Przedsłowie:

Wszystkie prawa do postaci i świata, należą - oczywiście - do ich właścicieli. Ja tylko trochę się nimi bawię.

Sama historyjka i pozostałe postacie należą do mnie, rodziły się bowiem w bólach właśnie w mojej głowie.

Pisząc ten fic próbowałem odpowiedzieć na pytanie, padające w jednej scenie serialu z ust Jesse. No, w zasadzie to niezupełnie pytanie, ale mniejsza o to. Myślę że sami domyślicie się o czym mówię, nie będę więc psuł przyjemności (miejmy nadzieję...) z czytania spoilerami. Ten rozdział to w założeniu taka trochę rozgrzewka, przygotowanie gruntu i rozpoczęcie przewodniego wątku całego opowiadania. Jeśli zdołam zaciekawić, dajcie mi trochę więcej czasu na rozwinięcie skrzydeł a postaram się nie zawieść nadziei ;)

Jakiekolwiek komentarze i recenzje są bardzo miło widziane, nie zależnie od tego czy będą pozytywne, czy negatywne. Dla mnie to zabawa i sposób na pracę nad umiejętnościami, wszystko co pozwoli mi określić z jakim odbiorem się spotykam jest dla mnie bardzo cenne.

Aquma, 22.05.2010


* Rozdział I *

Siedzący za biurkiem mężczyzna przesunął dłonią po twarzy i przeczesał palcami włosy. Była ledwo 10 wieczorem a on już nie miał do tego siły. Walającym się wszędzie raportom i petycjom nie było końca, zdawało mu się wręcz że jakimś nadnaturalnym sposobem każdy który przeczytał otwierał drogę dla dwóch kolejnych o których nie miał pojęcia. Spojrzenie jego twardych, zielonych oczu omiotło stos papierkowej roboty który zdążył zgromadzić się w jego gabinecie w ciągu zaledwie jednego tygodnia i z irytacją pokręcił głową. Rzuciwszy na stół czytany właśnie raport o brakach w uzbrojeniu w obozie Greenway, oparł się wygodnie, rozsiadając w solidnym skórzanym fotelu i zamknął oczy, wsłuchując się w dobiegające z pokoju obok dźwięki i próbując zrelaksować się nieco przy krystalicznie czystych, smutnych nutach 20 Nocturny Chopina.

W głębi siebie wiedział że jego zmęczenie i brak koncentracji ma dziś zupełnie inny powód niż biurko zakopane w raportach z nieustającego frontu, wiedział nawet że w gruncie rzeczy nie było ich wcale tak dużo – ostatecznie dostawał raporty tylko od dowódców placówek, pozostawiając całą resztę swoim podkomendnym, którzy z kolei przyjmowali z reguły od swoich podwładnych raporty ustne. Pomagało to uniknąć problemów z powodu braków w wykształceniu oficerów polowych, którzy często wiedzieli więcej o obsłudze broni niż o alfabecie. Zresztą, papier też nie był nieskończony. Nic nie było nieskończone w tym zasranym świecie i nic nie było łatwo dostępne, o wszystko trzeba było walczyć, dla wszystkiego ryzykować życiem, pomyślał gorzko. Dziś jednak nawet ten fakt, na co dzień bezustannie zatruwający mu życie, nie był główną przyczyną jego stresu. Dziś zmęczenie miało znacznie bardziej osobisty powód.

Cholerny 17 marca, przemknęło mu przez myśl i westchnął ciężko.

Kiedy otwarł ponownie oczy, jego spojrzenie nie skierowało się już jednak na biurko, zamiast tego wędrując przez otwarte na oścież drzwi do pokoju obok – jego własnej sypialni. Wiedział przecież że pozostały otwarte specjalnie dla niego. Pamiętała że lubi patrzeć. Pamiętała o wszystkim.

Jego oczom ukazała się scena niczym z zupełnie innego świata. Nie pasowała w żaden sposób do starego, poobijanego biurka i wytartego dywanu, do siedzącego za nim mężczyzny o pooranym bliznami torsie i zmęczonym spojrzeniu, który czuł się czasem przynajmniej tak stary jak tenże niemal 160-letni mebel, mimo tego że nie miał jeszcze nawet ćwierci z tego.

Za drzwiami, w spokojnym rytmie muzyki tańczyła dziewczyna. Zawiązana pod piersiami koszula - moja koszula, zauważył z roztargnieniem - i ciasne, opinające uda spodnie podkreślały jedynie jej figurę, pozwalając równocześnie wyobraźni działać swoje cuda. Długie, kasztanowe włosy były spięte, parę kosmyków jednak uwolniło się, spadając swobodnie na jej twarz. Wielkie, umieszczone w niepospolitej twarzy kasztanowe oczy były lekko przymrużone, jakby dając wyraz skupieniu, co z jakiegoś powodu wydało się mężczyźnie zabawne. Idealne, wymierzone ruchy prowadziły ją sennie przez kolejne fragmenty baletu i wiedział że nie popełni najmniejszego błędu aż do samego końca, gdy jej pozornie delikatne ciało złoży się niczym zamykający się kwiat na środku pokoju. Popełnianie błędów nie leżało w jej naturze. Widział tę scenę już tyle razy że mógłby przywołać każdy jej fragment z wyobraźni i wiedział że o ile los mu pozwoli, zobaczy jeszcze wiele razy więcej, nigdy nie mając dość. Za każdym razem było tak samo. Za każdym razem muzyka uspokajała go a widok koił rany i wyganiał wieczne zmęczenie z oczu które wbrew jego woli zaczynały wilgotnieć.

Widział w swoim życiu tyleż rzeczy strasznych co wzruszających. Widział matki tulące do piersi swe martwe pociechy i żołnierzy podrywających się do boju z jego imieniem na ustach, widział kobiety, głaszczące we łzach poległych mężczyzn i kochanków padających sobie w objęcia, gdy wracali z randki z pewną śmiercią. Widział też martwe wewnątrz dzieci, patrzące przed siebie pustym, bezdusznym wzrokiem, jeden z wielu widoków które prześladowały go w koszmarach co noc. Widział więcej niż by chciał i nie zostało mu wiele łez, z jakiegoś jednak powodu jej taniec wciąż doprowadzał go do ich granicy. Za każdym razem gdy tańczyła, z trudem panował nad sobą.

Tak niewiele tego zostało w tym popieprzonym świecie., pomyślał ze zmęczeniem.

Serce mężczyzny płakało, dziewczyna zaś tańczyła dalej, płynąc na dźwiękach Chopina niczym łabędź. Zdawała się być całkowicie pochłonięta muzyką i rytmem, jej ciało niczym jeden więcej instrument oddający hołd wielkiemu kompozytorowi.

Wcielenie piękna.

Wcielenie gracji.

Wcielenie paradoksu.

Nagle zauważywszy chyba jego poruszenie, zatrzymała się, z jedną nogą wciąż uniesioną w powietrzu. Jej głowa przechyliła się lekko na bok, a oczy wbiły się w niego, wchłaniając błyskawicznie każdy detal.

"John? Wszystko w porządku?" ,spytała cicho, pozwalając muzyce odpłynąć przed siebie.

"T...tak", odparł po pewnej chwili, pokonując opór zachrypniętego głosu, "Tak, w porządku. Przepraszam że wybiłem cię z rytmu."

Kąciki jej ust uniosły się delikatnie, tak delikatnie że nikt poza nim pewnie nie byłby w stanie tego odnotować. "Nic nie szkodzi", szepnęła, a wraz z tymi słowy jej sylwetka wystrzeliła błyskawicznie naprzód. Przez chwilę ciało układało się w kolejne baletowe formy, w kilka sekund pokonując znacznie szybciej przewagę którą przez te parę chwil zyskała nad nią muzyka. Później jednak, dogoniwszy ją, zwolniła znowu, z lekkim, prawie niewidocznym uśmiechem wciąż na ustach wpadając w melodię niczym w ulubioną suknię.

Jak przewijanie filmu, przeszło mu przez myśl, na głos zaś zapytał "Nie mogłaś po prostu zacząć od tego momentu...?"

"Mogłam.", odparła nie przerywając, "ale wtedy taniec nie byłby kompletny." Jej ciało zawirowało w pełnym gracji ruchu po raz ostatni po czym powolnym, leniwym ruchem opadła na dywan, zaraz przy jego łóżku. "Powinien być kompletny.", dodała, "Taniec to ukryty język duszy."

Tak., mężczyzna uśmiechnął się w duchu, myślę że jest w tym więcej prawdy niż sama podejrzewasz. Czasem naprawdę szokowało go, że tylko on dostrzegał w niej to, co tak wyraźnie tam tkwiło. Być może dlatego że tylko ja szukam., przemknęło przez jego głowę. Przez chwilę patrzył w zamyśleniu jak podnosi się z ziemi, po czym bez śladu zmęczenia – oczywiście - rusza w jego stronę, uwalniając powoli włosy. Zbliżywszy się stanęła przy fotelu i zajrzała mu przez ramię.

"Greenway.", skomentowała beznamiętnie patrząc na rzuconą na sam wierzch kartkę papieru., "Po raz drugi wciągu 83 dni i 13 godzin proszą cię o broń."

"Mają ciężkie parę miesięcy" , odparł bębniąc palcami po oparciu fotela.

"Raczej luźne spusty."

Westchnął.

"Stracili znaczną część uzbrojenia sześć miesięcy temu, w ataku na fabrykę, pamiętasz?", przypomniał zmęczonym tonem, "Na mój rozkaz. To moja odpowiedzialność by teraz zapewnić im to czego będą potrzebowa... aaaaa ... ć ...", końcówkę zdania uciął mu nagły dotyk jej dłoni na karku. Eh Johny... Prawie ćwierć wieku znajomości a ty wciąż podskakujesz przy niej jak nastoletni gnojek. Śmiechu warte.

"Jesteś zmęczony, John.", stwierdził rzeczowo obiekt jego przemyśleń, wprawiając dłonie w delikatny, cyrkulacyjny ruch masując mięśnie jego karku. "I głodny.", dodała marszcząc brwi. "Nie powinieneś tyle pracować."

"To nie to.", odparł po prostu poddając się jej zręcznym dłoniom, "Nie dziś."

Niezręczna cisza wypełniła na chwilę pomieszczenie. Mężczyzna nie miał chyba szczególnej ochoty poruszać tematu który był dziś tyleż naturalny, co nieunikniony. W natłoku pracy udało mu się uniknąć tego prawie przez cały dzień, John jednak wiedział że wieczór musiał przynieść go na swoim wietrze. Było tak co rok, od sześciu lat.

"To już jutro.", zaczęła w końcu.

"Tak."

Aksamitna cisza znowu wypełniła pokój, tym razem na dłużej.

"Przykro mi, John.", rozległ się w końcu delikatny głos.

"To nie twoja wina."

"Moja. Gdybym była szybsza. Gdybym zdążyła znaleźć się na trajektorii..."

"Nie, do cholery!", warknął, przerywając jej, trochę chyba ostrzej niż zamierzał, "Ile razy mamy powtarzać tę rozmowę? Nie mogłaś nic zrobić! Nic! Tak już jest. To jest wojna... ona to wiedziała. Sama mnie tego nauczyła. Sama nauczyła mnie... że na wojnie umierają ludzie.

Ostatnie słowa sprawiły że zwiesił bezradnie głowę. Szczególnie wokół mnie.

"Nawet gdybyś zdążyła...", dodał po chwili ciszej, "Nawet gdybyś zdążyła, ta przeklęta data i tak oznaczałaby dla mnie to samo. Jedyna zmiana to imię na nagrobku."

Nie powiedział nic więcej, pozwalając kolejnej chwili ciszy mocniej zaakcentować ostatnie słowa. Na pozór nie było żadnej reakcji, z jej ust nie padły żadne słowa. Poczuł jednak, jak po tym zdaniu delikatne palce masujące jego kark zatrzymały się. To była jedynie chwila, najwyżej parę sekund zanim znowu podjęła relaksujące ruchy. Ale jednak była.

Trwali tak przez jakiś czas, tym razem żadne nie czując już potrzeby odzywania się. Dłonie dziewczyny pracowały sprawnie, kawałek po kawałku wysączając zmęczenie z jego ciała, zastępując je w zamian sennym spokojem.

Kiedy już miał pozwolić sobie odpłynąć w ten spokój, odpocząć w końcu po długim i jakże ciężkim – jakże cholernie ciężkim – dniu, nagle rozległ się głuchy, elektroniczny trzask i stacja interkomu na ścianie gabinetu odezwała się niepewnym, jakby przestraszonym głosem Larsona, jednego z jego poruczników.

"Generale?Mamy... mamy problem. Chyba powinien pan to zobaczyć."

Otworzył powoli oczy, wzdychając i widząc dosłownie parę centymetrów nad sobą nieprzeniknione kasztanowe studnie oczu swojej towarzyszki. Odkaszlnął. Ile razy mówiłem jej żeby tego nie robiła...

Był zmęczony, miał zły dzień i kompletnie nie miał ochoty nigdzie iść, ale wiedział że jego porucznik nie zawracałby mu głowy tak późno bez naprawdę dobrego powodu. Nikt tego nie robił. Czasem nawet za tym tęsknił.

"Za chwilę będę, Larson.", rzucił w końcu, mając nadzieję że zmieścił się jeszcze w 10 sekundowym automatycznym trybie odpowiedzi, po czym już tylko do stojącej nad nim dziewczyny dodał ze smutnym uśmiechem: "Zapowiada się chyba długa noc".

"Nie, John. Noce o tej porze roku są relatywnie krótkie.", odrzekła konkretnie.

Typowe.

"Miałem na myśli to, że chyba się dziś nie wyśpię.", wytłumaczył cierpliwie.

"Oh.", przekrzywiła zabawnie głowę unosząc znowu delikatnie kąciki ust, "Dziękuję za wyjaśnienie.", i kiedy już miał się uśmiechnąć dodała jeszcze: "Potrzebujesz przynajmniej sześć godzin snu dla zachowania wystarczającej sprawności organizmu."

Wstając, przewrócił oczami. Tak, mamo., po czym skrzywił się, przeklinając za nieuważne grzebanie w ranach.

Przeklęty 17 marca...

A kiedy wyszli na zewnątrz, starannie zamykając za sobą drzwi, ostatnią myślą jaka mu towarzyszyła było czy to, co zobaczył w jej oczach gdy interkom sprowadził go z powrotem na ziemię, to naprawdę była troska.

Eh, Johny, Johny.


Szeregowy Liam Craig był tu nowy, przyjechał z transportem żołnierzy ledwo dwa dni temu. Właśnie dlatego Baza Carey, osadzona w starej kopalni soli jedna z największych placówek ruchu oporu w Kansas była dla niego wciąż jedna wielką – i cholernie straszną - zagadką. Kumple z nowego oddziału próbowali go pocieszać, zapewniali że z kopalni jest teraz wiele wyjść, mniej i bardziej ukrytych a cała konstrukcja jest na tyle solidna że żadna forma zewnętrznego ataku nie stanowi dla nich zagrożenia i na tyle ufortyfikowana że zdobycie jej szturmem nie będzie łatwe, mimo to jednak, Liam miał wątpliwości.

Było coś głęboko niepokojącego w mieszkaniu pod tysiącami ton skał. Nie chodziło nawet o brak słońca i mieszkanie pod ziemią. Nie, Craig spędził pod ziemią większość swojego życia, jak zresztą prawie każdy kogo znał. Dopiero dotarłszy do Carey, żartobliwie nazywanej przez mieszkańców "Podgórą" zrozumiał jednak że ilość tej ziemi może stanowić całą różnicę świata.

Dlatego też można śmiało założyć że sama baza stanowiła solidną połowę przyczyn, dla których teraz niespokojnie dreptał w miejscu, nie mając zielonego pojęcia co ze sobą zrobić. Drugą połową było to, że miał pecha.

Bo jak inaczej nazwać fakt że już na drugi dzień po przybyciu tutaj zdarza mu się coś takiego?

"Uspokój się Craig", rzucił stojący obok porucznik Larson, "Generał zaraz tu będzie."

"Uh-uh.", mruknął szeregowy przeczesując niespokojnie grzywkę blond włosów i starając się skierować swoje spojrzenie wszędzie tylko nie na maszt oświetleniowy na którym wisiało to, co uznał już za fizyczną manifestację swojego zasranego pecha. Udawało mu się całkiem nieźle, dlatego też bez problemów zauważył że zjawisko zaczęło powoli przyciągać gapiów. Tu i tam, ludzie szeptali pokazując sobie maszt, grupka stojących pod ścianą czterech żołnierzy zaczęła smiać się, po tym jak jeden z nich pokazał palcem znalezisko i obdarzył kolegów jakimś komentarzem.

Liamowi nie było do śmiechu. To był zły dzień, cholernie zły dzień. I właśnie kiedy zaczął dostrzegać jedyną pozytywną stronę – fakt że było dość mało prawdopodobne by przez ostatnie półtorej godziny tej doby mogło zdarzyć się jeszcze coś wiele gorszego, rzeczywistość po raz kolejny kopnęła go w dupę.

Zamrugał parę razy. Tracił zmysły.

Samym środkiem wielkiej kopalnianej jaskini maszerowała, nonszalancko niosąc na jednym ramieniu ciężki plasmowy karabin szturmowy, nastolatka. Nie była to w dodatku pierwsza lepsza nastolatka, a nastolatka bardzo zgrabna i zdecydowanie apetyczna. Wachlarz kasztanowych włosów powiewał za nią z każdym ruchem odzianych w bardzo ciasne krótkie spodnie bioder, a zawiązana zaraz pod biustem nieco zbyt duża koszula pokazywała całkiem sporo, całkiem ciekawych rzeczy. W normalnej sytuacji Craig czułby się dość skrępowany wpatrując się w ten sposób w kobiecy dekolt, teraz jednak nie miał skrupułów. Moje halucynacje, moja przyjemność., pomyślał z satysfakcją. Najdziwniejszy jednak detal jego mózg zostawił mu na sam koniec. Stopy kobiety były bowiem odziane w...

Uh- uh. Zdecydowanie baletki., potwierdził kiwając głową w ten i nazad. Wiedział jak wyglądają, za czasów gdy był jeszcze Kanałowym Szczurem miał okazję odwiedzić kiedyś niewielki sklep, z manekinem w całym baletowym komplecie. Nigdy jednak nie widział ich na kimś. Szczególnie w bazie wojskowej. Zwariowałem, skonkludował po chwili radośnie. Prawie czuł ulgę. Teraz naprawdę nie mogło być gorzej.

Być może gdyby nie był tak zaabsorbowany doznawaniem swojego nowo nabytego szaleństwa, zobaczyłby wcześniej detale, które mogłyby podważyć jego niezachwianą teorię. Zobaczyłby na przykład kroczącego koło dziewczyny wysokiego mężczyznę o doskonałej budowie i krótko obciętych ciemnych włosach. Być może dostrzegłby jak większość żołnierzy podświadomie prostuje się gdy się zbliżał, jak niektórzy salutują mu bez słowa w geście szacunku. Być może nawet zauważyłby jak jeden z czterech stojących pod ścianą żołdaków krzywi się i spluwa, patrząc nienawistnie na dziewczynę, zaraz po tym jak dziwna para przeszła koło niego.

Nawet jego niezwykle zajęty w tym momencie umysł musiał jednak w końcu odnotować te fakty a kiedy w końcu tak się stało, szeregowy Liam Craig zamrugał ponownie i uniósł wysoko brwi.

"Oh", stwierdził dodając w końcu dwa do dwóch, "Oh..."

"Tia." , odezwał się z jego prawej porucznik, obserwując z rozbawieniem reakcje chłopaka, "To właśnie Generał Connor..."

No bez..., pomyślał chłopak przerzucając spojrzenie z mężczyzny na dziewczynę i z powrotem.

"...i jego metal.", dokończył Larson poklepując młodszego żołnierza po ramieniu.

...jaj.


Maszerowali prosto do miejsca w którym stacjonował Larson. Prawie. Zeszło im trochę dłużej, bo zanim tu doszli Cameron oczywiście nalegała by się uzbroić, co w jej wypadku z reguły oznaczało zgarnięcie największego i najbardziej niebezpiecznego narzędzia mordu jakie mogła znaleźć w okolicy i zabrać ze sobą. Model infiltracyjny, pomyślał generał kręcąc głową, Zaawansowany. Nie rzuca się w oczy... Sam mężczyzna nie spodziewał się raczej problemów wymagających broni, ale kimże był by ignorować zdanie swojej cybernetycznej protektorki. Ostatecznie jej ekspertyza – i paranoja, dodał w myślach – ratowała mu życie więcej razy niż mógłby spamiętać.

Kiedy wyszli z załomu, z miejsca dostrzegając co było przyczyną całego zamieszania zmienił zdanie i podziękował jej w duchu. Może i miała rację. Nie byłby to pierwszy raz.

Na jednym z wielu masztów oświetleniowych wisiał ukrzyżowany endoszkielet.

No, może nie tak zupełnie. Wciąż zabryzgana syntetyczną krwią, obdarta ze skóry postać była zawieszona na wysokości mniej więcej półtorej metra. Ktoś chyba zahaczył jego czaszkę o wystający element słupa, co wraz z włożonym za jego plecy drągiem który prostował mu ręce i układał w karykaturę znaku krzyża robiło jednak mimo wszystko wystarczająco upiorne wrażenie. Connor już z daleka poznał charakterystyczną budowę modelu T-888, jednego z najbardziej zaawansowanych modeli które służyły u nich po reprogramingu. W bazie były takie trzy.

Ruszyli w tamtą stronę po drodze mijając coraz większe grupy zbierających się w okolicy gapiów. Przeszedłszy koło kwartetu stojących pod ścianą żołnierzy usłyszał jak jeden z nich – szeregowy Drailla, jeśli go pamięć nie myliła – mamrocze niewyraźne "metalowa dziwka", po czym spluwa z obrzydzeniem. Poczynił mentalną notatkę by zaproponować odpowiednie zmiany w grafikach psich wart i czyszczenia latryn na przyszły tydzień. Przyszłe dwa tygodnie, jeśli jego ślina wylądowała gdziekolwiek indziej niż na ziemi.

Kiedy zbliżyli się nieco jego uwagę zwrócił fakt że oprócz zwalistej sylwetki Dwighta Larsona, którego rozpoznał z daleka, pod dziwacznym widowiskiem stał jeszcze ktoś. Młody żołnierz, w zasadzie jeszcze chłopak, o jasnych włosach i przyjaznej twarzy , który z wyraźnym niepokojem dreptał w miejscu i patrzył w ich stronę w miarę jak się zbliżali, jakby nie wiedział czy ma dostać orgazmu czy palpitacji serca. Cameron, uznał John. Czasem miewała ten efekt, szczególnie na chłopakach w jego wieku. Się było, się wie.

Dotarłszy w końcu na miejsce obrzucił całą scenę uważnym spojrzeniem, zanim jednak szpakowaty wielkolud ze stopniem porucznika mógł się odezwać podniósł ostrzegawczo palec w górę, po czym odwrócił się mniej lub bardziej w stronę z której przyszedł.

"Widzę że niektórzy tutaj nie mają co robić!", ryknął na całe gardło sprawiając przy okazji że dwaj stojący obok niego mężczyźni lekko podskoczyli, obserwowani przez zaciekawionego cyborga, "Za minutę każde z was ma znaleźć się tam, gdzie powinno być, albo spodziewajcie się że upewnię się że jutro nogi będą wam wchodzić w dupę na tyle że same z radością poniosą was we właściwe miejsce!"

Reakcja na te słowa była natychmiastowa. Tu i tam dało się słyszeć nieco marudzenia, po chwili jednak główna komora była tak pusta jak przystało na 11 w nocy. Zadowolony, Connor odwrócił się w stronę swoich rozmówców, zauważając jak młody żołnierz napina się równocześnie jak struna. Na moment przestał nawet obserwować terminatora w baletkach.

"Spocznij, chłopie", rzucił do młodego, po czym zwracając się w stronę Larsona spytał, "Co mamy?"

"To ten z maszynowni, sir.", odparł żołnierz.

"Greg?"

"Ehm... no tak.", zająknięcie nie uszło uwadze generała, nie było to jednak nic dziwnego. Jego zwyczaj nadawania imion służącym im maszynom nie był, delikatnie mówiąc, nadmiernie popularny.

"Biedny Greg.", odezwała się nagle Cameron.

Spojrzenia wszystkich trzech mężczyzn skierowały się w jej stronę i na chwilę zapanowała niezręczna cisza, w odpowiedzi na którą cyborg jedynie przekręcił lekko głowę na bok z dziwnym wyrazem twarzy, który zdawał się pytać "Co zrobiłam nie tak?"

"Biedny.", potwierdził w końcu dla przyzwoitości Connor.

"Ekhm.", odkaszlnął jego porucznik, "Nie ma jego chipu, sir."

"Ślady walki?"

"Nie", pokręcił głową oficer, "endo nie ma żadnych uszkodzeń"

"Prąd.", stwierdziła Cameron obchodząc słup i oglądając endoszkielet uważniej. "Ktoś poraził go energią elektryczną o odpowiednim natężeniu by wywołać przymusowy restart i wykorzystał ten czas by wyciągnąć jego chip i zdeaktywować permanentnie."

"Więc nie tutaj.", skonkludował generał., "Raczej w maszynowni."

Cameron jedynie skinęła głową.

"On?", Connor wskazał dłonią chłopca który nagle zbladł jak ściana, chyba opacznie rozumiejąc pytanie.

"On go znalazł, sir."

Zielone oczy generała zwróciły się w stronę młodszego mężczyzny. Uniósł brew pytająco, po czym kiedy chłopiec ciągle nie zrozumiał dodał w końcu, "Długo mam czekać?"

Liam Craig najpierw zbladł, potem się zaczerwienił i kiedy Connor zaczął podejrzewać już że zaprezentuje im całą tęczową ferie barw, w końcu się odezwał.

"Więc.. panie Connor, to było... "

"Generale", poprawiła usłużnie Cameron.

"Uh...", westchnął chłopak, a starszy mężczyzna przewrócił oczami, "Generale Connor, Szeregowy Liam Craig melduje się na służbie.", blondyn wyprostował się i zasalutował.

"Cieszę się.", zbył go dowódca, usilnie starając się nie pokazać irytacji, "Jak go znalazłeś Craig?"

"Niewiele do opowiadania, sir. Wracałem od znajomych z innego oddziału, z... hmm... integracji..."

Jakbym nie wiedział że chlejecie bimber i rypiecie w karty na kamyczki w baraku C-2 co sobotę...

"..gdy zauważyłem że pod jednym ze słupów coś wisi.", kontynuował chłopak, "Podszedłem to sprawdzić i znalazłem jego. W widocznym stanie."

"O której to było?"

"Jakieś czterdzieści minut temu, sir."

"Widziałeś w pobliżu kogoś, albo coś dziwnego?"

"Nie, sir. Nie było żywej duszy." , chłopak podrapał się po głowie.

"Coś do dodania?"

"Nie, sir."

Connor odwrócił się znowu do porucznika. "Musimy sprawdzić tę maszynownie...", zaczął.

"John...", przerwał mu głos Cameron.

"Generał", wymamrotał pod nosem szeregowy Craig, po czym pożałował tego bardzo głęboko, niemal czując jak się kurczy pod spojrzeniem nagle Bardzo Strasznego Robota w baletkach. Cyborgi miały cholernie dobry słuch.

"John... on ma coś w ustach." , powróciła do wątku Cameron, po czym podeszła do endoszkieletu i bezceremonialnie podjęła się rozwierania mu szczęki. Efekt okazał się być nieco inny od zamierzonego, bo szczęka postawiła opór, co skończyło się solidnym zgrzytem i w końcu wyrwaniem jej z czaszki.

Craig zrobił oczy jak spodki.

Tia, pomyślał Connor podchodząc i zerkając na ręce swojej towarzyszki, temu zostaje już co najwyżej ewentualna palpitacja.

Wyjąwszy papierowe zawiniątko z jej rąk rozłożył je, po czym wysypał zawartość na dłoń.

"To byłby nasz chip", stwierdził ze smutkiem przyglądając się kawałkom zniszczonego układu. Odłożył je z powrotem na dłoń Cameron i rozłożył kartkę, dostrzegając że coś na niej jest.

"Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą w odzieniu owczym,

wewnątrz zaś są wilkami drapieżnymi."

... przeczytał cyborg zza jego ramienia.

"Kurwa.", skomentował John Connor, "Kurwa jego jebana mać..."

C.D.N.