Siedziała na ziemi wdychując zapach rosy. W rękach trzymała łuk, jednak nie miała zamiaru polować, chciała po prostu tu posiedzieć, być może ostatni raz. Drugie Igrzyska... Zaklęła w myślach a jedna łza spłynęła po jej bladym policzku. Była równocześnie załamana i niewyobrażalnie wściekła. Znowu będzie musiała uciekać, zabijać i walczyć o życie... To był największy koszmar jej życia, który znów będzie musiała powtórzyć. Krew, wystrzał armaty, polegli... Nie dawała rady. Za dużo dzieci zostało sierotami, za dużo kobiet było wdowami. Młodzi ludzie ginęli a oni nie mogli nic z tym zrobić! Niektórzy nawet obstawiali zakłady, ile pociągną. To było odrażające. Brak tętna, śmierć sprzymierzeńca to jedne z najgorszych rzeczy, które mogą spotkać człowieka i przez, które będzie musiała kolejny raz przechodzić. To uczucie, ta nienawiść do siebie, kiedy musisz zabić człowieka. Czuła się brudna, chciała to z siebie spłukać naiwnie sądząc, że to możliwe. Głębokie myśli przepływały przez jej głowę z niewyobrażalną prędkością, chciała krzyczeć, ale miała tak zaciśnięte gardło, że powodowało to ból. Nie spostrzegła nawet, że ktoś przygląda jej się ze smutkiem zza drzewa.

Po chwili poczuła silne ramie oplatające się w okół niej i podniosła głowę, by napotkać tak dobrze jej znane, błękitne oczy. Oparła się na szerokim barku wdychując zapach Brandy. Uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała na jego łagodne rysy twarzy.

- Moja pula szczęścia została wyczerpana, Haymitch – uśmiechnęła się krzywo. - Tym razem zginę, nie mam szans z karierowiczami. Dobrze widziałeś co potrafią, jak się szkolili – przejechała ręką po jego torsie. - To koniec.

- Nie mów tak. Musisz żyć – szepnął i chwycił jej podbródek. Uśmiechnął się lekko a w jego oczach pojawił się stalowy błysk. - Zrobię wszystko, żebyś przeżyła. Ty i Peeta – powiedział lekko i pogłaskał ją po włosach.

- Zostaniesz ze mną? - zapytała.

Nic nie odpowiedział, tylko parł się plecami o pień drzewa, przysunął ją do siebie i objął szczelnie ramionami. Westchnęła cicho i zmrużyła oczy. Nie musieli nic mówić, po prostu cieszyli się swoim towarzystwem. Był dla niej mentorem, przyjacielem, kimś ważnym, więc chciała pobyć z, nim trochę czasu. Tym bardziej, że tylko w jego objęciach czuła się bezpieczna. Zawsze lubiła, kiedy ją przytulał... Zachichotała co było absurdalne do jej aktualnej sytuacji. Wyswobodziła się, by przejechać palcami po jego złotych włosach. Tym razem to on się przysunął, a ich nosy niemal się stykały. Nie mógł się powstrzymać, za długo czekał. Musnął czule jej usta swoimi i pogłaskał ją po policzku.

- Ja... Przepraszam – próbował się wytłumaczyć, kiedy już się od siebie odsunęli, ale przerwała mu kolejnym pocałunkiem. Poczuł delikatne dłonie na swoim karku i ciężar jej ciała na swoim torsie. Przejechała ręką po jego klatce piersiowej i usiadła na nim okrakiem, przy okazji drapiąc mu plecy korą drzewa. - Co? - zapytał niezbyt inteligentnie. Spodziewał się bardziej ujrzeć Cinne paradującego po Dystrykcie Trzynastym niż tego, że odda jego pocałunek.

- Chyba... Chyba cię kocham – powiedziała cicho obawiając się jego reakcji. - Na pewno cię kocham.

- Jestem dla ciebie za stary – mruknął i zobaczył ból na jej twarzy. Uśmiechnął się delikatnie wiedząc, że za chwilę z niknie. - Więc przepraszam, że niezbyt mnie to obchodzi. - Zsunął się z drzewa tym samym zmienił swoją pozycję na leżącą. Pociągnął ją za sobą tak, że wylądowała na, nim i wpił się jej usta. - Wygraj, dla mnie.