Srebrzyste, chłodne światło księżyca wpadając bez
zaproszenia do zamkowych korytarzy mieszało się ze złoto-rudawą
poświatą ściennych pochodni, roztaczając wokół idącej sylwetki
Konrada wyjątkowo mdłą aurę. Sprawdzanie każdej nocy komnaty
Maou przed położeniem się spać nie było może prawnie nałożonym
obowiązkiem Lwa Ruttenberga, niemniej, stanowiło jeden z
najistotniejszych, jakie sam sobie nakazał, i zarazem, tak oczywisty
i potrzebny jak oddychanie. Toteż, dopiero wyglądając zza
uchylonych drzwi do sypialni Yuriego czuł się spełniony, zaś
przeżyty dzień mógł nazwać skończonym.
Mdłe światło,
wypełzłszy spod drzwi dosięgło twarzy Wolframa, który, i tej
nocy korzystając z błogiej, sennej nieświadomości narzeczonego,
wkradł się do jego łóżka.
Konrad przyglądał się twarzy
brata-jej wysublimowanym, pogrążonym we śnie rysom, z których
niczym zły cień wystraszony światłem wypełzł najmniejszy nawet
grymas. Twarz Wolframa rzeczywiście zdawała się być twarzą
dziecka, zupełnie pozbawioną śladów nieprzychylnych dla świata
rządów Nieufności i Gniewu, które na tron oblicza Wolframa
wkraczały wraz z nadejściem świtu i przebudzeniem.
Konrad,
stojąc tak i spoglądając życzliwym okiem na to niemal małżeńskie
łoże, rozważał przez moment, czy to aby na pewno właśnie sen
obnażył delikatną i kruchą duszę braciszka, otoczoną zazwyczaj
jak forteca, murami lodu i ścianami ognia na przemian.
Nie,
oczywiście, to nie mogło być to. Ileż to przecież razy w
dawnych, dawnych czasach przychodziło mu układać tę
nieszczęśliwą, złotowłosą kruszynę do snu? Przecież, jeszcze
zanim powiedział tej kruszynie, że płynie w nim ludzka krew, zanim
brat poczuł się tą prawdą-z tylko jemu znanego powodu- dotknięty
do żywego, nawet wtedy, Wolfram nie był tak spokojny i bezbronny
podczas snu.
Tak, taką siłę może mieć tylko Słońce.
Słońce, któremu on Nadał Imię. To Słońce, które przynosiło
światło i nadzieję zarówno Nowemu Makoku, jak i tym ludziom,
którzy ukojenia i nadziei potrzebowali…
W małym uniwersum
serca Konrarta, który już na zawsze stał się Konradem, Słońce
nazywało się Yuri. Może dlatego, że wtedy
był lipiec, może dlatego, że w lipcu
Konrad Stąpający Po Ziemi w pełni rozkwita, może dlatego, że
Yuri brzmi prawie jak Juria, Suzana Juria. Może.
Konrad jakoś
nigdy nie szukał rozwiązania dla tej zagadki.
W świecie
Wolframa zaś, na Słońce mówiło się „oferma". Mówiło się
tak:
śpiąc,
zasypiając,
umierając,
walcząc,
odchodząc,
wracając,
spoglądając,
stojąc,
klęcząc,
tęskniąc,
kochając,
gniewając
się-albowiem była to taka mała mantra,
błogosławiąca i dziękczynna, jedna z najświętszych modlitw w
całej galaktyce Wolfram, gdyż Słonce, które zawsze miało tam
świecić, było najjaśniejszą gwiazdą, docierającą ze swym
światłem i ciepłem do każdego zakątka tego zagubionego świata,
topiąc w nim stopniowo nawet najsurowsze z lodowców.
Tym,
czego jednak wciąż nie dopuszczał do siebie Wolfram było to, że
Yuri dla wszystkich chciał świecić tak samo. Yuri pomimo swojej
wrażliwości i posiadanej empatii nie potrafił pojąć, jak bardzo
czyjaś… Wolframa miłość potrafi być osobista. Nie znał wagi
słów,
gdy słyszał, że jest ofermą,
gdy słyszał
„nie",
gdy
mówił „nie",
gdy
słyszał „jestem poważny",
gdy
mówił „jesteś niepoważny",
gdy
pytał „dlaczego",
gdy
odpowiedzią była
c i s z a,
gdy
dopiero po niej przychodziło „sam sobie
odpowiedz"…
Gdyby
tylko wiedział, jak Wolfram lgnie do niego mimo wszystko, jak
odrzuca cały swój świat i całe rozumienie i idzie za nim, ze sobą
mając tylko serce na dłoni, i drży na samą myśl, że jego serce,
choć otworzyło skrzynię, z jakiegoś powodu nie jest kluczem do
serca narzeczonego.
Gdyby tylko Yuri wiedział, że nie da się
tak-będąc człowiekiem-odrzucić w niepamięć całą chorą dumę
i przekuć ją na miłość.
Może
Yuri wiedział, tylko odrzucał to poza percepcję, na siłę nie
rozumiejąc dawanych mu znaków.
Może sam bał się miłości.
Może
był trochę Jurią.
Może wierzył, że kiedyś, Ten, Który Dał
Mu Imię już na dobre przestanie mówić mu per Wasza Wysokość, by
używać Imienia, Które Mu Nadał.
Ale, pomimo tego, Yuri przywykł już do miarowego pochrapywania, przywodzącego mu na myśl letni wiatrak lub szum ulicy, które wpierw irytują, jednak z czasem nie można już bez nich zasnąć. Mimo Konrada i mimo wszystko, różowa piżama musiała gdzieś błysnąć, nim powieki ułożyły się do snu. Mimo wszystko pikniki i kołysanki dla córki najlepsze były we trójkę. Mimo wszystko, nie padnie prawdziwe „dobranoc", dopóki nie padnie ostatnia „oferma".
Konrad
wychodził już i powoli zamykał drzwi. W końcu, z reguły
żołnierzom nie daje się wielu godzin na czcze rozważania, toteż
nie tracił już i tak nie swojego czasu. Rzucił jeszcze tylko
pożegnalne spojrzenie na dobranoc w stronę śpiącej trójki,
ostatnie na brata, leżącego tak blisko, a jednak wciąż dla
pozorów trzymającego dystans.
„Jak ćma" -pomyślał nagle
Konrad i przywołała w pamięci obraz nocnych motyli, które wciąż
niestrudzenie wracały do swych lamp, by ślepo chłonąć od nich
żar i światło, równie dla nich potrzebne, co niebezpieczne.
-Jak
ćma-mężczyzna poparł szeptem sam siebie, a na jego obliczu
zastygło na moment nieproszone i niespodziewane zatroskanie
wymieszane z rozczuleniem.
-Niech będzie ćma, Kapitanie. Da
radę-usłyszał dobrze znany głos. Głos, który odpowiadał mu
nawet wtedy, gdy on sam nie wyrzekł na głos ani słowa.
-Tak
sądzisz?- Spytał Konrad, a jego usta rozjaśniały delikatnym
uśmiechem. Uśmiechem, który wewnątrz niego pojawiał się
zawsze, gdy słyszał ten głos.
-Ach, Kapitanie-głos zabarwił
się nutą czystego śmiechu, jednak na tyle cichego, by nikogo nie
obudzić.-Czy ja, Lady Weller, zwątpiłem kiedyś w twój osąd? -po
czym dodał półgębkiem-Cóż, wyjąwszy to przećpanie w
górach.
-Yozaku, mógłbyś iść czasem spać. Ciebie też mam
sprawdzać?
-Dzisiaj, Kapitanie, to mój przywilej. Nie upewnię
się, że Nowe Makoku jest w porządku, dopóki nie będę wiedział,
że wszystko gra tutaj -Yozak uśmiechnął się w ten wyjątkowy,
pół szelmowski sposób i wskazał palcem, jakby niedbale, na środek
klatki piersiowej Konrada.
Konrad zaśmiał się krótko, acz
ciepło.
-Dzisiaj, mówisz. A co będzie jutro, hm?
-Jutro,
Kapitanie, podejrzewam, że będzie fajnie. Któryś Shimaron może
przyjedzie.
Konrad kiwnął głową na znak, że informację
przyjął i zamknął wreszcie drzwi. Uznał, że mógłby też
przymknąć niektóre okna, przecież noc była mroźnawa.
Ale
Wolframowi nie było zimno.
W końcu, Słońce grzeje zawsze, czy
mu się to podoba, czy nie.
