„Szczęśliwa rodzinka"
Tonks spojrzała na bogato urządzony dwór, zanim postanowiła zapukać.
Do tego zadania przybrała bardzo poważny wygląd. Jej włosy stały się całkowicie czarne i upięła je w kok, niczym McGonagall, a to wszystko po to, aby sprawiać wrażenie osoby jak najbardziej poważnej i mającej takie same zamiary. Stwierdziła, że różowe włosy, które nosiła na co dzień, nie będą w tej sytuacji stosowne, kiedy przyszła tutaj z takiego powodu.
Całą minutę później, ciężkie, dębowe drzwi otworzyły się i ujrzała w nich znajomą twarz i wyniosłe oczy, które lustrowały ją z góry.
- Panie Malfoy, reprezentuję Ministerstwo Magii i przysłano mnie tutaj, żebym pana aresztowała – powiedziała Tonks i spojrzała na Lucjusza Malfoya, który nie wydałał się być przejęty tą wiadomością i wciąż patrzył się na nią nieugiętym wzrokiem.
- A ty jesteś...? – zapytał, przeciągając słowa, bez najmniejszej nutki strachu w głosie.
- Nimfadora Tonks, Starszy Auror i członek Zakonu Feniksa – odparła dumnie, a jej włosy zaczęły przybierać mimowolnie różowy odcień.
- Ach, moja ulubiona siostrzenica, która przyłączyła się do Tego-Tam Zakonu? – Lucjusz mówił powolnie i wciąż sytuacja nie była w jego mniemaniu dość poważna.
Nie, on nie jest typem, do którego się chętnie chadza w odwiedziny – pomyślała Tonks. Gdyby to ona znalazła się na jego miejscu, na pewno nie byłaby tak irytująco spokojna.
- Może pan nie pamięta, ale jestem pana jedyną siostrzenicą.
- Cóż, nieistotne. Ważne jest to, że jesteśmy spokrewnieni – mówił, a Tonks patrzyła na niego podejrzanym wzrokiem. Bądź co bądź, dziwnie brzmiało to stwierdzenie w jego ustach.
- Dobrze, nieważne. Jest pan aresztowany. Będzie pan współpracował, czy mam pana wyciągnąć stąd siłą, wierzgającego i wydzierającego się w niebogłosy?
- Skąd pomysł, że będę stawiał upór? – spytał groźnie, jednocześnie wyobrażając sobie, jak Tonks bezceremonialnie wywleka go z dworu.
- W sumie... – zaczęła ze złośliwym uśmieszkiem wiedząc, że istniały inne sposoby, żeby sprawić, by facet wierzgał i wydzierał się w niebogłosy.
Ups, chyba wychodzi moja sadystyczna natura, skrzętnie dziedziczona przez wszystkich Blacków – pomyślała, gryząc się w język.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że przychodząc tutaj, miałaś przygotowanych kilka alternatywnych scenariuszy, w których byłem siłą zabierany stąd przez moją drogą siostrzenicę?
- Zatrzymaj „drogą siostrzenicę" dla siebie i tak, jestem w stanie uszkodzić nawet niektóre z twoich... cennych części ciała, gdy będziesz się rzucać. No, chyba że... zgodzisz się współpracować i obejdzie się bez tego wszystkiego. Myślę, że sąd to weźmie pod uwagę – rzuciła beztrosko, a Lucjusz zamyślił się przez chwilę.
- Cóż. Sądzę, że możemy pójść na ugodę, jeśli tylko ochroni mnie to od... niepotrzebnego bólu – odparł.
Tonks lekko odetchnęła z ulgą i opuściła wolno różdżkę. Raczej nie sprawiało jej przyjemności uspakajanie mężczyzn za pomocą porządnego kopa w krocze. To mogło być ogromną radością dla jej ciotki, Bellatrix, ale na pewno nie dla Tonks–Która–Pracowała–Dla–Tej–Dobrej–Strony.
- Świetnie. Czy w takim razie możemy iść? – zapytała, ale w odpowiedzi ujrzała cwany uśmiech na obliczu mężczyzny.
- Za momencik. Może wstąpiłabyś do mnie na herbatę? Akurat nikogo nie ma, a ja czuję się nieco znudzony, więc... – zaproponował, cofając się i zapraszając ją gestem do środka.
- Że co? – wykrztusiła Tonks. Czy ci Malfolowie już do końca powariowali?
- Zapraszam cię na herbatę. Przecież przede wszystkim musimy nadrobić te wszystkie rodzinne chwile. Nie widziałem cię od... od zawsze – oświadczył tonem, jakiego spodziewałaby się usłyszeć co najmniej od poczciwego dziadka, ale na pewno nie od Lucjusza.
- Eee...
- Inaczej nie będę współpracować – ostrzegł.
Tonks wydała z siebie mruknięcie zniecierpliwienia i powiedziała w końcu:
- Dobrze. Ale załatwmy to szybko.
- Ależ oczywiście, proszę pani – odparł Malfoy z uśmieszkiem, patrząc, jak mija próg posiadłości i rozgląda się z podziwem dookoła. Tonks aż podskoczyła, kiedy usłyszała dźwięk zamykających się drzwi i od razu upewniła się, czy jej różdżka jest na posterunku. Lucjusz minął ją i prowadził przez szeroki i słabo oświetlony korytarz. Podczas wędrówki zwracała uwagę na coraz to kosztowniejsze dekoracje, stanowiące umeblowanie dworu i różne dodatki. Odezwała się dopiero, kiedy mijali portrety, przedstawiające bladoskórego mężczyznę.
- Och, jaki on uroczy i pogodny – rzuciła sarkastycznie i zatrzymała się, obserwując owego mężczyznę, który do bólu przypominał Lucjusza. Włącznie z jego stalowo szarymi oczami.
- To mój ojciec, Abraxas – odparł Lucjusz, zatrzymując się za dziewczyną. Przystanęli na moment w ciszy, obserwując groźnie spoglądającego na nich pana Malfoya.
- Był duszą towarzystwa – zamyślił się.
- Na serio? – zapytała zaskoczona Tonks.
- Tak, głównie na swoim pogrzebie.
Dla Abraxasa najwyraźniej tego już było za wiele i odburknął:
- Lucjuszu Malfoy, chyba będziesz musiał się z tego poważnie wytłumaczyć i...
- Chodźmy dalej – zaproponował głośniej Lucjusz, przekrzykując swojego ojca i wszedł do pokoju. Za nim podążyła Tonks, nadal czujna i ostrożna.
Znaleźli się w salonie. Pan domu zajął już swoje miejsce w wygodnym fotelu, nalewając do filiżanek herbaty z pięknego, chińskiego czajniczka.
- Nie usiądziesz razem ze mną, Nimfadoro? – zapytał uprzejmie, pokazując na fotel, znajdujący się naprzeciw niego.
- Nie nazywaj mnie Nimfadorą – ostrzegła i zanim usiadła na miękkiej poduszce, sprawdziła ostrożnie, czy aby na pewno fotel był bezpieczny.
- To jak mam się do ciebie zwracać? Kochana siostrzenico? Ulubiona buźko? Moja panienko?
- Eee... nie. Tonks wystarczy, naprawdę – zapewniła, gdy przeszedł ją dreszcz na widok kolejnego z miłych uśmieszków Lucjusza.
- W takim razie: Tonks. Czy napiłabyś się herbaty? Zapewniam, że to najlepsza, cejlońska, jaką można kupić – Malfoy podał jej filiżankę, a Tonks dla świętego spokoju się zgodziła. W końcu niech da już te diabelską herbatę, to szybciej zabiorę go do Azkabanu.
- Cukru? – zapytał Lucjusz, czy wprawił dziewczynę w jeszcze większe zdumienie.
- Eee... nie, dziękuję.
- Wyglądasz na spiętą.
- Może to dlatego, że zostałam zaproszona na herbatę, która tak w ogóle może być zatruta, przez potencjalnego śmierciożercę – odparowała sarkastycznie.
Brwi Lucjusza Malfoya uniosły się w zdziwieniu.
- Sprostujmy: zostałaś zaproszona na herbatę przez swojego wujka. Nie ważne w tym momencie, czy herbata jest zatruta czy nie, pozostawiam to tobie, ale myślę, że rzucanie takimi oszczerstwami nie jest ładne. Jestem całkowicie uczciwy w stosunku do swojej rodziny – oburzył się, rozkoszując się przedtem smakiem napoju.
- Rzeczywiście, to pocieszające, szczególnie zważając na fakt, że do tej pory nie traktowałeś mnie jak rodzinę – rzekła Tonks uważnie przyglądając się swojej herbacie i wąchając ją dyskretnie.
- Nonsens!
- Chcesz mi powiedzieć, że te kilka zamachów na moje życie, zorganizowanych przez ciotunię Bellatrix, to nonsens? – przewróciła oczami.
- Och, mówisz o Bellatrix. Cóż, nie mogę ponosić odpowiedzialności za umysłową degeneratkę i piromaniaczkę, która pomieszkuje w moim domu. Za nią odpowiada moja żona – zdeklarował Lucjusz, nie podnosząc wzroku znad filiżanki.
- To bez różnicy. Wszystkich czystokrwistych maniaków powinno się pozamykać! – wybuchła Tonks.
Malfoy obserwował z uwagą jej utratę kontroli nad sobą.
- Skoro tak twierdzisz, siostrzenico.
- Nie używaj w stosunku do mnie tych rodzinnych określeń!
- Oczywiście, Nimfadoro – odpowiedział z uśmieszkiem na twarzy.
- Argh! Jesteś wkurzający, wiesz? Dlaczego po prostu nie wysłałam twoich wnętrzności do Szanghaju i nie zabrałam głowy prosto do Azkabanu?
- Ponieważ dobrze o tym wiesz, że nie mam ochoty jechać do Szanghaju, a poza tym mam najlepszą herbatę w całym czarodziejskim świecie – odparł spokojnie i obserwował, jak zdenerwowana Tonks upija łyk herbaty z filiżanki.
- Och, a tak na boku, Nimfadoro - herbata jest zatruta – wspomniał, kiedy dziewczyna już wypiła duży łyk.
Reakcja była natychmiastowa. Tonks wypluła cała zawartość ust wprost na cenny dywan w salonie. Lucjusz obdarzył ją nieprzyjemnym spojrzeniem i podniósł różdżkę, aby posprzątać bałagan.
- Do prawdy, Nimfadoro, spodziewałem się po osobie w twoim wieku z goła innej reakcji – burknął wyniośle na gapiącą się na niego siostrzenicę.
- ZROBIŁBYŚ TO SAMO, GDYBY TWÓJ CHOLERNY WUJEK POCZĘSTOWAŁ CIĘ ZATRUTĄ HERBATKĄ! – wrzasnęła Tonks, rzucając w Lucjusza filiżanką.
Malfoy szybko machnął nadgarstkiem i naczynie zniknęło w połowie drogi do celu, jakim była jego własna głowa.
- Zapewne potraktowałbym go z miejsca Cruciatusem – odrzekł spokojnie, kiedy Tonks próbowała się opanować.
- Cóż, widocznie nie każdy może być małym, posłusznym śmierciożercą! – wygarnęła mu, cała sfrustrowana tym nadzwyczaj spokojnym usposobieniem wujaszka.
- To nie ma nic wspólnego z byciem śmierciożercą. To tylko kwestia tego, jak bardzo ufasz swojemu wujkowi – powiedział swoim miękkim głosem.
- No to nie do końca ufam, jak widać – powiedziała Tonks, żałując, że w ogóle zdecydowała się tu przyjść.
- To bardzo krzywdzące, co mówisz, Nimfadoro – potraktował ją zawiedzionym spojrzeniem, które bardziej pasowałoby do Dumbledore'a, a nie do Lucjusza Malfoya.
- Posłuchaj mnie... wujku. Zaczynam się ciebie bać – przyznała zgodnie z prawdą.
Mężczyzna uśmiechnął się na słowo „wujku".
- No właśnie, to są konsekwencje posiadania wujostwa – odparł mądrym głosem, a Tonks popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- To w takim razie, jakiego TY miałeś wujka, że sądzisz w ten sposób? – zapytała absurdalnie.
- Nie miałem wujka, ale wierz mi, że tak właśnie zachowują się wujkowie.
- Tak, w sumie? Biorąc pod uwagę to, że dają siostrzenicom zatrutą herbatę i uznają, że to normalne, to czemu nie?
- Jesteś zadziwiająca, Nimfadoro! Wreszcie złapałaś tok i tempo mojego rozumowania – Lucjusz odpowiedział irytująco spokojnym głosem.
- NIE. NAZYWAJ. MNIE. NIMFADORĄ! – ostrzegła przez zaciśnięte zęby i potrząsając różdżką w powietrzu na każde słowo. Lucjusz nie zwrócił na jej kolejny wybuch najmniejszej uwagi, zajęty był kończeniem swojej herbatki.
- Tak więc, Nimfadoro... – zaczął, kompletnie ignorując siostrzenicę. – Skończyłaś już szkołę, prawda?
- Mam dwadzieścia trzy lata! – krzyknęła, ale nie wstrząsnęło to nim wcale.
- Wiesz, czasami uczniowie postanawiają zostać w szkole parę lat dłużej – stwierdził, a dziewczyna miała ochotę ukręcić mu głowę.
- Jery, teraz wiem, dlaczego powstały dowcipy o blondynkach i blondynach – mruknęła pod nosem.
- Co powiedziałaś, moja droga?
- Nie nic, wujku – odparła ze sztucznym uśmiechem. Tak, wiedziała już, jak to rozegrać.
- To dobrze – na twarzy zagościł mu szczery uśmiech. – Może herbatki, siostrzenico?
- Nie, dziękuję, wujku.
- Nawet tej bez trucizny?
- Znając ciebie – nie.
- Och, widzę, że twoje zaufanie do mnie wzrasta.
- Chciałbyś – szepnęła do siebie, ale Lucjusz chyba coś usłyszał.
- Cóż to znów było, moje słonko?
- Nic. I nie nazywaj mnie swoim słonkiem – powiedziała wyzywająco, gdy Malfoy przeszył ją jednym ze swoich spojrzeń.
- W takim razie, czyim słonkiem jesteś?
- Mojego narzeczonego – rzekła dumnie, pokazując wujkowi pierścionek zaręczynowy. Pokazywała go wszystkim i wszędzie.
- Śliczny. Od Tiffany'ego, nie mylę się, prawda?
- Słucham?
- Magiczna sekcja, rzecz jasna – oświadczył, napełniając ponownie swoją filiżankę i tradycyjnie ignorując gapiącą się na niego dziewczynę.
- To Tiffany posiada magiczną sekcję? – wyksztusiła w szoku.
- Moja panno, powinnaś to wiedzieć, zwłaszcza, że twój ojciec był mieszańcem.
- Nie waż się tak mówić o moim ojcu! – wysyczała Tonks, mierząc w niego różdżką.
- Oczywiście, moja droga, możesz mnie ukarać za tę prawdę, którą powiedziałem przed chwilą – patrzył na nią spokojnie.
- Znalazł się czystokrwisty czarodziej. Tym razem Lucjusz usłyszał.
- Cóż, dziękuję.
- Nie ma za co, mój zajadły, arogancki i pokręcony wuju! – odparła ze słodkim uśmiechem.
- Och, moja kochana, rzucasz dzisiaj przymiotnikami na prawo i lewo – zauważył Malfoy, znów nie patrząc w jej kierunku.
Tonks miała już dość traktowania jej podrzędnymi i tanimi epitetami.
- Słuchaj, Panie Pokręcony, nie masz przypadkiem jakiejś innej siostrzenicy pod ręką?
- Jak mądrze zwróciłaś uwagę jakiś czas temu, jesteś moją jedyną siostrzenicą – przypomniał spokojnie.
- Och, pewnie teraz mam czuć się zaszczycona? – odpowiedziała z potężną dawką sarkazmu.
- Przypominasz mi teraz mojego dobrego przyjaciela, Severusa.
- Pff! Tego nietoperza? – zaśmiała się.
- Muszę ci przypomnieć, ze sama odziedziczyłaś po starej ciotce Gertrudzie pewne umiejętności łączenia elementów ludzkich z elementami zwierzęcymi – oświadczył bezceremonialnie.
- Na Merlina, to nie brzmi dobrze... To znaczy, dziedziczenie czegokolwiek po tak zwariowanej rodzince jak twoja – odpowiedziała Tonks, przewracając oczami.
- Doprawdy, Nimfadoro, nie powinnaś tak mówić – upomniał ją Lucjusz. – To nie wypada damie.
- Nieważne – odburknęła, pociągając nosem i najzwyczajniej w świecie pokazała mu język.
- Mój Boże, zapomniałem, przecież wychodzisz za mąż! Kiedy?
- Nie udawaj zaskoczenia – Tonks sprawdziła jeszcze raz dokładnie herbatę.
- Cóż, nie przypominam sobie, żebym znał obecnie jakiegoś dwunastolatka, biorącego ślub. Albo może jestem niedoinformowany – zamyślił się. Tonks za to dała upust swojej złości. Nie spodobało jej się nazwanie jej dwunastolatką.
- Lepiej nic już nie mów, ty przerośnięty bananie! – nalała sobię nerwowym ruchem napoju do filiżanki.
- Czuję się obrażony – odparł udawanym, urażonym tonem. – Szczerze, droga siostrzenico, uważam, że powinnaś nauczyć się lepszych manier, jeśli zamierzasz dołączyć do naszej rodziny.
- A co, jeśli nie zamierzam dołączyć do waszej rodziny? Hm? Przeszło ci to kiedyś przez myśl, cwany tleniony blondasie? – zapytała z tłumioną irytacją.
- A czemuż to nie chciałabyś być częścią tej rodziny? Wtedy moglibyśmy być taką prawdziwą, wielką i szczęśliwą rodziną.
- Uch, to zabrzmiało jak Dumbledore – postawiła ze wstrętem filiżankę.
- Och, już lepiej. Z tego „komplementu" mógłbym być już dumny – powiedział, klepiąc ją po ramieniu z uznaniem.
- Jesteś całkiem obłąkany, wiesz o tym? – rzekła, sama próbując nie popaść w szaleństwo. Jeśli chciał pokazać jej, jak zachowują się ludzie w Azkabanie, to trzeba przyznać, ze wychodziło mu to doskonale.
- Nazywaj to jak chcesz, ale wiem, że w głębi skrywasz pozytywne uczucia, którymi darzysz starego wujka – Lucjusz rozciągnął się na swoim fotelu i założył nogi na stole.
- Ty naprawdę świrujesz – potrząsnęła z niedowierzaniem głową. – Wszyscy czystokrwiści są niespełna rozumu.
- Nie był bym taki pewny, Nimfadoro.
- OSTATNI RAZ CI POWTARZAM: NIE NAZYWAJ MNIE TĄ PIEPRZONĄ NIMFADORĄ! – wydarła się i zaczęła aż trząść się z furii.
- Nie nazywam cię „pieprzoną Nimfodorą", tylko zwyczajnie: Nimfadorą.
- PRZESTAŃ!
- Przestać co? – spytał uprzejmie, a w tym momencie Tonks już chciała udusić najpierw jego, a później i siebie.
- PO PROSTU... PO PROSTU ZAMKNIJ SIĘ I NIE ZWRACAJ SIĘ DO MNIE W OGÓLE! – wrzasnęła i wycelowała wściekle swoją różdżką w spokojnego czarodzieja, siedzącego naprzeciwko niej.
- Oczywiście, moja jedyna siostrzenico – odpowiedział z uśmieszkiem na twarzy.
- ARGH! – burknęła na to, starając się ze wszystkich sił nie zacząć wyrywać swoich już zielonych ze złości włosów.
- Wiesz, do złudzenia przypominasz mi twoją ciotkę.
- Co, Narcyzę? – zapytała już prawie bez sił, dochodząc do siebie.
- O, nieba! Nie! Miałem na myśli Bellatrix, oczywiście. Swoją drogą nigdy nie poślubiłbym takiej wariatki jak ona.
- I nie musisz, biorąc pod uwagę, kim sam jesteś – opadła na krzesło i pomyślała w duchu, że ma już tego wszystkiego dosyć. – Skończyłeś już tę swoją głupią herbatkę, teraz możemy iść do Azkabanu!
- Muszę poczekać aż moja żona wróci – stwierdził nawet nie ruszając się z miejsca.
- Po co znowu? – Tonks zamrugała ze zdziwienia.
- Chciałbym jej coś powiedzieć.
- Do stu tysięcy...! – wydała z siebie krótki okrzyk i zaczęła walić głową o oparcie swojego siedzenia, niczym skrzat domowy, który postanowił sam się ukarać. Nie usłyszała, kiedy drzwi otworzyły się i stanęła w nich szczupła, jasnowłosa kobieta, przyglądając się z zainteresowaniem całej tej dziwnej scenie.
- Czyżby Lucjusz przekazywał ci właśnie podstawowe, tradycyjne lekcje, przystosowujące do życia w rodzinie? – spytała z westchnięciem, a Tonks usłyszała ją i przestała się uderzać. Popatrzyła na czarownicę, która mogła być Narcyzą.
- Cóż... tak.
- Nie martw się. Teraz już jesteś częścią rodziny – powiedziała Narcyza miłym głosem, a Lucjusz, stojąc już za nią, uśmiechnął.
- NA SZARE GACIE MERLINA!- Tonks wyrzuciła w akcie desperacji ręce w powietrze. – DLACZEGO WY WSZYSCY MYŚLICIE, ZE CHCĘ BYĆ CZĘŚCIĄ TEJ WASZEJ ZAKICHANEJ RODZINY?
Narcyza wymieniła tylko porozumiewawcze spojrzenie z mężem, który uśmiechał się z zadowoleniem na twarzy, stojąc za swoją żoną.
- ZABIERZCIE MNIE DO AZKABANU! ZABIERZCIE GDZIEKOLWIEK, BYLE JAK NAJDALEJ OD TEGO MIEJSCA! – krzyczała jak obłąkana Tonks.
Lucjusz westchnął:
- Skoro nalegasz i tak ładnie mnie prosisz, droga siostrzenico, spełnię twoje życzenie – złapał ją za ramię, próbując wyprowadzić za drzwi.
- NIE JESTEM TWOJĄ DROGĄ SIOSTRZENICĄ!
- Przepraszam, Nimfadoro – powiedział, kiedy dociągnął dziewczynę do frontowych drzwi i wezwał „Serwis Kolekcjonerów Azkabanu 24/h".
- NIE NAZYWAJ MNIE W TEN SPOSÓB!
- Ma się rozumieć, Dora – powiedział w tym samym czasie, gdy pojawiło się obok nich dwóch rosłych czarodziejów, którzy natychmiast zajęli się wierzgającą Tonks.
- Co tam, panie Malfoy, jeszcze jedna? – zapytał pierwszy z nich szorstkim głosem.
- Tak, kolejna. Wydaje mi się, że jest zupełnie niepoczytalna – rzekł Lucjusz, odprawiając mężczyzn. Tonks nadal krzyczała.
- Bardzo dobrze – skwitował Kolekcjoner i on razem z Tonks i kolegą deportowali się.
Lucjusz patrzył przez chwilę z diabelskim uśmieszkiem w miejsce, w którym zniknęli i po chwili zatarł ręce z radości, mówiąc:
- Jedna z głowy. Czas na resztę moich krewniaków.
KONIEC
