Rozdział 1 :Wspomnienia.
Całe jej dotychczasowe życie usłane było samymi przeszkodami. Nieustanne przemieszczanie się z miejsca na miejsce tylko pogarszało sytuację i przysparzało jej nowych wrogów. Została łowcą, wbrew oczekiwaniom wszystkich, ale ilekroć wspominała ten tytuł nutka ironii przedzierała się do jej serca. Sama czuła się jak zwierzyna, zaszczuta w najdalszy kąt Faerunu. Gdzie przyjdzie jej jeszcze podróżować, tego nie wiedziała.
Wspomniała sobie Candlekeep i chwile spędzone u boku Goriona i Imoen. Jakże brak jej było tych beztroskich dni wypełnionych radością. Wiedziała, że jest podrzutkiem,, podobnie jak Imoen jednak nigdy nie dano jej tego odczuć. Zawsze była pogodna, uśmiechnięta. Psociła razem ze swoją przybraną siostrą dając w kość wszystkim nauczycielom. Razem prześcigiwały się w wymyślaniu kawałów. Musiała przyznać, że Imoen miała zawsze lepsze pomysły.
Zacisnęła zęby wspominając te chwile. Ileż to czasu minęło? Imoen zawsze była przy niej, a teraz to się stało. Zabrali ją jacyś zakapturzeni starcy, a wszystko przez Irenicusa. Do końca życia będzie pamiętać jego chłodne błękitne spojrzenie. Spojrzenie kogoś z jej ludu. Wielokrotnie zastanawiała się czy możliwością było to, że ten potwór był elfem.
-„To niemożliwe." – powtarzała sobie wtedy, bo jaki elf mógł być aż tak spaczony?
Śmierć Goriona, czy nawet zgładzenie Sarevoka nie odbiło się tak na jej usposobieniu, jak czas spędzony w więzieniu tego tyrana. Wiele razy śniła koszmary, o bólu i torturach jakich doświadczyła z jego ręki. Imoen przeszła to samo, jednak działały razem, jak zawsze i razem udało im się wydostać z tego piekła. Już, kiedy sądziła, że najgorsze za nimi, zjawiła się grupa zakapturzonych starców, którzy pojmali Irenicusa a wraz z nim Imoen.
Ciężar samotności opadł na nią jak ciężki głaz. Chciała pozostać sobą, ale ból przeszłości i niepewne jutro wyryły trwałą skazę na jej dobrym usposobieniu. Zamknęła te uczucia i starała się je utrzymać pod kluczem, jednak wydostawały się na zewnątrz co jakiś czas. To dlatego Jaheira opuściła ją wkrótce po tym, jak wydostali się na powierzchnię, jednak nie miała jej tego za złe. Tak naprawdę to w głębi duszy cieszyła się, że druidka ją opuściła. Wreszcie po raz pierwszy w życiu mogła wziąć los we własne ręce. Miała dość tak zwanych "dobrych rad" z jej strony. Kiedy była młodsza, po prostu się dostosowywała, widząc przemawiające przez druidkę doświadczenie. Z czasem jednak zauważyła, że ta mądra Jaheira myli się równie często co ona sama. Wiele razy to właśnie jej rady były mądrzejsze od rad druidki. Starała się tego nie roztrząsać.
Kolejne dni mijały, te zamieniały się w tygodnie i równowaga zaczęła powoli wracać. Aerie chyba najwcześniej to zauważyła. Bezskrzydła elfica ze skrzydlatego rodu Avarielów uratowana z cyrku na promenadzie była pierwszą, życzliwą osobą, jaką udało się jej spotkać. To właśnie Aerie sprawiła, że Saleritt znowu zaczęła się uśmiechać, a skazy przeszłości powoli odchodziły w zapomnienie. Powróciła niewinność i nowe chęci do działania. Mimo swojej dziecięcej niemal naiwności i delikatności Aerie była doskonałym kompanem i nie raz uratowała Saleritt życie.
- Znajdziemy ją. – rzekła Avariel widząc, że Saleritt siedzi w zamyśleniu. Łowczymi podniosła głowę widząc pogodną twarz elfki. – Mam nadzieję, że nie powraca do ciebie ten chmurny nastrój co kiedyś?
Saleritt uśmiechnęła się serdecznie.
- Nie Aerie, w żadnym wypadku.
- To dobrze.
- Przejrzałem moje…o przepraszam, nasze sakiewki i naliczyłem sporo kosztowności. – usłyszały nagle.
Mały gnom zbliżał się właśnie do nich z brzęczącymi i pękatymi woreczkami uwieszonymi u pasa.
- Więc co wyliczyłeś Janie? – spytała Saleritt.
- Ohoho! Tyle kosztowności nie widziałem od czasów wyprawy wujka Podrapka na bardzo paskudnego gryfa. Drogi wujcio i jego towarzysze byli nadzwyczaj odważni porywając się na coś takiego, biorąc pod uwagę różnicę w wielkości gryfa i gnoma. Poza tym gryfy to bardzo zdradliwe stworzenia no a ten strasznie się rozeźlił widząc chodzący obiad, który próbował pozbawić go cennych jaj.
- Janie... – rzekła zniecierpliwiona łowczymi. Jakoś nie była w nastroju wysłuchiwać kolejnych opowieści z cyklu wspaniałych wyczynów wujka Podrapka. - …do rzeczy. – urwała krótko.
- Za taką sumę mógłbym sobie kupić cały wóz kupiecki najprzedniejszej rzepy a i jeszcze by zostało he he.
- Oj błagam gnomie oszczędź nam dzisiaj tych nonsensownych kazań. Nikt nie ma ochoty wysłuchiwać o twoich planach. Saleritt na pewno ma tego serdecznie dosyć, ale jest zbyt uprzejma, żeby ci to wygarnąć. – odezwał się siedzący niedaleko Anomen. Wstał gwałtownie i zarzucił na ramię swój cep bojowy zakończony trzema kulami. Prezent od Nalii, w ramach podziękowań, za uratowanie jej twierdzy przed napadem troli, umbrowych kolosów i innych dziwacznych stworów o które ostatnio nie trudno. Trzymające kolczaste kule łańcuchy zadźwięczały cicho. Wojownik podszedł do małego gnoma i spojrzał na niego groźnie.
- Po cóż się tak denerwować Ano. – odparł beztrosko Jan.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mnie tak nie nazywał gnomie! – wrzasnął, a jego cep poruszył się gwałtownie.
- Przestaniecie wreszcie? – odparła mała osóbka wyłaniająca się z pobliskich zarośli. – Ile razy jeszcze mam was godzić? Arvoreen daj mi siłę, abym mogła przetrwać podróż w towarzystwie tych dwóch.
- Święte słowa Mazzy, święte słowa. – odparła Saleritt i uśmiechnęła się serdecznie. Anomen założył tylko ręce i usiadł z powrotem na kamieniu. – Janie czy mógłbyś wreszcie powiedzieć ileż to kosztowności chowasz w tych opasłych sakwach?
- Ależ tak, przecież do tego cały czas zmierzałem, ale brutalnie mi przerwano. – pożalił się gnom. Usiadł na ziemi i wysypał zawartość woreczków na trawę. – Dwa perłowe naszyjniki, trzy diamenty, królewska łza kilkanaście różnego rodzaju pierścionków…na pewno nie mogę, żadnego zatrzymać? – zapytał.
- Mości gnomie potrzebujemy pieniędzy, żeby uratować przyjaciółkę Saleritt, pamiętasz? – odezwała się Aerie.
- Ach tak, no rzeczywiście. Gnomy mają krótka pamięć.
- To zupełnie pasuje do waszego wzrostu. – burknął Anomen.
- Jeszcze jedno słowo na temat wzrostu, a pożałujesz rycerzu.
Twarz Mazzy zrobiła się pochmurna, a jej mała piąstka zacisnęła się na gardzie miecza.
- Przestańcie, proszę, bo nigdy nie doliczymy się tych klejnotów. – rzekła spokojnie Saleritt.
- Ooo mamy tu trzy…nie cztery kamienie łotrzyków. To będzie sporo warte. – mamrotał gnom nie zwracając uwagi na resztę towarzyszy.
- Janie, wiesz, że nie znam się na klejnotach i ich wartości, powiedz ile.
Saleritt nigdy nie przywiązywała wagi do takich rzeczy jak błyskotki. Czasem po prostu wpadały jej w ręce, ale nigdy nie trzymały się jej długo.
- Uchuchu to będzie jakieś dziesięć tysięcy.
- Od kupców z Targowa mamy tysiąc… - zamyśliła się Saleritt.
- Razem jedenaście. – odezwała się Aerie.
- Ciągle za mało. – syknęła łowczymi wstając gwałtownie. Odwróciła się tyłem i pocierając głowę westchnęła głośno. Zapadła chwila ciszy. Wszyscy zastanawiali się nad tym, co dalej. Bardzo chcieli pomóc, ale nie wiedzieli jak.
Anomen wpatrywał się w Saleritt. Widział na jej twarzy zmęczenie. Nie chciała dać tego po sobie poznać, ale była zmęczona i zmartwiona.
Spotkał ją, kiedy przesiadywał w Miedzianym Diademie. Był światkiem straszliwej kłótni, pomiędzy nią a elfią druidką. Od tej pory nie widział tamtej druidki, ale poznał łowczynię. Kiedy dowiedział się o tym, że chce uratować swoją przybraną siostrę, natychmiast zaoferował swój oręż. Sporo się wydarzyło od tego czasu i im dłużej przebywał w jej towarzystwie, tym bardziej jego podziw rósł. Serdeczność, jaka biła od łowczymi była wręcz zaraźliwa. Smuciła się bardzo rzadko i bardzo krótko, co młody rycerz tłumaczył sobie chwilową słabością, na którą każdy jest narażony. Nawet paladyni z Zakonu Promiennego Serca mieli chwile załamania. Nawet on, mimo silnej wiary czasem wątpił, więc co dopiero zwykła łowczymi, która nie miała silnego autorytetu, jak on Helma. Nie do końca rozumiał jej zmartwienia, ponieważ sądził, że ktoś, kto nieustannie obcował z przyrodą i nie brał udziału w krwawych walkach, nie wie, co to ból i cierpienie. Sam brał udział w wielu takich wyprawach i musiał pogrzebać wielu towarzyszy. Nie raz ogarniało go zwątpienie, ale Helm zawsze przywracał mu wiarę, pomagał. Wielokrotnie próbował jej powiedzieć, że można znaleźć oparcie w takiej wierze. Chciał jej przekazać szlachetne wartości, jakie wyznaje zakon, jakie on wyznaje. Uśmiechała się wtedy serdecznie i mówiła, że chętnie wysłucha tego później.
To prawda. Zawsze mieli coś do zrobienia, co nie cierpiało zwłoki. Anomen obiecał sobie uroczyście, że przekaże jej doktryny zakonu prędzej czy później.
Saleritt odwróciła się do swoich towarzyszy. Z jej twarzy zniknął wyraz smutku, zastąpiony przez stoicki spokój.
- Kula sfer. – rzekła łowczyni. Jej towarzysze wpatrywali się w nią w skupieniu. - Trzeba będzie przebadać, co jest wewnątrz. Valgay otworzył drzwi, jednak nie byliśmy gotowi żeby tam wejść. Nadszedł czas, żeby to zrobić.
Cisza jaka zapadła była dosyć przerażająca. Gdyby nie odgłosy ćwierkającego ptactwa, byłoby doprawdy upiornie.
- Jee…jesteś pewna? – zająknęła się Aerie.
- Oczywiście! To zaiste dobry pomysł zakładając, że nie zostaniemy uwięzieni wewnątrz kuli, bo wtedy to będzie średnio dobry pomysł. Ale chętnie pozbyłbym się tego czegoś z mojej dzielnicy bo psuje mi widok z okna. – odezwał się Jan.
- Szlachetna łowczyni, pójdę z tobą wszędzie. – uśmiechnęła się Mazzy i uderzyła mieczem w swoją tarczę.
Wszyscy spojrzeli na Anomena. Rycerz milczał jakiś czas, zanim się odezwał.
- Kula sfer mówicie? Dlaczego nie. Bije od niej zło i pewnikiem jest, że jest drzazgą plamiącą Athkatlę.
- Dziękuję wam. – odparła Salreitt uśmiechając się. Anomena cieszył ten widok. Łowczyni podzielała jego zdanie. Była zaiste prawą osobą, nawet jeśli zdarzało jej się wątpić. Nawet wtedy…
