Oświadczenie: Nie jestem w posiadaniu praw autorskich ani do Harry'ego Pottera, ani do Zmierzchu, ani do Supernaturala, ani do Avengersów, ani do V-Men'ów. Niestety.

Ostrzeżenie: Ta historia będzie zawierać sceny typu slash/lemon. Jeśli komuś to nie pasuje, to od tego jest taki pomocny krzyżyk, który podobno ma moc zbawienia świata, a nawet jeśli nie, to i tak zabierze was daleko od tej historii.

ROZDZIAŁ I

Pierwszy dzień nauki po przerwie zimowej nie zaczął się dobrze ani dla Harry'ego, ani dla nikogo innego. Uczniowie oraz nauczyciele zostali obudzeni ze snu donośnym przesłodzonym głosem Wielkiego Inkwizytora Hogwartu, profesor Dolores Jane Umbridge, nakazującym wszystkim w zamku zebrać się w trybie natychmiastowym w Wielkiej Sali.

Harry, który poprzedniej nocy brał udział w mocno nakrapianej imprezie w pokoju wspólnym Gryfonów, wydanej na cześć pana Weasley'a, wracającego do zdrowia po ukąszeniu przez węża Voldemorta w Departamencie Tajemnic, z trudem zwlekł się z łóżka i poczłapał do łazienki, gdzie w całym opakowaniu wpakował się pod prysznic. Lodowata woda natychmiast ocuciła Zbawcę świata czarodziejów, który nawet nie próbował tłumić wrzasku w odpowiedzi na kontakt zimnej wody ze skórą, jednocześnie podrywając na równe nogi maruderów w dormitorium, którzy próbowali wykraść dla siebie kilka minut cennego snu. Na widok Harry'ego, który wytoczył się z łazienki przemoczony do suchej nitki ale za to jako-tako przytomny, chłopcy stwierdzili, że to doskonały pomysł i już po chwili w Wieży Gryfindoru dało się słyszeć przeciągłe wycie, które mogłoby zawstydzić niejednego wilkołaka.

- Harry, kumplu, obiecaj mi coś. – zaczął niemrawo Ron, wciągając jednocześnie przez głowę typowy dla wszystkich Weasley'ów, Harry'ego oraz Hermiony Granger sweter – w jego przypadku w kolorze brązowo-pomarańczowym z wielkim niebieskim „R" na piersi.

- Co tylko zechcesz. – odpowiedział stłumionym głosem Harry, który właśnie wciskał się w tegoroczny świąteczny prezent od swojego psiego ojca chrzestnego, Syriusza. Mimo, iż Lord Black miał „areszt domowy", Harry dostał na Gwiazdkę całą garderobę, pełną nowiutkich, markowych ubrań – mugolskich i czarodziejskich - na każdą okazję. Włącznie z butami. I biżuterią. I kosmetykami. I gdyby Harry'emu przyszła nagle ochota na przejażdżkę motocyklem lub samochodem, z całą pewnością coś odpowiedniego w tejże garderobie by się znalazło.

- Następnym razem, kiedy bliźniacy zaproponują imprezę w dzień przed zajęciami, …

- Zwiążemy ich i wrzucimy do schowka na miotły? – przerwał mu Harry, wkładając suche skarpetki na stopy. Skarpetki dostał w prezencie od Zgredka, domowego skrzata z niepokojącą wręcz obsesją na punkcie tej właśnie części garderoby. Niedziwne więc było to, iż jedna ze skarpetek była neonowo zielona w złote znicze, a druga złota z neonowo różowymi błyskawicami. Harry po ich otrzymaniu wzruszył tylko ramionami i podarował skrzatowi trzy pary skarpetek, każda w innym kolorze. Wszyscy obecni w tamtej chwili zastanawiali się zaniepokojeni, czy możliwe jest utopienie się we łzach, które wylały się z oczu wielkości piłek do tenisa i strumieniem potoczyły po zielonkawych policzkach uszczęśliwionego skrzata.

- Myślałem raczej o tym, żebyś to mnie związał i wrzucił pod łóżko, ale twój pomysł też nie jest zły. – odparł rudzielec, wzruszając szerokimi ramionami. W ostatnich miesiącach Ron dorobił się imponujących mięśni, na których widok niejedna dziewczyna traciła głowę, chociaż kiedy tożsamość właściciela owych mięśni przebijała się przez zamroczony pożądaniem umysł ofiary, zachwyt drastycznie malał. Dziwne. Ronald w ogóle nie mógł zrozumieć dlaczego.

- Ronald, Harry, jeśli się nie pośpieszymy, Umbridge da nam popalić na następnych zajęciach z Obrony. – dobiegł ich znajomy głos Hermiony. Dziewczyna stała w drzwiach, nie zwracając uwagi na Seamusa, który właśnie w tej chwili półnagi stał na środku pokoju, wciągając spodnie, ani na Neville'a, chowającego się pod kocem, także półnagiego, lecz mającego na tyle skromności, by nie paradować w takim stanie przez przedstawicielką płci pięknej.

- No idziemy przecież. – mruczał pod nosem niewyspany, skacowany Ron. Hermiona się nie powstrzymywała i trzepnęła rudzielca po ramieniu, bo wyżej już nie dosięgła.

- Było tyle nie pić. Mówiłam wam wczoraj, że…

- Tak, tak, wiemy Hermiono. – przerwał jej nietaktownie Ron czym zarobił od niej spojrzenie, mówiące, iż może pożegnać się z pomocą w nauce na jakiś czas oraz kolejne uderzenie w ramię. Które, pomimo jej drobnej postury, dało się jednak odczuć. W końcu dziewczyna nie znokautowała Malfoya na trzecim roku byle trzepnięciem, prawda? – Czy możemy już iść? Jestem głodny.

- Ty zawsze jesteś głodny, Ronaldzie. Pomyślałby kto, że w czasie, który spędzasz codziennie przy stole, nauczyłbyś się jakichś manier. Jest tyle książek, w których opisane są zasady savoir-vivre.

- „Savoir"-co? – spytał zagubiony Ron.

Harry, który do tej pory jedynie przysłuchiwał się typowej rozmowie Rona i Hermiony, jednocześnie prowadząc kłócącą się parę przez korytarze w kierunku Wielkiej Sali, parsknął śmiechem na widok zszokowanej twarzy puszystowłosej dziewczyny. Na dźwięk jego nieudanie zamaskowanego kaszlem śmiechu, Hermiona zwróciła się do niego, zapewne z zamiarem odcięcia się jakąś zjadliwą ripostą, jednak, na szczęście dla Harry'ego, Złota Trójca w tym momencie dotarła do Wielkiej Sali.

Wielka Sala, zazwyczaj o tej porze goszcząca jedynie rannych ptaszków, zapełniona była już prawie całą populacją Hogwartu. Przed stołem nauczycielskim stała Umbridge ubrana w swój zwyczajowy, okropnie różowy kostium. Jednak to nie ona przyciągnęła uwagę większości zebranych, a osoba stojąca obok niej, czyli Minister Magii, Korneliusz Knot ubrany w garnitur w prążki, szkarłatny krawat, długi czarny płaszcz i spiczaste purpurowe buty. W dłoniach trzymał swój niesławny cytrynowozielony melonik. Za Ministrem stało dwóch potężnych Aurorów, a za Aurorami dało się dostrzec niepozorną sylwetkę mężczyzny, który w dłoniach trzymał misternie rzeźbioną szkatułę wykonaną z jakiegoś bardzo ciemnego rodzaju drzewa. Harry pobladł na jej widok, rozpoznając ją i jej przeznaczenie, lecz zaraz odzyskał swoje zwyczajowe kolory. Na szczęście ani Hermiona, ani Ron nie zauważyli nagłej zmiany w przyjacielu, zbyt zajęci obserwowaniem nieoczekiwanych gości.

Kiedy w końcu wszyscy obecni rezydenci Hogwartu zebrali się w Wielkiej Sali, sadowiąc się na swoich miejscach pod czujnym okiem Wielkiego Inkwizytora oraz Ministra Magii – Harry między niesławnymi bliźniakami Weasley, Ron z Hermioną po przeciwnej stronie stołu - Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, Albus Dumbledore zabrał głos. Jego niebieskie oczy, skryte za okularami-połówkami niespokojnie spoglądały w stronę Złotego Chłopca, który z każdym ich spojrzeniem robił się coraz bardziej nerwowy.

- Zebraliśmy się wszyscy tutaj…

- Aby połączyć…- przerwał mu jeden z bliźniaków Weasley.

- …tę oto Dolores Jane…- pochwycił zaraz jego brat,

- …oraz tego oto Korneliusza Oswalda…- tylko żeby tutaj wtrącił się Harry, który na chwilę zapomniał o obiekcie swoich zmartwień.

- …węzłem małżeńskim. – dokończyli wspólnie bliźniacy wraz z Harry'm, przy akompaniamencie śmiechów, chichotów i ogólnej wesołości zebranych uczniów oraz nauczycieli. Wściekły rumieniec na twarzy Umbridge gryzł się nieprzyjemnie z różowym kostiumem Ropuchy. Knot nie wyglądał wcale lepiej. Nie pomagał niefortunnej parze fakt, iż dwóch Aurorów wraz z mężczyzną, który musiał być jednym z Niewymownych, także nie mogli utrzymać swojego profesjonalizmu.

- Panowie Weasley i Potter! Po dziesięć punktów za przerwanie dyrektorowi. – od razu zawołała Profesor McGonagall, całkiem nieźle ukrywając swój uśmiech. Nawet Snape'owi podniosły się kąciki ust. Ci z uczniów, którzy zdołali to dostrzec zaraz spodziewali się końca świata, albo chociaż jakiegoś nieszczęścia.

- Tak jest, pani profesor! – podporządkowali się dowcipnisie, kryjąc dumę z dobrze wykonanego zadania – Harry z rozbawienia całej szkoły, bliźniacy z rozbawienia Harry'ego.

Dumbledore odchrząknął i zaczął ponownie:

- Wracając do tematu. Zebraliśmy się tutaj…- tutaj przerwał, jakby czekając na kolejny numer, jednak Żartowniś nr 1 oglądał z uwagą swoje paznokcie, nr 2 oglądał paznokcie nr 1, a nr 3 udawał, że ucina sobie drzemkę na ramieniu nr 2.-…na prośbę Ministra Magii, pana Korneliusza Knota oraz Wielkiego Inkwizytora Hogwartu, profesor Dolores Umbridge. Jeśli więc któreś z nich zechciało wyjaśnić, o co chodzi, bylibyśmy wszyscy wdzięczni.

- Eghm, eghm. – odchrząknęła Umbridge, po dostaniu niewerbalnego pozwolenia od Ministra. – Jak państwo doskonale wiedzą, my, to znaczy ja wraz z Ministrem, a więc i całe Ministerstwo, działamy w jak najlepszym interesie was oraz całego społeczeństwa czarodziejów Wielkiej Brytanii. – zignorowała niedowierzające spojrzenia, wcale nie skrywane pukania się w głowy oraz ciche pytania o jej stan mentalny. – W ramach działań zajmujących się bezpieczeństwem waszym oraz waszych rodzin postawiliśmy, to jest Minister Magii i ja, osobę pana Harry'ego James'a Pottera pod znakiem zapytania.

Widać było, iż kobieta próbowała wyjaśnić całą rzecz, jednak kakofonia głosów jaka podniosła się w Wielkiej Sali zagłuszała wszystko i wszystkich. Jedyną osobą nie biorącą udziału w ogólnej wrzawie był sam Harry, który wpatrywał się w przestrzeń niewidzącymi oczyma, nie słysząc ani słowa wypowiadanego do niego przez Hermionę, Rona, bliźniaków i reszty jego przyjaciół, starających się go pocieszyć i zapewnić o ich niezachwianej lojalności. Dopiero wystrzał z różdżki dyrektora zdołał przebić się przez cały ten hałas.

- Proszę wszystkich o spokój. Zapewniam was, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby ukazać całkowitą prawdę o panu Potterze, któremu zbyt długo pozwalano na rozgłaszanie swoich kłamstw. Dlatego jeden z naszych Niewymownych, na prośbę Ministra Magii, odnalazł sposób na odarcie pana Pottera z wymyślonego wizerunku bohatera i pokazanie całemu światu jakim kłamliwym dzieckiem on jest. Panie Talon, jeśli mógłby pan wyjaśnić wszystkim, co pan znalazł. – zwróciła się do niepozornego mężczyzny Umbridge.

Niewymowny Talon wysunął się na przód. Na jego widok w Wielkiej Sali nastała pełna oczekiwania cisza.

- Szkatuła, którą zapewne wszyscy już zdążyli zauważyć, czy może raczej jej zawartość, w czasach Merlina i króla Artura była kluczem stania się członkiem obrad Okrągłego Stołu. Zanim rycerz mógł zasiąść przy owym Stole, musiał najpierw udowodnić, iż jego intencje są czyste a jego dusza nie skalała się kłamstwem. Merlin więc w swojej wspaniałości stworzył artefakt o mocy ukazania najczystszej prawdy. Każdy potencjalny członek bractwa Okrągłego Stołu musiał przejść taki test.

Tutaj musiał przerwać, gdyż ze wszystkich stron posypały się pytania i spekulacje. Najgłośniejsza była oczywiście Hermiona, zaraz za nią wszyscy Krukoni, potem Ślizgoni i w końcu Puchoni. Nie zabrakło także pytań ze strony nauczycieli. Ponownie Harry był chyba jedynym, który nie zabrał głosu, od początku wiedząc o co chodzi z tą szkatułą. Bystre spojrzenie ciemnych oczu Niewymownego Talona spotkało się ze spojrzeniem szmaragdowych oczu Harry'ego. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, aż w końcu Talon przechylił lekko głowę w niemym pytaniu, na co Harry, całkiem już pogodzony ze swoim losem, przytaknął prawie niedostrzegalnie. Delikatny uśmiech pojawił się na milisekundę na twarzy Niewymownego, zanim dyrektor ponownie uspokoił zebranych wystrzałem z różdżki.

- Mili państwo, proszę o spokój. – stanowczo powiedział Dumbledore. Kiedy wszyscy ponownie siedzieli na swoich miejscach, dyrektor zwrócił się do Ministra Magii. – Korneliuszu, naprawdę uważasz, że takie działania są konieczne? Nie myślisz chyba, że chłopiec mógłby wymyślić całą tą historię z powrotem Lorda Voldemorta.

- Zamilcz Albusie! Zbyt długo pozwalaliśmy tobie i twojemu „Złotemu Chłopcu" na rozprzestrzenianie waszych kłamstw! Za chwilę prawda wyjdzie na jaw i wszyscy zobaczą, jaki naprawdę jest ten wasz Wybawca. Potter! Do mnie! – warknął Knot. Kiedy chłopak nie ruszył się z miejsca, leniwie zapatrzony w zaczarowany sufit Wielkiej Sali, ukazujący błękitne niebo z kilkoma białymi, pierzastymi chmurkami, Knot powtórzył głośniej: - Potter! Proszę natychmiast tu przyjść.

Harry powoli spojrzał na niego i z udanym zdziwieniem na twarzy oraz w głosie odparł:

- Przepraszam, mówił pan coś, panie Ministrze? Musiałem się prawdopodobnie przesłyszeć, bo chyba nie zawołał pan na mnie jak na psa, prawda? To byłoby całkiem niegodne pańskiej osoby.

- Panie Potter, czy mógłby pan tu podejść? – wycedził przez zaciśnięte zęby Knot, mnąc w dłoniach swój melonik.

- Ależ oczywiście, panie Ministrze. – odparł Harry, z gracją podnosząc się ze swojego miejsca pomiędzy dwoma identycznymi rudzielcami.

W ciszy jaka zapadła w Wielkiej Sali kroki Harry'ego słychać było niczym rytm wystukiwany na bębnie, który ucichł jak tylko nastolatek stanął przed Ministrem, Umbridge, Dumbledorem oraz Niewymownym. Talon uniósł wieko szkatuły przy chórze wciągania powietrza do płuc przez niecierpliwych świadków, ciekawych zawartości. Już nie liczyło się to, iż Harry zostanie odarty z prywatności na oczach tylu ludzi, w tej chwili liczył się tylko efekt tajemniczego artefaktu. Zanim jednak Talon zdążył odsłonić zasłonę tajemnicy, Harry zwrócił się do Ministra.

- Czy jest pan pewny, panie Ministrze, że chce pan, aby w tym rytuale wszyscy brali udział?

- Strach cię obleciał, co, panie Potter? – zadrwił Knot. Stojąca obok niego niczym wierny pies Umbridge nie starała się ukryć zwycięskiego uśmieszku.

- Chłopak zapewne boi się, że aż tylu ludzi zobaczy jego prawdziwą twarz, Korneliuszu.

Harry jednak nawet na nią nie spojrzał, twardo patrząc w maleńkie oczy Knota.

- Zapytam jeszcze raz, Ministrze: znając efekt jaki ten artefakt zazwyczaj ma na świadków rytuału, nadal chce pan, aby tymi świadkami byli wszyscy tu zebrani?

- Tak, tak. Wszyscy zobaczą, co z pana zostanie, panie Potter. – odparł lekceważąco Knot, machając niedbale dłonią, trzymającą melonik.

- A więc niech tak będzie. – zgodził się w końcu Harry, skutecznie ukrywając swój własny zwycięski uśmieszek. Merlinie, Knot i jego Żaba nawet nie wiedzą w co się pakują.

Talon, nie zdradzając własnej wesołości na nadchodzące wydarzenia, uniósł do końca wieko szkatuły, ukazując w końcu jej zawartość. Wszyscy zebrani wypuścili oddechy w rozczarowaniu na widok zwykłego, wygładzonego do krągłości szarego kamienia, wielkości dłoni dorosłego mężczyzny. Harry wraz z Niewymownym ukryli swoje rozbawienie, które jednak i tak ukazało się w ich oczach pod postacią energicznych ogników.

- Panie dyrektorze, czy mógłby pan użyczyć nam na tą okazję swoją cenną myślodsiewnię? – zapytał Harry spokojnym głosem, wpatrując się uważnie w „zwykły, szary kamień", ignorując jednocześnie dziwne spojrzenia większości zebranych w Wielkiej Sali.

Dumbledore bez słowa uniósł różdżkę, przywołując niewerbalnie pożądany obiekt. Już po chwili okrągła, szara, kamienna misa przeleciała nad głowami uczniów, aż w końcu zatrzymała się tuż przed dyrektorem. Ten przechwycił ją z powietrza i usadził na wyczarowanej przez siebie przed sekundą podpórce, sięgającej Harry'emu do pasa, więc nie była zbyt wysoka, jako że Harry mierzył sobie nie więcej niż pięć stóp(około 1,52m). I jak tu nie pogratulować Dursley'om?

Niewymowny Talon wziął ostrożnie w dłonie niepozorny szary kamień i wyciągnął go w stronę czarnowłosego nastolatka, czekającego cierpliwie lekko z boku.

- Panie Potter, proszę upuścić dokładnie trzy krople krwi na kamień, a następnie umieścić go w myślodsiewni, jednocześnie wypowiadając słowa Przysięgi. – poinstruował Harry'ego Talon cichym, spokojnym głosem.

Harry, jak gdyby znikąd, wyciągnął prosty, praktyczny sztylet z siedmiocalowym ostrzem oraz rękojeścią, oplecioną czarną taśmą. Bez mrugnięcia okiem naciął opuszkę palca wskazującego u lewej dłoni. Trzy soczystoczerwone krople spotkały się z szarą, wygładzoną powierzchnią kamienia, który natychmiastowo zaczął cicho…nucić – tylko tak to można nazwać – na trzy głosy, tworząc niezwykle harmonijną całość. Harry zniknął sztylet zanim ktokolwiek, oprócz Talona, miał okazję spostrzec jego obecność. Biorąc głęboki wdech, Harry wziął „nucący" kamień w obie dłonie i ostrożnie upuścił go w odmęty myślodsiewni, jednocześnie recytując słowa Przysięgi, które znało jedynie jego Serce:

- Jeśli Kłamstwem żyję, niech zginę!

Jeśli Prawda mi obca, niech zginę!

Jeśli Zło nad Dobro przedkładam, niech zginę!

Na Krew, na Ciało, na Duszę, na Magię.

Przysięgam!

Na Mądrość, na Honor, na Wiarę, na Wiedzę.

Przysięgam!

Na Wolność, na Miłość, na Życie, na Śmierć.

Przysięgam!

W tym samej sekundzie, w której przebrzmiały ostatnie echa Przysięgi Czystego Serca Harry'ego, cała Wielka Sala wraz z jej obecnymi okupantami rozbłysła biało-złotym światłem. Jednocześnie dało się słyszeć wielokrotne pyknięcia. Kiedy blask spłynął od samej góry Sali aż do podłogi, w którą wsiąknął niczym deszcz w grunt, ze wszystkich stron dało się słyszeć przenikliwe wrzaski, jęki, płacze oraz przekleństwa.

Harry otworzył swoje wielkie, szmaragdowe oczy, nieskryte już za ohydnymi okularami, które znikły wraz z biało-złotym blaskiem, i rozejrzał się z zaciekawieniem po Wielkiej Sali, sprawdzając zmiany, które zaszły pod wpływem rytuału Prawdy Absolutnej. Sam Harry nie uciekł tymże zmianom. Nadal zbyt niski jak na swój wiek, miał teraz smukłą, lecz całkiem umięśnioną budowę ciała, a nie swoje zwyczajowe wystające kości. Skóra nabrała zdrowego, mlecznobiałego koloru. Czarne, potterowskie włosy stały się jeszcze czarniejsze i sięgały mu aż do pasa i nawet ta długość nie zdołała ich ujarzmić. Jednak najbardziej zmienioną częścią ciała Harry'ego była jego twarz. Ukazały się wszystkie jego kolczyki: tytanowy bolec w lewej brwi, kulka ze stali chirurgicznej w języku, trzy tytanowe kółka w dolnej wardze oraz po siedem złotych kółek w obu uszach. Każdy kolczyk, oprócz tych trzech w wardze, miał swoje znaczenie i zadanie do wykonania – poza dodawaniem mu pewności siebie oraz drażnieniu zgorszonych jego widokiem ludzi.

Z jego zamyślenia wyrwał go głos, którego nie sposób zapomnieć. Voldemorta też tu przywiało?! W sumie…grał on przecież rolę w jego życiu, i to całkiem sporą, bo przecież Głównego Złego.

Lord Voldemort stał po środku Wielkie Sali z wymierzoną w Dumbledore'a różdżką. Obok niego skamlał i korzył się Peter Pettigrew. Za nimi czwórka Dursley'ów starała się wtopić jednocześnie w siebie nawzajem oraz w podłogę. Kilka kroków od nich stał, lekko przestraszony widokiem Knota i jego Aurorów , Syriusz Black wraz z Remusem Lupinem, Nimfadorą „Nie mów do mnie Nimfadora" Tonks. Cała rodzina Weasley'ów zebrała się w jednym miejscu przy stole Gryfonów. Niedaleko nich lekko oszołomieni Fleur Delacour i Victor Krum. Obok nich zaalarmowani tłokiem i spojrzeniami zachwytu rodzina Cullenów, drużyna amerykańskich superbohaterów o nazwie Avengersi oraz zbieranina mutantów, także z Ameryki. Bracia Winchester stali plecami do siebie z bronią w ręku, gotową do użycia. Jednak największy szok Harry przeżył widząc swoich rodziców, stojących wraz z Cedric'iem tuż obok królowej Elżbiety II wraz z obstawą, która tak się złożyło, składała się z jego dowódcy i nauczycieli.

Patrząc na tę zbieraninę, Harry nie wiedział już, co myśleć i co robić. W końcu wygrała logika i praktyczne myślenie, więc podszedł spokojnym krokiem do Voldemorta, nie zważając na ostrzegawcze krzyki przyjaciół, i po prostu wyrwał mu różdżkę z zaciśniętej dłoni. Kiedy ten zaczął się stawiać, Harry najzwyczajniej w świecie przywalił mu w twarz - nie w nos, bo długo by szukać. Kiedy już Wielki, Zły Czarny Pan leżał na podłodze rozłożony na łopatki przez drobnego, słabego nastolatka, Harry odwrócił się ku Knotowi, Umbridge oraz Aurorom, którzy – Alleluja! – wpatrywali się z przerażeniem w Lorda Voldemorta, który przecież nie mógł wrócić zza grobu, prawda?

- Ministrze, Wielki Inkwizytorze Hogwartu, jak widać przeżyłem rytuał, więc wychodzi na to, że jednak nie kłamałem. Ta-da! I, jak widzimy na załączonym obrazku, Voldemort też żyje! Co za zbieg okoliczności, nieprawdaż? Kto by pomyślał? – od ilości sarkazmu w głosie Harry'ego nawet Dumbledore krzywił się odrobinę. – Niestety rytuał nie jest jeszcze skończony, na co wskazuje obecność tylu obcych dla was ludzi. Dla tych, którzy ni w ząb nie mają pojęcia, co się właśnie stało: Rytuał Prawdy Absolutnej powstał na potrzeby testowania potencjalnych członków obrad Okrągłego Stołu. Czego Minister wam nie raczył wytłumaczyć, zanim bezmyślnie zmusił was wszystkich do uczestnictwa, wszyscy obecni przy tym rytuale, nie tylko dawca krwi, podlegają głównej, rytualnej regule: zero kłamstw. To dotyczy również używaniu zaklęcia Glamour oraz wszelkich innych, które manipulują urodą jako taką. A więc wraz ze spłynięciem tego biało-złotego blasku, który powstał zaraz po mojej Przysiędze Czystego Serca, „spłynęły" wszystkie zaklęcia zmieniające wasz wygląd. Dlatego każdy wygląda tak, jak powinien wyglądać. Nawet ja.

Dopiero jakby po tym ostatnim zdaniu wszyscy zgromadzeni zauważyli jego zmieniony wygląd. Wielu uczniów, obu płci, zachwiało się na własnych nogach na jego widok. Można było wyczuć pożądanie w powietrzu, nawet jeśli nie miałeś ulepszonego nosa jak Remus, Syriusz czy Logan.

Harry zignorował gorące spojrzenia i kontynuował wyjaśniać zaistniałą sytuację:

- Co do osób, które zostały tu przywołane: jako że to ja jestem poddany magii rytuału i to moja krew skropiła Kamień Prawdy, ci ludzie grają ważne role w moim życiu, więc Kamień stwierdził, iż ich obecność jest obowiązkowa – dla podniesienia na duchu, żaden z przybyłych nie może was skrzywdzić magicznie - podczas odczytywania najważniejszych fragmentów z mojego życia. Tak, tak. To, że nadal żyję, nie oznacza, że rytuał jest dokończony. W myślodsiewni – dla tych, którzy dopiero co przybyli i nie wiedzą, co to, to jest ta szara, kamienna misa – powinny znajdować się teraz co najmniej trzy księgi: po jednej na każdą kroplę krwi, czyli jedna dla przeszłości, druga dla teraźniejszości i trzecia dla potencjalnej przyszłości. – to mówiąc, Harry podszedł spokojnie do myślodsiewni i sięgnął w jej otchłań. Już po chwili w rękach trzymał pięć tomów w czarnych, skórzanych okładkach. Obrócił się z nimi ku zgromadzeniu. – Jak widać trzy tomy to dla mnie za mało. – stwierdził Harry z ironią, wywołując ciche śmiechy.

I to, wydawałoby się, przerwało tamę szoku i niedowierzania.

- T-ten, K-którego Imienia N-nie W-wolno W-wymawiać! – zdołał przerażonym głosem wydukać Knot zanim zemdlał. Warto by zauważyć, iż nikt z obecnych nie pospieszył mu na pomoc. Po chwili na podłodze dołączyła do niego jego Żaba. Dwóch Aurorów stało jak wmurowanych, wpatrując się to w dwójkę nieprzytomnych, to w Voldemorta, nadal leżącego na podłodze. Żaden wydawałoby się nie zauważył drżącego niczym osika Glizdogona, czy Syriusza, któremu powoli wracały kolory.

W całym tym zamieszaniu, Harry niepostrzeżenie przeszedł tych kilka kroków dzielących go od królowej i Jej agentów. Ukłonił się lekko, lecz z respektem, na co królowa przytaknęła.

- Wasza Wysokość. – pozdrowił kobietę Harry.

- Lordzie Potter, domyślamy się, iż wasza pozycja zostanie ujawniona. – stwierdziła raczej niż zapytała.

- Niestety, Wasza Królewska Mość, Minister Magii odkrył artefakt i rytuał pochodzący z czasów Merlina, który ujawnia całkowitą, absolutną prawdę danej osoby, w tym przypadku moją.

- Zastanawiamy się także, dlaczego zostaliśmy tu przywołani. Rozumiemy waszych nauczycieli, jednak My nie zrobiliśmy Wam aż tak dużej różnicy.

- Wasza Wysokość, podejrzewam, że Wasza obecność ma raczej związek z samym faktem, iż tenże rytuał powstał dla użytku króla Artura Pendragona i jego rycerzy. Rytuał prawdopodobnie określił mnie jako potencjalnego członka Okrągłego Stołu, a wiadomo przecież, że u jego „szczytu" zawsze zasiadał król, władca. Więc jeśli ja jestem rycerzem, Wy, Wasza Wysokość, jesteście owym władcą.

- Rozumiemy i dziękujemy za waszą wiarygodną teorię. Zobaczymy dopiero, kiedy to się skończy, nieprawdaż, Lordzie Potter?

- Mam taką nadzieję, Wasza Wysokość. Mam taką nadzieję.

- No dobrze moi drodzy. Zanim zaczniemy kontynuować rytuał, powinniśmy najpierw coś zjeść. Jest już koło południa, a nikt nie jadł jeszcze śniadania. – głos Dumbledore'a rozbrzmiał w Wielkiej Sali i wszyscy nagle zdali sobie sprawę, że rzeczywiście, puste żołądki od jakiegoś już czasu domagają się strawy. Harry poprowadził królową ku krzesłu-tronowi dyrektora przy nauczycielskim stole, i nikt, nawet czystokrwiści z Voldemortem na czele, nie śmiał zapytać, co mugolka robi w Hogwarcie. Prawdopodobnie nie miało to nic wspólnego z twardymi spojrzeniami Harry'ego i zahartowanej królewskiej obstawy. Nie, z pewnością to nie miało z tym nic wspólnego.

Dumbledore'owi nawet nie drgnęła powieka na widok królowej siedzącej na jego miejscu. Po prostu wyczarował dodatkowe krzesło dla siebie i dla agentów Jej Królewskiej Mości, którzy jednak pokręcili głowami i stanęli tuż za kobietą, ich oczy nigdy nie przestały skanować pomieszczenia i ludzi.

Harry pospiesznie poprowadził swoich niespodziewanych gości(oczywiście oprócz Voldemorta i Glizdogona, którzy łaskawie dostali osobny stolik w kącie Wielkiej Sali) do stołu swojego Domu, który wydłużył machnięciem dłoni, ignorując zszokowane westchnięcia na ten pokaz magii bezróżdżkowej i niewerbalnej. Każdego z przybyłych powitał uściskiem, całusem w policzek lub po prostu pocałunkiem w usta. Każdemu szepnął do ucha, że porozmawia z nimi później. Na odrobinę dłużej zatrzymał się przy swoich rodzicach, nie mogąc się powstrzymać i przez kilka długich chwili patrzył na nich, jego oczy śledziły każdy cal ich ciał, zwłaszcza twarzy i oczu. Lily i James od dnia ich śmierci nie zmienili się ani trochę. Nadal w ciałach dwudziestolatków, w ubraniach, w których zginęli. Lily nadal ognistowłosa, James nadal z łobuzerskim błyskiem w oku. Kiedy para zrobiła jednocześnie krok w jego stronę, Harry rzucił się desperacko na nich, otaczając swoimi ramionami ich szyje. Oni natychmiast objęli go tak samo desperacko i przez chwilę po prostu stali w pierwszym od wielu lat rodzinnym uścisku. Niestety nie było na tyle czasu, aby przedłużyć spotkanie po latach. Trójka Potterów usiadła w końcu przy stole, co było znakiem, iż domowe skrzaty mogą nareszcie podać posiłek.

Wielka Sala ponownie zapełniła się ożywionymi rozmowami. Nieoczekiwani goście nie przejmowali się natrętnymi spojrzeniami i wcale niesubtelnymi i nie niespodziewanymi szeptami. Za radą Harry'ego po prostu skupili się na swoim jedzeniu, rozmyślając dlaczego właściwie zostali wyrwani ze swoich żyć przez nieznaną siłę. Co wcale nie oznaczało, że niespodziewane spotkanie z Harry'm nie było szczęśliwym wydarzeniem! Wręcz przeciwnie! Bardzo się ucieszyli widząc ponownie czarnowłosego chłopca. Nawet Logan, na swój skryty, szorstki sposób był zadowolony ze spotkania.

Kiesy już wszyscy się najedli, Hogwart, pod wpływem magii rytuału, zniknął wszystkie stoły i ławki i wyczarował mnóstwo foteli, kanap oraz dużych i miękkich poduch tak, aby każdy miał na czym wygodnie siedzieć podczas słuchania.

Harry ponownie przeszedł na początek Wielkiej Sali i położył pierwszą księgę na złotej, dyrektorskiej mównicy, a pozostałe cztery ułożył na stoliku, który pojawił się sekundę wcześniej tuż obok.

- Na szczęście, do odczytywania księgi nie potrzebny jest czytacz. Podobno księga czyta się sama, imitując odpowiednie głosy. – wyjaśnił Harry, po czym wrócił do największej zbieraniny osób, składającej się z jego gości, rodziny i przyjaciół, a także, lekko w oddaleniu, królowej wraz z obstawą. Harry ukłonił się przed nią dworską zanim usiadł pomiędzy swoimi rodzicami, którzy od razu otoczyli go ramionami. Po wolnej stronie James'a usiadł Syriusz, a po wolnej stronie Lily, Remus. Ci dwaj obejmowali rodziców Harry'ego. Przy stopach Harry'ego usiedli bliźniacy wraz z Ronem i Hermioną. Reszta rodziny Weasley'ów oraz przyjaciół rozsypała się po okolicy, mieszając się z gośćmi Harry'ego.

Kiedy już wszyscy wygodnie siedzieli na wybranych miejscach, Harry uniósł dłoń i w Wielka Sala zagłębiła się w historii Chłopca, Który Przeżył.