- Wiem, Elvendork, też sądzę, że ta piosenka jest do bani... Ale niestety nie mogę Ci pomóc, póki tutaj tkwisz... – mruknął znad gazety młody czarnowłosy mężczyzna siedzący na sofie. Wzrok utkwił w sporej wypukłości przykrytej butelkowo zielonym swetrem.
- Mówiłam ci już setki razy – zaczęła odrobinę poirytowana równie młoda kobieta siedząca tuż obok, nagle przestając podrygiwać w rytm muzyki. Brzmiała, jakby naprawdę kończyła to zdanie już dobre kilkaset razy. – żebyś przestał używać tego niedorzecznego imienia!
Na twarzy mężczyzny momentalnie rozlał się szczery i błogi uśmiech, ukazujący niemal wszystkie zęby i obejmujący także jego orzechowe oczy.
- Kochanie... przecież wiesz, że nie możesz się denerwować... – powiedział przymilnie, podnosząc wzrok z wypukłości wprost na jej ładną twarz okalaną grubymi ciemno rudymi włosami. Umyślnie przeciągał sylaby.
- Nie denerwuję się! – podjęła kobieta wojowniczo. – Po prostu...
- Nie zwracaj uwagi, Elvendork – mężczyzna, nie przestając się uśmiechać, puścił oko do wydętego swetra. – Mama znów ma humorki...
- Nie mam żadnych humorków, James! – jej zielone oczy o kształcie migdałów zmieniły się w wąskie szparki. – To dla waszego dobra, chcę pozbawić was wszelkich złudzeń jeszcze zanim...
Do salonu, w którym siedzieli, dobiegł donośny trzask. Ręka Jamesa momentalnie powędrowała do włosów, robiąc na jego głowie jeszcze większy bałagan.
- Och, o wilku mowa! – powiedział rozradowany, ochoczo zrywając się z sofy i kierując w stronę przedpokoju, z którego po chwili dało się słyszeć zduszony śmiech.
Do salonu, tuż za Jamesem, sprężystym krokiem wszedł wysoki mężczyzna. Był równie młody, co Lily i James, a jego dość długie czarne włosy układały się w jakąś nonszalancką całość wraz z krzywo zapiętą koszulą wystającą spod skórzanej kurtki. Usilnie starał się zachować powagę. Z marnym skutkiem.
- Lily. – skłonił się nisko. – Elvendork. – skłonił się ponownie.
Kąciki ust Lily drgnęły delikatnie, jakby sama walczyła ze śmiechem i usiłowała przybrać surowy wyraz twarzy. Wtedy zauważyła paskudnie rozcięcie biegnące przez większą część policzka mężczyzny, ginące dopiero pośród ciemnego, kilkudniowego zarostu.
- Syriuszu, co...
- Och, to nic takiego, Lily! Nie przejmuj się – rzucił Syriusz, machając niecierpliwie ręką.
Lily przeniosła swoje nieco zmartwione spojrzenie z jego poharatanego policzka na twarz Jamesa, ale ten nie wyglądał na zaalarmowanego. Przeciwnie, sprawiał wrażenie ożywionego i podekscytowanego, więc i ona trochę się uspokoiła.
- Pewnie ją sobie zostawisz, co? –James popatrzył na przyjaciela z udawanym zachwytem. Marnie naśladował Petera. – Będziesz wyglądał bardziej męsko i...
Ale reszta zdania utonęła w głośnym śmiechu przywodzącym na myśl szczekanie psa.
- To da się bardziej?– Syriusz jeszcze raz zaśmiał się krótko i odrzucił włosy z czoła. – Przyznam, że sam przez chwilę o tym myślałem, ale gdybym miał sobie zostawiać każdą bliznę zdobytą na polu walki, to w przeciągu roku wyglądałbym gorzej niż Szalonooki. To znaczy i tak zawsze wyglądałbym lepiej, ale... – zawahał się chwilę. – Zresztą ta miałaby trochę inną... eee... genezę, więc...
- Jaką? – spytała z zaciekawieniem Lily, kładąc dłonie na wypukłości pod swoim swetrem.
- Chyba nie sądzisz, że będzie teraz o tym opowiadał? – prychnął James, mierząc ją powątpiewającym spojrzeniem. – Przecież Elvendork może usłyszeć! – dodał wytrzeszczając oczy, jakby tłumaczył im, że woda jest mokra.
- Wiesz, James... – Syriusz westchnął zrezygnowany i pokręcił głową. – Czasem, jak cię słucham, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Lily jednak połknęła mugolską piłkę. Pełnia – dodał kładąc nacisk na ostatnie słowo.
