jan-u-wine
Narada u Elronda
Jeśliby przez jego utratę,
Świat był uratowany
Nikt by nie podważył,
Nikt by mi nie powiedział
Nie.
Wiele wykreowano,
Mądrością mego ludu.
Jakoś, wraz z tym wyborem,
Wcale nie czuję się mądry.
Długie epoki ich małych
Żywotów przetrwałem,
Jednak
Wciąż kocham ich,
Wciąż, ze smutkiem,
Widzę ich wartość.
Jak kwiaty,
Są
Kolorujące świat,
Przez ledwie krótki
Oddech
Potem więdną.
Zagubione kwiecie.
Rozrzucone przez wiatry bezmyślne
Kwiaty
A my
jesteśmy
starożytne,
drzewa nieporuszone
co muszą
stać
nieugięcie
I widzieć wszystko,
co kochamy,
co znamy,
zmarnowane w pyle i destrukcji
Zło, które przyniósł
aż, tutaj
Nie może pozostać,
gdybym tylko mógł ukryć je tu;
Czemu się waham?
Czemu
ten żal
wyśpiewuje swój smutek
W środku mego serca?
W swej niewinności,
Na samym początku
jego żądzy,
to jest nazbyt wczesny wyrok,
on wytrwa,
Jak dotąd nie wie dość
Wiele o strachu;
Aczkolwiek o złu
Uczy się.
Mój własny ród
Wydawałem
Znacznie łatwiej;
A oni
Może nie poznają życia
Za tymi bramami, które
Czekają na niego.
Nie mam namiętności
do życia,
nie dbam już
o ten świat tak,
jak niegdyś dbałem.
Niechże stanie się tak, że
w jego drobnej
dłoni
przyszłość ocaleje,
lub przepadnie.
Jestem zmęczony.
Ocaliłem go.
Do tego.
Do tego go ocaliłem.
Któż teraz
ocali
mnie
od gorzkiej
konsekwencji
smutnego wyboru?
W snach, jakie mi pozostały,
W snach na jawie,
Pośród liści,
Opadających z drzew ucichłych,
Słyszę Morza wezwanie.
