1.
House uwielbiał soboty. Nie tylko nie musiał w ten dzień siedzieć na izbie przyjęć i udawać, że słucha jęczenia zdrowych pacjentów, którzy wymyślają, że są chorzy i wydają się mieć wiedzę medyczną w małym paluszku, ale też mógł poświęcić cały dzień pracy temu, co lubił najbardziej. W tę konkretną sobotę jego ulubionym zajęciem było celowanie rzutkami w zdjęcie Wilsona, które zawiniło mu tym, że właściciel tej twarzy odmówił dzielenia się posiłkami nazywając swojego przyjaciela pasożytem. Całkowicie niezasłużone miano, jeśli spytalibyście o to samego House'a.
- Iiii… Bingo!- mruknął z mściwą satysfakcją, gdy strzałka trafiła w sam czubek nosa onkologa. Spojrzał na zegarek i przeciągnął się z westchnieniem- jeszcze cztery godziny ciężkiej pracy i będzie mógł wrócić do domu, by ułożyć się na kanapie i obejrzeć wieczorne wydanie jednego z tych idiotycznych seriali, którymi tak podniecają się nastolatki. Doszukiwanie się sensu i realizmu w tych produkcjach sprawiało mu niemałą radość- zwłaszcza, że i pierwszego, i drugiego nigdy nie było zbyt wiele. Wstał, wyjął rzutki z dość podziurawionej facjaty Wilsona i zdążył usiąść, by rozpocząć kolejną rundę zawodów, gdy do jego gabinetu weszła Cuddy ze swoim charakterystycznym grymasem mówiącym „nie chcę nawet wiedzieć co i po co robisz, ale masz w tej chwili przestać".
- Miło, że zapukałaś. Tak, możesz wejść i przerwać mi pracę. Niestety, nie mogę ci pomóc, ponieważ jestem bardzo zajęty- po tych słowach wykonał dwa ruchy nadgarstkiem i z uśmieszkiem przyjrzał się efektowi.
- Nie miałam pojęcia, że strzelanie w oczy Wilsona jest dla ciebie tak ciężkim zadaniem, ale mimo tego muszę ci przerwać. Masz pacjenta.
- Kolejny hipochondryk z nowo odkrytą chorobą o jakiej świat nie słyszał?
- Nie. Prawdę mówiąc powiedział, że porozmawia jedynie z tobą.
Niepewność i zdziwienie w jej głosie zainteresowały House'a na tyle, że oderwał wzrok od swojego celu i przyjął prawidłową, w jego pojęciu, postawę do spraw ważnych. Czyli zdjął nogi ze stołka i nieco wyprostował się w fotelu.
- Mój czas jest wyjątkowo cenny i nie będę go trwonił na byle kogo.
- Cóż… To nie jest byle kto- nerwowo potarła dłonie- Przyjechał do nas aż z Anglii.
- Mógłby przyjechać nawet z Chin i nie sprawiłoby mi to żadnej różnicy.
- Nie wiem dokładnie kim jest, ale skierował go do nas doktor Barker. TEN doktor Barker, House.
Nazwisko było mu znane, aż za dobrze. Barker był dupkiem, który sądził, że chwycił samego Boga za nogi i przez te nogi spłynęła na niego mądrość, z którą żaden inny diagnosta nie mógł się mierzyć. House miał pecha spotkać gościa kilka razy na różnych zjazdach i za każdym razem ich rozmowa kończyła się wielkim bólem głowy.
- Niemożliwe. A więc istnieje sprawa, z którą doktor Barker, Największy i Najzdolniejszy Diagnosta, z wielkich liter, na świecie, nie może sobie poradzić i wysyła go do mnie?
- Zanim zaczniesz się cieszyć poczekaj, aż go poznasz. Rozumiem, że mam go do ciebie przysłać?
- Poczekaj z kilka minut. Muszę mieć czas, by radować się tą chwilą.
- Obawiam się, że twój dobry humor szybko się skończy.
- Facet w ogóle się przedstawił?
- Tak. Albus Dumbledore.
- Tylko Anglik może nazywać się tak głupio- parsknął i w momencie, w którym za jego szefową zamknęły się drzwi strzałka utkwiła prosto pomiędzy oczami jego przyjaciela.
