Odkąd Arthur pamiętał, Alfred robił dziwne miny. W każdej sytuacji, o każdej porze, kiedy tylko nadarzyła się na to okazja, nie przejmując się tym jak nieatrakcyjnie wtedy wyglądał, próbował wszystkich kombinacji.
Było pewne, że gdyby kiedykolwiek zaistniał konkurs na najbardziej zniekształcony i odpychający wyraz twarzy, nasze młodziutkie i o krowim żołądku Stany Zjednoczone miałyby zapewnione zaszczytne pierwsze miejsce.
To nie tak że Brytyjczyk przyglądał mu się z własnej woli. Chcąc nie chcąc to zwijanie języka w trąbkę, marszczenie nosa, unoszenie górnej wargi, zez którego nie powstydziłby się żaden wyrafinowany dżentelmen i cała reszta którą robi ze swoją twarzą, a tak trudno opisać ...
- Na co się tak lampisz, Iggy?
- Na nic.
... wydawała mu się zniewalająco atrakcyjna.
Ameryka miał oczy w których odbijały się gwiazdy, promienie słońca tańczące w jego włosach, perfekcyjne rysy twarzy, muskulaturę, której tak mu zazdrościł a sam raczej nie posiadał ( ukrywając ten fakt przedrzeźnianiem jak te ponoć mięśnie tak naprawdę były niczym innym jak tłuszczem ), trzeba byłoby być niewidomym aby nie zauważyć jak przystojny był. Nawet kiedy unosił nozdrza palcami, swoimi cholernymi, idealnie szczupłymi palcami należącymi do tych cholernie idealnych męskich dłoni. Chciał patrzeć się na ten najdurniejszy z durnych wyrazów twarzy najdłużej jak tylko byłby w stanie, niezauważenie, aby nikt przypadkiem nie zauważył tej niezdrowej żądzy w oczach, która towarzyszyła mu nieodłącznie przy każdym chociażby zerknięciu.
- Wiedziałem że się na mnie patrzysz !
- Nie na ciebie niedorajdo, po prostu jakiś robak siedział ci na czole i tyle.
- Mogłeś mi powiedzieć, taki bohater jak ja zgniótłby go w ułamku sekundy !
Jak przystojny on był. Jak dobrze zbudowany. Jak chciał aby jego drobny, deszczowy kraj z zapasem temperamentu został złapany przez te amerykańskie kleszcze, przyciągnięty najbliżej jak tylko grawitacja na to pozwoli, ściśnięty, przygnieciony, dotknięty... dotknięty gdzieś, niekoniecznie tam, wystarczy gdzieś, w dłoń, policzek, kolano, nos, ramie, palca u nogi, po prostu gdzieś.
Nie obchodziło go jak od czasu Deklaracji Niepodległości neutralne były ich stosunki ( nazywane przez innych specjalnymi ), jak bardzo jego pragnienia absurdalne i perwersyjne, jak ludzie wyśmialiby go widząc to co kryło się w zakamarkach jego umysłu. Ale jak czasami pragnął aby ten okularniasty pysk z tymi wszystkimi zezami, minami na podobieństwo zombie i hamburgerowym oddechem budził się razem z nim co rano, tak jak dawno temu, zanim Alfred został zbuntowaną kolonią, a chwilę później niezależnym, niezwyciężonym, wyższym od niego o co najmniej głowę i cięższym o co najmniej 25 kilogramów państwem.
Tak więc... odkąd Arthur pamiętał, Alfred robił wszystko aby wyglądać najgłupiej jak tylko potrafił. Był kretynem. Ale jak przystojnym za to. I głupim. Nadpobudliwym.
- Tym razem na pewno się gapiłeś.
Całkowicie niesprytnym. Żałosnym. Niedojrzałym emocjonalnie. Śmierdzącym fast food'ami. Nieodpowiedzialnym. Upartym. Narcystycznym. Beznadziejnym.
- Może trochę.
Ale o jak wielkim sercu.
- Hahahaha, nie dziwię ci się! Spójrz tylko na mnie, wyglądam świetnie !
