Pojawiasz się i znikasz…

Jesteś w cieniu każdej ściany, którą mijam. Wciąż więc oglądam się za siebie. Trzymasz mnie w ramionach i udajemy, że nie ma pustki w twoich oczach. Potem zdradzasz świat, który przyrzekłeś dla mnie zmienić. Nie ma cię i nie potrafię cię wyczuć. Ale w pewnym momencie odczuwanie przestaje sprowadzać się wyłącznie do reiatsu. Potem znów się pojawiasz, skąpany w bieli, która nigdy nie była twoja. Śnisz mi się w kolorze krwi. Zwalczasz zło złem i gdzieś w tym gubisz dobro. A ja wybaczam. I umierasz z moim bólem na policzkach. Znikasz.

Czemu wciąż się nie pojawiasz?