Muszę być samowystarczalna. Samowystarczalna!

Nie mogę polegać na innych. Nie mogę jeść trupów, które przywiozą mi starsi. Jestem ghulem, muszę sobie radzić sama.

To nie może być nic trudnego. Mam dwadzieścia lat, okej, wyjdę do knajpy, znajdę kogoś. To nie może być trudne. Ludzie są głupi. A ja muszę radzić sobie sama.

O, jest pierwszy. Wygląda... Smacznie. To nie może być trudne. Kilka ładnych słówek, a może mnie odprowadzi?

Zaproponował mi kawę. Jedna filiżanka, druga. 'A może spróbujesz specjału knajpy? Niebo w gębie, mówię ci'. Dwa kęsy, o dwa za dużo. 'Przepraszam na moment' - rzucam, prawie biegnę do łazienki. Wracam bledsza, ale on chyba tego nie zauważa. Trwa rozmowa. 'A może cię odprowadzić?' - i już wiem, że mam go w garści.

Tylko... W którą stronę do rewiru przyjaciół? Gdzie iść, żeby zabić go przez przeszkód?

...Czy ja pomyślałam przyjaciół? Dobre sobie! Raczej w którą stronę iść, żeby nikt nie zabił za wkroczenie na 'jego teren'.

W prawo. Tak. Zaciągnąć go do mrocznej uliczki będzie łatwo... Tak, chodź, parę kroków, to nie może być trudne.

'Co lubisz robić?' Pyta i czerwieni się. Lubię jeść trupy, jestem ghulem, co mogę lubić! Nic nie odpowiadam. Peszy się, wyraźnie to widzę. 'Lubię czytać' - wyduszam w końcu z siebie. Nie dopytuje zbytnio, a ja rzucam suchymi faktami.

Ciemna uliczka. 'To już niedaleko' - rzucam słodko. On się nie sprzeciwia. Wymieniamy jeszcze kilka suchych uwag. 'Smakowało ciasto?' Nie, ale ty mi będziesz smakować, bo tylko ludzkie mięso jadam.

Zaciągam go w kąt, tak że nikt nas nie zobaczy.

Tylko... Co ja do cholery robię. CO JA ROBIĘ.

Gwałtownie się zatrzymuję. Nie dam rady go zabić. Głód nie daje mi spokoju, ale... Ja nie potrafię, jestem ghulem, mordercą, nie potrafię zabić człowieka!

Nie zabiję go, nie umiem, kurwa, nie umiem.

Przeszedł sam kilka kroków, odwrócił się, patrzy na mnie. Łzy cisną mi się do oczu. Tchórz. Jestem tchórzem.

Odwracam się na pięcie, słyszę jego kroki za sobą. Na ułamek sekundy tracę wzrok, i czuję to znajome pulsowanie. Kładzie mi rękę na ramieniu, a ja odwracam twarz.

Odskakuje natychmiast. Zamiast niebieskich oczu widzi czerń pomieszaną z czerwienią. 'Ghul' szepta, przerażony. Odwracam się ponownie. Ale on nie ucieka, stoi w miejscu. 'Odejdź' - mówię, łamie mi się głos, po twarzy nadal spływają łzy. Na plecach czuję mrowienie. Kagune. Cholera, nie teraz. 'Odejdź, zanim instynkt weźmie górę nad rozumem'.

Ale on nie odchodzi, patrzy na mnie, czuję jego wzrok na plecach. Odwracam się. 'Won!' - wrzeszczę. Rzucam się biegiem w kierunku, z którego przyszliśmy. Przewracam się, gdy moje oczy wracają do dawnego stanu. Nie kontroluję łez.

Jestem jebanym tchórzem. Tylko płakać i użalać się nad sobą umiem.

Słyszę, że za mną biegnie. O co mu do cholery chodzi? Niezdarnie wstaję, próbuje mi pomóc. 'Odwal się' - warczę. Mruczy coś niewyraźnie. Wstaję i pewnym krokiem ruszam w kierunku Anteiku. W pewnym momencie się odwracam - on tam nadal stoi, z szokiem wymalowanym na szczupłej twarzy. Nie jest przystojny - i jest idiotą, jakich na tym świecie pod dostatkiem.

Zanim wchodzę do ciepłego pomieszczenia, wycieram resztki łez z twarzy. Otwieram drzwi. Wita mnie uprzejme 'cześć'. Zmuszam usta do uśmiechu, również rzucam powitanie. Chłopak zza lady podaje mi paczkę z mięsem. Widzi, że jestem głodna. Dziękuję, wchodzę po schodach i zamykam się w pokoju.

Rwę palcami ludzkie mięso, które przeszło zapachem wody. Topielec. Lepsze to niż wisielec. Każdy kęs przeżuwam na tyle krótko, żeby nie wyczuć smaku glonów, ale też na tyle długo, żeby delektować się delikatnością ludzkiego mięsa.

Tym razem mi nie wyszło. Cholera, tym razem, tydzień temu, miesiąc temu, rok temu... Urodziłam się ghulem, to nie moja wina, że muszę zabijać ludzi, żeby się pożywić!

...Ale ja nie umiem zabijać.

Kiedy połykam ostatni kęs, słyszę pukanie do drzwi.