przedmieściach, pośród uroczych, jednorodzinnych, mugolskich domków. Idealnie przystrzyżone trawniki, kremowe fasady, wypastowane auta na brukowanych podjazdach – mimowolnie wzdrygnął się na wspomnienie dzieciństwa w Little Whinging. Pozornie perfekcyjne domostwa nie robiły na nim wrażenia – doskonale wiedział jakie sceny odgrywają się za tymi śnieżnobiałymi firankami.
Usłyszał stłumione przekleństwo i odgłos butów na kafelkowej posadzce. Po chwili drzwi otworzyły się.
- Dzień dobry, nazywam się Harry Potter, jestem przedstawicielem kancelarii 'Wachowsky&Wachowsky', byliśmy umówieni… - urwał, z niedowierzaniem wpatrując się w stojącą u drzwi kobietę. – Lavender? Lavender Brown?
- H-Harry – bąknęła niepewnie, spoglądając szybko w głąb mieszkania. – Miło cię widzieć po tylu latach. Wejdź, proszę.
Wślizgnął się do mieszkania, nieporadnie zamykając za sobą drzwi. Miał przed sobą kobietę o smutnych, mądrych oczach i kilkukilogramowej nadwadze. Mimo to, wciąż była wyjątkowo piękna – tak jak za czasów szkolnych.
- Seamus, kochanie – krzyknęła, odwieszając jego płaszcz do szafy. – Zalej szybko herbatę i zobacz kto przyszedł!
Po chwili w pomieszczeniu pojawił się ktoś jeszcze – wysoki, przystojny mężczyzna o ciemnych włosach. Minione lata sprawiły, że jego twarz zmężniała nieco, a ciało nabrało muskulatury. Harry nie miał jednak wątpliwości, ze stoi przed nim dorosły Seamus Finnigan.
- Harry!
Przyjaciel dopadł do niego i zaczął poklepywać po plecach, potrząsając mu dłoń. Miał mocny, pewny uścisk.
- Pobraliście się? Nie do wiary! – wykrztusił Harry, siadając na skórzanym fotelu. Uśmiechał się, po raz pierwszy od dłuższego czasu. – Macie dzieci?
- Jedno – powiedziała Lavender, nawołując synka. Po chwili do pokoju wszedł mały chłopiec, na oko czteroletni. – To jest Peter.
- Cześć, szkrabie – powiedział Harry, kucając. – Miło mi cię poznać.
- A jak z tobą i Ginny? – spytał Seamus, uśmiechając się lekko i popychając malca w stronę drugiego pokoju.
- Rozwiedliśmy się pół roku temu. Nie mamy dzieci. – Wstał z klęczek, niezdarnie uderzając kolanem w mały stoliczek nocny. Lampka upadła, rozbijając się na kilka części. – Straszny ze mnie idiota, zaraz to naprawię.
Błyskawicznie sięgnął po różdżkę i wycelował.
- Nie, Harry! – Poczuł na nadgarstku chłodny dotyk dłoni Lavender. Zdecydowanym ruchem opuściła jego rękę. – Sama to zrobię.
Uklęknęła szybko, zbierając z ziemi porcelanowe odłamki. Dopadł do niej, w otępieniu przyglądając się jej spracowanym dłoniom.
- Czy wy…
- Tak, Harry. To już nie jest nasz świat.
Kobieta ruszyła w stronę kuchni, obrzucając go zmęczonym spojrzeniem. Odsunął się nieznacznie, wyczekująco spoglądając w stronę Seamusa.
- Wyrzekliśmy się tego już dobrych kilka lat temu. I nie tylko my. Jesteśmy szczęśliwi, naprawdę.
W otępieniu przyglądał się poustawianym na kominkowym gzymsie fotografiom – wszystkie były nieruchome. W kącie cicho buczał telewizor, na stole leżało najnowsze wydanie Timesa. Finniganowie stali się mugolami.
- Co u Parvati? Jej też dawno nie widziałem. – wykrztusił w końcu, obracając się w stronę okna. Unikał spokojnego spojrzenia Seamusa. Z każdą chwilą atmosfera stawała się coraz bardziej napięta.
- My… - zaczęła Lavender, niosąc na rękach synka. Był bardzo podobny do matki, ale Harry zauważył to dopiero teraz.
- Nie utrzymujemy kontaktów – Seamus przerwał jej nagle, obejmując żonę ramieniem. - Nasze rodziny za bardzo się różnią.
Harry poczuł, że brakuje mu powietrza. Chwycił teczkę i ruszył w stronę wyjścia.
- Przepraszam, muszę już iść – skłamał, wkładając płaszcz. – Czas nagli. O waszym akcie notarialnym porozmawiamy w przyszłym tygodniu.
Doskonale wiedział, że to nieprawda. Najdalej pojutrze Finniganowie zrezygnują z usług kancelarii Wachowsky&Wachowsky.
Wyszedł na ulicę i odetchnął głęboko, mierzwiąc włosy. Nagle słowa Seamusa dotarły do niego ze zdwojoną siłą.
…wyrzekliśmy się tego kilka lat temu...
…jesteśmy szczęśliwi, Harry…
…za bardzo się różnią…
…szczęśliwi, naprawdę.
Stracili kolejnych.
Zacisnął powieki i teleportował się do domu.