Tajemnica

Mała, dziesięcioletnia dziewczynka właśnie zapinała płócienną sukienkę. Była ona trochę na nią za krótka, ale jej rodzina była bardzo biedna, więc musiała nosić rzeczy po starszym rodzeństwie.
-Gwyn, schodź wreszcie!- zawołał jej ojciec z dołu. Dziewczynka szybko zawiązała chustkę na włosach i zbliżyła się do drabiny, po której zeszła na dół. Mieszkała w małej chatce na skraju wioski razem z rodzicami i siedmiorgiem rodzeństwa.
Kiedy już znalazła się w małej izbie na dole, zobaczyła Katy, jej starszą siostrę i matkę, która siedziała na drewnianej ławie.
-Kochanie, pośpiesz się. Musicie iść na targ wcześnie, bo inaczej nie dostaniecie niczego świeżego.- Powiedziała kobieta podając dziewczynce wiklinowy koszyk. Ta wzięła go bez słowa i wyszła z chaty. To i tak wielkie szczęście, że mają za co kupić jedzenie. Już dawno nie były na targu, a wszystko przez wysokie podatki, jakie nakładał na nich Książę Jan.
Po chwili z domku wyszła jej siostra. Ona też była ubrana bardzo skromnie, nawet jak na wieśniaczkę. Długie jasne włosy również schowała pod chustką. Zresztą wszyscy z ich rodziny byli wysocy i jasnowłosi. Wszyscy oprócz Gwyn, która miała kasztanowe kręcone włosy i drobną posturę.
Teraz Katy podeszła do niej i wzięła ją za rękę. Szybkim krokiem ruszyły w stronę środka miasteczka, gdzie znajdował się targ.

Jak zwykle było tam bardzo tłoczno i gwarno, przekupki przekrzykiwały się zachwalając swój towar. Gwyn musiała trzymać się kurczowo siostry, gdyż nie chciała jej zgubić. Wszyscy wkoło byli dodatkowo podnieceni, gdyż za miastem miał się tego dnia rozpocząć jarmark. Dziewczynka ciekawie rozglądała się dookoła, chcąc zobaczyć te wszystkie rzeczy, o których opowiadało jej rodzeństwo. Tymczasem Katy była zajęta targowaniem się o dobra cenę, a była w tym naprawdę dobra. Wiedziała, że jeśli jej się uda, jej rodzina zje dziś na kolację jakieś mięso. Nie mogła zwracać uwagi na siostrę, wiec zabrała jej koszyk i poleciła się nie oddalać. Gwyn nie mogła nic poradzić na to, ze była tak ciekawa świata, w dodatku tłum oderwał ją od siostry. Była zbyt słaba by nie oddalić się pod jego naporem. Wkrótce znalazła się na skraju targu i wśród masy kolorowych strojów tych wszystkich ludzi straciła zupełnie orientację. Wiedziała, że już nie znajdzie siostry, wiec postanowiła wrócić do domu.
Odeszła w stronę, gdzie było mniej ludzi i zaczęła błąkać się po mieście. Po krótkim czasie była nie tylko przestraszona, ale także zmęczona i głodna. Właśnie wtedy doszła do polan za wioską. Ludzie wokół kręcili się niespokojnie ustawiając różne namioty i ogrodzenia. Gwyn domyśliła się, że trafiła na miejsce przygotowań do jarmarki. W oddali zobaczyła chłopców strzelających do tarcz. Większość była młoda, mogli mieć najwięcej 18 lat, ale znalazło się również kilkoro dzieci i dorosłych. Dziewczyna stwierdziła, że kilku jest całkiem dobrych, mimo, że byli w jej wieku.
Szkoda, że ojciec musi orać pole, zamiast uczestniczyć w turniejach.- Pomyślała i spojrzała jeszcze raz na strzelających.- Nawet ja byłabym lepsza od niektórych z nich, mimo, że nigdy nie trzymałam w ręku łuku.
Stała cały czas nieruchomo i nie zauważyła ruchu i tumultu za nią. W ostatniej chwili ktoś pociągnął ją do tyłu, a w miejscu gdzie stała pojawił się olbrzymi wierzchowiec. Mężczyzna dosiadający go był bardzo bogato ubrany, miał u boku powieszony miecz. Musiał być kimś ważnym.
-Uważaj jak leziesz dziewucho!- Warknął w jej stronę, a ona poczuła, że robi się czerwona. Nagle ktoś kto ją uratował znowu pociągnął ją i po chwili oboje znaleźli się z dala od pochodu, w którym uczestniczył dostojny jeździec. Dopiero wtedy mogła się odwrócić i zobaczyć kto to był.
Okazało się, że uratował ją około czternastoletni chłopiec. Ubrany niewiele lepiej od niej, na plecach miał zawieszone dwa łuki i kołczan z masą strzał.
-Co ty tu robiłaś, mała?- spytał wesoło.- Nie powinnaś się pętać na tej drodze, ktoś łatwo mógł cię stratować!
-Nie twoja sprawa co ja tu robię!- Obruszyła się Gwyn, w której obudziła się nieznana wcześniej nuta.- I nie jestem wcale mała! Nazywam się Gwyn.
-Jasne, mała. Ja jestem Christopher, możesz mówić do mnie Chris. Ale raczej nie spotyka się małych dziewczynek na turniej łucznictwa...
-Turniej łucznictwa...?- jej oczy stały się wielkie jak spodki. Więc to dlatego ci chłopacy tyle ćwiczyli. Och jak ona by chciała być jednym z nich. Nie musiała by nosić sukienek, no i mogłaby się nauczyć walczyć.
-Tak, właśnie na niego przyjechałem.- Powiedział jej chłopak.- Trenowałem od kilku lat i muszę go wygrać! I ta nigdy nie będę nigdy tak dobry jak Robin...
-Jak kto?- spytała Gwyn, którą wcześniej nie interesowały takie sprawy. Rodzice nie mogli sobie pozwolić na trening ich starszego syna, a co dopiero ona mogłaby marzyć aby się nauczyć strzelać. Nie znała więc żadnych opowieści z tym związanych.
-Robin Hood oczywiście! Nigdy o nim nie słyszałaś?- spytał spoglądając na nią zdziwiony. –To najlepszy łucznik na świecie, zanim musiał opuścić kraj, mieszkał w lesie i rabował bogaczy, by oddawać to biednym. Chciałbym być taki jak on.- Popatrzył przez chwilę w dal, jakby nad czym się zastanawiając, a dziewczynka onieśmielona jego wielkimi słowami, bała się przerwać ciszę. W końcu Chris ocknął się i spojrzał na nią.
-Na możesz tu być? Twoi rodzice nie będą się niepokoić?
Gwyn już miała powiedzieć, że się zgubiła i poprosić aby pomógł jej znaleźć drogę do domu, ale coś ją powstrzymało.
-Nie, przyszłam tu popatrzyć jak strzelają z łuku. Ja...- zająknęła się, nie wiedząc, czy to co powie nie wyda mu się głupie. – Ja... też chciałabym tak strzelać... gdybym miała łuk.
Chłopak nie roześmiał się. Spojrzał tylko na nią badawczym wzrokiem i po chwili zrobił cos niespodziewanego. Zdjął z siebie jeden ze swoich łuków i podał go dziewczynie.
-Rozumiem cię mała. Pewnie twoja rodzina nie ma lekko i chciałabyś wygrać te pieniądze, co?
Spojrzała na niego. Więc w turnieju można wygrać pieniądze? Jak by to pomogło jej rodzinie!
-Jak będziesz dużo ćwiczyć to może kiedyś ci się uda- ciągnął dalej, dzieląc strzały na dwie części, po czym oddał jej te w kołczanie.
-Masz. Dużo ćwicz i przyjdź tu za kilka lat! – powiedział i uniósł jej twarz, gdyż spuściła przedtem głowę nie wiedząc co ma powiedzieć.
-Dziękuję- wyjąkała nieśmiało, po czym znowu spuściła wzrok.
-No, mała idź już, bo twoi rodzice na pewno umrą z niepokoju.
-Dobra.- stwierdziła obracając się w stronę wioski i ruszając biegiem. Gdy była już dość daleko, odwróciła się jeszcze i zobaczywszy, że chłopak stoi bez ruchu, machając jej na pożegnanie, krzyknęła tylko:
-I nie jestem mała!- po czym pobiegła do domu.

Znalezienie drogi powrotnej zajęło jej sporo czasu więc gdy tylko stanęła przed nim, zaczynało się ściemniać. Po drodze bała się kogokolwiek spytać o drogę, gdyż niosła ze sobą łuk i strzały, a ktoś zobaczywszy je mógłby pomyśleć, że je ukradła. I, choć oczywiście ona o tym nie wiedziała, łuk rzeczywiście był bardzo drogi.
W oknach jej chatki, paliły się światła, co było wielką rzadkością, bo świece były bardzo drogie i nie mogli sobie pozwolić na takie marnotrawstwo.
Weszła powoli do małej izby, gdzie czekała na nią cała rodzina. Jej matka siedziała na ławie i dziewczynie wydało się, że wcale z niej nie schodziła od jej wyjścia z domu. Katy obejmowała kobietę, która zalewała się łzami. Ojciec natomiast opierał się o palenisko z lewej strony izby. Gdy weszła, wszyscy zamarli Matka chciała się zerwać by wziąć ja w objęcia, ale mąż jej nie pozwolił. Podszedł do Gwyn i wrzasnął:
-Gdzieżeś ty była? Tak się mart...- nagle urwał, gdyż zobaczył łuk zawieszony przez jej ramię. W pierwszej sekundzie przemknął mu przez myśl obraz dwóch osób, które tak jak ona teraz, zawsze tak nosiły łuk... Jego najlepszych przyjaciół, których pewnie już nigdy nie zobaczy... Ale potem się opanował i wezbrała w nim złość.- Skąd to masz? Ukradłaś go i naraziłaś całą naszą rodzinę na gniew księcia? Wiesz, co grozi złodziejom?
Gwyn zadrżała mimo woli i skuliła się w sobie.
-Ja go nie ukradłam.
-Nie? To skąd go masz?
-Dostałam od jakiegoś chłopaka, który przybył na turniej łucznictwa...
-Nie kłam!- wyszlochała matka, która do tej pory się nie odzywała.
-Ale ja nie kłamię!- wybuchnęła płaczem i pobiegła na górę, najpierw zrzucając łuk na podłogę.
Zdjęła z włosów zakurzoną chustkę i rzuciła się na posłanie.
Do pokoiku pod strzechą wspięły się również jej siostry, które próbowały ją pocieszyć. Marriet usiadła obok niej i chciała ją przytulić, ale ta ją odepchnęła.
-Po co ci ten łuk?- prychnęła Rosa, która najbardziej nie lubiła Gwyn.- Strzelanie to zajęcie dla chłopców, a ty przecież jesteś dziewczynką!
Na to dziewczyna zapłakała jeszcze głośniej:
-Dajcie mi spokój.
Zaczęło się robić późno, więc dziewczęta ułożyły się do snu. Gdy wszystkie zasnęły, tylko Gwyn nadal szlochała. Po jakimś czasie i ona zaczęła się uspokajać. Gdy prawie zasypiała usłyszała jeszcze tylko skrawek rozmowy na dole...

-Myślisz, że naprawdę ona go nie ukradła?- spytała kobieta.
-Analys, wątpię, żeby to zrobiła. Zawsze była taka szczera.
-Więc co zamierzasz zrobić? – spytała z troską ocierając łzy.
-Skoro już mamy ten łuk, to go zatrzymamy...
-Myślisz, że Damian mógłby się nauczyć strzelać?
-Nie.- powiedział stanowczo mężczyzna. Po czym pomyślał o rodzinie, która kiedyś powierzyła jego opiece to dziecko. Wiedział, że to nastąpi prędzej czy później. Że jej prawdziwi rodzice po nią wrócą. A wtedy powinna być przygotowana. – Jej prawdziwy ojciec chciałby, żeby to ona nauczyła się strzelać.
-Ale... Przecież on powierzył ją nam. Czy naprawdę sądzisz, że kiedyś tu wróci? To my ją wychowaliśmy!
-Wiem, kochanie...

Kiedy Gwyn to usłyszała zamarła. Więc ona nie jest ich prawdziwym dzieckiem? Przygarnęli ją, ale czemu nic o tym nie wiedziała? I jej prawdziwa rodzina ma po nią wrócić? Ale kim oni są? I czemu jej prawdziwy ojciec chciałby by nauczyła się strzelać?

Następnego dnia, ojciec powiedział jej, że może zatrzymać łuk. Reszta jej rodzeństwa bardzo się zdziwiła, szczególnie, że spodziewali się, że to Damian go dostanie. Jednak ojciec wystawił na podwórze prowizoryczną tarczę i polecił Gwyn ćwiczyć. Ta od razu chciała się do tego zabrać, ale nie wiedziała jak. Nigdy wcześniej tego nie robiła. Postanowiła, że najpierw poprosi Damiana, żeby jej pokazał, w końcu on prędzej będzie wiedział jak się do tego zabrać. Chłopak oderwał się od pracy na jej prośbę i z dozą pewnego powątpiewania wziął do ręki łuk i strzałę. Wycelował i wypuścił strzałę, ta jednak zamiast w tarczy, utkwiła w drzewie za nią. Gwyn pobiegła tam i wyciągnęła ją delikatnie, tak aby jej nie zniszczyć.
Potem po kolei próbowały strzelić wszystkie jej siostry, a nawet młodszy braciszek, który ciągle bawił się w rycerza. Ale on był jeszcze tak mały, że nawet nie zdołał naciągnąć cięciwy.
W końcu Gwyn się zniecierpliwiła i zabrała mu łuk.
-Nikt z was nie potrafi tego dobrze zrobić!- zdenerwowała się.
-To ty strzel, jak jesteś taka mądra!- krzyknęła jej siostra ze śmiechem.
Gwyn wzięła do ręki łuk i wyciągnęła z kołczanu strzałę. Napięła cięciwę prawie do policzka, po czym próbując przypomnieć sobie dokładnie jak robili to ci chłopcy z turnieju, wycelowała i puściła...
Strzała trafiła w sam spód materiału prowizorycznej tarczy. Dziewczyna spojrzała na o trochę zdziwiona. Nikomu z jej rodzeństwa nawet nie udało się trafić w materiał.

Na to wszystko patrzył jej ojciec i przyznał sobie rację. Ona jest do tego stworzona i nie można tego zmarnować. Postanowił, że zaprowadzi ja do szkoły przyklasztornej, gdzie mnisi uczą młodych strzelać z łuku i walczyć. Na nic więcej nie mógł sobie pozwolić, ale dzięki temu dziewczyna strzelała najlepiej w Anglii. Ucząc się, Gwyn poprzysięgła sobie, że dowie się czyją tak naprawdę jest córką.