jan-u-wine
Halimath 1389 R. S.
W małej przestrzeni, która była moim pokojem
Niewiele już pozostało
Wieko odrapanego kufra jest otwarte
Cień się wydłuża na podłodze.
Całość mego życia,
Całość mego życia,
Dotychczasowego,
Leży tam.
Duże książki o grzbietach srebrnych,
Okładki od wieku pociemniałe,
Zapełnione run pismem pajęczym,
Spoczywają w bezpiecznym
Schronieniu mojej najlepszej
Kamizelki obrąbionej błękitnie.
Ciocia twierdzi, że dokładnie ten
Kolor ma nieskończone
Morze.
Wszystko uporządkowane.
Wąskie łóżko posłane,
Mój stary żółty koc leży, jak
Kropla późnego słońca,
W poprzek poduszki białej.
Nikłe westchnienie wiatru
Porusza zasłony,
Znajduje drogę przez okno,
Dotyka mej twarzy palcami
Z chłodu.
Wytarte drewno podłogi,
Wypolerowane do głębokiego
Ziemnego brązu,
Ogrzewa mi stopy,
Brandywina,
Twarz szaro-zielona połyskuje
W słońcu,
migocze,
leniwie,
z poza ramion drzew.
To był miejsce, gdzie się bawiłem
Ostatnio,
Wspinałem i chowałem,
Walczyłem i śmiałem
W lato i na wiosnę,
Jesienią i zimą.
To tu moje dawne życie się
Zaczęło i skończyło.
Zastanawiam się, widząc dach
Z ciemno niebieskich płytek
Opakowany lesisto-zielonym
Gontem, jak to będzie żyć pod
Pagórkiem
Zasypiać
Pod ułagodzonym zagięciem
Ziemi?
Jak pokój nagle wydaje się zimny
Moja dłoń nie drży, gdy zamykam
Wieko kufra,
Ani nie płaczę, gdy Merry,
Nie puszcza mnie, gdy się żegnamy.
Drogi Merry.
Stoi w oknie mojego pokoju i macha,
Gdy odjeżdżamy.
Przez wiele godzin w drodze widzę
Jego dłoń,
Małą, dziecięcą,
Zagubioną, samotną,
Wzniesioną, by ogarnąć
Cienie.
Jest jeszcze zaledwie dzieckiem.
Ciocia zajmie się nim teraz.
A ja,
Ja będę mieć przygody.
Na szerokich polach Świata,
W gór dalekich szarych skałach,
W małych strumyków kryształowym biegu,
Czekają na mnie.
Potykają się w biegu i lśnią,
Rozlewając się światłem, jak na barwnej
Wstążce,
I obietnicą co umysł przenika.
A w samym środku mego snu na jawie,
Skupiony i schwytany w zachwyt,
Nadal widzę
Wyciągającą się rękę Merrego,
I zastanawiam się, czy kiedykolwiek
Swój Dom odnajdę.
