Zapowiadany (a może i nie), pięciorozdziałowiec, zaczynający się nieco horrorystycznie, ale kończący na pewno bardziej humorystycznie ;) Wyjaśnienie: pomysł ficka narodził się gdzieś tak pod koniec wiosny, inspirowany szalonymi pomysłami przyjaciółki, oraz jej OC (która pojawi się wraz z następnym rozdziałem). Czasy w sumie nieokreślone, ileś lat po nie do końca zakończonej awanturze z Aizenem. Jedyne, co zmieniłam, to właśnie przebieg bitwy, zrobiłam parę osób kapitanami (na potrzeby ficka ^_^") i to chyba wszystko. Może się spodoba, może nie. Fick powiązany baaardzo luźnymi nićmi ze "Wspomnieniami", a jeszcze luźniejszymi z "Płomieniami Zmierzchu". Piosenka, która dzieli tytuł tego tekstu, należy do Nigtwish.
Prolog
Stary mężczyzna nad brzegiem morza
U krańcu dnia
Wpatruje się w horyzont
Z morskim wiatrem na twarzy
A więc… wyobraź sobie, że jedyny kolor, jaki jesteś w stanie dojrzeć, to czerwień. Twoje ręce drżą, jakby miały zamiar odpaść, nie umieją utrzymać miecza. Widzisz czerwień na sobie, wokół siebie, pod tobą, nad tobą… jest wszędzie.
I wtedy odkrywasz, że… to tylko krew. Chociaż czekaj… tylko…?
Wiesz, że nie należy do ciebie. Strach, jaki czujesz nie można opisać. Po prostu się nie da... Można go tylko odczuwać.
Jeszcze nie zdajesz sobie sprawy z tego, co zrobiłeś, ba, nie dopuszczasz do siebie tej myśli, bo napawa cię jedynie porażającym przerażeniem. Wolałbyś umrzeć, niż tego doświadczyć.
I słyszysz śmiech. Chichot. Jest krótki, złośliwy, cyniczny, momentami przerywany chrypliwym kaszlem. Kaszlem umierającego.
Podnosisz lekko głowę i widzisz szkarłatne oczy, których wzrok utkwiony jest w tobie. Pod jego naporem czujesz się jak ostatni tchórz. Brzydzisz się siebie, brzydzisz się tych oczu i śmiechu, zamieszczonych na poplamionej krwią bladej twarzy, przysłoniętej lekko posklejanymi posoką szarymi włosami.
Gdy wytężasz wzrok, jednocześnie starając się nie upaść, dostrzegasz jeszcze jedno.
Twarz, która wciąż się śmieje, patrząc uporczywie na ciebie, jest oddzielona od reszty ciała. Patrzysz na swój miecz. I już wiesz, że to ty ją odciąłeś.
Twój umysł zaczyna krzyczeć, przerażony swoim czynem. Oczy zapełniają się słonymi łzami, a usta drżą spazmatycznie, niezdolne do wydobycia jakiegokolwiek sensownego dźwięku.
Upadasz na kolana, puszczając spełniony w swym obowiązku miecz.
Wciąż jeszcze słyszysz ostatnie słowa zabitego, a przez pamięć przesuwają się wszystkie, związane z nim dobre i złe wspomnienia. Wewnętrzny krzyk narasta, w jakiś sposób harmonizując z dziwnie histerycznym, zduszonym płaczem.
- …brawo Izuru…! – zdają się mówić martwe, zimne usta. – Zabiłeś mnie…! Gratuluję…! Nie spodziewałem się tego… Haha…!
Śmiech jest wciąż obecny, czerwień narasta wokół, tworząc przerażające misterium. Nie umiesz się nawet poruszyć. Haori, które zazwyczaj jest śnieżnobiałe i które zazwyczaj nosisz z dumą, jest teraz czerwone i brudne, a ty się nim brzydzisz.
Nie chcesz już nic.
- Wstawaj, Kira. – głos vaizarda dochodzi do ciebie, jak zza gęstej mgły. Nie chcesz go słyszeć. Kręcisz lekko głową, wciąż wpatrując się w oczy zabitego i powtarzając w umyśle wyimaginowane słowa. Nie chcesz już nic.
- Kira, Tousen ucieka! – syczy zdenerwowany vaizard. On też jest splamiony krwią i też drży. Zupełnie jakby zabity lis rzucił na nich jakąś upiorną klątwę.
- Kira, do cholery!
- Poczekaj, Rose-san… proszę…
Rose patrzy na niego uważnym wzrokiem, po czym kładzie drżącą, bladą rękę na ramieniu. Potrząsa nim gwałtownie, chcąc go obudzić z tego przeklętego, chorego transu.
Ale Izuru Kira tego nie chce. Wciąż nie może uwierzyć w to co zrobił. Sięga ręką po mruczący z zadowolenia i satysfakcji miecz, po czym podpierając się nim, powoli wstaje.
- …brawo Izuru…! – śmieje się obcięta głowa, a w szkarłatnych oczach znowu dostrzega znajomy błysk. Reszta ciała topi się we własnej krwi, martwa ręka trzyma luźno umierającą zadziwiająco spokojnie Shinsou.
Wabisuke szepcze pocieszająco, a Rose wciąż trzyma drżącą rękę na jego ramieniu. Acha, więc te gesty mają znaczyć coś w stylu „ nie martw się, będzie dobrze".
Nie będzie dobrze.
- …zabiłeś mnie…! – szepczą oskarżycielsko usta, lecz po chwili znów słyszy ten przenikliwy, cyniczny śmiech
- …nie spodziewałem się tego… Haha…!
- …gratuluję…!
- KIRA!!!
Chrapliwy krzyk Rose skutecznie wypiera z przerażonego umysłu martwy głos i przywraca go nieco do porządku. Izuru mruga załzawionymi oczami i patrzy się wokół, dostrzegając wciąż upiorną czerwień.
- Kira… już po wszystkim. Jego już nie ma. Odpuść sobie. – mówi spokojnie Rose, jakby niczym innym się nie zajmował. – Wracamy. Tousen ucieka.
Izuru kiwa powoli głową, chowając Wabisuke i przecierając oczy. Jednakże, gdy odwracają się, chcąc wrócić na właściwe pole bitwy, widzą na niebie jedynie wielką czarną dziurę, przez którą uciekają pojedyncze sylwetki. Nie są w stanie dostrzec kto to, lecz po sekundzie, może dwóch dociera do nich głośny, wściekły ryk, bez wątpienia należący do Sajina Komamury
- TOUUUSEEEEN, TY SKURWYSYNU!!!
Izuru wzdryga się na dźwięk potężnego, wilczego ryku kapitana i odruchowo zerka przez ramię.
Gin Ichimaru patrzy wciąż na niego tym samym śmiejącym się, czerwonym wzrokiem.
