Życie zostawia blizny na ciele i na duszy.
Kiedy poznaje się kogoś w połowie drogi, trudno oczekiwać,
że nie będzie miał żadnych zadrapań.
— Chufo Lloréns.
Prolog
I stepped into an avalanche,
It covered up my soul.
Leonard Cohen
Cichy zakątek, przyjemny. A w nim dom, zwyczajny. Niczym szczególnym niewyróżniający od pozostałych. Przystrzyżony trawnik, bielona weranda, kamienna ścieżka.
W środku panowała cisza przerywana tykaniem zegara i odgłosami dobiegającymi z zewnątrz. Na dębowej podłodze stały starannie opisane, wypełnione po brzegi kartonowe pudła. Ściany, z których poznikały obrazy i ramki ze zdjęciami, raziły pustką. Wszystkie pamiątki, książki i ozdoby spakowane i zamknięte w szarych kartonowych pudłach. Dwóch mężczyzn krzątało się tam i z powrotem, wynosząc je ostrożnie, powodując, że dom z każdą chwilą pustoszał coraz bardziej.
Pośrodku tego wszystkiego, na kanapie przykrytej prześcieradłem siedziała kobieta. Patrzyła obojętnie przed siebie, nie dostrzegając ruchu wokół siebie, jakby nic co ją otacza, nie miało dla niej znaczenia.
W końcu krzątanina ustała. Wysoki szatyn ze zmierzwionymi włosami obszedł kanapę i usiadł obok niej, ujmując jej dłonie w swoje. Podniosła puste, orzechowo-zielone spojrzenie na niego.
- Tam będzie lepiej – powiedział łagodnie.
Przełknęła gorzkie łzy, które ugrzęzły jej w gardle i pokiwała głową, jakby sama siebie chciała przekonać. Przyciągnął ją do siebie i mocno objął. Czuła się jak szmaciana lalka, nie będąc w stanie odwzajemnić uścisku.
Po chwili odsunął ją na odległość ramion, a jedną dłonią delikatnie odgarnął kosmyk włosów opadający jej na twarz.
- Zaczekam przy samochodzie – powiedział. – Przyjdź, kiedy będziesz gotowa – dodał i wstając, pocałował ją w czubek głowy. Podszedł do ściany, zdjął zegar, włożył do ostatniego pozostałego kartonu i wyszedł, zabierając go ze sobą. Słyszała głosy, trzaśnięcie busa i odjeżdżające auto.
Czas się zatrzymał. Została sama, zupełnie sama. W pustym pokoju wypełnionym ciszą, otoczona bezwartościowymi przedmiotami gromadzonymi przez minione miesiące. Teraz nie miały znaczenia, przykryte prześcieradłami, na których niedługo osiądzie kurz. W dłoni trzymała jedyną wartościową dla niej rzecz. Obracała ją w palcach, nie patrząc jednak na nią. Powinna to zostawić, miał rację, tak byłoby lepiej, może łatwiej. Ale nie potrafiła. Zamknęła oczy, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Siedziała tak długo, aż wyschła, pozostawiając po sobie słony ślad. Ścisnęła przedmiot w dłoni, wrzuciła go do torebki. Przetarła suchy już policzek i wyszła, zostawiając za sobą swoją wizję idealnego życia.
