Tytuł: Dziedziczone Przekleństwo
Autor: Zilidya D. Ragon
Betareader: MichiruK, Nigra
Pairing: Żaden seksualny, podpada pod SmH i Drarry
Raiting: + 15
Długość: 10 rozdziałów
Ostrzeżenia: non-canon, przemoc, tortury(bez szczegółowych opisów), śmierć bohaterów
drugoplanowych
Prawa własności: Wszystkie postacie należą do J.K Rowling i z tego fanfiction nie są
pobierane żadne korzyści.
Wersja poprawiona marzec 2014
Prolog
Vernon Dursley patrzył wrogo jak siostrzeniec jego żony wspina się na piętro po schodach, ciągnąc ciężki kufer. Teraz, kiedy ten morderca Black nie żyje, o czym poinformowało go na dworcu dwóch dziwnie wyglądających osobników, inaczej „porozmawia" z tym gówniarzem. Już sam fakt, że tamci dwaj ośmielili się do niego podejść, zakrawał na absurd. Jeden w obdartym ubraniu, blady jak śmierć, drugi ze strasznie pokiereszowanym okiem, które próbował ukryć pod dziwacznym melonikiem. I jeszcze ośmielili się go straszyć. Jakieś kontrole? Też coś. Żeby takie dziwolągi ośmieliły się mu grozić. Ten świat schodzi na psy przez takich jak oni.
Mężczyzna wręczył chłopakowi sporą listę obowiązków, gdy tylko ten zszedł po chwili z powrotem na dół.
— Jedzenie dostaniesz dopiero wtedy, gdy wszystko zrobisz. Masz czas do szóstej — wywarczał, wyraźnie pokazując jak bardzo brzydzi się tego chłopaka.
Harry zerknął na swoje zadania.
— To jest niemożliwe do wykonania w tak krótkim czasie, wuju.
— Jak ty się do mnie odzywasz? — Niespodziewane uderzenie w twarz odrzuciło nastolatka aż pod ścianę przedpokoju. — Nie pozwalaj sobie za dużo. Jeżeli dokładnie o szóstej nie zobaczę wyników, to popamiętasz. I nie myśl, że boję się takich dziwaków jak ty. Spróbuj tylko coś im powiedzieć, a inaczej pogadamy.
Po plecach Harry'ego przebiegł dreszcz strachu. Wuj nigdy dotąd tak się nie zachowywał.
— Wujku Vernonie — odezwał się, wiedząc, że tego pożałuje, ale mimo to nie mogąc się powstrzymać. — Dlaczego tak mnie nienawidzisz?
Parę sekund później podnosił się z podłogi, powoli trąc piekący policzek.
— Bo mam cię już dość! — powiedział pan Dursley lodowatym tonem, ściskając dłoń w pięść, jakby chcąc ponownie jej użyć. — A teraz do roboty!
Kilka godzin później Harry już wiedział, że z jakimkolwiek posiłkiem może się dziś pożegnać. Pierwszy dzień wakacji i już chodził głodny, a gdzie tam jeszcze do września. Miał jednak cichą nadzieję, że wuj skończy tylko na poszturchiwaniach i wyzwiskach.
— Skończyłeś wszystko?
Wuj Vernon odwrócił się od telewizora, gdy tylko usłyszał, że chłopak zamknął za sobą drzwi wejściowe. Ciotka Petunia z Dudleyem wyszli gdzieś po południu i jeszcze nie wrócili.
— Nie, wuju. Nie zdążyłem. Przepraszam — odparł cicho Harry.
Chciał wierzyć, że to wystarczy, by udobruchać trochę mężczyznę.
— A więc się obijałeś! — Wuj powoli wstał z kanapy, a jego twarz nabiegła krwią. — Jesteś nic nie wartym dziwolągiem i darmozjadem. Same kłopoty z tobą.
Harry cofnął się pod ścianę. Poczuł od zbliżającego się do niego wuja odór alkoholu.
— Wujku, ja... — chciał się jakoś usprawiedliwić, ale górujący nad nim mężczyzna nie pozwolił mu dojść do słowa.
— Milcz! — krzyknął Vernon i z całej siły uderzył siostrzeńca. — Nie chcę słyszeć ani słowa. Masz tylko wykonywać moje polecenia i odzywać się tylko, i tylko wtedy, gdy ci pozwolę. — Znowu cios, tym razem w brzuch. Pod nastolatkiem ugięły się kolana i upadł na podłogę. — Nauczę cię jak okazywać szacunek starszym.
Tym razem kopniak w plecy. Cios był celny i Harry z bolesnym świstem złapał krótki oddech.
— Przepraszam, wujku. Nie chciałem — zaskomlił, zasłaniając brzuch rękoma.
— Zamknij się, powiedziałem! — ryknął Vernon. — Nie pozwoliłem ci się odezwać! Nie chcę cię nigdy więcej słyszeć, jeśli tego nie zażądam!
Harry czuł jak jego magia dziwnie reaguje na nowe zachowanie opiekuna. Chciał, aby wuj przestał, ale – o dziwo – nie stało się nic, co działo się zazwyczaj, gdy tracił nad sobą kontrolę. Żadnego tłuczenia szkła, nadmuchania, nic.
Mężczyzna pociągnął chłopaka za włosy, podnosząc go do pionu. Jednak kilka kolejnych uderzeń spowodowało ponowny upadek Harry'ego.
— Teraz będziesz posłuszny?
Chłopiec uniósł się na rękach, nadal klęcząc, gdy kopniak w bok posłał go znów na podłogę, ponieważ niewystarczająco szybko odpowiedział.
— Zadałem ci pytanie, bachorze!
— Tak, wuju — kaszlnął, rozpaczliwie próbując złapać oddech. — Będę posłuszny.
— Wynoś się więc do swojego pokoju i nie wychodź, dopóki cię nie zawołam! Za to, że nie wykonałeś poleceń, które ode mnie otrzymałeś, nie dostaniesz jedzenia.
Chłopak powoli powlókł do pokoju, zgięty w pół, dla bezpieczeństwa trzymając się barierki. Nogi pod nim drżały i bał się, że upadnie staczając się po schodach na dół.
Rozdział 1
W upalne popołudnie słońce niemiłosiernie znęcało się nad roślinnością ulicy Privet Drive oraz nad wychudzonym chłopcem. Ten – jako jedyny – nie przebywał w chłodzonym klimatyzacją pomieszczeniu, tylko woskował umyty kilkanaście minut wcześniej samochód swojego wuja. Sama czynność, która innym nastolatkom sprawiłaby zapewne nieziemską frajdę, jemu dokładała tylko bólu. Przyduża bluza po kuzynie, którą miał na sobie, wcale nie chroniła przed promieniami słońca, lecz ukrywała przed niepowołanymi spojrzeniami siniaki i wolno gojące się rany zadane przez rozwścieczonego wuja. Harry zauważył, że w chwilach wzburzonych emocji nie potrafi już użyć magii bez pomocy różdżki, jak to było w przypadku ciotki Marge. Oczywiście jego wujowi również nie umknął ten szczegół, wręcz przeciwnie, został on wykorzystany przeciwko Harry'emu. Każdą chwilę, w której chłopak nie znajdował się na zewnątrz, obserwowany przez swoją ochronę, mężczyzna wykorzystywał, żeby się nad nim znęcać. Na nieszczęście dla Pottera, pan Dursley doskonale wiedział, gdzie może uderzać, by ślady pozostały ukryte pod ubraniem. Choćby bardzo chciał, chłopak nie mógł powiedzieć nic swojej straży, bo wuj ciągle go obserwował. A gdy Vernon był w pracy, ciotka zamykała go w pokoju i nie wypuszczała, aż mąż nie wrócił.
Czarnowłosy chłopak wyprostował się ostrożnie, ocierając pot z czoła, na którym wyraźnie odznaczała się blizna w kształcie błyskawicy.
Nie dość, że Dursleyowie zepsuli mu wakacje, to ktoś inny również starał się uprzykrzyć mu życie. Tą osobą był jego główny wróg, Voldemort lub, jak kto woli, Ten-Którego-Imienia-Nie-Należy-Wymawiać. Przesyłał mu sny-wizje o swoich prawdziwych bądź wyimaginowanych poczynaniach i bynajmniej nie były to przyjemne wizje wypadów do najlepszych lokali w mieście. Każda noc okupiona była bólem i cierpieniem przyjaciół, utraconej rodziny czy torturami nieznanych mugoli. W przypadku Syriusza, którego stracił niecałe trzy tygodnie wcześniej, Harry wiedział, że obrazy z jego udziałem są fikcją. Jednak sam fakt oglądania tortur i śmierci ukochanego ojca chrzestnego był dla Harry'ego nieprawdopodobnym cierpieniem. Z jeszcze większym lękiem śnił o męczarniach przyjaciół ze szkoły. Miał nadzieję, że Voldemort wysyłał mu fałszywe wizje, jednak nigdy nie mógł być tego całkowicie pewien.
Każdego ranka z ciężkim sercem patrzył w okno, wyczekując sowy niosącej czarną kopertę z informacją o czyjejś śmierci. Co do ofiar wśród mugoli, był prawie w stu procentach pewien, że wizje za każdym razem są prawdziwe. Tym bardziej, że ciotka Petunia wszystkie dziwne morderstwa i zaginięcia widziane w porannych wiadomościach głośno komentowała.
— Skończyłeś? — Burkliwy głos wuja Vernona stojącego w drzwiach spowodował, że Harry drgnął wystraszony, odruchowo kuląc się w sobie.
— Już prawie, wuju — odparł cicho, zamykając pojemnik z woskiem. — Tylko pozbieram wszystko i zaniosę do schowka.
Vernon rozejrzał się wokół i wskazał chłopakowi wnętrze domu.
Kiedy tylko Harry znalazł się w pobliżu drzwi, mężczyzna uderzył siostrzeńca w tył głowy, aby ten się pospieszył. Cios był tak mocny, że chłopak potknął się, uderzając ramieniem we framugę drzwi. Harry syknął, łapiąc się za rękę i próbując nie stracić równowagi, gdy pociemniało mu przed oczami. Niby uderzenie powinno spowodować najwyżej siniaka, ale dłuższe niedożywienie powodowało także inne symptomy. Wiedział, że jest słaby w porównaniu ze stanem, w jakim tu się pojawił kilkanaście dni temu.
— Potrafisz się tylko lenić, darmozjadzie! — warknął przez zęby mężczyzna, zamykając za nimi drzwi.
— Przepraszam, wuju. Naprawdę się starałem.
— Nie pyskuj mi tu! — wrzasnął Dursley, uderzając Harry'ego powtórnie, tym razem pięścią w bok.
Siła ciosu odrzuciła chłopaka aż na schody, w które uderzył bokiem głowy. Usłyszał gdzieś blisko odgłos pękania szkła i poczuł ostry ból, który spowodował, że chwilę potem ogarnęła go ciemność.
OOOO
— Severusie, już tyle razy o tym rozmawialiśmy. — Spokojny głos dyrektora Szkoły dla Czarodziejów doprowadzał mistrza eliksirów do szewskiej pasji, a tym bardziej, że chodziło o „tę" sprawę. — Nie mogę dać ci tej posady, nie mam drugiego tak kompetentnego nauczyciela eliksirów, żebyś mógł objąć stanowisko obrony przed czarną magią.
— A kompetentnego do obrony masz? — zapytał sarkastycznie Snape. — Pewnie znowu trafi się jakiś idiota, jak w poprzednich latach. Nie umiesz, Albusie, znaleźć nikogo odpowiedniego. Kogo tym razem... Zresztą, nie chcę wiedzieć — powstrzymał odpowiedź Albusa, zanim ten się odezwał. — Chciałbym chociaż wakacje przeżyć w błogiej niewiedzy.
Sięgnął po filiżankę z herbatą, by uspokoić nerwy. To jedna z niewielu sytuacji, w której nie potrafił nad sobą zapanować.
— Severusie, nie powinieneś tego brać tak do siebie. — Iskierki w błękitnych oczach dyrektora zabłyszczały wesoło. — Dobrze wiesz, że jesteś najlepszym nauczycielem w tej szkole. Uczniowie cię szanują...
— Bo są przerażeni — przerwał Snape ironicznie, zerkając znad porcelanowego kubeczka.
— Wielbią cię...
— Gdy wychodzę z klasy i nie zabieram przy okazji niczyjej duszy ze sobą.
— Zdobywają niezbędną im wiedzę. — Starzec, widać, uwielbiał drażnić Węże, zwłaszcza tego jednego, szczególnego.
— Bo czują, że jak tej wiedzy nie zdobędą, to skończą bez duszy... i bez punktów. I chyba tego drugiego boją się najbardziej. — Severus głośno postawił filiżankę na spodku, po czym wstał z miękkiego fotela, w którym zawsze się zapadał. — Muszę niestety przerwać te bałwochwalcze przejawy uwielbienia pod moim skromnym adresem, ale czeka mnie jeszcze dyżur nad twoim Złotym Chłopcem.
Wesoła mina Dumbledore'a natychmiast zniknęła. Starzec z ciężkim westchnieniem spojrzał ponad połówkami okularów na swego wieloletniego przyjaciela.
— Gdybyś miał możliwość, spróbuj z nim porozmawiać, Severusie.
— Po co? Dumbledore, chłopak jest u swoich krewnych, pewnie odpowiednio organizują mu czas wolny.
Albus zmarszczył brwi.
— Właśnie tego się obawiam.
— To czemu go tam wysłałeś? — zapytał wprost mistrz eliksirów. — Opowiadałem ci, co oni z nim robią.
Snape nigdy nie przypuszczałby, że Dumbledore mógłby się w jakiejś sprawie pomylić, a tym bardziej, gdy chodziło o Złotego Chłopca Gryffindoru.
— Zastanawiam się, czy nie popełniłem błędu, Severusie. No i ta sprawa z Syriuszem… Mógłbyś sprawdzić, jak on się miewa? — ponowił swoją prośbę dyrektor.
— Nie jestem jego niańką!
W głosie Naczelnego Postrachu Hogwartu nie słychać było jednak zbytniego sprzeciwu. W końcu z tym dyrektorem nie należy się kłócić. Sam Czarny Pan omija go bardzo szerokim łukiem.
— Wiem, Severusie, ale odkąd pożegnał się na dworcu King's Cross z przyjaciółmi, nie wysłał ani jednego listu.
— Nie masz z nim kontaktu? — zdziwił się Snape. — Przecież codziennie ktoś trzyma przy nim wartę.
— Tak. Jednak on nawet nie próbuje z nikim rozmawiać, choć często mu się pokazują.
Severus przyjrzał się Albusowi. Lata wojen, które przeżył dyrektor, wyżłobiły w jego twarzy wiele bruzd.
— Jeśli zobaczę, że coś jest nie tak, to z nim porozmawiam. Nie oczekuj, że zaraz do niego polecę.
— Dziękuję ci, Severusie.
Po przebraniu się w coś mugolskiego, oczywiście jak zawsze czarnego, Severus Snape aportował się na Privet Drive.
— Wyłaź, Tonks! — rzucił w stronę niedużego skweru naprzeciwko numeru czwartego. — Nie mam zamiaru gadać z zielskiem… — Westchnął ciężko. — Coś mi się zdaje, że jednak będę musiał — dodał z okropnym grymasem na twarzy, gdy po zdjęciu czaru maskującego ukazały się zielone niczym wiosenna trawa włosy Nimfadory wraz z całą jej ciekawą osóbką.
— Coś ci się w kolorze moich włosów nie podoba? — warknęła obronnie młoda kobieta.
Wciąż patrzyła na podjazd, gdzie stał lśniący czystością samochód.
— Coś się stało? — zapytał Snape ostrożnie, nie wiedząc, czego może się spodziewać po tej niezrównoważonej psychicznie pannie.
Nie, cofnij to, pomyślał.
Nie martwił się o Pottera, o nie, to tylko szpiegowskie nawyki dawały o sobie znać. Tonks, gdy wymagane były jej umiejętności aurora, potrafiła ukryć swoją gapowatość. W tej chwili zachowywała się nad wyraz profesjonalnie, a to nie wróżyło niczego dobrego.
— Chyba nie. Nie jestem pewna. Harry pokłócił się trochę ze swoim wujem, ale wszystko najwyraźniej się uspokoiło, gdy weszli do domu.
— Słyszałaś, o co się kłócili? — Coś nie dawało mu spokoju, chociaż może to tylko wynik rozmowy z dyrektorem.
— Nie, przez ostatnie dwie godziny mył samochód, więc chyba nic nie zmalował.
— Mył samochód w tym upale? Czy oni na głowę upadli?
— Wiesz, Sev, oni go za bardzo nie lubią. Przynajmniej ja tak sądzę, z tego co dziś widziałam. — Kobieta obróciła się plecami do Snape'a, nadal obserwując dom.
— Widziałem kilka takich scenek w jego wspomnieniach. Wiem, że go nie rozpieszczają, ale tu jest bezpieczny. To, że ma zajęcie...
— Harry od samego rana pracował — przerwała mu Tonks z troską w głosie. — Kosił trawnik, naprawiał płot, mył samochód. Oni wykorzystują go jak skrzata. Lupin twierdzi, że ostatnio Harry tylko macha mu ręką i znika w domu. Poza tym nie wyglądał dziś za dobrze.
— Co masz na myśli?
— Był strasznie blady, nawet przy tej pogodzie.
Snape potarł brwi, czując zbliżającą się migrenę. Warknął krótko i ruszył na drugą stronę ulicy.
— Co robisz, Sev? — Tonks dogoniła go na środku jezdni.
— Idę porozmawiać z Potterem. Albus kazał mi sprawdzić co u niego. — Wymówka dobra jak każda inna, przecież on nie martwi się o jakiegoś tam dzieciaka.
Szybkim krokiem podszedł do drzwi z numerem czwartym i zapukał. Odpowiedziała mu cisza.
— Przed dziesięcioma minutami wszyscy byli w domu — stwierdziła towarzysząca mu kobieta.
W tej samej chwili usłyszeli hałas dobiegający z wnętrza domu. Ktoś gwałtownie zbiegł po schodach i sekundę później drzwi otworzyły się z hukiem.
— Żadnych ciastek w ten upał, bachory...! — Vernon Dursley zamilkł w jednej chwili, ujrzawszy dziwną parę, i tak samo szybko zbladł.
Mistrzowi eliksirów ta reakcja nie bardzo się spodobała. Wiedział, że nie są zbyt lubiani przez tych ludzi, ale żeby tak reagować trzeba mieć coś na sumieniu.
— Przyszliśmy do Harry'ego Pottera — odezwała się Nimfadora, przerywając ciszę. — Czy możemy z nim porozmawiać?
— Nie! — burknął mężczyzna i probował zatrzasnąć drzwi, ale ręka Snape'a powstrzymała go przed tym.
— Dlaczego? — Severus zajrzał przez drzwi do przedpokoju, gdzie kobieta o końskiej twarzy przytulała do siebie chłopca wyglądającego jak prosiak i z dziwnym wyrazem twarzy zerkała na piętro.
— Śpi — Vernon sapnął oburzony. — Potter śpi.
Profesor rzucił mu zdziwione spojrzenie.
— Śpi? W środku dnia?
— Tak, a co? Nie wolno mu? Przyjdźcie kiedy indziej — rzucił, na koniec próbując ponownie zamknąć drzwi.
Nagle smuga czerwieni zwróciła uwagę mężczyzny w czerni. Przytrzymał jeszcze raz drzwi ręką, pytając:
— Skaleczył się pan?
Rękaw białej jak śnieg koszuli pana Dursleya zabarwiony był na czerwono.
— Nie, to tylko farba. — Z twarzy Vernona odpłynęła chyba cała krew.
Snape zerknął na Tonks z niemym pytaniem, a ta kiwnęła tylko głową. Domyślał się tego. Lata pracy przy eliksirach wyczuliły go na ten szczególny zapach.
— Zadam panu jeszcze raz pytanie i chcę na nie usłyszeć odpowiedź — zwrócił się do opiekuna Pottera tonem, który stosował na pierwszorocznych.
Pchnął mocniej drzwi i wszedł do domu wraz z towarzyszącą mu aurorką.
— Gdzie jest Harry Potter?
Gruby mężczyzna nagle nabrał odwagi.
— Nie będzie mnie straszył taki świrnięty dziwak jak pan! Ten gówniarz sam jest sobie winien! Zabierzcie go w końcu od nas i dajcie żyć spokojnym ludziom! Same z nim tylko kłopoty! Wrzeszczy po nocach, a w dzień żadnego z niego pożytku!
Snape nie czekał na dalsze wywody. Odepchnął stojącego w przejściu Dursleya, wszedł szybko na piętro i, rzucając krótkie Wskaż mi, skierował się w stronę pokoju z kłódkami na drzwiach, które jednak nie były zamknięte. Zapukał.
— Potter?
Brak odpowiedzi. Nacisnął klamkę i otworzył zdecydowanie drzwi.
Jego oczom ukazał się mały pokoik z łóżkiem, starym, odrapanym biurkiem i szafą w jednym z kątów. Na łóżku, na brzuchu, leżał Potter.
— Potter, obudź się!
Nadal żadnej reakcji. Mistrz eliksirów podszedł do łóżka i, chwyciwszy chłopca za ramię, obrócił go na plecy. Młodzieniec był nieprzytomny. Cała pościel czerwieniła się od krwi, która pokrywała nawet twarz chłopca, a on sam ledwo oddychał.
— TONKS!
OOOO
Ciszę skrzydła szpitalnego rozdarł nagle donośny huk.
— Nie trzeba zaraz trzaskać drzwiami! — wykrzyknęła pani Pomfrey, oburzona takim zachowaniem.
Wyszła szybko ze swojego kantorka, żeby zbesztać sprawcę hałasu i nagle zbladła.
— Co się stało? — zapytała przerażona.
Opanowała się jednak, widząc jak Snape kładzie bezwładne, zakrwawione ciało na najbliższym łóżku.
— Kochana rodzinka — syknął w odpowiedzi nauczyciel. — Idę po eliksiry. Zbadaj go i uważaj na twarz, chyba ma wbite odłamki szkła z okularów — powiedział, po czym odwrócił się do młodej aurorki stojącej za nim. — Tonks, nie stój tak! Idź po Albusa! — wrzasnął, po czym skierował się do magazynu skrzydła szpitalnego.
Tonks otrząsnęła się z bezwładu, jaki ogarnął ją na widok Harry'ego, i ruszyła wypełnić polecenie Snape'a. W momencie, gdy mistrz eliksirów szukał mikstur w magazynie, Poppy coraz bardziej bladła, gdy czary skanujące pojawiały się z wynikami. Snape pośpiesznie ułożył fiolki na szafce przy łóżku.
— Na razie żadnych mikstur, Severusie. Wyłącznie maści — powiedziała, widząc nachylającego się nad chłopcem mężczyznę z buteleczką w ręku.
— Czyś ty oszalała, kobieto? — Gwałtownie się wyprostował. — On się wykrwawia! Muszę mu podać eliksir przeciwkrwotoczny i rzeciwbólowy! — warknął.
— Nie przeżyje tego. Wszystkie organy są w fatalnym stanie. Żołądek niczego nie przyjmie. Chłopak jest zagłodzony, jakby nie jadł od dwóch tygodni.
Czyli od opuszczenia Hogwartu, pomyślał natychmiast mężczyzna.
— Przynieś mi gorącą wodę, gazę i bandaże. — Pani Pomfrey zwróciła się z tą prośbą do Snape'a. — Trzeba usunąć szkło z jego twarzy, dopóki jest nieprzytomny.
— Ja mam ci przynieść, kobieto? Od czego są skrzaty w tym zamku? — Pstryknął palcami i małe, skurczone stworzenie pojawiło się natychmiast obok stojących ludzi.
— Pan wzywał. — Skrzat ukłonił się głęboko.
— Przynieś gorącą wodę, gazę i bandaże. Natychmiast! — zażądał, jednocześnie zaczynając rozbierać chłopca. Na widok siniaków w każdym stadium gojenia, spiął się, a dłonie zadrżały mu lekko.
— Na Merlina! — krzyknęła pielęgniarka ze zgrozą, odwracając uwagę Snape'a od krwiaków na ciele Harry'ego. — Pomóż mi, Severusie! Przytrzymaj go mocno. On ma odłamek w oku. Co ci przeklęci mugole z nim robili?
Mężczyzna chwycił chłopca za głowę i przytrzymał na łóżku, przyglądając mu się uważnie. Zobaczył spory szklany okruch wystający z oka Pottera, podczas gdy szkolna pielęgniarka manipulowała szczypcami przy twarzy chłopca. Drzwi do skrzydła szpitalnego otworzyły się szybko, acz bezgłośnie.
— Co z Harrym, Poppy? — Głos Dumbledore'a był wyraźnie załamany, gdy zbliżał się do jedynego zajętego łóżka.
Tonks została przy drzwiach, nie chcąc oglądać poranionego chłopca.
— Fatalnie. — Pomfrey odłożyła małe szczypce na stolik obok prawie centymetrowego kawałka szkła. — Jeszcze nie wiem co z okiem. Resztę ciała musimy leczyć prawie po mugolsku. Eliksiry można mu podawać, ale w ilościach tak małych, że prawie nie zadziałają. Na razie nie ma sensu, by ktokolwiek z was tutaj siedział. Zawiadomię was poprzez fiuu, jeśli stan chłopaka się zmieni. Na razie musi odpoczywać — zwróciła się do Dumbledore'a i Nimfadory, wyganiając ich stanowczo i nie zważając na to, że zwraca się do własnego dyrektora.
Ten tymczasem westchnął ciężko i powiedział:
— Dobrze, Poppy. Będziemy czekać razem z Nimfadorą na informację.
Kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły, pielęgniarka zwróciła się do wciąż stojącego przy łóżku Pottera Severusa:
— Severusie, najmniejsza łyżeczka i to niepełna. — Pielęgniarka spojrzała w stronę mistrza eliksirów i kontynuowała: — Jeśli nie będzie reakcji odrzutu, za godzinę spróbujemy znowu.
— Przeciwkrwotoczny i przeciwbólowy można mieszać. Podam każdego po kilka kropel — wtrącił Snape, odkorkowując dwie z przyniesionych buteleczek.
— Warto spróbować — przytaknęła Pomfrey.
Gdy mężczyzna powoli wlewał w usta Gryfona eliksiry, kropla po kropli, kobieta opatrywała resztę ciała chłopca. Czarem zasklepiającym zamknęła rany na rękach oraz plecach i posmarowała je maścią przeciwinfekcyjną.
Po dwóch godzinach ich intensywnej pracy, stan chłopaka ustabilizował się na tyle, że mogli dać dyrektorowi odpowiedź. Pielęgniarka wrzuciła w kominek trochę proszku fiuu i wywołała lokalizację:
— Gabinet dyrektora.
W płomieniach dyrektorskiego kominka pojawiła się jej głowa.
— Albusie, Tonks. Możecie do nas dołączyć.
— Dziękuję, Poppy. Zaraz przyjdziemy.
Po chwili pojawili się przy łóżku Harry'ego.
— Przykro mi, Albusie — zwróciła się do czarodzieja pielęgniarka drżącym ze zdenerwowania głosem. — Życiu chłopaka już nic nie grozi, ale nie jestem w stanie odtworzyć siatkówki. Obawiam się, że Harry stracił wzrok w lewym oku.
— Tylko nie to! — Tonks musiała usiąść usłyszawszy wiadomość.
Ukryła twarz w dłoniach i już została w tej pozycji, słuchając dalszych słów szkolnej pielęgniarki.
— Oprócz tego na jego ciele zostaną paskudne blizny, bo nie mogliśmy użyć odpowiednich eliksirów. Może później uda się coś z nimi zrobić, ale nie liczyłabym na to za bardzo. A teraz, czy powiecie mi w końcu, co się stało? — Pani Pomfrey zadała pytanie podniesionym głosem, patrząc na nich stanowczo.
— Vernon Dursley, dowiedziawszy się, że Black już nie zagraża ich bezpieczeństwu, postanowił bez skrępowania wyładowywać złość na chłopaku — wycedził szybko Snape, po czym, nie czekając na dalszy rozwój dyskusji, skierował się w stronę wyjścia. — Idę odpocząć. Zajrzę rano.
— Myślałam, że z miejsca powybija ich jak psy — wtrąciła nagle Tonks, słuchając cichnących kroków Postrachu Hogwartu. — Tylko stan Harry'ego powstrzymał go przed zbiorowym morderstwem.
Dumbledore uśmiechnął się smutno, patrząc na leżącego na łóżku, nieprzytomnego nastolatka.
— Severus, pomimo swego charakteru, nigdy nie pozwoli skrzywdzić bezbronnego dziecka, nawet jeśli sam uważa go za wroga — powiedział do Tonks, po czym zniżył głos i wyszeptał: — Przykro mi, Harry, że musisz cierpieć za mój zły osąd sytuacji.
OOOO
Severus Snape powoli kierował swoje kroki w stronę skrzydła szpitalnego, zastanawiając się, co zrobić z Potterem. Nadzieja Czarodziejskiego Świata zmaltretowana przez własną rodzinę. Miał cichą nadzieję, że sytuacja nie spowoduje u chłopca przejścia na drugą, ciemniejszą stronę w ramach zemsty na oprawcy.
Już sięgał do klamki szpitalnych drzwi, gdy ktoś z drugiej strony pociągnął je mocno.
— Co do...? — wykrzyknął lekko zaskoczony.
— Dobrze, że jesteś. — Pielęgniarka zareagowała na jego widok z wyraźną ulgą. — Harry zniknął, nie mogę go nigdzie znaleźć! — wyrzuciła z siebie i minęła go w pośpiechu.
— Pomfrey! Jak to zniknął?
Snape obrócił się na pięcie, podążając za szybko biegnącą kobietą.
— Pół godziny temu jeszcze spał. Wyszłam po nowe bandaże, a gdy wróciłam, już go nie było.
Ledwo zdążyła wyhamować przed chimerą, pilnującą wejścia do gabinetu dyrektora.
— Powiedz Albusowi, ja idę przeszukać lochy — poinformował ją Snape, po czym ruszył z powrotem, zmierzając w stroną schodów.
Po godzinie nadal nigdzie nie było ani śladu Gryfona. Jakby zapadł się pod ziemię. Wszyscy nauczyciele pozostający w zamku na wakacje przyłączyli się do poszukiwań. Teraz, zebrani przy wejściu do Wielkiej Sali, zastanawiali się, gdzie mógł się ukryć ranny chłopak.
— Portrety twierdzą, że w żadnej sali, klasie ani pokoju go nie ma — zameldował Filch, głaszcząc swojego kota, łaszącego się do jego nogi. — Sprawdziłem też wszystkie schowki.
— Eliksiry wkrótce przestaną działać, Albusie — poinformowała dyrektora Poppy. — Będzie strasznie cierpieć. Musimy się pośpieszyć.
McGonagall po raz kolejny rzuciła czar naprowadzający, ale bez efektów.
— Czemu nie działa? Nie opuścił przecież szkoły. Drzwi wejściowe są zamknięte i obłożone zaklęciami ochronnymi.
— Nie wiem, Minervo. Naprawdę nie wiem, czemu Harry się ukrywa — zamartwiał się wyraźnie Dumbledore.
— Sprawdził ktoś łazienkę Jęczącej Marty?
Pytanie Snape'a zwróciło uwagę wszystkich w jego stronę.
— Oczywiście, Severusie. Jak możesz...? — Poppy Pomfrey oburzyła się takim brakiem zaufania.
— A zapytałaś rezydującego tam ducha, czy chłopak nie zszedł do Komnaty Tajemnic? — prychnął wyraźnie zirytowany jej niepotrzebnym oburzeniem Snape.
Na te słowa mistrza eliksirów kobieta zbladła. Nauczyciele od niedawna wiedzieli o wejściu do sali Salazara Slytherina. Dyrektor, na wszelki wypadek, powiadomił ich o jej położeniu.
— Nie pomyślałam... — przerwała na moment —...o Komnacie Tajemnic.
Profesor Snape, nie czekając na nikogo, skierował się w stronę schodów. W kilka minut pokonał drogę do łazienki dla dziewcząt, a za nim ruszyła reszta kadry Hogwartu.
— Marto, czy Harry Potter tu był? — Dyrektor zwrócił się do ducha chlipiącej dziewczyny zaraz po wejściu do łazienki.
— Wszyscy tylko tędy przechodzą. Nikt nie chce ze mną porozmawiać. Nawet Harry już się do mnie nie odzywa. Tylko siedzi i płacze.
Spojrzeli po sobie zdumieni. A więc chłopak musiał gdzieś tu być.
— Czy Harry zszedł do Komnaty, Marto? — zapytał Dumbledore. — To bardzo ważne.
Dziewczyna w odpowiedzi zaczęła głośno zawodzić, rozchlapując wodę z umywalki, na której dotychczas siedziała.
— Nie, nie wszedł tam. Chciał, ale nie potrafił — zajęczała.
— Jak to nie potrafił? — Mistrz eliksirów podszedł bliżej ducha.
— Po prostu nie mógł, więc siedzi i płacze. Nawet teraz.
— To on tu jest? — McGonagall rzuciła się w stronę kabin, lecz wszystkie okazały się puste. Marta popłynęła w stronę łukowatego okna i wskazała parapet.
— Tu jest. Ukrył się jakoś i go nie widać. Nie chce się nikomu pokazać.
Dyrektor podszedł do okna.
— Harry, pokaż się. Proszę. — Gdy nie widać było żadnej reakcji, dyrektor mówił dalej: — Nie chcemy cię skrzywdzić, tylko pomóc.
Zafalowanie powietrza w jednym z rogów okna ujawniło miejsce pobytu chłopca. Po kilku sekundach pojawił się cały. Bandaż osłaniający zranione oko i pół twarzy był już przesiąknięty krwią, a druga połowa twarzy była opuchnięta i zaczerwieniona od płaczu. Dzieciak tulił się do własnych kolan.
— Czar maskujący wysokiego poziomu. Zaskoczyłeś mnie, Harry — uśmiechnął się do niego ciepło Dumbledore, podchodząc bliżej.
Reakcja chłopca wprawiła wszystkich zebranych w osłupienie. Przerażenie widoczne na twarzy Pottera, jego szybka ucieczka w przeciwległy róg i niedbały ruch dłonią, który spowodował ponowne zniknięcie.
— Magia bezróżdżkowa! On używa zaklęć niewerbalnych. — Opiekunka Gryffindoru zakryła usta dłonią z wrażenia na ten pokaz.
— On jest przerażony, Dumbledore. Lepiej niech pielęgniarka go uspokoi, a my poczekajmy na zewnątrz.
Rada mistrza eliksirów została prawie natychmiast wprowadzona w życie. Po dłużących się dwudziestu minutach pielęgniarka cicho uchyliła drzwi.
— Możemy iść do skrzydła szpitalnego — powiedziała wychodząc i lewitując nosze z chłopcem. — Stracił przytomność. Jest strasznie wycieńczony i... — zamilkła nagle i zapatrzyła się w Harry'ego z widocznym smutkiem na twarzy.
— Poppy? — Albus położył dłoń na jej ramieniu, wytrącając z zamyślenia.
Kobieta spojrzała na niego ze strachem w oczach i dokończyła:
— Albusie, Harry nie mówi. Stracił głos.
Severus aż przystanął w miejscu.
Co jeszcze się wydarzy? Czy los nie dość już pokarał tego chłopaka?
OOOO
Harry obudził się późnym popołudniem tego samego dnia. Wiedział gdzie jest, ale nie miał pojęcia, jak na ten fakt zareagować. Czuł się taki odsłonięty. Pielęgniarki nie było w zasięgu wzroku, wziął więc koc i poduszkę, wstając z łóżka. W samym końcu sali, za szafką z dodatkową pościelą, ułożył poduszkę na podłodze, owinął się szczelnie kocem i zwinął cicho w ciemnym kącie. Nie musiał długo czekać na reakcję. Poppy, zobaczywszy puste łóżko, natychmiast wszczęła alarm. Ukryty za szerokim meblem chłopak obserwował, jak do pomieszczenia wkracza Snape, łopocząc swoimi czarnymi szatami.
— Nie mógł stąd wyjść — zauważył mężczyzna od razu, gdy tylko wszedł. — Blokady są nietknięte.
Harry skulił się jeszcze bardziej. Wiedział, że zaraz go znajdą. Zakrył głowę kocem i odwrócił się w stronę ściany, dygocząc.
— Harry, kochaneczku! — usłyszał dosłownie sekundę później głos pielęgniarki. Wiedział już, że jego kryjówka została odkryta. — Wyjdź stamtąd, proszę.
Zaprzeczył, energicznie kręcąc głową.
— Zostaw go, kobieto. — Severus odsunął Pomfrey niezbyt delikatnym gestem. — On chce tam zostać. Prawda, Potter? — Harry skinął twierdząco głową w odpowiedzi. Zastanawiał się, skąd Nietoperz wiedział, że czuł się tu bezpieczniej. — Proszę zasłonić wszystkie okna — polecił ostrym głosem profesor.
— Ale... — chciała zaprotestować pielęgniarka.
— Zrób to — ponaglił ostro mistrz eliksirów, mierząc ją gniewnym wzrokiem.
Chwilę później miły półmrok otulił białą salę. Chłopak odetchnął, ale nadal mocno drżał.
— Zimno ci, kochanie. Dam ci dodatkowy koc — zaproponowała Poppy.
Nastolatek momentalnie spiął się, gdy tylko spróbowała się zbliżyć.
— Stój — zatrzymał ją Snape. — Daj mi ten koc. — Wziął od kobiety poskładany pled, a następnie zwrócił się do wystraszonego chłopaka — Położę go przy ostatnim łóżku i odejdę. Weźmiesz go, kiedy będziesz chciał. Nie podejdziemy bliżej.
Jak powiedział, tak zrobił – położył koc na łóżku i odszedł. Pani Pomfrey spojrzała zaskoczona na profesora. Skąd wiedział, jak się zachować? Nagły ruch pozostawionego koca odwrócił jej uwagę.
— Znów bezróżdżkowa. Nie chce wyjść z tego kąta, nawet po koc — zauważyła smutno.
Ukryty pod kocami nastolatek przestał drżeć, uspokojony ich oddaleniem się.
— Jak jego rany? — padło pytanie ze strony mistrza eliksirów.
— Goją się bardzo powoli. Zwiększyłam dawkę do dużej łyżki, ale z ledwością to przyjął.
— Spróbuj dać mu jakiś kleik. Pamiętaj, w ten sam sposób, co koc. Nie zmuszaj go do niczego.
Odwrócił się i chciał już wyjść, gdy usłyszał pytający głos kobiety.
— Skąd tyle wiesz o postępowaniu wobec niego?
Profesor stanął, ale nie odwrócił się, tylko – po chwili ciężkiego milczenia – odparł:
— Bo sam byłem w jego sytuacji.
Po czym wyszedł.
Chłopak przysłuchiwał się tej krótkiej rozmowie z napięciem. Snape był w takiej samej sytuacji? Podczas zajęć oklumencji widział jakieś przebłyski z jego dzieciństwa, ale nie za wiele mu to mówiło.
Gdy tak rozmyślał, Pomfrey przyniosła mu kleik ryżowy z sokiem malinowym i postawiła na ostatnim łóżku. Przywołał go niewerbalnym Accio. Zastanawiał się, jak to możliwe, że potrafił teraz posługiwać się tak skomplikowaną magią, skoro jeszcze kilka miesięcy temu nieumiejętność rzucania niewerbalnych zaklęć była przyczyną jego katastrofalnych ocen. A teraz, odkąd stracił głos, taka sztuka przychodziła mu bez większego trudu. Za pierwszym razem sam się wystraszył, jeszcze w łazience Marty, gdy rozgniewany niepowodzeniem wypowiedzenia słów w wężomowie, ruchem ręki zepsuł drzwi jednej z kabin. Za drugim razem już tylko pomyślał o ich naprawieniu i stało się. Ot tak, bez żadnego problemu. Jak dla niego zbyt łatwo. Bo nic, co łatwo przychodzi, nie może być dobre. Już dawno się tego nauczył.
Patrząc na prawie nietknięty posiłek – cztery łyżeczki – zastanawiał się, czy będzie jeszcze kiedyś w stanie zjeść normalnie. U Dursleyów był zaledwie dwa tygodnie, a zniszczyli mu prawie całe życie. Nigdy dotąd nie przypuszczał, że w tak krótkim czasie można złamać człowieka. Słuchał, jak pani Pomfrey informuje dyrektora o stanie jego oka. Największą ironią było, że drugie wyleczono całkowicie i tak, że mógł obejść się bez okularów. A przecież nikt dotychczas nie zaproponował mu poprawy wzroku. Dopiero teraz, gdy jedno oko stracił, drugie mu naprawiono.
Gdy pielęgniarka poszła do swojej „samotni", jak sama nazywała swój gabinet, Harry szybko przemknął do łazienki. Zerknął do lustra. Teraz mógł podziwiać efekty „pracy" swego wuja. Bandaż został już zdjęty z jego twarzy. Zaczerwienione i lekko opuchnięte blizny szpeciły lewą stronę. Najboleśniej przyjął widok swojego oka. Nie przypuszczał, że tęczówka może tak bardzo zmienić kolor. Niegdyś intensywnie zielona, teraz zbielała całkowicie, pozostała jedynie czarna obwódka. Harry prychnął ze smutkiem.
Jakbym miał tarczę celowniczą, zamiast oka, pomyślał.
— Harry?
Pani Pomfrey cicho krzyknęła, szukając go. Szybko uchylił drzwi łazienki, chcąc zwrócić uwagę pielęgniarki.
— A tu jesteś — powiedziała cicho kobieta, żeby go nie wystraszyć.
Nauczona poprzednim doświadczeniem, nie zbliżała się do niego, tylko usiadła spokojnie za biurkiem, pozostawiając mu bezpieczną przestrzeń. Chłopak otworzył szerzej drzwi, rozglądając się ostrożnie.
— Jesteśmy sami. Możesz wyjść.
Posłuchał rady kobiety i wyszedł ostrożnie, po czym zaszył się w swoim kącie, przykrywając się kocem. Usłyszał jeszcze smutne westchnienie kobiety, kiedy skulił się na podłodze i zasnął. Obudził się ponownie w środku nocy. Blizna bolała go niemiłosiernie, a przed oczami wciąż miał obraz torturowanych ludzi.
— Już dobrze, kochanie. Jesteś bezpieczny.
Pochylająca się nad nim pielęgniarka tak go wystraszyła, że odrzucił ją niemym Expelliarmusem, w wyniku czego uderzyła w przeciwległą ścianę, tracąc przytomność. Harry był tak przerażony, że nie miał pojęcia, co robić. Bał się wyjść ze swojego azylu, ale chciał również pomóc pani Pomfrey. Nie wiedział jednak jak. W końcu zdecydował się ostrożnie wysunąć się ze swojego kąta i przelewitować zemdloną kobietę na łóżko. Gdy już to zrobił, pomasował sobie pulsującą boleśnie głowę. Miał prawie szesnaście lat, a czuł się jak sześciolatek, tak jakby kary wuja coś w nim zablokowały. Nagle wpadł na pewien pomysł. Pstryknął palcami i natychmiast pojawił się przed nim znajomy skrzat.
— Zgredek szczęśliwy widząc Harry'ego Pottera. W czym Zgredek może pomóc? — Skrzat nerwowo podskakiwał w oczekiwaniu na polecenie.
Chłopak wskazał na nieprzytomną kobietę.
— Zgredek ma zawołać pomoc? — zapytał rezolutnie skrzat.
Harry szybko kiwnął głową twierdząco zanim skrzat zdążył się zwyczajowo rozgadać.
— Dyrektora? — W oczach Zgredka zamigotał błysk szacunku. — Dyrektor potężny czarodziej, pomaga Zgredkowi...
Skrzatowi przerwało zaprzeczenie chłopca.
Harry gwałtownie potrząsał głową
Nie, tylko nie Dumbledore.
Nerwowo szukał sposobu jak przekazać Zgredkowi kogo ma wezwać. Podszedł do stolika, wziął w dłonie pusty flakonik po eliksirze i pokazał go skrzatowi.
— Profesora Snape'a? Jak Harry Potter sobie życzy. — Stworzenia ukłoniło się nisko, aż uszy dotknęły posadzki.
Harry potwierdził skinieniem głowy i Zgredek zniknął z cichym „pop".
Zanim do skrzydła szpitalnego szybkim, ale jak zawsze godnym krokiem, wszedł Postrach Hogwartu, Harry ukrył się już pod kocem. Profesor zerknął na niego krótko, po czym podszedł do łóżka, na którym leżała pani Pomfrey. Bez wahania podniósł różdżkę i wypowiedział jedno krótkie słowo.
— Enervate!
Głośny jęk z ust pielęgniarki spowodował natychmiastowe cofnięcie się Harry'ego pod ścianę, aż stojąca obok szafka zadrgała niebezpiecznie.
— Spokojnie. Straszysz dzieciaka — upomniał ją Snape, jednakże pomógł kobiecie wstać, a następnie zaprowadził w pobliże magazynu z eliksirami, gdzie przyzwał jedną ze stojących na półkach buteleczek.
— Skąd się tu wziąłeś? — zapytała pielęgniarka, bez protestów zażywając eliksir przeciwbólowy i z westchnieniem ulgi siadając za swoim biurkiem.
— Skrzat Pottera poinformował mnie o twoim stanie. — Mężczyzna zerknął na ukrytą pod kocem postać. — Domyślam się, że go czymś wystraszyłaś, prawda? — wycedził pogardliwie, patrząc prosto na kobietę.
— Miał koszmar. Chciałam go obudzić.
Profesor sapnął zdenerwowany.
— Kobieto, czy do ciebie nie dociera, że on boi się wszystkich i wszystkiego? Ma potężny uraz psychiczny. Nawet nie chcę wiedzieć, co ten jego ukochany wuj robił mu przez ostatnie dwa tygodnie, że doprowadził go do takiego stanu!
Nawet nie zauważył, w którym momencie podniósł głos. Dopiero, kiedy przerwał ma sekundę, by złapać oddech, usłyszał za sobą cichy płacz, zorientował się, że krzyczał. Natychmiast odwrócił się w stronę zaciemnionego kąta i podszedł kilka kroków, klnąc pod nosem.
— Potter? — spytał cicho, acz dość ostro, kucając przy nim.
Leżący na ziemi koc mocno drżał. Mężczyzna uchylił go lekko i spojrzał w zapłakaną twarz, po której, oprócz łez, spływały wąskie strużki krwi, płynącej się z otwartych ran.
— Cholera! — warknął, po czym stanowczym gestem chwycił chłopca za rękę. Natychmiast poczuł, jak ten się spiął. — Muszę opatrzyć ci rany, Potter. Usiądziemy na najbliższym łóżku i zaraz potem będziesz mógł wrócić do swojej kryjówki, rozumiesz? — mówił powoli, nie puszczając dłoni chłopaka, czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
Po dłuższej chwili Harry w końcu wstał i pozwolił zająć się swoją twarzą.
Widząc podchodzącą do niego pielęgniarkę, chłopiec otworzył oczy w przerażeniu, po czym w mgnieniu oka zeskoczył z łóżka i schował się za profesorem, mocno chwytając za skraj jego szaty. Snape westchnął ciężko, po czym nie zwracając uwagi na to chwilowe skrępowanie jego ruchów, przelewitował tacę z rąk magomedyczki, odsyłając kobietę ruchem głowy.
— Usiądź! — polecił ostro Potterowi.
Chłopak, słysząc ton głosu swojego nauczyciela, puścił go i szybko cofnął się pod ścianę. Mistrz eliksirów lekko prychnął zniecierpliwiony, ale zaraz się opanował.
— No, Potter, nie bądź taki wrażliwy. Nie ugryzę cię. Jestem po prostu zmęczony.
Harry spojrzał na niego zdumiony. Człowiek, który nienawidził go od zawsze, nagle mu się tłumaczy i w dodatku wykazuje podejrzanie opiekuńcze odruchy w stosunku do niego. Sam nie wiedział, dlaczego woli tego tłustowłosego dupka od pani Pomfrey. Przecież nic mu nie zrobiła, a jednak panicznie zaczął się jej obawiać.
— Potter? — Profesor zwrócił na siebie jego uwagę. — Mógłbyś tu podejść z łaski swojej? Im szybciej się z tym uporamy, tym prędzej wrócimy do swoich...hm... do swojego kąta — dodał złośliwie.
Harry uniósł brwi lekko, rozbawiony i stworzył iluzję małego nietoperza.
— Nie przeginaj, bachorze — uciął Snape, a kącik jego ust drgnął w imitacji uśmiechu.
Tym razem opatrywanie skończyło się sprawnie i po chwili chłopak zapadł w sen w cieniu szerokiego mebla.
OOOO
— To jedyne wyjście!
— Jakbym słyszał Albusa — wycedził przez zęby Snape, siedząc w gabinecie Dumbledore'a i słuchając wywodów pielęgniarki. — Bez obrazy, dyrektorze.
— Nic się nie stało, Severusie. Jednak muszę stwierdzić, że Poppy ma rację. Harry reaguje pozytywnie tylko na ciebie. Nikomu innemu nie pozwala się do siebie zbliżyć.
— To jednak nie jest powód, żeby zaraz wpychać go do moich kwater. Może zostać w skrzydle szpitalnym, będę go odwiedzał, jeśli zajdzie taka potrzeba.
— Odwiedzał? — oburzyła się pielęgniarka. — On potrzebuje stałej opieki, a ja nie mogę do niego podejść. Nawet z łazienki korzysta tylko, gdy jestem u siebie. A tobie, Severusie, chłopak najwyraźniej ufa, choć doprawdy nie wiem dlaczego.
— Bo wie, czego się może po mnie spodziewać — burknął cicho mistrz eliksirów. Pytający wzrok obojga towarzyszy zmusił go do sprecyzowania odpowiedzi. — Zawsze okazywałem mu wrogie uczucia i on to rozumie.
— Ja za to nie za bardzo rozumiem — stwierdziła pielęgniarka.
— Chyba wiem, o co chodzi Severusowi — wtrącił Dumbledore, przyglądając się swojemu nauczycielowi zza swoich okularów-połówek. — Harry boi się, że my, pozostali nauczyciele, możemy się zmienić i zacząć traktować go jak jego wuj. Severus już wcześniej nie był dla niego miły, więc chłopiec wie, czego może po nim oczekiwać.
— Właśnie — rzucił Snape. — Ale i tak się nie zgadzam na wciskanie mi dzieciaka na siłę.
— Severusie…
— Nie.
— Severusie…
— Nie.
— Severusie… — Dumbledore uśmiechał się do niego ciepło.
— Nie.
— Severusie, jeśli się nie zgodzisz namówię pana Longbottoma na zmianę zawodu na magomedyka.
— Nie ośmielisz się — zdenerwował się Postrach Hogwartu, nienawidził być szantażowany i to jeszcze kim? – Longbottomem.
— A dlaczego by nie?
Severus Snape wziął kilka głębokich wdechów i odparł:
— Jeśli już chcecie go do mnie przydzielić, to zorganizujcie mu odpowiednie lokum. Najlepiej ciemne, ale z oknem i może z kratami — dodał złośliwie. — Z czasem zacznie się przyzwyczajać.
— Dziękuję, Severusie. Wiedziałem, że się z nami zgodzisz. Nie przypuszczałem jednak, że tak szybko — zachichotał starzec.
Mistrz eliksirów westchnął tylko ze zrezygnowaniem, po czym wstał i skierował się do wyjścia.
— Już dawno nauczyłem się, że jak się na coś uprzesz, to nic cię nie przekona. Jesteś w tym gorszy od pięciolatka. Poza tym, czym szybciej stąd wyjdę, tym większa szansa, że nie wciśniesz mi tych swoich dropsów. Przyjdę po Pottera po obiedzie.
I wyszedł, pozostawiając dwójkę chichoczących opiekunów Złotego Nieszczęścia.
Severus Snape zastanawiał się, i to bardzo poważnie, co też go napadło, żeby zgadzać się na ten absurdalny pomysł dyrektora. Nienawidzi Pottera odkąd pamięta, a teraz na dodatek ten szczeniak się do niego przylepił. I to z jakiego powodu?
Bo dzieciak wie, że jestem chamem, prychnął oburzony. Z drugiej jednak strony to się Potterowi nie dziwił.
Jeśli ja ukarałbym chłopca, to Potter wiedziałby, o, na pewno by wiedział, dlaczego i za co go ukarałem. Wuj chłopaka bił go po prostu za to, że istniał. Nadal nie mogę zrozumieć tego imbecyla Dursleya. Jak można tak skatować dziecko?
Sam nie był święty, ale nie podniósłby ręki na bezbronnego dzieciaka. Nawet jeśli to Potter. Sytuacja z Czarnym Panem to już inna sprawa. Tu cena była zbyt wysoka na jakąkolwiek litość. Nigdy jednak nie użył siły. Czary, eliksiry – tak. Przyznawał się do tego. Co prawda to żadna wymówka. Dziecko umierało, ale za to szybko, nie cierpiało długo. A teraz wynikła ta sprawa z Potterem. Wuj niszczył go dzień po dniu, godzina po godzinie. Najpierw ciężką pracą, potem odmawianiem posiłków, a kończył biciem i znęcaniem się.
Mężczyzna nagle przystanął na środku korytarza, kiedy do głowy przyszła mu niepokojąca myśl. Miał nadzieję, że ten grubas nie wyżywał się nad nim także seksualnie. Musi zapytać Poppy. Zachowanie chłopaka raczej na to nie wskazuje – brak depresji oraz zachowań samobójczych.
I jak teraz wyciągnąć dzieciaka z tego stanu? Snape z własnymi doświadczeniami poradził sobie po swojemu, po prostu dorósł. Potter ma gorzej, on jest starszy, a jego blizny są rozleglejsze, zarówno te fizyczne, jak i psychiczne. Ich leczenie będzie ciężkie. No, i w dodatku Pottera męczą wizje Czarnego Pana. W tym stanie emocjonalnym oklumencja odpada, chłopak jest za słaby psychicznie. Zabiłby gówniarza po pięciominutowej sesji. Mózg wypaliłby mu się w ciągu chwili.
— Wszystko gotowe, Severusie — poinformował Albus zaraz po obiedzie. — Dodatkowa komnata łączy się z twoimi kwaterami. Mam nadzieję, że przeżyjesz gryfoński wystrój.
— Tylko tego mi brakowało, żeby gryfoński lew panoszył się w gnieździe ślizgońskiego węża — warknął Snape, widząc jednak ponaglające spojrzenie dyrektora i towarzyszących mu pozostałych nauczycieli, ruszył po chłopca do skrzydła szpitalnego.
— Witaj, Harry — spokojnym głosem przywitał się Dumbledore zaraz po wejściu do wyjątkowo ciemnej sali.
Po raz pierwszy Severus ujrzał, jak ktoś zadrżał na dźwięk przesłodzonego cytrynowymi dropsami głosu Albusa. Postanowił zachować to wspomnienie, gdzieś głęboko, jako bardzo unikatowe. Zirytował się trochę, stojąc na końcu tego zgromadzenia wielbicieli Złotego Lwiątka. Ponieważ wszyscy otoczyli „kryjówkę Zbawcy", sam zadecydował się na przyjęcie godniejszej postawy niż kucanie i usiadł na krześle naprzeciwko. Teraz czekał tylko na reakcję Pottera. Zajęło mu to jakieś trzydzieści sekund i wszyscy, poza mistrzem eliksirów, zostali odepchnięci na dobre pięć metrów, czyli prawie cała długość sali.
— Chociaż raz się z tobą zgodzę, Potter. Są upierdliwi. — Uśmiechnął się sarkastycznie. Głowa chłopaka wysunęła się spod koca, obserwując go, więc kontynuował: — Zadecydowano, że to miejsce nie jest dla ciebie odpowiednie. Do czasu polepszenia twojej kondycji fizycznej, jak i psychicznej, na nieszczęście dla nas obu, zamieszkasz ze mną.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się z zaskoczenia, wciągnął gwałtownie powietrze.
Snape obserwował przez chwilę reakcję Pottera, po czym dodał suchym tonem:
— Zaskoczony? Cóż, oczekiwałem raczej przerażenia, ale ty ostatnio zupełnie nie zachowujesz się jak na Pottera przystało. A teraz bądź łaskaw pozbierać swoje rzeczy.
Chłopak wstał, nie puszczając swojego koca, i czekał.
No tak, całkiem zapomniałem. Wszystkie jego rzeczy zostały w domu.
— Gotowy. W takim razie idziemy.
Harry natychmiast ukrył się za plecami mężczyzny, sprawiając wrażenie małego, przerażonego zwierzątka.
Czy ja wyglądam jak Goyle? Ochroniarza sobie znalazł. Całe szczęście, że pozostali usunęli się z drogi, pewnie nie wyszlibyśmy przed świętami, pomyślał Severus.
Kiedy weszli do komnat mistrza eliksirów, mężczyzna wskazał na jedne z drewnianych drzwi prowadzących z salonu do dalszych pokoi, mówiąc:
— To jest twój pokój. Racz nie buszować po moich kwaterach. Jeżeli będziesz chciał skorzystać z biblioteki, zapytaj.
Starał się dawać jasne instrukcje, więc skąd to zdziwienie i głupawy uśmieszek?
— No tak, zapomniałem. Zawsze pyskaty Zbawca Czarodziejskiego Świata nareszcie siedzi cicho. — Sarkazm wychodzi mu już nałogowo.
Ups, wpadka. Powinienem strzelić sobie w łeb Avadą. Ta smutna mina trąciła we mnie jakąś strunę. Nie mam zamiaru przepraszać, tak nisko nie upadłem.
— Gdybyś chciał którąkolwiek książkę, przynieś mi ją do pokazania. Te, które będą się same bronić w jakiś sposób, są nietykalne. Nie dla ciebie. Wyraziłem się jasno?
Potter kiwnął głową energicznie potwierdzając fakt, że zrozumiał.
Chociaż to do niego dotarło.
— Idź. Zobacz swój pokój.
Czerwień i złoto chyba uderzyły na mózg Gryfonom. Gdy tylko Potter otworzył drzwi swojego pokoju, Severus pomyślał, że oślepnie. Chłopak chyba też, bo stanął niezdecydowanie w progu.
— Kolory nie pasują, panie Potter? — zadrwił.
O dziwo, przytaknął.
— To podstawowa transmutacja. Nie będę przeciwny zmianie kolorystyki — zaproponował dzieciakowi.
Ciemno biszkoptowa barwa wyparła całą czerwień i, dzięki wszystkim bogom, złoto zastąpiła morska zieleń.
— Czyżby ślizgońska natura? — zakpił po raz kolejny.
Potter znów potwierdził. I nie czekając na pozwolenie, zaczął przemeblowanie. Łóżko znalazło się w najciemniejszym i najodleglejszym rogu pokoju, jak najdalej od zasłoniętego grubą kotarą magicznego okna. Z sześciu świeczników zostawił dwa, a zapalił tylko jeden.
— Potrzebujesz czegoś jeszcze?
Zaprzeczył i chwała Merlinowi. Co za dużo, to nie zdrowo. Muszę coś wziąć na przedawkowanie gryfonizmu.
Donośne pukanie w czasie kolacji spowodowało w komnatach mistrza eliksirów niezły bałagan. Potter zniknął w swoim pokoju tak szybko, że nie zwrócił uwagi, w jakim stanie zostawił gabinet. Snape zasyczał niczym wściekły, jadowity wąż i niedbałym ruchem różdżki posprzątał resztki kolacji z podłogi.
Otworzył drzwi i ujrzał za nimi postawnego jegomościa.
— Witam. Jestem przedstawicielem banku Gringotta. Poszukuję pana Harry'ego Pottera. Mam mu przekazać pewien list — odezwał się nieznajomy, gdy tylko ujrzał profesora.
— Proszę mi go dać. Przekażę panu Potterowi. — Snape wyciągnął dłoń, ale drugi mężczyzna ani drgnął.
— Niestety, jestem zobligowany zaklęciem doręczyć przesyłkę do rąk własnych.
Snape uniósł brew w zdziwieniu, ale skinął głową i odsunął się, by mężczyzna mógł wejść.
— Postaram się w tym panu pomóc. Proszę jednak postępować według moich instrukcji.
Wpuścił go do środka i wskazał fotel.
— Proszę nie wykonywać gwałtownych ruchów. Nie muszę się panu tłumaczyć, to nie pana interes — rzucił szybko, widząc pytający wzrok gościa. — Proszę przekazać Potterowi list i poczekać, aż wyjdzie. Rozumiemy się?
Pomimo ciekawości, mężczyzna potwierdził, nie zadając zbędnych pytań.
— Potter! Chodź tutaj! — zawołał mistrz eliksirów w stronę dodatkowego pokoju.
Po chwili w drzwiach pojawiła się głowa chłopca. Nie chciał wyjść i tylko kręcił nią energicznie.
— Wyjdź na chwilę, Potter. Jest do ciebie list. Może być przekazany tylko tobie, nikomu innemu.
Nagła zaświtała mu w głowie pewna myśl. Odwrócił się do mężczyzny i powiedział:
— Mam nadzieję, że to nie świstoklik?
— Oczywiście, że nie. Ten list czekał na pana Pottera od ponad stu lat w jednej ze skrytek. Moc świstoklika już dawno by się wyczerpała. Poza tym profesor Dumbledore sprawdził go, zanim tu przyszedłem — tłumaczył spokojnie przedstawiciel magicznego banku.
— Skąd pan wiedział, gdzie przebywa pan Potter?
Jeśli zwykły urzędnik wie, gdzie przebywa Wybraniec, to Czarny Pan zapewne niedługo się o niego upomni.
— Dokładnie tego nie wiem — powiedział mężczyzna niepewnym głosem. — W liście zawarta jest magia naprowadzająca, uaktywniona na dzisiejszy dzień.
— Potter, podejdź tu w końcu — ponaglił profesor swojego podopiecznego, widząc, że od pracownika banku nie uzyska już żadnych konkretnych informacji. — Czym szybciej to załatwisz, tym lepiej dla nas obu.
Po pięciu minutach wahania, Harry wyszedł ze swojego pokoju, podczas gdy dwaj mężczyźni cierpliwie na niego czekali. Chłopak bardzo niepewnie podszedł do fotela i wyciągnął przed siebie drżącą dłoń. List nie był zbyt gruby, na pewno nie zawierał więcej niż kilka stron. W następnej sekundzie słaby błysk krótkiego zaklęcia otoczył dłoń chłopca. Nie zdążył nawet zareagować i już było po fakcie.
— To wszystko, panie Potter. Przekazałem list według instrukcji. Chciałem też poinformować, że skrytka nadal jest aktywna, gdyby chciał pan kontynuować.
— Kontynuować co? — spytał szybko mistrz eliksirów.
— To już zapewne tłumaczy autor listu. Chcę tylko zauważyć, że skrytka ta jest używana w ten sposób od ponad sześciuset lat i nikt dotąd się nie skarżył na nasze usługi.
Harry nie czekał dłużej i, gdy tylko słowa urzędnika przebrzmiały, uciekł, chowając się w pokoju.
— Dziękuję panu. — Profesor pożegnał krótko wychodzącego urzędnika. — W razie czego skontaktujemy się z panem.
Gdy nieoczekiwany gość wyszedł, Severus Snape zerknął na zamknięte drzwi swojego współlokatora, zamyślony.
W co znowu wplątał się ten dzieciak?
Tymczasem Harry siedział już na łóżku w swoim pokoju i uważnie oglądał list. Żadnego napisu. Nic. Powoli otworzył kopertę i zaczął czytać.
„Witaj!
Na wstępie poinformuję cię tylko o jednym.
MASZ PRZERĄBANE NA CAŁEJ LINII.
Nazywam się Edward Encore i mam przykry obowiązek poinformować Cię, że zostałeś PRZEKLĘTY. Ja zresztą też jestem, jak i cała masa naszych przodków. Niestety nie wiem jak się nazywasz. Wiem tylko tyle, że jesteś moim potomkiem. Starałem się, aby tak zaczarowano list, żebyś dostał go przed szesnastym urodzinami. Niezły prezent, no nie?
Zacznę jednak od początku, przynajmniej takiego, który udało mi się ustalić. Nikomu wcześniej się nie chciało albo nie miał zwyczajnie dostępu do żadnych dokumentów. Wracając do głównego tematu.
W 1354 roku na nasz ród została rzucona klątwa. Nie Encore'ów, ale cały ród, więc nie zdziw się, jeśli nie nosisz tego samego nazwiska. Całe szczęście, że tylko na losowego pierworodnego/-ą, bo skończylibyśmy marnie. Każdy losowo wybrany przez klątwę pierworodny/-a jest przeklęty. Ta klątwa może przechodzić z syna na ojca albo nie ujawniać się przez kilkadziesiąt lat. Nie wiem, co prawda, jaka dokładnie klątwa przypadnie tobie, ale wesoło to nie będziesz miał. Moim szczęściem w nieszczęściu była klątwa stałego pecha, a z tym da się jakoś żyć. Krótko – polubiłem nawet czarne koty. Klątwa uaktywnia się różnie. Możesz już być pod jej wpływem albo będziesz za jakiś czas, ale tak naprawdę to ona już działa, inaczej list by nie dotarł.
A, póki pamiętam! Zarezerwuj sobie łóżko w skrzydle szpitalnym, jeśli chodzisz do Hogwartu, albo w Świętym Mungu, jeśli pobierasz nauki w domu. Często będziesz tam wpadał.
Dotąd były klątwy chorób, urazów, nieszczęść, pecha, nieufności, zdrad, bólu i wiele innych, choć trudno coś się dowiedzieć. Ród niestety kryje się z tym przekleństwem. W końcu to hańba. Mam cichą nadzieję, że w Twoim czasie nie ma jakiegoś Mrocznego Czarodzieja, bo klątwa na pewno go obejmie i będzie mieć swój udział w niszczeniu ci życia. Zdarzało się to wcześniej.
Niestety mam kolejną niezbyt wesołą informację. Nie udało mi się rozwiązać, jak tę klątwę zneutralizować. Zresztą gdybym wiedział nie czytałbyś tego listu, bo już by jej nie było. Osoba, która ją rzuciła, nie zostawiła żadnych poszlak, poza krótkim wierszykiem (dołączam do listu). Wiem tylko, że w sprawę zamotana była miłość i zdrada. Domyślam się, że naszego męskiego przodka. Nie wiem czemu losowy potomek. Może jakaś zachcianka rzucającej zaklęcie.
Postaraj się przekazać dalej tę informację. W banku pomogą ci rzucić odpowiednie zaklęcie, wplatając moc klątwy, by list aktywował się w momencie wykrycia żywego przekleństwa i został przekazany kolejnej ofierze. Może tobie uda się znaleźć rozwiązanie i nie będziesz musiał kontynuować".
Czytający tę dziwną wiadomość nastolatek zmarszczył brwi. Jest w końcu Harrym Potterem i pewnie nie raz jeszcze dostanie dziwaczne listy. Jeśli ten się sprawdzi, no cóż, trzeba będzie sobie i z tym jakoś poradzić. Teraz i tak jest mu wszystko jedno
Choć to by wiele tłumaczyło, ciągłe wplątywanie się w kłopoty, zachowanie wuja w tym roku, jego stan. Przeczytał list jeszcze dwukrotnie, a następnie schował do skrzyni.
