A/N: Część imion kompletnie zmyślona, nazwiska przypadkowo dobrane do postaci, bądź znalezione gdzieś w internecie u nie do końca potwierdzonych źródeł. Przebierając między różnymi drzewami genealogicznymi, które pojawiły się w kanonie, wybrałam te postaci, które... no, po prostu je wybrałam. Z czasem pojawi się ich więcej, im dalej będziemy zagłębiać się w lata czterdzieste.
Głupie komentarze będą ignorowane. Tak, to jest trochę inny ship, ale co komu do tego...
Brak Bety; wyłapałam tyle błędów, na ile byłam w stanie, mile widziane poprawienie autora. Jeśli ktoś ma ochotę zająć się tym w formie full-time, czekam na wiadomość! :)
Miłego czytania.
Śmierć, czy raczej to co po niej, nie była zaskoczeniem. Chociaż dziwne było znów być w swoim młodym ciele.
Nie, tak jak ostatnim razem, znajdował się w jakimś opuszczonymi i kompletnie białym miejscu. Z tą różnicą, że tym razem nie zawitał na stację King's Cross, tylko przed jakimś ponuro wyglądającym budynkiem.
I nie był sam.
Sądząc po braku ekstrawaganckiej szaty i siwej brody, Dumbledore'a raczej nie przypominał. Wyglądał na mężczyznę po czterdziestce i może uszedłby za normalnego człowieka, gdyby nie otaczająca go atmosfera. Ubrany był w mugolski garnitur, a jego czerń wyraźnie odznaczała się na tle otaczającej ich bieli.
- Harry Potter.
Wzdrygnął się, wyrwany z myśli. Kimkolwiek był ten nieznany człowiek, znał jego imię i miał miał dziwnie odległy głos. Jakby zanurzył głowę pod wodą.
- Czekałem na ciebie. Podejdź, chłopcze.
- Czy my się znamy? - zapytał, powoli zbliżając się do nieznajomego. Rozejrzał się uważnie po okolicy, starając się przypomnieć skąd zna to miejsce. - Gdzie jesteśmy?
Mężczyzna tylko zaczął coś nucić pod nosem. Harry poczuł się zignorowany.
- Sierociniec? Dlaczego musimy być w tym sierocińcu?
Zaczął rozglądać się we wszystkie strony, jakby oczekiwał nagłego ataku. Budynek był opuszczony, ale Harry nie czuł się przez to spokojniejszy.
- Tutaj wychował się Tom Marvolo Riddle.
Harry prychnął.
- Dlaczego nawet po śmierci nie mogę uwolnić się od tego gada? Jakoś nie mam ochoty na spotkanie z mini-Voldemortem.
Mężczyzna zaśmiał się i klepnął Harry'ego po ramieniu.
- Powiedziałem coś śmiesznego? - zapytał, lekko zaskoczony.
- Harry. - Zachichotał. - Harry, ty nie umarłeś.
- Chcesz mi powiedzieć, że jestem nieśmiertelny, ty jesteś Śmiercią, a z Voldemorta będą jeszcze ludzie?
Mężczyzna kiwnął głową. Zaczął szukać czegoś w kieszeniach swojego garnituru, cały czas mając na twarzy lekki uśmiech. Po kolei wyciągnął trzy przedmioty, niemal wciskając je Harry'emu do rąk. Ten patrzył na nie z rosnącym przerażeniem.
- Ale Insygnie miały być tylko legendą! Tylko potężnymi przedmiotami stworzonymi przez trójkę utalentowanych braci! Ja nie chcę być Panem Śmierci!
Harry czuł narastającą panikę. Przeżył ponad dziewięćdziesiąt lat i, nie licząc swoich szalonych młodzieńczych lat, miał dość spokojne i owocne życie. Na tyle spokojne i owocne, że nie oczekiwał żadnych kolejnych przeciwstawień losu.
Śmierć wydął usta, wyraźnie czymś niezadowolony.
- Nie lubię tego określenia. "Pan Śmierci", też mi coś. Nikt nigdy nie był i nie będzie moim panem. To tylko kolejne zuchwałe ludzkie powiedzenie. - Machnął ręką w stronę Insygniów, które Harry nadal trzymał jak najdalej od siebie. - Nie wystarczy, że ktoś będzie w posiadaniu wszystkich trzech, liczy się zamiar z jakim ktoś nimi włada. Ty - tu uśmiechnął się lekko - tylko raz użyłeś dwóch najbardziej kuszących przedmiotów i to w sposób, który przeczył ich głównemu zadaniu. Nikt nigdy nie odrzucił Czarnej Różdżki na bok, nikt też nie użył Kamienia tylko po to, by oswoić się ze śmiercią. I to ty uczyniłeś to, co kiedyś twój przodek przed tobą: ruszyłeś w moim kierunku jak na spotkanie ze starym przyjacielem. Wszyscy chcieli władzy i nieśmiertelności, tylko ty pragnąłeś normalnego życia.
Cisza, jaka nastała, mogłaby być cięta nożem. Śmierć już miał gratulować sobie przemówienia i przejść do dalszej części wyjaśnień, kiedy Harry odzyskał głos.
- To nie jest definicja normalnego życia. - Machnął przy tym ręką, jakby chciał w ten sposób ogarnąć całą sytuację. - Nie chcę być nieśmiertelny, ja chcę iść dalej.
- Harry. To jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że dobrze wybrałem. Nieśmiertelność nie jest taka zła. Przy mojej pomocy możesz dużo zdziałać.
- Jak co, na przykład?
Śmierć zatarł dłonie, zaskakująco przypominając podekscytowane dziecko.
- Harry, możemy zmienić wszystko.
Bank Gringotta nie wyglądał inaczej w latach czterdziestych.
Na Ulicy Pokątnej brakowało sklepów, które Harry znał za swojego życia, ale ruch i harmider pozostał taki sam. Patrząc na spieszących się rodziców z dziećmi, zapewne większość tłumu stanowili uczniowie Hogwartu, robiący zakupy na ostatnią chwilę. Harry podejrzewał, że niedługo on sam dołączy do tego całego chaosu.
- Jesteś pewien, że nam się uda? Goblinów nie da się zwyczajnie oszukać - powiedział, patrząc pytająco na swojego towarzysza.
Śmierć nawet nie zwolnił, pewnym krokiem zmierzając do Gringotta.
- Jestem Władcą Życia, Harry. Lekka zmiana w twoim statusie rodzinnym to nic wielkiego. Poza tym - dodał, zatrzymując się przy potężnych drzwiach banku - dziedzictwo Peverellów od dawna czeka na godnego czarodzieja. Nie mam pojęcia, dlaczego Potterowie wyrzekli się tej części krwi.
Harry zmarszczył brwi.
- Ale mówienie, że moja matka jest jakimś zaginionym potomkiem wymarłego rodu nie jest przesadą? A James Potter to tylko czarodziej z mugolskiej rodziny, o bardzo znanym nazwisku. Naprawdę jesteś w stanie to zrobić?
- Udam, że nie słyszałem tego obraźliwego pytania.
Chłopak tylko przewrócił oczami, słysząc urażony ton towarzysza. Jednak coś do końca mu nie pasowało.
- Skoro zgodziłeś się zostać moim magicznym opiekunem, to jak mam się do ciebie zwracać? Chyba nie chcemy, żeby wszyscy wokół słyszeli, jak zwracam się do ciebie per "Śmierć".
- Mów mi Mort.
- Oryginalnie.
- Na Merlina, Potter, panuj nad sarkazmem.
Test krwi był niezwykle prosty. Ot podstawiają ci pod nos pustą kartkę pergaminu, dają szpilkę i patrzą z niecierpliwością. Wyznaczony im goblin o imieniu Sloan nie wyglądał na specjalnie przekonanego tym, że Harry podaje się za głowę rodu Peverellów. Chłopak zastanawiał się jak często zdarzało im się słyszeć, że ktoś podaje się za kogoś ze szlachetnych rodzin czystej krwi. Kiedy Harry przyłożył krwawiący kciuk do pergaminu, ten od razu wypełnił się listą nazwisk, których nawet nie zdążył przeczytać. Sloan wyrwał mu kartkę sprzed nosa, bacznie śledząc wyniki.
Harry starał się powstrzymać od śmiechu, kiedy brwi goblina niemal zniknęły w fałdach skóry. Sloan odchrząknął i zapytał:
- Panie Potter, czy jest pan pewien, że chce pan zatrzymać nazwisko ojca? - Niedowierzanie próbował schować pod tonem profesjonalizmu, ale najwyraźniej było ono zbyt wielkie. Harry tylko uśmiechnął się uprzejmie.
Siedem podpisów, dwa kolejne odciski kciuka i jedna jazda wózkiem później, Harry wychodził z Banku z sakiewką pełną galeonów i plikiem papierów. Miał się na nich znajdować spis posiadłości, stan skarbca i wszystkie nazwiska rodowe, z których powinien być dumny. Przyprawiało go to o zawrót głowy.
Odwrócił się do Morta.
- Zakupy?
- Dobra, podsumujmy. Mam siedemnaście lat, bo, jak mówiłeś, w takim byłem wieku, kiedy posiadałem wszystkie trzy Insygnie?
- Zgadza się. - Mort nawet nie oderwał wzroku z Proroka Codziennego, spokojnie popijając herbatę.
- I nadal mogę być w ich posiadaniu, nawet jeśli w tym, jak wspomniałeś, alternatywnym świecie istnieją ich odpowiedniki?
Mężczyzna tylko mruknął.
- Ale mogę nadal używać swojej różdżki, prawda? No tak, mam ją tutaj ze sobą, nie patrz tak na mnie… Czy moje istnienie nie spowoduje jakiegoś paradoksu? Co będzie z tym Harrym Potterem?
- Będzie miał lepsze dzieciństwo do ciebie, to raczej pewne. I więcej kultury.
- Jeśli, i tylko jeśli, uda mi się nawrócić Voldemorta siłą przyjaźni? - zapytał z niedowierzaniem Harry.
- Toma, Harry, Toma. To jeszcze nie jest Voldemort, jakiego znasz ze swojego czasu. Może się nim stać i na pewno już o tym myśli, ale jeszcze nie uczynił żadnych kroków w tym kierunku. - Mort westchnął, przewracając kartkę. Harry słyszał, jak mamrocze coś pod nosem. - Dział z żartami był zabawniejszy w siedemnastym stuleciu.
- Jak mam przekonać Dippeta, że powinien mnie przyjąć na szósty rok razem z Vol… - tu Mort rzucił mu krzywe spojrzenie - … z Tomem? - zakończył z naciskiem.
W odpowiedzi otrzymał tylko wzruszenie ramion.
- Opowiedz swoją prawdziwą historię, tylko zmień parę faktów. Rodzice zabici przez Grindelwalda. Wychowywany przez rodzinę ojca, która nienawidziła magii. W wieku jedenastu lat uratowany przez niezwykle potężnego i przystojnego krewnego, który od tamtej pory nauczał cię podczas wielu wypraw. - Nawet nie zwrócił uwagi na podniesioną brew Harry'ego, jakby przed chwilą nie snuł komplementów pod własnym imieniem. - A teraz stwierdziliśmy, że chcesz zakończyć swoją edukację w prestiżowej szkole w gronie rówieśników. Zaliczyć Owutemy i iść dalej w świat w poszukiwaniu sensu życia.
- Wow, twoja praca naprawdę musi być nudna.
Harry nie mógł uwierzyć jak łatwo było dostać się do Hogwartu, zważając na okoliczności, nieważne jak bardzo poprzekręcane przez Morta. Dippet, obecny dyrektor szkoły, odpowiedział na list już następnego dnia, gorąco zapraszając młodego czarodzieja pod swoje skrzydła. Harry został poinformowany, że po przyjeździe do Hogwartu ma iść w ślady pierwszorocznych uczniów i zostać przydzielony do jednego z domów. Jazda łódką sama w sobie była przeżyciem, nie wspominając o wgapionych w niego jedenastolatków. Z uśmiechem wpatrywał się w ogromny zamek, czując się jakby sam po raz pierwszy przepływał jezioro w stronę miejsca, które zawsze było dla niego domem.
Westchnął tęsknie, wspominając swoje dawne lata spędzone w obrębach Hogwartu. Kiedy opuścił szkołę i został Aurorem zawsze miał ochotę wrócić i znowu przemieszczać korytarze zamku, poznawać tajemnice, których nikt nigdy nie odkrył. To też z czasem uczynił, kiedy wiek zaczął odznaczać swoje piętno na jego ciele. Prawie dwadzieścia lat nauczania Obrony i wiecznego użerania się z uczniami i ciągłe sprawdzanie prac domowych. Mógłby nazwać to swoim najlepszym okresem życia.
Pogrążony w myślach nawet nie zauważył, kiedy dopłynęli do brzegu i przywitał ich czekający tam profesor. Harry starał się ukryć swoje zaskoczenie na widok Dumbledora, wyglądającego na znacznie młodszego niż go pamiętał. Kasztanowa długa broda i włosy z pewnością odejmowały mu lat, chociaż dobrze było wiedzieć, że jego ekstrawagancki styl istniał na długo przed jego czasem.
- Witam was wszystkich w Hogwarcie, Szkole Magii i Czarodziejstwa - przywitał ich życzliwie, uśmiechając się do wystraszonych pierwszorocznych. - Nazywam się profesor Albus Dumbledore. Proszę za mną.
Ruszyli żwawo po schodach prowadzących do wejścia. Cały zamek zdawał się pulsować magią bardziej niż zwykle. Harry jednym uchem słuchał wyjaśnień Dumbledore'a na temat ceremonii przydziału i czterech Domach Hogwartu. Już wcześniej uzgodnił ze Śmiercią, że najlepiej będzie zapewnić sobie miejsce w Slytherinie, jak najbliżej Riddle'a. Początkowo nie był przekonany, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że zdradza swoje gryfońskie korzenie. Chociaż z pewnością bardziej pochodziło to z dawnych lat pełnych uprzedzeń. Dom jak Dom, nie mogą różnić się aż tak drastycznie, poza tym wątpił, by Riddle poświęciłby mu swoją uwagę, gdyby był w Gryffindorze. Teraz wystarczyło przekonać Tiarę Przydziału, by wrzuciła go między węże.
Wielka Sala była wypełniona uczniami. Wszędzie roznosił się dźwięk wesołych rozmów, kiedy wszyscy rozpowiadali o swoim czasie wakacyjnym. Jednak wszystko to przycichło, kiedy Dumbledore i Harry wkroczyli do środka ze stadem pierwszorocznych. Harry czuł na swojej postaci dużo zainteresowanych spojrzeń i nie mógł się pozbyć uczucia deja vu. Ponownie, bez własnych chęci, znalazł się na językach uczniów. Nie sądził, że aż tak rzadko przyjmowano starszych studentów, żeby stać się chwilową sensacją.
Ustawili ich w rzędzie przed stołem nauczycielskim. Harry splótł ręce za plecami i zaczął kiwać się na piętach. Teraz nadszedł czas na przekonanie Tiary, by przydzieliła go do Slytherinu. A skoro za pierwszym razem miał do tego predyspozycje, wystarczy siedzieć cicho i zgodzić się przyjąć do Ślizgonów. Ukradkiem zaczął rozglądać się po Wielkiej Sali. Wszystkie cztery stoły były oświetlone wiszącymi w powietrzu świecami, między studentami od czasu do czasu pojawiały się duchy, a sami uczniowie skupieni byli na pierwszorocznych i Harrym. Chłopak starał się ignorować zainteresowane spojrzenia najbliżej siedzących osób, mając nieprzyjemne uczucie, że stół Slytherinu wyjątkowo bacznie śledzi jego ruchy.
Potrząsnął głową. Po prostu ogarnia go paranoja.
Dźwięk oklasków wyrwał go z rozmyśleń. Najwyraźniej Tiara zakończyła tegoroczną piosenkę i była gotowa do rozpoczęcia Ceremonii Przydziału. Harry uśmiechnął się pod nosem, niemal słysząc głos Hermiony besztającej go za to, że jak zwykle błądzi gdzieś myślami, zamiast uważać.
Teraz wystąpił Dumbledore, trzymający w dłoni zwój pergaminu, i oznajmił wesoło:
- Kiedy wyczytam nazwisko i imię, proszę podejść nałożyć tiarę i usiąść na stołku.
Harry niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. Wokół niego raz po raz rozlegały się powitalne brawa przy różnych stołach, a on czuł narastający stres. Modlił się, żeby Tiara nie objaśniła wszem i wobec, że pan Harry Potter oszukuje system i niech ktoś wyśle sowę po Aurorów, bo mamy tutaj jawne złamanie praw natury…
- Potter, Harry!
Przełknął nerwowo ślinę i w miarę pewnym krokiem ruszył w stronę podium. Dumbledore mrugnął do niego zachęcająco, na co odpowiedział bardziej skrzywieniem, niż uśmiechem. Usiadł na stołku i wpatrzony w zaciekawione twarze uczniów, włożył tiarę na głowę. Tym razem nie przesłoniła mu oczu i nadal widział całą Wielką Salę.
- No, no, no - usłyszał w uchu znajomy głosik. - Kogo my tu mamy? Harry Potter, Chłopiec Który Przeżył, Wybraniec i Klęska Czarnego Pana?
- No hej - odpowiedział niepewnie. - Zastanawiałem się, czy…
Tiara nie dała mu skończyć.
- Taaaak, widzę tu niezwykłe pokłady mocy i odwagi, zapewne wynik wielu lat doświadczenia - szeptała dalej, nie zwracając uwagi na jego próby rozmowy. - A jeszcze nazywają cię Panem Śmierci? Muszę powiedzieć, panie Potter, że rzadko zjawiają się takie osobistości. Niezwykle śmiałe plany na przyszłość. Wybór jest niezwykle prosty. Raz Gryfon, na zawsze Gryfon…
- Slytherin! - przerwał jej gwałtownie. - Proszę, umieść mnie w Slytherinie! To naprawdę bardzo ważne - dodał niemal błagalnie.
- Hmm, tak, widzę potencjał, duże pokłady ambicji i chęć bycia kimś wielkim. Ale nie sądzę, żebym pomylił się i tym razem, mówiąc...
- GRYFFINDOR!
Harry miał ochotę spalić kawałek starego materiału. Zanim zdążył ją ściągnąć, usłyszał jej cichy chichot, co tylko utwierdziło go w chęci zniszczenia.
Pospiesznym krokiem ruszył w stronę swojego starego stołu, zauważając grupę starszych studentów machających w jego kierunku. Nie mając ochoty na rozmowę z pierwszakami, dosiadł się do, jak podejrzewał, swoich rówieśników.
Tak jakby rówieśników. Inaczej musiałby przysiąść się do Dumbledore'a.
Przywitał go rudy chłopak z szerokim uśmiechem na ustach.
- Witaj w Griffindorze, Harry! - Wyciągnął w jego kierunku dłoń. - Nazywam się Septimus Weasley i też jestem na szóstym roku.
Harry'emu zebrało się na śmiech. I mów tutaj o zbieżnościach losu.
- Miło mi - odpowiedział, ściskając dłoń.
Septimus przedstawił resztę towarzystwa.
- Ten szanowny jegomość to Charles Prewett, a obok niego Algie Longbottom. Będziemy razem dzielić pokój - dodał Septimus, nadal uśmiechając się zachęcająco.
Przywitali się i wymienili uprzejmości. Charles był barczystym chłopakiem, ale o miłym uśmiechu. Kasztanowe włosy miał upięte na karku, a jasne oczy błyszczały humorem. Algie postawą bardziej przypominał Harry'ego; był szczupły i raczej niższy od rówieśników. Włosy koloru zboża wyglądały, jakby nigdy nie widziały grzebienia. Obaj sprawiali dość przyjazne wrażenie.
- Więc, Harry. Jak to się stało, że tak późno zaszczycasz Hogwart swoją osobą? - zapytał Algie. Harry zauważył, że kilku uczniów przysłuchuje im się z ciekawością.
- Mój opiekun, Mort, uważał, że zajmie się mną do czasu, aż osiągnę pełnoletność. Jest wojna i nie chciał ryzykować, nawet jeśli Hogwart to jedno z bezpieczniejszych miejsc na świecie - wyjaśnił, przypominając sobie historię, jaką razem ustalił ze Śmiercią. - Dużo podróżowaliśmy z dala od Europy, żeby uniknąć jak najwięcej konfliktów.
- Wow, super! - skomentował zachwycony Septimus. - Pewnie widziałeś sporo świata?
Harry uśmiechnął się i skinął głową, trochę skrępowany poświęconą mu uwagą.
- Mówiłeś, że to twój opiekun. Co z twoją rodziną? Należysz do tych Potterów?
- Nie, nie. Mój ojciec był czarodziejem mugolskiego pochodzenia, to matka była czystej krwi czarownicą. Ale wojna sięgnęła też do nas i... - westchnął, nawet nie musząc udawać smutku. - Od małego wychowywałem się u mugolskich stryjów, aż pojawił się Mort i zaczął mnie osobiście nauczać.
Nastała napięta cisza. Chłopcy bez słowa pokiwali głowami, doskonale rozumiejąc stratę rodziny i ciężki temat wiszącej nad wszystkimi wojny. Atmosfera trochę spochmurniała, gdzie każdy chciał znaleźć jakąś taktowną zmianę tematu. Milczeli do czasu zakończenia Przydziału.
Dyrektor Dippet wstał i oznajmił:
- Witajcie w nowym roku szkolnym w Hogwarcie! Mam nadzieję, że każdy z was zgłębi tajniki wiedzy i poszerzy swoje horyzonty. A teraz, czas na ucztę!
Dobry humor wrócił, kiedy stoły ugięły się pod ciężarem jedzenia. Harry nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo był głodny. Czuł, jak stres całego dnia powoli z niego spływa, nawet jeśli nie wszystko poszło po jego myśli. Bycie w Gryffindorze trochę komplikuje jego plan podejścia Riddle'a z zaskoczenia, ale nic nie odstraszy prawdziwie upartej osoby. A Harry zawsze był znany ze swojego uporu.
Tematy zeszły na relacje między domami.
- W tym roku musimy uciąć nosa Ślizgonom. Kiedy w zeszłym roku wygrali Puchar Domów myślałem, że podejdę i własnoręcznie zetrę Rosierowi ten parszywy uśmieszek. - Algie westchnął ciężko, zawzięcie dźgając widelcem swój stek.
- Rozumiem, że nie macie dobrych kontaktów ze Slytherinem? - zapytał Harry.
- My nie mamy kontaktów, tu trwa szkolna wojna nienawiści! Powinieneś się cieszyć, Harry, że przed sobą masz tylko dwa lata tortur i dzielonych lekcji. - Septimus szturchnął go przy tym, pokazując że nie mówi całkiem poważnie. - Między Slytherinem a Griffindorem nigdy nie było przyjaźni.
Harry zanucił pod nosem, wzrokiem śledząc stół Slytherinu, a przynajmniej tyle, ile widział go zza głów Krukonów.
- Będę pierwszym w tym roku, który za najlepszego przyjaciela będzie miał Ślizgona - powiedział stanowczo, nie zwracając uwagi na zaskoczone twarze chłopaków. Kiedy Harry znalazł to, czego szukał, wskazał wyraźnie swojego "wybrańca". - On. To on będzie moim przyjacielem.
Charles i Algie odwrócili się w kierunku, który wskazywał, kiedy Septimus wyraźnie śledził drogę jego palca. Zakrztusił się powietrzem, wyraźnie przerażony.
- Riddle? Chcesz się zaprzyjaźnić z Tomem Riddle?
Młodzieniec tylko wzruszył ramionami, niezbyt przejęty poruszeniem, jakie wywołał.
- Wygląda na całkiem miłego. W czym problem?
- No tak, Riddle nie jest taki zły… ale Harry, dlaczego akurat on? Ze wszystkich Ślizgonów musiałeś wybrać największego z nich wszystkich?
W odpowiedzi otrzymał tylko nucenie pod nosem. Harry nadal nie spuszczał wzroku ze swojego celu, nie mogąc się nadziwić jak ktoś pokroju Riddla mógł zmienić się w Voldemorta. Jeśli kiedykolwiek kusiłoby go stworzenie własnych horkruksów, to wystarczyłoby pomyślenie o tej drastycznej przemianie i już wybiłby to sobie z głowy. Przystojny Tom Riddle i przyprawiający o dreszcze Lord Voldemort.
Riddle, jakby wyczuwając na sobie czyjś wzrok, przebiegł spojrzeniem po sali, aż jego oczy spotkały się z Harrym. Obaj zamarli, jakby na moment zatrzymał się czas. Potem Harry spanikował, uśmiechnął się szeroko i puścił do niego oko. Mógłby przysiąc, że nawet z tej odległości wyraźnie zauważył wyraz zaskoczenia na twarzy Riddle'a. Czując, że wyczerpał całą swoją Gryfońską odwagę na jeden wieczór i nie chcąc być kadavrowany na oczach całej Wielkiej Sali, odwrócił wzrok w stronę Septimusa.
Szok mieszający się z lekkim podziwem na twarzy Weasley'a wystarczył, by wrócił mu dobry humor. Zaśmiał się, zbierając więcej tarty melasowej na swój talerz, wmawiając sobie przy tym, że nie czuje na sobie podejrzliwego wzroku pewnego Ślizgona.
- Nie wiem, czy mam pogratulować ci odwagi, czy martwić się o twoje zdrowie psychiczne - skomentował Charles, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Idź w oba kierunki, sam nie jestem pewien.
Może udziela mu się szaleństwo związane z wiekiem.
Harry nie spodziewał się, że będzie cieszyć się z zajęć. Już zdążył zapomnieć, jak wielką przyjemność sprawiało mu uczenie się w Hogwarcie. Teraz wróciła ze zdwojoną siłą, niemal wprawiając w zażenowanie samego Harry'ego. To Hermiona zawsze była typem gąbki chłonącej informacje, ale chęć wiedzy chłopaka nie była przez to mniejsza. Tylko bardziej przystosowana do jego zainteresowań. Poza tym, ciekawiło go jak bardzo różniło się nauczanie w Hogwarcie pięćdziesiąt lat temu.
Na szóstym roku niemalże wszystkie klasy były łączone z innymi domami. Zielarstwo i Historię Maggi dzielili z Hufflepuffem, Zaklęcia i Opiekę z Ravenclaw, Obronę i Transmutację ze Slytherinem. Astronomia i Eliksiry, ze względu na niewielką liczbę uczniów, którzy zdali Sumy na wymagany poziom, były dzielone ze wszystkimi domami. Szkoda, że taka pomysłowa interakcja domów istnieje dopiero po piątym roku. Może zmieniłoby to relację między uczniami.
Najbardziej wyczekiwanym przez niego była Obrona. Pierwsze zajęcia, jakie będzie miał ze Slytherinem i pierwsza okazja, by zacząć bezceremonialnie wwiercać się w życie Riddle'a. Z wiadomości Morta wynikało, że jeszcze nie znalazł Komnaty Tajemnic, a co za tym idzie, nie stworzył horkruksa. Harry podejrzewał, że zaprzyjaźnienie się z Tomem będzie graniczyć z cudem, ale gdzieś pod tą skorupą przyszłego Czarnego Pana kryje się porzucone i spragnione uwagi dziecko. Co sam Harry rozumiał aż za dobrze. Z pewnością był to jeden z powodów, dla których w ogóle zgodził się na te całe szaleństwo. I ciekawość, kim byłby Tom Riddle, gdyby nie zaczął podążać w złym kierunku.
Zaklęcia z Ravenclaw przebiegły na ciągłym przypominaniu, że dopiero zakończyli najprostszy etap swojej edukacji, a przed nimi w niedalekiej przyszłości czekają owutemy. Profesor Girthworth była czarownicą w średnim wieku i sprawiała przyjacielskie wrażenie. Harry od razu ją polubił, nawet jeśli na początku zajęć kazała mu zaprezentować wszystkie zaklęcia, które po kolei mu podawała. Pochwaliła jego szybkie reakcje i możliwość rzucania zaklęć niewerbalnie, co zrobiło największe wrażenie w klasie. Po tej prezentacji, dała wszystkim do zrozumienia, że od tej pory będą starać się używać magii bez zaklęć i - jeśli ktoś będzie wydawał się gotów - bez różdżek. Harry w duszy ucieszył się, że miał ponad siedemdziesiąt lat przewagi nad resztą uczniów, nawet jeśli nie miał zamiaru się tym chwalić, ani poprzestać na laurach. Zawsze można się czegoś nauczyć, albo udoskonalić swoje umiejętności.
W trakcie ćwiczeń z zaklęciem aguamenti Algie pochylił się w jego kierunku i zapytał półgębkiem:
- Potrafisz? Czarować bez użycia różdżki?
Harry wzruszył ramionami i odłożył różdżkę. Wskazał palcem na puchar, który od kilku minut na zmianę wypełniali wodą. Machnął dłonią, w myślach wyraźnie wypowiadając formułę zaklęcia. Algie westchnął z zachwytu, kiedy zobaczył napełniony puchar. Poklepał Harry'ego po ramieniu i stwierdził:
- Ten twój opiekun musiał być świetnym nauczycielem. Widziałem tylko kilka osób, które potrafią czarować bez różdżki - westchnął z tęsknym spojrzeniem.
- Mogę ci pomóc z niewerbalnymi, a potem zobaczymy jak to będzie z tym brakiem różdżki - zaoferował z uśmiechem. Chłopak aż podskoczył z ekscytacji.
- Naprawdę tak zrobisz, Harry? Na Merlina, jesteś najlepszym...
- Panie Potter, panie Longbottom. Proszę skupić się na zajęciach - ostro przerwał im głos profesor Girthworth. Podskoczyli, złapani na gorącym uczynku. Kilka osób zachichotało, a Septimus popatrzył na nich z dezaprobatą. Przez resztę zajęć pracowali w milczeniu, od czasu do czasu posyłając sobie znaczące spojrzenia.
Żwawym krokiem schodził po schodach w kierunku klasy z Obroną Przed Czarną Magią. Od Charlsa słyszał, że nauczająca jej profesor Merrythought jest niezwykle surową osobistością i nienawidzi spóźnień. Poza tym, pierwsze zajęcia zazwyczaj oznaczały powtórkę w formie pojedynku między uczniami, czego Harry nie chciał przegapić, czy zostać wykluczony za spóźnialstwo. Zachciało mu się sprawdzania damskiej toalety na drugim piętrze i upewniania się, że nadal funkcjonuje i nie zamieszkuje jej duch trzynastolatki.
Z lekkim sercem i w bardzo dobrym humorze, powstrzymywał się od nucenia pod nosem. Wystarczyło, że już kilka osób obrzuciło go dziwnym spojrzeniem. Najwyraźniej nie wszystkim udzielało się jego poczucie humoru. Nie zwracał na to uwagi, miał węża do złapania.
Przed klasą stał jakiś uczeń Slytherinu, najwyraźniej zastanawiając się nad wejściem do środka. Harry przystanął za nim i, wzruszając do siebie ramionami, poklepał chłopaka po ramieniu. Ślizgon odwrócił się gwałtownie, jakby nie spodziewał się zostać zaczepionym przez drugą osobę. Kiedy Harry przyjrzał się jego twarzy, niemal zakrztusił się powietrzem.
Przed sobą miał młodszą wersję Syriusza Blacka. Wyglądał niemal identycznie jak jego ojciec chrzestny, z tą różnicą, że chłopak miał krótsze włosy i ciemne oczy. I bardziej niezadowolony wyraz twarzy.
Harry odchrząknął, zdając sobie sprawę, że nie odzywał się przez dłuższy czas.
- Mogę ci w czymś pomóc? - zapytał uprzejmie, uśmiechając się zachęcająco.
Black, bo na pewno był to jakiś przodek Syriusza, wzruszył ramionami.
- Chciałem porozmawiać z bratem, ale… - urwał, znowu wzruszając ramionami. Nieufnym wzrokiem obrzucił czerwone szaty Harry'ego, jakby uczyniły mu jakąś krzywdę.
- Jak nazywa się twój brat? Będę miał z nim zajęcia, mogę mu przekazać, że na niego czekasz? - zaproponował, udając, że nie odczuwa wyraźnej wrogości od Ślizgona.
Chłopak tylko wydął wargi i pokręcił głową.
- Nie, i tak zaraz spóźnię się na zajęcia.
I odszedł, nawet się nie żegnając.
Harry, starając się nie brać tego do siebie, wszedł do klasy. Na szczęście nie zobaczył profesor Merrythought, więc spokojnie zlustrował salę w poszukiwaniu pustych miejsc. Nie wierząc we własne szczęście, zignorował wolne ławki koło innych Gryfonów i usiadł na prawo od Riddle'a. Na swoich plecach niemal czuł niedowierzające spojrzenia i Gryffindoru i Slytherinu. Odwrócił się w stronę swojego sąsiada.
Tom Riddle obserwował go z chłodną ciekawością, jakby zastanawiał się ile będzie miał z niego pożytku i czy w ogóle jest wart rozpoczęcia rozmowy. Uśmiechał się uprzejmie, ale jego oczy pozostały niewzruszone. Harry nie miał wątpliwości, że Riddle był osobą, która oplotła sobie całą szkołę wokół palca. Zaoferował mu dłoń na przywitanie.
- Harry Potter.
Chłopak wyglądał, jakby miał do czynienia z dość interesującym robakiem. Z takim, któremu można się poprzyglądać i ocenić sposób funkcjonowania, ale nadal będzie to tylko robak. Uprzejmość i fasada, jaką dla siebie stworzył nie pozwoliły, by okazał brak kultury. Uścisnął mu dłoń, używając przy tym niepotrzebnie więcej siły. Jakby ustanawiał swoje miejsce w społeczeństwie.
- Tom Riddle. - Głos miał przyjemny, choć było w nim czuć chłód. Harry nie dał się zrazić.
- Słyszałem, że macie tutaj swoją własną praktykę pojedynków? - Na potwierdzające skinięcie głowy, uśmiechnął się lekko. - Zostaniesz moim partnerem?
- HARRY!
Głos Septimusa był na tyle donośny i niespodziewany, że wszyscy odwrócili się w kierunku chłopaka. Zarumienił się, wiedząc zaciekawionych uczniów, ale nadal patrzył z niedowierzaniem w stronę Harry'ego. Już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwało mu pojawienie się nauczycielki.
- Panie Weasley, proszę się opanować i wrócić na swoje miejsce.
Profesor Merrythought wyglądała na kogoś, kto nie przyjmuje do wiadomości żadnych wymówek i od razu rzuca cię między lwy. Miała krótkie, niemal białe włosy, a twarz znaczyło kilka blizn, świadczących o niejednej potyczce. Harry podejrzewał, że jej przeciwnicy skończyli znacznie gorzej. Kobieta zatrzymała się na przodzie sali, ogarniając ich testującym spojrzeniem.
- Wszyscy proszę wstać i zająć miejsce na końcu sali. - Szuranie krzeseł i odgłos pospiesznych kroków wypełniły pomieszczenie. Kiedy ostatnia osoba stanęła pod ścianą, Merrythought machnęła różdżką i wszystkie ławki ustawiły się za jej plecami, zostawiając sporą pustą przestrzeń na środku sali. - Proszę dobrać się w pary. Pojedynek kończy się unieszkodliwieniem drugiej osoby. Dziesięć punktów dla zwycięzcy. Wykonać.
Na raz rozległy się głosy, kiedy każdy zaczął nawoływać do swoich przeciwników. Nikt nie dobierał pary z tego samego domu. Harry uznał to za całkiem dobre spożytkowanie konfliktu między uczniami. Mogli rzucać w siebie najgorszymi zaklęciami, a na koniec dostać za to punkty, nie szlaban. A nikt nie chciał przegrać.
Ktoś dotknął go w przedramię, starając się zwrócić na siebie uwagę. Harry odwrócił się i zobaczył Riddle'a, który wpatrywał się w niego wyczekująco.
- Obiecałeś mi pojedynek - powiedział, znowu uśmiechając się w ten chłodny sposób.
Harry pokiwał głową i obaj zajęli swoje pozycje. Riddle ani razu nie spuszczał z niego wzroku, jakby spodziewał się ataku z zaskoczenia. Ponieśli różdżki i zanim wykonali jakikolwiek inny ruch, obok śmignął jasny promień zaklęcia, rozbijając stos równo ułożonych ławek. Wszyscy w sali zamarli, obserwując powoli spadające przedmioty.
Profesor Merrythought westchnęła z niecierpliwością.
- Proszę pamiętać o założeniu zaklęcia obronnego na miejsce pojedynku z partnerem. Brak punktów, jeśli ktoś pokona przeciwnika innej pary.
Wszyscy pośpieszne rzucili osłony, nie chcąc stracić możliwości na domową zemstę. Harry przekrzywieniem głowy zapytał Riddle'a kto ma czynić honory. Ten tylko westchnął, machnął różdżką z cichym protego maxima.
Wbrew wszystkiemu, Harry czuł lekkie zdenerwowanie. Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek przyjdzie mu walczyć z Voldemortem, nie ważne z jakiej pochodził ery. Wiedział, że Riddle jest potężny, nawet bez użycia czarnej magii. Nie mógł też zapomnieć, że ma przed sobą geniusza, kogoś, kto mógłby zostać najpotężniejszym czarodziejem tego stulecia, nawet bez zmieniania się w wężową szkaradę. Podnieśli różdżki i ukłonili się lekko: żaden nie chciał zerwać kontaktu wzrokowego.
- Rictusempra!
Uskoczył przed promieniem, mimowolnie uśmiechając się na myśl o Czarnym Panu rzucającym zaklęcie łaskoczące. W odpowiedzi wypuścił obscuro, które odbiło się od przywołanej tarczy. Przez kilka chwil wymieniali się prostszymi zaklęciami, nie chcąc od razu odkrywać wszystkich kart. Zapewne trwałoby to dłużej, gdyby nie ostre upomnienie od profesor Merrythought.
- Panowie, nie jesteśmy na pierwszym roku. Panie Riddle, proszę przestać dawać nowemu studentowi fory.
W odpowiedzi młodzieniec posłał w stronę Harry'ego błyskawiczne sillencio, uciszając go całkowicie. Harry tylko wzruszył ramionami, równie szybko odpowiadając niewerbalnym zaklęciem pełnego porażenia ciała, które tylko zostało odbite.
Riddle zmrużył oczy, najwyraźniej nie spodziewając się dalszych oporów. Harry, czując nagły przypływ odwagi, powtórzył to, co zrobił wczoraj. Puścił oczko, od razu przywołując zaklęcie tarczy. Klątwa odbiła się, nie robiąc mu krzywdy, a chłopak zaśmiał się bezgłośnie na widok zimnej wściekłości przebijającej się przez maskę Riddle'a. Najwyraźniej nie lubił, kiedy ktoś z niego żartował.
Pojedynek dopiero teraz zaczął się na dobre. Riddle zaczął rzucać zaklęcia niewerbalnie, najwyraźniej nie chcąc dać mu przewagi i pokazać przy tym, że też jest do tego zdolny. Klątwy zaczęły śmigać z rosnącą szybkością, odbijając się od tarcz, bądź zaklęcia obronnego, które ich otaczało. Tak byli zajęci swoim pojedynkiem, że nawet nie zauważyli ich rosnącej publiczności. Uczniowie, którzy albo skończyli, albo przerwali pojedynek, zrobili im więcej miejsca, oglądając z podziwem mieszanym z zazdrością. Nawet profesor Merrythought zdawała się być pełna aprobaty.
Zapewne trwałoby to znacznie dłużej, gdyby rzucone przez Riddle'a diffindo nie trafiło Harry'ego w nadgarstek, rozcinając skórę. Syknął, zaskoczony bólem i to wystarczyło, by Riddle rzucił w jego kierunku silne zaklęcie rozbrajające. Harry czuł, jak różdżka wyślizguje mu się z dłoni i obserwował jej lot do czekających palców przeciwnika. Skrzywił się, obserwując zwycięski uśmieszek na twarzy Riddle'a i słysząc oklaski i gwizdy reszty klasy.
Oczy młodzieńca rozszerzyły się z zaskoczenia, kiedy Harry wycelował w jego kierunku dłonią. Siła kinetyczna zaklęcia wyrzuciła go w tył i z jękiem wylądował na plecach. Klasa ucichła, kiedy Harry spokojnym krokiem podszedł do chłopaka i podniósł leżące obok niego różdżki. Zakończył nadal działające zaklęcie uciszające machnięciem ręki i odchrząknął cicho. Przeniósł wzrok na nadal zaskoczoną twarz Riddle'a i zaoferował nieśmiało dłoń.
- Wygrałem.
Riddle z wyraźną niechęcią zaakceptował pomoc i podniósł się na nogi. Przyjął zaoferowaną różdżkę i skinął głową, jakby w podziękowaniu. Harry uśmiechnął się i klepnął chłopaka w ramię.
- To był świetny pojedynek, Riddle. Mam nadzieję, że kiedyś to powtórzymy. - Nie zwracając uwagi na mordercze spojrzenie chłopaka, klepnął go jeszcze raz, tym razem mocniej. - Wiesz co? Myślę, że to świetny początek dobrej przyjaźni, Tom.
Jeśli wzrok mógłby zabijać, to nawet bycie Panem Śmierci by mu nie pomogło.
Nie spodziewał się tak szybkiego spotkania z mini-Syriuszem. Zbliżała się pora obiadowa i wszyscy kierowali swoje kroki w stronę Wielkiej Sali. Harry jednym uchem słuchał ożywionej rozmowy Charlesa i Septimusa, którzy nadal rozprawiali o pojedynku z zajęć Obrony. Najwyraźniej na wszystkich zrobił bardzo dobre wrażenie, zważywszy na fakt, że Tom był najlepszym uczniem w szkole. Uśmiechnął się sam do siebie, wspominając szczere zaskoczenie na twarzy chłopaka.
Z błogich myśli wyrwało go przekleństwo i głośne chichoty. Mini-Syriusz pospiesznie zbierał rozrzuconą zawartość swojej torby, której najwyraźniej pękł pasek. Kilku młodszych Gryfonów wyraźnie chowało złośliwe uśmiechy za dłońmi, obserwując zmagania chłopaka.
Harry rzucił im gniewne spojrzenie, na co zrobili niewinne miny. Podszedł do wyraźnie zażenowanego Ślizgona i pomógł mu w podnoszeniu rzeczy.
- Nie potrzebuję twojej gryfońskiej litości, Potter - warknął chłopak, wyrywając mu z dłoni poplamione atramentem zwoje pergaminu. Harry, nie zważając na jego zachowanie, wyciągnął dłoń po resztę przedmiotów.
Mini-Syriusz milczał, obserwując go nieufnie. Po chwili dołączył się do zbierania książek, nie przerywając milczenia. Uwinęli się dość szybko i obaj patrzyli na zaplamioną zawartość torby. Harry wyciągnął różdżkę i powiedział:
- Popatrz, jak ja to robię i potem sam spróbuj.
Naprawił pęknięty kałamarz i zaczął wciągać rozlany atrament do różdżki. Po chwili przerwał i wlał to, co zdążył zebrać do słoiczka. Gestem zachęcił Ślizgona do pomocy, na co ten od razu przystąpił do działania. Harry stuknął różdżką w torbę, której pasek od razu wszył się bez śladu pęknięcia. Po chwili zastanowienia, dodał ciche protego horribilis, by chronić przedmiot przed następnymi próbami zniszczenia. Uśmiechnął się do mini-Syriusza, wręczając naprawioną torbę. Ślizgon niepewnie ją przyjął, mówiąc ciche:
- Dzięki.
- Dodałem zaklęcie, tak na przyszłość, gdyby znowu coś takiego miało miejsce - wyjaśnił, rzucając złe spojrzenie w stronę grupki Gryfonów. Wykrzywili się do niego i zaraz odeszli, niepyszni. Harry wzruszył ramionami. - Małe dupki.
Mini-Syriusz zachichotał cicho i zaraz przestał, jakby przerażony swoim zachowaniem. Odchrząknął, widząc rozbawione spojrzenie Harry'ego. Wyciągnął do niego rękę i przedstawił się.
- Alphard Black. - Uścisnęli sobie dłonie. - Jeszcze raz dzięki za pomoc, Potter.
Tylko machnął dłonią.
- Chodź, bo spóźnimy się na obiad. I mów mi Harry.
Po pierwszym dniu nauki Harry miał ochotę położyć się i nie wstawać do końca tygodnia. Zdążył zapomnieć, jak męczące potrafią być zajęcia. Jeszcze miał kilka "wypadków" ze Ślizgonami, którym najwyraźniej nie podobało się, że ktoś pokonał niezwyciężonego Toma Riddle. Jeszcze zrobił to ktoś, kto w ogóle nie istniał w społeczności czarodziejskiej. Dali mu wyraźnie do zrozumienia, co o nim sądzą, przy każdej nadarzającej się chwili sycząc "szlama" na tyle cicho, że tylko Harry był w stanie ich usłyszeć. Ale najbardziej irytował i dziwił ich fakt, że na każdą zaczepkę odpowiadał tylko uśmiechem, albo witał się z nimi głośno.
Harry czuł się z tym niezwykle dobrze, choć było to męczące.
Ciche stukanie o szybę wyrwało go z półsnu. Podniósł wzrok w stronę okna i zobaczył w nim kruka, który wyraźnie patrzył w jego kierunku. Do nogi ptaka przywiązany był list. Podejrzewając, kto mógł wysłać mu pocztę późno wieczorem zamiast rano, podszedł do okna i gestem zaprosił ptaka do środka. Kruk tylko uniósł nóżkę, prezentując czarną kopertę. Zaskrzeczał, jakby zachęcając chłopaka do odebrania wiadomości.
Harry westchnął, kiedy zobaczył swoje imię wypisane podejrzliwie srebrnym atramentem. Nie spodziewał się po Morcie takiego dramatyzmu. List był dość krótki.
Harry,
W kopercie znajdziesz pierścień. Przyszedł wczoraj wraz z listem od Gringotta. Dołączam do niego naszyjnik, żeby nie przyszło Ci do głowy noszenie go na widoku.
Gratulacje, zostałeś oficjalnym Lordem Peverell.
M.
Przechylił kopertę i na jego dłoń spadł złoty sygnet przewieszony przez łańcuszek. Z zainteresowaniem przyjrzał się pierścieniowi i od razu domyślił się, dlaczego Mort ostrzegał go przed noszeniem w widocznym miejscu. Godło przedstawiało symbol Insygniów Śmierci, co podczas wojny z Grindelwaldem mogłoby zostać źle odebrane. Zwłaszcza, że ten lunatyk wszędzie się nim podpisywał. Harry westchnął i przewiesił naszyjnik na swojej szyi, chowając go po koszulę. Miał nieprzyjemne skojarzenie z medalionem Slytherina, choć brakowało opętańczych szeptów uwięzionej w nim duszy. Chociaż tyle dobrego.
Algie wsadził głowę do dormitorium i widząc Harry'ego, zapytał wesoło:
- Masz ochotę na partyjkę szachów przed snem?
Zmartwienia zostały zepchnięte na drugi tor, kiedy Harry przyjął propozycję i dołączył do reszty w pokoju wspólnym.
Harry przeklinał samego siebie na lewo i prawo, kiedy po raz kolejny przekreślał niepotrzebną datę do wypracowania na Historię Magii. Nie wiedział, co go podkusiło do zapisania się na ten przedmiot, skoro przez pięć lat cierpień nie potrafił się nim zainteresować. Teraz wykorzystał swoją wolną godzinę na spędzanie czasu w bibliotece i przeklinanie wszystkich buntów i wojen goblińskich, które powoli zaczynały się ze sobą zlewać.
Zapomniał jak bardzo nienawidził żmudnej pracy domowej.
- Potter.
Do jego stolika podeszło dwóch Ślizgonów, jeden przyjemniejszy od drugiego. Siląc się na spokój, zapytał uprzejmie:
- W czym mogę pomóc?
Skrzywili się z obrzydzeniem.
- Nie uważaj się za jakiegoś ważniaka, Potter - warknął wyższy z chłopaków, patrząc na niego z góry. - To, co odwaliłeś na Obronie nie ujdzie ci na sucho.
- Jak wszyscy inni, brałem udział w normalnych zajęciach. Gdzie, jak już mówiłem wszyscy, mogli przetestować swoje zdolności w pojedynku - wyjaśnił powoli, jakby rozmawiał z małymi dziećmi. Sądząc po twarzach, nie uszło to ich uwadze. - Jeśli macie z tym problem, przedyskutujcie plan programowy z profesor Merrythought.
Zignorował ich wściekłe spojrzenia, wracając do swojego wypracowania. Przywódca goblinów z piątej wojny był prawnukiem tego z trzeciej, więc jeśli powodem były prawa ziemskie, musiał o nie walczyć ze swoim stryjem… trzeciego pokolenia? Harry miał ich wszystkich dosyć, zaczynało to przypominać jakieś czarodziejskie romanse o rodzinach czystej krwi, których tak szczerze nienawidził.
- Potter, nie ignoruj nas! Potter! Potter, ostrzegam cię… incendio!
Pergamin w ułamku sekundy stanął w ogniu. Harry wypuścił go, sycząc z bólu poparzonych palców. Spojrzał z niedowierzaniem na Ślizgonów, którzy teraz wyglądali na niezwykle z siebie zadowolonych.
- Czy wy… właśnie podpaliliście moją pracę domową nad którą spędziłem niemal całą godzinę? - zapytał, z trudem cedząc słowa przez zaciśnięte zęby. Dmuchnął cichym enervate na palce, od razu lecząc poparzenia. - Kim wy w ogóle jesteście, co?
- Nie twój interes, Potter. A teraz…
Harry prychnął, nie pozwalając skończyć zdania.
- Chcę wiedzieć o kim mam wspomnieć kiedy powiem Tomowi, że jego dwaj serdeczni przyjaciele trafili do skrzydła szpitalnego. - Widząc ich niepewne miny, Harry uśmiechnął się groźnie. - A wszystkiego moglibyśmy uniknąć, gdyby nie ucierpiały moje wojny z goblinami.
- Słyszałem, że Rosier i Lestrange trafili dzisiaj do skrzydła szpitalnego.
Tylko mruknął w odpowiedzi, dokładając ostatnie muśnięcia do życiorysu Tobiasza Stalowozębnego. Zadowolony ze skończonej pracy, wysuszył pergamin i schował do torby. Septimus wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Ponoć dostali jakiejś strasznie uciążliwej wysypki i napadów lękowych. Pani Adams nie może znaleźć żadnego przeciwzaklęcia, ponoć nigdy nie słyszała o takich objawach… - tutaj urwał, uważnie wpatrując się w Harry'ego. - Dużo podróżowałeś, prawda? I twój opiekun na pewno nauczył cię czegoś, co nie pojawi się w szkolnym programie.
Harry uśmiechnął się, rzucając koledze rozbawione spojrzenie.
- Nie mam pojęcia co insynuujesz. A jeśli bym coś wiedział, to poinformowałbym cię, że do jutra wszystkie objawy miną, choć na napady lękowe będą musieli łyknąć bardzo obrzydliwą miksturę uspokajającą. Ale jeszcze będą oglądać się przez ramię.
Chłopak przyjął to wyjaśnienie z porozumiewawczym mrugnięciem, wracając do przerwanej lektury. Harry wygodniej usiadł w fotelu, z zadowoleniem obserwując wesoło trzaskający ogień w kominku.
