Stuk. Stuk. Stuk. Irytuję sam siebie, bębniąc palcami w blat biurka. Wieczór dawno się skończył, noc pochłonęła okolicę nieprzeniknionym mrokiem. Deszcz zacina w okna, wiatr wyje na zewnątrz upiornie. Stuk. Stuk. Stuk. Biorę do ręki pióro, moczę je w atramencie, pochylam nad pergaminem i… nie wiem co napisać. Nie znam odpowiednich słów, które mogłyby wyrazić to, co czuję. Zezłoszczony, spycham na podłogę zalegającą wokół górę pomiętych papierów. Przecieram twarz, odchylając się na krześle. Uczucia kłębią się we mnie niczym kolorowa, poplątana masa. Mija jakiś czas. W końcu znowu próbuję.

Łapa kocha Lunatyka.

Tylko tyle. Albo AŻ tyle. Zależy jak na to spojrzeć. Prycham pod nosem, znużony, po czym uśmiecham się do siebie jak głupi do sera. Napisałem TO. Fakt, Remus nigdy się o tym nie dowie, ale co z tego skoro już mi lepiej? Starannie składam pergamin na pół i chowam za okładkę książki, którą kiedyś od niego dostałem. Wreszcie mogę spać spokojnie.