Mrok nie miał zielonego pojęcia co tam robił.

Wesoła melodia rozbrzmiewała w jego uszach i miał nieprzyjemne wrażenie, że ciągle ma we włosach serpentyny.

- Czemu jesteś taki sztywny, Mroczku? - Jack oparł podbródek na nadgarstku, uśmiechając się uroczo. - Wyluzuj się, jesteśmy na randce!

- Podać coś? - Kelnerka w czerwonym fartuszku, skrojonym w dekolcie w serce obszyte koronką podeszła do ich stolika, z każdym ruchem rozsypując w okół siebie brokat.

- Nie, dziękujemy...

- Koktajl truskawkowy. I dwie słomki.

- Em...- dziewczyna nabazgrała zamówienie w zeszycie, po czym oddaliła się pośpiesznie. Mrok spojrzał na Jacka.

- Co my tu robimy? - wykrztusił, nieokreślonym gestem dłoni wskazując na brokatowe, czerwone serpentyny, wszechobecne amorki i płatki róż zdobiące każdy stolik.

- Świętujemy walentynki oczywiście. - Jack wzruszył ramionami, jednak Mrok nie zamierzał poddać się tak łatwo.

- Możemy nie?

- Co "możemy nie"?

- Czy możemy...nie świętować ich w taki sposób? - W końcu Mrok zdołał wysupłać z włosów szkarłatną serpentynę.

- Możemy wrócić do domu i uprawiać namiętny, wyuzdany seks. - Mrok uśmiechnął się szeroko na te słowa, gotowy by natychmiast wyjść z lokalu.

- Ale najpierw koktajl. - rzucił Jack, wsuwając w usta różową słomkę i grzebiąc jego nadzieje.