W szponach mrozu
rozdział 8
Wyjątkowo Rose dotarła na trening przede mną, stała z dala od materacy, rozmawiała z jakimś chłopakiem z jej roku. Często widywałem ich razem, byli przyjaćłómi, lecz sposób w jakim na nią patrzył, sugerował coś innego. Byli młodzi, mieli teraz czas, by popełniać głupstwa, zakochiwać się w rówieśnikach i jeszcze szybciej łamac sobie serca.
Rose jest wyjątkowa. Impulsywna, śmiała i szczera. Działała na tego chłopaka swoim dampirzym urokiem, nie wiem na ile świadomie, ale roztaczała wokół siebie niesamowitą aurę. Była dziewczyną, która potrafiła zainteresować wielu mężczyzn. Często niewłaściwych.
Przed wejściem na salę przybrałem pozę mentorską. Wyprostowałem się, na twarzy zagościła obojętność, głos przybrał oficjalny ton. Nakazałem jej przećwiczyć mnewry z ostatnich zajęć.
Usiadłem w kącie sali i obserwowałem jej poczynania, korygując ją od czasu do czasu. Była dziś skupiona na zadaniu, nie rzucała żartami, nie była rozluźniona. Jej ciało było spięte, umysł skupiony na kukłach. Wyczuwałem jej złość, furię, agresję, którą chciała wyładować. Często była lekkomyślna, lecz dziś była w bojowym nastroju, narzuciła sobie syscypline, bo dzięki niej mogła precyzyjnie atakowac i dac upust negatywnym emocjom.
Bez szemrania przyjmowała moje rady, krytykę. Nie próbowała się ze mną sprzeczać, tylko posłusznie wykonywała rozkazy. Chciała być idealna w tym, co robi. Cała jej postawa była zadziwiająca, pierwszy raz ją taką widziałem. Opanowana, choć wściekła, posłuszna i precyzyjna.
Jedynie jej długie włosy zaburzał obraz przyszłej strażniczki. Z każdym ruchem jej ciała, okalały jej twarz i przezkadzały w atakowaniu. Nerwowo je odgarniała, lecz nie pozwoliła im opaść spowodnie z tyłu głowy, ciągle tworzyła z nich zasłonę na swojej twarzy. Gdy walczyła ze strzygami, jej włosy byłby jej zgubą.
Jej piękne, długie, ciemne loki, takie inne, niż u innych strażniczek.
- Włosy ci przeszkadzają – zauważyłem. – Zasłaniają ci pole widzenia, a poza tym przeciwnik może cię za nie chwycić.
- Stając do prawdziwej walki, zwiążę je – sapnęła, nie przerywając ataku. Wepchnęła ostrze między żebra manekina. Widziałem, że sprawia jej to jeszcze trudnośc, lecz z każdym udarzeniem wbijała ostrza coraz głebiej.
- Rozpuściłam je tylko dzisiaj.- kontynuowała.
- Rose – rzuciłem ostrzegawczo.
Zignorowałam mnie i zaatakowała ponownie. Tym razem
powtórzyłem ostrzej.
- Rose. Przestań.
Odskoczyła od manekina. Ciężko oddychając. Udarzyła plecam o ścianę. Spuściła głowę i zakryła się zasłona włosów. Irytowało mnie to dzisiaj w jej postawie. Zawsze była dumna i chardo patrzyła w moje oczy. Dziś nie pozwoliła mi na to ani razu. Ciągle odwracała twarz i uciekała wzrokiem. Wstydziła się mojego spojrzenia
- Spójrz na mnie – rozkazałem.
- Dymitr…- szepnęła i nie wykonała mojej próśby.
- Spójrz na mnie. - powiedziałem ponownie, tym razem mocniejszym głosem nieznszącym sprzeciwu.
Chwilę się wachała, lecz wykonała moje polecenie. Nie do końca tak jak chciałem, lecz podniosła głowę, lekko ją odchylając, włosy wciąż odgradały jej twarz ode mnie. Podszedłem pewnym łem odsłonić jej twarz, podniosłem rekę, lecz zamarłem w połowie ruchu.
Dawno nie byłem tak blisko niej w tak inymny sposób. Nie byliśmy na macie, nie walczyliśmy. Chciałem wykonać z pozoru prosty gest, lecz po chwili zdałem sobie, że to może znaczyć coś więcej. Tą czynnością, mogłem naruszyć swoją samodyscyplinę. Podobały mi się jej włosy i dotykałm ich często podczas ćwiczeń. Nikt w tym nie mógł dopatrzyć się czegoś niestosownego, dbałem o to, aby moja uczennica miała czyste pole widzienia i chciałem uniknąć przypadkowego wyrwania ich.
Moja ręka zastygnęła przy jej twarzy, wstrzymałem oddech i zastanawiałem się dlaczego to robię. Wiedziałem, że nie mogę, powoli opuściłem ramię.
Podniosła głowę i spojrzała mi prosto w oczy, pierwszy raz dzisiaj. Pozwoliłem na chwilę zahipnotyzować się jej spojrzeniu, stałem tam bez ruchu i wpatrywałem się w nią z troską.
- Boli? – zapytałem. Od dźwięku moje głosu zadrżała.
- Nie – odpowiedziała krótko, kłamała. Wiedziałem, o tym, lecz nie dałem po sobie poznać.
- Nie wygląda tak źle – powiedziałem pocieszająco. – Zagoi się.
Przez chwilę się nie odzywała, lecz gdy otowrzyła usta, wybuchnęla złoscią.
- Nienawidzę jej!
Jej mała sylwetka wydawała się rosnąć od tego napadu złych emocji. Oddychała nierówno, unikała mojego wzroku, widziałem, jak nerwowo zaciska pięści. Walczyła ze sobą.
- Nieprawda – odparłem łagodnie, czekając aż się uspokoi.
- Prawda.
- Nie masz czasu na nienawiść – pouczyłem ją. – Nie w tym zawodzie. Powinnaś zawrzeć z nią pokój.
- Mam się z nią pogodzić? Po tym, jak specjalnie podbiła mi oko? To wariatka!
- Z całą pewnością nie zrobiła tego celowo – odparłem stanowczym tonem mentora, tym którego Rose tak nie lubiła. – Musisz w to uwierzyć. Nie jest do tego zdolna. Poza tym rozmawiałem z nią tego samego dnia. Martwiła się o ciebie.
- Pewnie bała się, że zostanie oskarżona o maltretowanie dziecka – odszczeknęła się.
- Są święta. Czas przebaczenia.
Westchnęła głośno.
Przyglądałem się jej, lecz nie zauważyłem zmian w jej zachowaniu. Wyczułem, że nie ma zamiaru się teraz odezwać jako pierwsza. Widziałem jak walczy ze swoimi myślami. Musiałem ją skierować na właściwy tok rozumowania, bo zanjąc jej porywczość chętnie pobiegłby teraz do matki i jej oddała. Zauważyłem, że mój spokojny wzrok ją peszy i irytuje. Nie znosiła mojego opanowania, tego, które tak wiele mnie kosztowało.
- W prawdziwym świecie sama możesz czynić cuda.- mruknąłem.
Jej twarz stężała w złośliwym grymasie, nigdy nie znosiła dobrze moich pouczeń. Jej oddech znowu przyśpieszył, klatka piersiowa unisiła się i opadała w szybkim tempie. Ręce ułożyła na swoich krągłych biodrach. Chciała wyststaszyć mnie tą pozą, która kusiła. Była bardzo pociągająca w swoim wzburzeniu. Skarciłem się w myślach, za wodzenie wzrokiem po jej nastoletnim ciele. Do świata przywołał mnie jej ponowny wybuch, ma dziewczyna temperament.
- Czy mógłbyś chociaż raz darować sobie te mądrości życiowe?
- Jakie mądrości?- odparłem szczerze zdumiony.
- Komentarze w stylu zen. Nie rozmawiasz ze mną szczerze. Wymądrzasz się i powtarzasz puste frazesy. – jej wypowiedź była złośliwa i ociekała jadem. – Słowo daję, czasem otwierasz usta tylko po to, żeby posłuchać tego, co masz do powiedzenia! Wiem, że potrafisz zachowywać się normalnie. Z Taszą po prostu sobie gawędziłeś, a ze mną? Wciąż każesz mi tylko ćwiczyć. Nie zależy ci na mnie. Narzuciłeś sobie sztywną rolę mentora.
Co jej znowu przyszło do tej małej główki. Muszę zachowywać względem niej dystans, jestem jej nauczycielem, a ona moją uczennicą. Moja postawa powinna ją czegoś nauczyć, być w pewnym stopniu autorytetem, musi wiedzieć, że od niej wymagam, bo inaczej nic bym z nią nie osiągnął. Wstawiłem się za nią pierwszego dnia, gdy ją znaleźliśmy i od tej chwili wspierałem ją jak tylko mogłem. Musi dużo ćwiczyć, ma do nadrobienia dwa lata nauki, a ona myśli, że robię jej tym na złość. Kobieto, czasami jesteś taka lekkomyślna. Martwię się o ciebie i troszczę, kiedyś razem będziemy ochrania Lissę, musisz być najlepsza. Temat Taszy zostawmy w spokoju.
Wpatrywałem się w nią ze szczerym zdumieniem.
- Mnie na tobie nie zależy?- wysyczałem przez zamknięte usta. Zdenerwowała mnie.
- Właśnie. –Stuknęła mnie palcem w pierś i kontynuowała swoją tyradę. – Jestem dla ciebie tylko kolejną uczennicą. Dalej, prowadź swoją głupią lekcję…
Przesadziła, zarzuciła mi, że ją lakceważę, popchnęła mnie i nazywa nasze lekcje głupimi. Wiem, że jest w cieżkiej sytuacji, ale to nie daje jej prawa robić takie rzeczy. Miałem nadzieję, że już trochę potrafi zapanaowac nad sobą, lecz muszę jej przypomieć czym jest powściagliwość. Nie zna mnie, a próbuje ocenić. Robi to błednie.
Chwyciłem ją mocno za nadgarstek i przycisnąłem do ściany. Straciłem nad sobą panowanie na chwilę. Poczułem jak się spina od moich poczynań. Opamiętałem się.
- Nie mów mi, co czuję! – warknąłem, głośniej niż chciałem.
Zachowałem się niewłaściwie. Wymagałem od niej opanowania, a sam je traciłem od jej młodzieńczych humorków. Zaklnąłem na siebie w duchu. Do moich uszu doszły jej słowa.
- Więc to prawda?
- Nie rozumiem?
- Zawsze musisz być góra. Jesteś taki sam jak ja…- szepnęła z tryjumfem na twarzy.
- Przeciwnie – odparłem, z trudem zachowując spokój. – Nauczyłem się panować nad sobą.- Czasami nawalam, ale i tak jestem stokroć lepszy w tym, niż ty Rose.
- Nieprawda. Robisz dobrą minę do złej gry. Zachowujesz spokój, a za chwilę tracisz równowagę. – Przysunęła się bliżej i zniżyła głos. – Zdarza się, że po prostu nie chcesz się kontrolować.
- Rose…- szepnąłem ostrzegawczo, lecz nic to nie dało.
Poczułem na swoich ustach jej wargi. Ta przeklęta małolata mąciła mi w głowie. Nie myślałem trzeźwo. Przycisnąłem ją do ściany, ciągle trzymając nadgarstek. Byłem zbyt brutalny, lecz oboje byliśmy wzburzeni i chcieliśmy dać upust swoim emocjom. Pocałowałem ją mocno, gniewnie. Pożądanie, które tłumiłem w sobie względem niej wybuchnęło podwójnie. Nie zastanawiałąme się nad tym, że to nie moralne. Po prostu chciałem poczuć ja całą. Przywarłem do niej najbliżej jak się dało, wolną rękę wplotłem w jej włosy i dalej całowałem ją zaciekle. Czułem przez cieńką warstwę bawełny jej ciało. Klatka unoisła się szybko, biodra poruszały niespokojnie, czułem jej wolną dłoń wodzącą po moich plecach. Jęknęła z porządania, a ja zdusiłem ten dźwięk, całując ją z jeszcze większą mocą.
Po chwili odsunąłem się od niej. Odszedłęm od niej parę kroków. Moje ciało dygotało. Rose działała na mnie zbyt intensywnie, musiałem wyjść z tej sali, jaknajdalej od niej.
- Nie rób tego więcej – powiedziałem ochrypłym głosem.
- Nie musiałeś odwzajemniać pocałunku – odparowała.
Patrzyłem na nią dł łem się, co jej powiedzieć.
- Nie wygłaszam tyrad dla zasady. Nie jesteś dla mnie tylko kolejną studentką. Chcę cię nauczyć panowania nad
sobą.
- Świetnie ci idzie – odparła z ironią.
Zamknąłem oczy, z mojej piersi wydobyło się głośnie westchnienie. Zaklnąłem po rosyjsku i opuściłem pojój bez spoglądania na nią.
