o.o.o.o
ROZDZIAŁ I
PROLOG
o.o.o.o
Posiadłość Potterów [Lipiec 31, 1981]
Pot spływał po jej zaczerwienionej skórze, chłodząc ją.
Lily Potter wpatrywała się w starożytny sufit posiadłości Potterów, oczy napełniały jej łzy wściekłości. Ściskała rękę męża mocniej i mocniej, ignorując jego panikujący głos. Krew była wszędzie, barwiła jedwabiście białe prześcieradła i poszewki na jej łóżku.
–Właśnie tak, pani Potter. – Położna mówiła z jej pozycji, w nogach łóżka– Jeszcze tylko jedno pchnięcie i gotowe.
W końcu, z wrzaskiem przeszywającym uszy, Lily Potter dała życie pierwszemu synowi. Wrzaskliwy płacz wypełnił salę i mordercze myśli Lily zniknęły na ten jeden dźwięk. To była prawie muzyka. Westchnęła cicho, jej klatkę piersiową wciąż przenikał falujący ból. Jej oczy były zamknięte, ale ramiona automatycznie sięgnęły noworodka.
Nagle uderzył ją gwałtowny ból w jamie brzusznej, a jej usta otworzyły się, aby wypuścić kolejny mrożący krew w żyłach krzyk.
James Potter pisnął.
Położna szybko oddał niemowlę drugiej, i odwróciła się do Lily Potter z zaskoczonym wyrazem twarzy. Jej brwi były zmarszczone, a twarz zaintrygowana. Uklękła i natychmiast potwierdziły się jej podejrzenia.
Ukryła szok, i najbardziej kojącym głosem jaki potrafiła wykrzesać, powiedziała:
–Gratuluję Pani Potter, zostałeś błogosławiona drugim synem. Masz bliźniaki!
Błogosławiona?
Włosy Lily były sklejone na czole cienką warstwą potu, a policzki pokryte gęstą kałużą łez. Lily Potter zacisnęła zakrwawioną pościel w pięści, jej wściekłość natychmiast pomnożyła się dziesięciokrotnie na myśl o konieczności przeżycia kolejnej takiej tortury.
Gdy to przeżyje, zabije położną pierwszą.
James Potter usiadł przy łóżku żony, ostrożnie trzymając chłopca w ramionach. Spojrzał w dół, na noworodka niemal z czcią. Obserwował z podziwem, jak jego syn zacisnął drobną dłoń wokół jego dużego palca. Jego oczy wypełniły się czystą adoracją dla chłopca, i ogłosił z dumnym szeptem:
–Myślę, że nazwę cię…Alexander Albus Potter.
Chłopiec w ramionach zaczął płakać, dźwięki kwilenia były coraz głośniejsze z sekundy na sekundę.
–Nie sądzę, że podoba mu się taka okropna nazwa, James.– Lily skomentowała kwaśno, kołysząc drugiego chłopczyka ze zmęczeniem. Dziecko milczało, wpatrując się w oczy matki z tymi samymi, przeszywająco zielonymi oczami.
James Potter zmarszczył brwi.
–Nie mówiliśmy, że ty nadajesz jedno imię, a ja drugie? Poza tym, myślę, że to potężne imię. Co bardziej pasuje niż nazwa najważniejszego i najsilniejszego człowieka na tym świecie?– Poprawił malutkiego Alexandra w ramionach, ale taki ruch tylko sprawił że mały rozryczał się jeszcze głośniej.
–A co z Sam-Wiesz-Kim? On jest dużo silniejszy.– Zwróciła uwagę, patrząc jak dziecko, które trzyma, wierci jej się w ramionach.
James odwrócił wzrok od Alexandra i posłał żonie spojrzenie pełne obrzydzenia.
–Jak można nawet powiedzieć coś takiego? Lord, to znaczy, Sama-Wiesz-Kto ma zupełnie inną moc niż ta, która promieniuje z naszego drogiego dyrektora. I nie chcę nazywać swoje dziecko Voldemort .
–Byłego dyrektora.– Lily skorygowała go. Przebiegła rękoma poprzez miękkie kosmyki czarnych włosów na głowie jej drugiego syna. –Myślę, że tego nazwę Harry.
Płacz wzmógł się.
–Och, daj mi Alexandra.– Lily warknęła wreszcie –Trzymasz Harry'ego .
Uśmiechnął się z wdzięcznością do żony i oddał syna. Szloch malucha znikł niemal natychmiastowo.
Wyjął cichego Harry'ego z rąk Lily i z zaciekawieniem spojrzał na niego.
Jego oczy miały idealny odcień zaklęcia Avada Kedavra.
James zadumał się.
Posiadłość Potterów [1984]
–Albusie, proszę. Musisz powiedzieć mi całą przepowiednię!
James Potter błagał, załamując ręce na kolanach. Patrzył na swojego byłego dyrektora, siedzącego naprzeciwko jego biurka.
–Muszę wiedzieć, jak utrzymać moją rodzinę bezpieczną od ... Sam-Wiesz-Kogo.
Albus Dumbledore przeniósł swój wzrok na człowieka przed nim, jego niebieskie oczy błyszczały pełne ukrytych emocji. Pogładził brodę i spojrzał na swojego byłego ucznia znad okularów-połówek.
–James, mój chłopcze, obawiałem się powiedzieć ci, iż chciałbym zmienić przyszłość dzięki twoim synom.
–C-Co proroctwo ma wspólnego z moimi dziećmi, dyrektorze?– wyjąkał James, a jego twarz szybko spopielała na myśl, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, ma coś wspólnego z jego synami. –Proszę, niech pan mi powie.– Wyszeptał po raz kolejny.
Dumbledore westchnął i odchylił się na czerwonym, pluszowym fotelu. Jego twarz była poważna, a wyjaśnienie niechętnie.
–Jeden z chłopców jest zapisany w proroctwie, które zakłada, że ma moc pokonania Czarnego Pana. On ma niewyobrażalną siłę, Jamesie. Tylko on może pokonać Lorda Voldemorta.
James wzdrygnął się.
Dumbledore kontynuował: –Oczywiście, nie martw się Jamesie. Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby upewnić się, że syn nie napotyka żadnej przeszkody. Będzie chroniony i nie angażowany w walkę z Czarnym Panem.– Dumbledore przerwał. –Twoja rodzina jest warta dla mnie więcej, niż pokonanie Voldemorta. Będę go chronić za wszelką cenę.
Roztrzęsiony Potter potrząsnął głową.
–Jeśli mój syn to jedyny, który może pokonać Czarnego Pana, to będę mieć pewność, że dzięki tobie jest gotowy. On jest jedyną nadzieją w naszym świecie i nie możemy pozwolić jej zmarnować.– Wyprostował się i powiedział mocniej: –Mój syn będzie walczyć z Czarnym Panem i będzie zbawicielem świata czarodziejów!
Spojrzał z zaciekawieniem na Dumbledore'a.
–Czy wiesz, który z nich jest Wybrańcem? Na pewno nie może być i jedno i drugie.
–Mam pewne podejrzenia.– Przyznał Dumbledore. –W oparciu o magicznych zdolności, Zakon podjął decyzję, że Aleksander jest bardziej odpowiedni aby być dzieckiem z przepowiedni. Miał silne ataki przypadkowej magii i uwalniał naprawdę duże fale mocy.
James zassał gwałtownie powietrze, a oczy zahartowały mu się z nową determinacją.
–Więc to zrobimy. Będziemy ćwiczyć Alexandra, i zrobimy z niego takiego czarodzieja, jakiego świat nigdy nie widział.
Dumbledore uniósł brew. To był jego jedyny gest, którym okazywał zmartwienie.
–Czy jesteś absolutnie pewien, Jamesie? Nie podejmuj żadnych pochopnych decyzji. Czy naprawdę jesteś gotów poświęcić swego syna w wojnie?
James Potter skinął głową.
–Jeśli on jest jedynym, który może pokonać Sami-Wiecie-Kogo, to zrobi to. Zostanie naszym przyszłym Zbawicielem.
Ukrywając uśmiech, Dumbledore zgodził się z powagą:
–To wszystko dla większego dobra.
Posiadłość Potterów [1987]
Harry patrzył w milczeniu, jak matka gruchała nad jego bratem, Alexsandrem. Zauważył, że jej ciemnozielone oczy wydawały się świecić ze szczęścia, kiedy obróciła go dookoła nieskazitelnego, marmurowego foyer posiadłości Potterów.
Nigdy nie patrzyła na niego w ten sposób.
Stłumił gorzką myśl niedostrzegalnym poruszeniem głowy. Myślenie takich rzeczy nie przyniesie nic dobrego. Ledwo ukrywając ponury nastrój, Harry odszedł w kierunku tylnej klatki schodowej, przekraczając granice posiadłości ukrytymi drzwiami. Jego nieobecność nawet nie została zauważona.
Szedł prze,z stale utrzymanym w zieleni, trawniku jego domu z dzieciństwa, ostrożnie zerkając przez ramię co kilka sekund. Wiedział, że jego rodzina nie zauważy braku jego obecności na dłuższą chwilę, ale mimo to jego dłonie zaciskały się, popychane bzdurną paranoją.
Odgarnął kosmyk ciemnych włosów z dala od oczu. Robiło się zbyt długie. Jego nastrój popsuł się, gdy zdał sobie sprawę, że będzie musiał przypomnieć rodzicom, aby je wkrótce przyciąć. Nigdy nie pamiętali niczego, co miało z nim cokolwiek wspólnego.
I czemu mieli by to robić? Nie był domniemanym zbawicielem całego czarodziejskiego świata.
Świat obracał się wokół Alexandra. Był tym, który dostawał korepetycje od samego Dumbledore'a. Jego brat skupiał na sobie całą uwagę rodziców. Dla niego rodzice urządzili bal honorowy w szóste urodziny.
Ich urodziny.
Harry przewrócił oczami. Byli bliźniakami na Merlina. To były też jego urodziny.
Gdy zbliżył się do linii wiecznie zielonych roślin, które oznaczały linię nieruchomości, Harry potarł nadgarstek w zamyśleniu. Dlaczego on był zawsze ignorowany? Dlaczego czuł się tak opuszczony w jego własnego domu?
Być może dlatego, że nie wypowiedział ani jednego słowa. Podczas gdy jego brat paplał ciągle, bełkotając jakieś bzdury, Harry wolał milczeć. Lubił obserwować ludzi i nigdy nie wyraził swoje myśli na głos. Jego rodzice, prawdopodobnie, uznawali go za niemego.
Usiadł na dużym pniu i oparł podbródek na dłoni. Może rodzice ignorował go, bo nie było tak rozwinięty magicznie jak Alexander? Szybko otrząsnął się z tej myśli.
Było jasne, że Alexsander miał więcej iskier przypadkowej magii. Ale Harry mógł kontrolować swoją moc. Jego oczy świeciły się, gdy myślał nad rzeczami które mógłby zrobić z potężnej magii, zawsze owiniętej wokół niego, obracającej się wokół jego ciała w sposób niemal duszący.
Pomimo swoich wewnętrznych, przekonujących argumentów, Harry otworzył dłoń i uniósł ją ku niebu. Skupił się intensywnie, tworząc niewielką fałdę między brwiami. Czuł, jak fala magii strzelała w jego żyłach i rozkwitała zielonymi płomieniami, tańczącymi mu w dłoni. Płomienie nie raniły go; zamiast tego pieściły skórę dreszczami ciepła.
Uśmiechnął się, uspokojony. Nie, był zdecydowanie silniejszy od Alexandra.
–Imponujące.
Harry odwrócił się; płomień w jego ręce syknął i znikł. Szeroki uśmiech zagościł na jego twarzy, kiedy zwrócił się w kierunku źródła głosu.
–Tom!– Oddychał szybko, witając wysokiego mężczyznę.– Czytałem tę książkę, Tom. Przeczytałem wszystko.
Mężczyzna patrzył na niego z rozbawieniem, ukrywając pod tym wygląd, który mógłby odsłonić jego prawdziwą twarz.
–Widzę. Tylko potężny czarodziej może wyczarować zielone płomienie.
Harry napuszył się pod pochwalającym spojrzeniem Toma. Jego uśmiech zamienił się w złośliwy, gdy kopnął mały kamień leżący na leśnej posadzce.
–Czy nie zapomniałeś o czymś, Tom?
Mężczyzna parzył na niego z ignorancją.
–Nie sądzę, Harry. Zwykle nie zapominam niczego. Śmiesz insynuować, że cokolwiek umknęło mej uwadze?– Uniósł brew wyzywająco, choć jego ton był lekki.
Harry spojrzał na niego ze złością, nawet skrzyżował ramiona. Wyglądał teraz jak idealny obraz rozdrażnianego dziecka przed atakiem furii.
–To-om– Przeciągnął słowo, zaciskając zęby. –Wiesz, że dziś są moje urodziny.
Tom przeczesał niedbale palcami swoje atramentowoczarne włosy, a do rosnącego gniewu Harry'ego zwrócił się nonszalancko.
–Przypuszczam, że jednak zapomniałem. –Jego cienkie wargi znów wykrzywiły się w małym uśmiechu, choć Harry zauważył, że nie dosięgły jego oczu. Tom nigdy tak naprawdę się uśmiechnął. –Pewnie nie przyjmiesz tego daru jako przeprosiny?– Wyciągnął prezent spod szat, owinięty w błyszczący zielony papier.
Mimo że był rozdrażniony, Harry spojrzał na prezent tęsknie. Zagryzł wargę i przyjął dar, kiedy jego chęć rozpakowania prezentu przejęła górę.
Starannie rozłożył gustowny papier, odsłaniając stary, antycznie wyglądający tom, na kolanach. Popatrzył na niego z ciekawością.
–To jest książka.– Zmarszczył brwi i przeczytał tytuł– Opowieści Muchomorka? Co to jest?
Mężczyzna uniósł jedną z brwi.
–To książka o bajkach.
Harry oparł się silnemu pragnieniu, aby rzucić mu ją w oczy. Zastanowił się.
–Zawsze mówiłeś mi, że mam zachować twoje istnienie w tajemnicy, przed wszystkimi. Nie sądzę, by to podejmowałbyś ryzyko, przychodząc tu, by dać mi książkę o bajkach. Chcę wiedzieć, czym ta książka jest w rzeczywistości.
Tom uśmiechnął się, wyglądając na zadowolonego.
–Bystry chłopiec. Tylko magiczne zaklęcie może odsłonić jej ukrytą zawartość.
Harry uśmiechnął się i machnął ręką na książki, zachęcając swoją magię by pokryła okładkę, owinęła się wokół ostrych krawędzi i wyłączyła kamuflaż. Zajęło mu to trochę czasu, ale w końcu osłona zanikała, i ukazała zupełnie nową książkę.
Mroczne Sztuki: Piąta Edycja.
Harry spojrzał na książkę w szoku, ręką ściskając litery na okładce. Był pewien, że nie było obfitej plamy krwi na dolnym rogu książki.
–Skąd to masz?– Udało mu powiedzieć, oczy wciąż wypełniało mu zdumienie. –Myślałem, że to zakazane.
–Mam osobistą bibliotekę w moim Dworze.– zadrwił Tom– Mogę mieć każda książka jaką chcę, zakazaną czy nie.
Harry rozejrzał się i szepnął tak cicho, że niemal niesłyszalnie.
–Żałuję, że nie mogę iść z tobą.
Kiedy nic nie powiedział, ciągnął głośniej.
–Nie chcę tam wracać, Tom.
Skinął w stronę białych kamiennych ścian posiadłości Potterów.
–Wkrótce, Harry Potterze– To wszystko, co jego kompan odpowiedział.
Usta Harry'ego zadrżały i warknął gniewnie.
–Ignorują mnie przez kilka godzin, dni nawet. Nawet nie wiedzą, że istnieję. Jestem tylko cieniem!
Tom westchnął ciężko.
–Cienie ... są bronią ciemności. Łączą się, obserwują, tańczą wokół innych dlatego, że są nietykalne. Nie martw się, młody Potterze. Na razie musisz odgrywać rolę w cieniu, ale los ma inne plany dla ciebie. Bycie cieniem to niewielka cena, którą zapłacisz.
Harry przytaknął powoli, zwężając oczy w koncentracji.
–Wrócę niebawem, Potter.
Nie czekając na odpowiedź, zniknął jak kamfora.
Harry niepewnie wyciągnął rękę do miejsca, gdzie Tom stał przed chwilą. Wszystko, co czuł, to było powietrze. Cofnął dłoń, pozwalając jej odpocząć na książce baśni. Jego palce delikatnie prześledziły wytłaczane litery.
–Będę czekać.– Wyszeptał.
o.o.o.o
Harry zacisnął dłonie w pięści, układając je na swoich czarnych spodniach. Jego włosy były starannie zaczesane do tyłu, ale jeden szczególnie odstający czub był dość uparty, i nie chciał położyć się płasko na głowie.
Jego wzrok przemknął po całej ekspansywnej sali balowej, gdy pił, wodząc po niej zazdrosnymi oczami. Chwycił krawędź balkonu, tak bardzo że zbielały mu kostki. Powinien być tam.
Ze swojego położenia nad tłumem, widział dokładnie, jak jego brat siedzi na miniaturowym, dziecięcym tronie. Harry prychnął. Miał nawet koronę na swojej idealnej małej główce.
Lily i James Potter stał się po obu stronach tronu, uśmiechnięci i witali każdego, kto się zbliżył. Harry przypomniał sobie zaledwie kilka godzin wcześniej, jaki tymi oczami dawali mu identyczne, przepraszające spojrzenia.
–Harry, lepiej, jeśli po prostu usiądziesz sobie na balkonie podczas balu. W ten sposób nie będzie zaczepiany przez hordy fotografów i dziennikarzy.– Wyjaśnił James, poklepując głowę Harry'ego jak psa.
Harry nie odpowiedział, tylko pochylił głowę w bok, gdzie Aleksander był uspokajany przez matkę. Czy on również nie powinien być chroniony?
Jego ojciec pokręcił głową, jakby czytając w myślach Harry'ego.
– Nie, Harry, Alexander jest zbawicielem czarodziejskiego świata, jego oczekuje się na balu.
Harry spojrzał na balkon, przewrócił oczami, w niedopowiedziane "On jest Zbawicielem, i to jego urodziny, oczywiście. On jest ważniejszy. "
Wątpił by Czarodziejski Świat nawet by go rozpoznał. Nie, nie był kryty i przechowywany w szafie jako tajne dziecko. Ale nikt, kto spojrzał na Alexandra, nawet przez chwilę nie pomyślał o istnieniu drugiego dziecka Potterów.
I pomyśleć, byli bliźniakami.
Upiorne urodziny Harry, zamyślił się gorzko.
–Zbierzmy się wokół siebie, nadszedł czas, aby śpiewać Wszystkiego Najlepszego naszemu drogiemu, Alexandrowi Potterowi. Zbawicielowi Czarodziejskiego Świata!
Wyciągnął szyję, aby zobaczyć, że to Dumbledore mówił, ubrany w jaskrawe szaty w kolorze lśniącoczerwonym. Harry zrobił minę pełną obrzydzenia. Były nawet złote kropki.
Wszyscy zebrali się pod jasnym, kryształowym żyrandolem, krążąc wokół ogromnego tortu. Siedem świeczek, które zostały zaczarowane, migały na czerwono i złoto w każdej sekundzie.
Harry warknął pod nosem, gdy refren piosenki "Wszystkiego najlepszego" się zaczął, jego gniew urósł szybko jak nieokiełznany ogień.
Ogień.
–Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam!
Śpiewali, oczy błyszczały im jasno, ze szczęścia.
Harry trzymał dłoń przed swoim ciałem, koncentrując się głęboko i wizualizował płomienie tworzące się od połowy dłoni.
- Sto lat, sto lat, niech Alexander żyje nam!
Skupił się uważnie na jego magii, wpuszczając ją przez całe jego ciało. Skierował swoją wściekłość i zazdrość, i patrzył, jak obracały się i łączyły w małej kosmyk zielonego ognia.
–Jeszcze raz, jeszcze raz niech żyje, żyje nam!
Zmarszczył brwi, sfrustrowany, gdy płomień zadrżał mu w ręce i niemal zniknął w powietrzu. Syknął. Zamykając oczy, uwolnił wszystkie swoje wstrzymywane emocje, pozwalając by ich intensywność wypchnęła jego magię falą z rąk i ujawniła zielone płomienie. W ułamku sekundy, Harry odwrócił dłonie ku gości pod żyrandolem.
– Niech żyyje naaaam...!
Siedmiopiętrowy tort eksplodował zielonym ogniem, a kawałki ciasta czekoladowego latały wszędzie, powlekając bogato ubranych gości w płomieniach i deserze.
W ciągu kilku sekund, wielka sala balowa w posiadłości Potterów została wypełniona szmaragdowym ogniem, rozprzestrzeniła się w każdym calu na parkiecie, i lizała luksusowe draperie. Goście wrzeszczeli jakby kogoś zamordowano i biegał po sali balowej, szukając jakiegokolwiek wyjścia na zewnątrz.
Oczy Harry'ego wypełniły się krótką paniką na ułamek sekundy. Potem uśmiechnął się.
Płomienie tańczyły wokół niego, pochłaniając wszystko wokół, ale oszczędzając jego ciało. Jak długo będę czekał, aż zauważą że wciąż tutaj jestem? Zastanawiał się leniwie. Sądząc ze sposobie, w jaki jego rodzice zatracili się w zapewnianiu Alexandrowi bezpieczeństwa, oraz pożerającym wszystko nieskończonym ogniem, spodziewał się, że upłynie sporo czasu.
Stał tam i patrzył z małym uczuciem podziwu w oczach, jak płomienie obracają kawałek jego domu w proch i zwęglone szczątki. Zrobił to. Sprawił że sala balowa prawie się spopieliła, wszystko przy odrobinie koncentracji.
Przyjemny dreszcz przebiegł mu przez kręgosłup. To-To uczucie było nie do opisania. To było tak silne, wypełniało go potężnym uczuciem dumy. To opuściło go prawie podnieconego, w pewnym sensie. Czuł się nie do powstrzymania.
Dzięki swoim rzadkim rozmowom z Tomem wiedział dokładnie, co To było. Czysta magia, uwolniona i nieokiełznana. Czysta moc . Zostawiła go usatysfakcjonowanego, ale wiedział, że z wiedzą stanie się o wiele potężniejsza.
Iskra życia rozbłysła w jego zazwyczaj pustych oczach, nawet wtedy, gdy Dumbledore złapał i ugasił jego płomienie, odsyłając je powrotem na dno piekła.
Harry spojrzał na zniszczenia i uszkodzenia spowodowane jego ogniem na sali balowej, a ciepłe uczucie osiadło w jego żołądku.
Usłyszał głośne wołanie, i mimowolnie odwrócił głowę w kierunku hałasu.
Lily Potter opadła na kolana spuszczając głowę w dłoniach. Wielkie łzy spływały po delikatnych policzkach, ale jej cienkie palce nawet nie próbowały ich wytrzeć.
–On zniknął.– Jęknęła żałośnie, ignorując odłamki szkła rozrzucone wokół jej stóp. –Jest już za późno.
Harry obserwował z ciekawością, jak jego ojciec owinął rękę wokół jego żony i powiedział uspokajająco.
–Jest w porządku, Lily, kochanie. Alexander jest bezpieczny i pod opieką, tak jak mówiliśmy.
Jego słowa zdawały się mieć działanie uspokajające, bo Lily Potter powoli przestała łkać. Ostrożnie uniosła głowę znad dłoni, z niemal widoczną ulgą. Harry patrzył, badała uszkodzenia.
Nagle znieruchomiała.
–James ...– Urwała, zacieśniając uścisk na ramieniu jej męża. –Gdzie jest Harry?
James Potter podrapał się w głowę, jego oczy rozszerzyły się w panice.
–Cholera.
Harry obserwował z balkonu, zaskoczony, że nawet zauważyła jego nieobecność. Błędny uśmiech grał mu na ustach, gdy pomyślał że celowo się ukryje i zwiększy ich niepokój.
Szybko odrzucił tę myśl. Miał szczęście rodzice nawet przypomnieli go sobie; wątpił, by ukrycie się zwiększyłoby ich obawy.
Oparł się w cieniu, złośliwe błyski pojawiły się w jego oczach, gdy patrzył jak rodzice dziko biegną, niemal ścigają się koło drzwi i pędzą po schodach, prowadzących do jego balkonu.
Drzwi były otworzyły i Lily Potter wpadła do środka. Jej ramiona automatycznie sięgnęły swojego dziecka, nie zwracając uwagi, że te zesztywniało na jej widok.
Rzuciła się do niego, zagnieżdżając jego głowę na jej ramieniu i uwolniła dławiący, głośny szloch targający jej ciałem. Jej drżąca ręka wyciągnęła się, by pogłaskać włosy syna w małym, rytmicznym ruchu. Ostatecznie James Potter odciągnął płaczącą matkę, i poprowadził jego syna w dół, do salonu, gdzie jego drugi syn, Aleksander Potter, był przetrzymywany.
Był tam Albus Dumbledore, który zatrzymał się na balkonie, gdy wszyscy go opuścili. Jego niebieskie oczy nie błyszczały, bo przeszedł przez szkody wyrządzone na balkonie. Ocenił mały, nieskazitelny kręg na podłodze który został pozostawiony bez zmian, sadzy, czy popiołu.
Oczy mu stwardniały.
Ostrożnie, ceniony czarodziej podniósł swoje szaty, nie pozwalając im opaść na podłogę, gdzie ślady czarnej magii wciąż wirowały. Zszedł na dół po stopniach, obserwując ciemny deszcz, uderzający w ogromne okna, od podłogi do sufitu. Omal prychnął na ironię burzy szalejącej poza spalonymi ścianami.
Błyskawica błysnęła, oświetlając mroczne tajemnice, które kryły się za wydrążonymi cieniami jego oczu.
Jego umysł szybko pracował, przechodząc nad możliwościami i wyobrażając sobie niekończące się scenariusze. Zesztywniał, gdy zbliżył się do rodziny Pottera. Zmusił się do miłego spojrzenia, starannie ukrywając zimną stal w nieodstępnym mgnieniu.
–To Sam-Wiesz-Kto. To na pewno on. To się zaczyna. To już się zaczęło.– James Potter powtarzał w kółko, szarpiąc zabłąkane kosmyki jego kruczoczarnych włosów.
Lily spojrzała na otwartą ranę, która mocno się czerwieniła na czole Alexandra. Zauważyła rosnące łzy w oczach jej syna, i skrzywiła się.
–James, przerażasz go.
Harry z trudem stłumił chęć, aby rzucić się bratu w oczy.
Poczuł mrowienie na karku, i spojrzał w bok, nagle stając oko w oko z niebieskimi tęczówkami Dumbledore'a. Harry przekształcił swe funkcje w tryb obojętności, nie zwracając uwagi na zimno i jego wygląd, który nie został w ogóle uszkodzony przez ogień.
Wreszcie Dumbledore uśmiechnął się do Harry'ego i zwrócił swoją uwagę z powrotem na Alexandra.
Może miał tylko sześć lat, ale Harry nie był głupcem. Cienki uśmiech Albusa Dumbledorea natychmiast sprawił, że Harry się zaniepokoił.
Było na krawędzi powiedzenia czegoś Dumbledore'owi, kiedy ten ogłosił:
–To wydaje się być dziełem samego Voldemorta.– Podniósł różdżkę, uzdrawiając Alexandra, i zadumał się cicho– zielone płomienie.
Harry patrzył, jak krwawienie powoli zatrzymuje się, a następnie blada skóra wrasta bliżej siebie i marszczy się nad raną, tworząc cienką, białą bliznę. Jego oczy rozszerzyły się na ciekawy kształt czoła Alexandra.
Błyskawica? Jak dziwnie.
Jego wewnętrzne rozważania zostały przerwane przez dźwięk Dumbledore'a adresowane do jego ojca.
–James, słowo, jeśli można.
Harry starał się wyglądać nonszalancko, gdy obserwował wariację emocji na twarzy ojca. On i Dumbledore wymienili tylko kilka słów, a mimo to James Potter usiadł, jakby słyszał najpoważniejsze wieści.
Wreszcie, jego ojciec przemówił, jego głos był miękki i pełen obietnic.
–Hejka, Harry. Mam niespodziankę na zewnątrz dla ciebie. Chcesz ją zobaczyć?
Harry spojrzał znad swojej pozycji na krześle, marszcząc nos na zbyt słodki ton pochodzący z ust ojca. Jego bystre oczy zobaczyły, że jego matka sztywnieje niemal niezauważalnie.
–Jest to specjalna niespodzianka, Harry, kochanie. Aleksander nie może jej dostać. - Powiedziała Lily, a jej głos załamał się nieznacznie. –Chodź, kochanie.– Wyciągnęła rękę, czekając na syna, żeby ją chwycił.
Harry zmrużył oczy na ułamek sekundy, ale kiedy poczuł na sobie ciężki wzrok Albusa Dumbledore'a, niechętnie położył małą rękę na jej dużej.
Lily chwyciła jego dłoń niemal boleśnie mocno, i odprowadziła go pod masywne drzwi posiadłości Potterów. Poklepała go delikatnie po głowie, prowadząc przez linię idealnie utrzymanego trawnika. James Potter nie oddalał się za daleko.
Gładki, czarny samochód był zaparkowany na magicznej granicy osiedla, reflektory świeciły jasno na ciemnym tle nocnego nieba. James otworzył drzwi, pomagając żonie i synowi w wejściu do środka.
I pojechali. Wydawało się że to trwało wieki.
W końcu Harry zasnął z głową opartą na kolanach Lily Potter. Nie zauważył jej bladej twarzy i napiętego wyrazu. Jej dłonie kontynuowały głaskanie go po włosach. Jeden po drugim, każdy kosmyk był jedwabisty, tak ciemny, że prawie sklasyfikowany jako czarny. Włosy spadły z jej palców jak woda.
Obudził się kilka godzin później, kiedy jego ojciec wprowadził go z samochodu, na słabo oświetloną ulicę.
To była mugolska ulica, zauważył Harry sennie.
Nawet przez grubą mgłę snu, wszedł po schodach do jednego z wielu domów, opierając się o bok matki. Uklękła na jego wysokości po raz ostatni, unikając jego, zadających zbyt wiele pytań, zielonych oczu.
Dopiero wtedy zauważył małą, zdradziecką kroplę ześlizgującą się po jej policzku. Harry przeciągnął małą dłonią po jej twarzy, ocierając samotną łzę. Skrzywiła się.
–Harry– James odchrząknął i patrzył w dowolne miejsce, ale nie w niesamowicie puste, zielone oczy– To jest twój nowy dom.
Harry złożył palce w piąstki, zaciskające się coraz mocniej z każdym słowem, które wychodziło ze zdradzieckich ust jego rodziców.
–Alexander nie może mieć żadnych zakłóceń.
–On jest Zbawicielem, Harry. Musi trenować, aby uratować cały nasz świat.
–Bez niego jesteśmy zgubieni.
–Musisz na razie pobyć tutaj, z ciocią Petunią i wujem Vernonem. Tylko na razie.
Jego matka wstała i potargała mu włosy po raz ostatni.
–Do widzenia, Harry, skarbie. Zawsze będę cię kochać.
Harry zatrzymał się, gdy patrzył jak odchodzą z matowego blasku. Jego kurczowo ściśnięte dłonie, razem z paznokciami, uformowały kształt sierpa księżyca. Zazgrzytał zębami, gdy spojrzał na nich po raz ostatni. Ich ręce były już na drzwi samochodu, ale Harry wiedział, że mogli go usłyszeć. Z wyrazem najwyższej zdrady na twarzy i niesamowicie bezdusznym wzrokiem, okrutnie wyszeptał jedyne słowa, jakie kiedykolwiek do nich powiedział:
– Między nami wszystko skończone.
