Akcja opowiadania rozgrywa się bezpośrednio po zakończeniu trzeciego sezonu, czyli po tym, jak Sherlock został zawrócony z samobójczej misji. Tekst jest spójny z miniaturkami "Zawsze się liczysz" i "Gdzie nikt nie szuka", ale ich znajomość nie jest konieczna - jeśli coś będzie, to najwyżej drobne nawiązania, niezbyt istotne dla fabuły.

Czego się można spodziewać? Emocji, dozy angstu, nerwów i akcji.


Gra o wyższą stawkę

Wracał do domu! Ktokolwiek stał za włamaniem się do wszystkich stacji telewizyjnych, ktokolwiek dorwał się do starego nagrania z Jamesem Moriartym, właśnie sprawił, że Sherlock NIE poleciał na samobójczą misję do Europy Wschodniej. Cokolwiek miało się dziać dalej, poradzi sobie z tym...

Detektyw wysiadł z czarnego auta i entuzjastycznie pchnął zielone drzwi prowadzące na Baker Street. Teraz już nie musiał kryć podekscytowania przed bratem. Odwiesił płaszcz przy drzwiach i z telefonem w garści wbiegł po schodach na piętro. Po odgłosach odkurzacza sądząc, pani Hudson w końcu zabrała się za gruntowne sprzątanie jego mieszkania. No to się zdziwi... Sherlock wpadł do środka z szerokim uśmiechem na myśl o zaskoczeniu starszej pani.

- Pani Hudson? Niesp... – Słowa ugrzęzły Sherlockowi w gardle, a świat wywrócił się do góry nogami. Pani Hudson leżała naga na dywanie, a Sherlock widział jedynie krwawe napisy "tęskniłeś za mną?" powycinane na jej ciele. W tle odkurzacz chodził i wył coraz bardziej przegrzanym silnikiem. Hałas był nie do zniesienia, widok nie do wyparcia.

Nigdy, nigdy nie reagował źle na widok zwłok, ale tym razem z trudem panował nad skurczami żołądka, gdy pochylał się nad starszą panią, sprawdzając, czy żyje, chyba tylko z uporu. Gdzieś jak przez mgłę przemknęła mu myśl, że chyba powinien być wdzięczny za złamany kark.

Odkurzacz wył. Odgłos wwiercał się w uszy, drażnił, doprowadzał do szału. Sherlock przez moment nie wiedział, co się dzieje, poza ogólnym wrażeniem walących się ścian i pływającej pod stopami podłogi. Zamroczyło go...

Nie było czasu na sentymenty. Detektyw poderwał się na nogi, wyrywając przy okazji kabel z gniazdka i uciszając wyjący odkurzacz. Przez myśli przelatywały mu możliwe scenariusze, a żaden z nich nie był przyjemny. Jeśli dorwano panią Hudson, kto będzie nastę...

Sherlock sięgnął po telefon. Po kolei, po kolei, działaj...

- Mycroft? Baker Street, natychmiast – rzucił w słuchawkę, ledwie usłyszał głos brata. – Zgarnij Watsonów po drodze. Już.

- Sherlock, co...? – reszty pytania Mycrofta Sherlock już nie usłyszał, bo zerwał połączenie. Wiedział, że po czymś takim brat przyjedzie bez zadawania pytań.

Następny telefon był do inspektora. Lestrade odebrał zdziwiony, że Sherlock dzwoni, zamiast pisać.

- Potrzebuję policję na Baker Street. – Sherlock bardzo się starał, żeby nie było słychać drżenia w jego głosie. – Mam tu miejsce zbrodni. Twój wydział.

Czerwona słuchawka. Następny telefon.

Cisza.

Wybierz ponownie.

Cisza. Poczta głosowa.

Wybierz ponownie.

- Molly!

Nienienienienie... Sherlock już zbiegał po schodach, raz po raz ponawiając połączenie. Bez skutku, telefon Molly pozostawał bez odpowiedzi. Detektyw wypadł na zewnątrz i zderzył się z falą lodowatego wiatru, ale ulicą akurat przejeżdżała taksówka, więc podbiegł i wsiadł do niej, zamiast zawrócić po płaszcz.

Wybierz ponownie. Wybierz ponownie. Wybierz ponownie.

Zadzwonił dwadzieścia siedem razy, zanim nie dojechali pod szpital. Ledwie taksówka zwolniła przed drzwiami, Sherlock wyskoczył, krzycząc tylko do taksówkarza, żeby zaczekał. Nie zważał na jego głośne protesty, tak samo jak na to, że w pośpiechu wyszedł z domu bez portfela i nie miał czym zapłacić. To naprawdę nie było ważne.

Nie miał pojęcia, ile osób mało nie stratował, biegnąc korytarzami do kostnicy. Gdy tylko zagłębiał się w pałac umysłu, natychmiast wracało realistyczne wrażenie walących się ścian. Gdzieś z oddali przebijał się drwiący głos Mycrofta, wytykający bezlitośnie, jak destrukcyjna jest jego troska, ale Sherlock miał ważniejsze problemy.

- Molly? - zawołał, z rozmachem otwierając drzwi kostnicy. Rozejrzał się gorączkowo, ale pomieszczenie było puste, jeśli nie liczyć zwłok na stole sekcyjnym przykrytych folią. - Tylko nie to... - Detektyw odgarnął worek i odkrył ciało. Mężczyzna po sześćdziesiątce, ocenił Sherlock na pierwszy rzut oka, ale nie pozwolił sobie na ulgę. Ktokolwiek zamordował panią Hudson, mógł mieć po pierwsze dostatecznie dużo informacji, by wiedzieć o udziale Molly, a po drugie - wykazać się kreatywnością. Dlatego też pchany pierwszym skojarzeniem Sherlock gorączkowo wysuwał szuflady chłodni jedną po drugiej, za każdym razem bojąc się, że zobaczy Molly Hooper, żywą bądź martwą. Miał na razie zbyt wielki mętlik w głowie, by móc na trzeźwo ocenić motywy i preferencje zabójcy pani Hudson.

Zobaczył Molly chwilę później. Patolog weszła do kostnicy i otworzyła szeroko oczy na widok bałaganu.

- Na litość boską, co tu się dzieje?! Sher... - kobieta urwała, bo detektyw znalazł się przy niej w trzech krokach i zamknął ją w desperackim uścisku.

- Molly...

- Też się cieszę, że cię widzę, ale ugh, udusisz mnie - wykrztusiła patolog. - Tak myślałam, że cię zawrócą...

Sherlock zreflektował się i rozluźnił nieznacznie uścisk, tak że przestał miażdżyć jej żebra, ale nie wyglądał, jakby zamierzał się odkleić.

- Widziałaś? Nagranie? - wymamrotał w okolice jej warkocza.

- No tak, wszyscy chyba widzieli - odparła Molly, coraz bardziej zaskoczona i zaniepokojona zachowaniem Sherlocka. - Ale przecież to nie może być on, widziałam go tu, na tym stole, bez połowy mózgu - przypomniała. - Sherlock?

- Nie odbierałaś. Myślałem, że ciebie też zabili - wyrzucił z siebie Holmes i puścił ją. Molly dopiero teraz zobaczyła, że był w samym garniturze, a na rękach miał ślady podejrzanie wyglądające na zaschniętą krew.

- Też? - powtórzyła głucho. - C-co masz na m-myśli? - na chwilę wróciła ta dawna, jąkająca się Molly, ale tym razem powód był inny.

- Pani Hudson. Na środku dywanu w salonie. Nie żyje - wyjaśnił Sherlock martwym głosem. - Myślałem, że ty też.

- O mój Boże... - Tym razem to Molly objęła jego, pocieszając i szukając pocieszenia. Nagle zrozumiała, dlaczego Sherlock wpadł tu taki przerażony. Nagle sama zaczęła się bać. - Sherlock? Telefon ci dzwoni - zorientowała się po chwili, gdy poczuła wibracje w kieszeni jego marynarki.

- Co...? Och - zreflektował się detektyw i wyłowił urządzenie. - Tak? - rzucił ostro w telefon.

- Jezu Chryste, Sherlock! - przywitał go zdenerwowany John. - Odbierałbyś! Od kwadransa próbujemy się do ciebie dodzwonić!

- John... Jesteście z Mycroftem? Na Baker Street? - zapytał spiesznie Sherlock.

- Tak! I wiesz, co tu zastaliśmy... A w dodatku twój płaszcz leżał na ziemi w korytarzu, telefon miałeś zajęty... - denerwował się dalej doktor. Na moment zamilkł, a potem odezwał się zupełnie innym tonem. - Sherlock? Czy ty jesteś... Czy ktoś cię...

- Co? Nie, nie! - zapewnił detektyw, niemal fizycznie czując, co przyjaciel widział właśnie w wyobraźni. John podejrzewał, że ktoś przykładał Sherlockowi broń do skroni.

Molly, która stała dość blisko, by słyszeć obie strony, nieoczekiwanie zabrała Sherlockowi telefon.

- John? Jesteśmy w Barts, Sherlock... Przyleciał tu po mnie - wyjaśniła niezręcznie. - Jest cały - zapewniła, omiatając towarzysza niepewnym spojrzeniem.

- Już jedziemy - dorzucił Sherlock i zabrał telefon, równie obcesowo jak Molly chwilę wcześniej. - Chodź - powiedział do patolog i chwycił ją za rękę, ciągnąc w stronę wyjścia.

- Sherlock, zaczekaj! - powstrzymała go Molly. - Daj mi wziąć torebkę i kurtkę - przypomniała rozsądnie.

- Dobrze. - Sherlock posłusznie zawrócił z nią do kantorka. Stanął w drzwiach i nerwowo bębnił palcami o framugę, gdy Molly zbierała swoje drobiazgi i spiesznie porządkowała dokumenty. Zanim skończyła, nie wytrzymała i podeszła do detektywa. Unieruchomiła drgające palce.

- Umyj ręce - poprosiła cicho. Sherlock, jakby ciągle trochę ogłuszony, kiwnął głową i wyszedł do kostnicy, gdzie w rogu znajdował się duży metalowy zlew. Tak jak prosiła Molly, zmywał dokładnie ślady zakrzepłej krwi, aż zaczerwieniły się zmarznięte po dworze dłonie. Gdy w końcu patolog zamknęła za sobą drzwi kantorka, detektyw zakręcił spiesznie wodę i wytarł ręce papierowym ręcznikiem.

- Możemy już iść? - warknął nieuprzejmie, próbując odzyskać kontrolę nad sytuacją. Palce nadal chodziły nerwowo, więc Molly chwyciła go za rękę i kiwnęła głową, nadal nieco oszołomiona wydarzeniami. Sherlock bez słowa wyszedł z kostnicy, ciągnąc ją za sobą. Dopiero na dworze, zobaczywszy czekającą taksówkę, zreflektował się.

- Erm, Molly... masz gotówkę? - zapytał skonsternowany. - Nie wziąłem portfela.

- Mam.