Jack był położony w pokoju Tisch, przerażająco nieprzytomny – a może po prostu martwy. Doktor patrzył na niego w milczeniu. Błąd. Jak bliski naprawienia był teraz Błąd. Rozsądnie myśląc, Doktor oczywiście wiedział, że Błąd jest jak jeden z tych pięknych trików matematycznych – może się zbliżyć do zera – nawet i tak bardzo, że odległość nie będzie widoczna pod mikroskopem – ale nigdy naprawdę go nie przetnie.
Doktor niestety nie był znany z rozsądku na swojej planecie.
Doktor nigdy nie chciał zrobić mu krzywdy. Dlatego zostawił go wtedy. Odleciał ze Stacji Gier, by obaj mogli żyć z dala od siebie. Oczywiście to była płonna nadzieja. Jack był wieczny, unikanie go było z góry skazane na niepowodzenie. Gdyby mu przyszło do głowy, że… cóż. Doktor nie był znany z inteligencji na swojej planecie.
Gdyby mu przyszło do głowy, że zwykła ucieczka poczyni w tym człowieku aż takie spustoszenia. Nie był pewien czy zmieniłby zdanie. Lubił ludzi, patrzyli w niego jak w obrazek; był dla nich geniuszem – zupełnie inaczej niż na jego planecie. Ale ten… ta profanacja wieczności. Kiedy utknęli obydwaj na Valliant, Doktor słuchał krzyków Błędu z wypiekami na twarzy.
Błąd był odstręczający. Tak. Ale budził też fascynację, i niepohamowane pragnienie zaspokojenia ciekawości. Być może… być może mógłby… Doktor zacisnął pięści. Nie. To nie jest dobry pomysł (Doktor nie był znany z dobrych pomysłów na swojej planecie). Ale… może tak byłoby lepiej… tak bliski był naprawienia. Może wystarczy go tylko pchnąć w odpowiednią stronę? Takie spustoszenia. Jack na pewno byłby mu za to wdzięczny, prawda? Doktor zastanowił się nad narzędziem.
- Twoje oczy są takie same.
Doktor wzdrygnął się. Nie zauważył, kiedy podeszła do niego Francine.
– Kiedy na niego patrzysz, twoje oczy są takie same jak jego.
Przez chwilę patrzyli na siebie bez słowa. Doktor nie musiał pytać „jak czyje?" ani „na kogo?". Wybity z transu poczuł jak ogarnia go wstyd. On i Mistrz okazali się tacy sami. Wiedział to już wcześniej, ale teraz… po tym co zamierzał zrobić zaledwie minutę temu… co zrobiłby, gdyby nie Francine, która uratowała ich obu…
- Co mam zrobić? – zapytał bezradnie. Francine popatrzyła na niego.
- Nie chcę cię widzieć w swoim domu – powiedziała powoli. – Trzymaj się od nas z daleka.
Doktor nie był znany z posłuszeństwa na swojej planecie, ale tym razem zrobił wyjątek. Przecież nigdy nie chciał go skrzywdzić…
1
