Podłoże wciąż drgało. Lekko, ale ciągle. Nieustannie. Jego ciało się jednak nie obijało o nic twardego. Opadał łagodnie na miękkie coś. I tak od dobrych paru minut. Paru minut? A może dłużej? Nie wiedział. Od tych właśnie paru minut czuł cokolwiek. Wcześniej nie pamiętał nic. No może oprócz czarnej, gęstej pustki otaczającej go ze wszystkich stron i wypełniającej go od środka. Zebrał się w sobie i z trudem uchylił błękitne oko. Zaraz je jednak zacisnął, bo zobaczył biały, niezidentyfikowany obiekt tuż przed twarzą. Przez ten ułamek sekundy nie zobaczył nic więcej niż biel. Wszechogarniającą go biel. Zacisnął oczy ukrywając się w swojej własnej, bezpiecznej ciemności. Po chwili znów się zmusił do otwarcia oczu. Jedno niebieskie, z całą gamą odcieni błękitu błyskającą się w tęczówce; drugie krwistoczerwone, poznaczone dziwnym znakiem zamiast źrenicy. Po krótkiej chwili mrugania w końcu przyzwyczaił się do światła i rozejrzał się po otoczeniu. Wciąż był mało przytomny, ale udało mu się zorientować, że leży zwinięty na kanapie w dużym samochodzie obitym białą skórą. Między tylną kanapą, tam gdzie leżał, a siedzeniami kierowcy i pasażera, było jakieś półtora metra wolnego miejsca. Nie wiedział, kto siedzi z przodu. Ale ktoś na pewno siedział. Osoba prowadząca i obok niej ktoś jeszcze. Ale nie widział kto to. Fotele z szerokimi oparciami skutecznie to uniemożliwiały. Zaczęło do niego dochodzić równomierne dudnienie. Faktycznie, wcześniej tego nie słyszał. Szybko poruszył szczęką, żeby wyrównać ciśnienie i poczuł się trochę bardziej... realny. Jakby bardziej na prawdę tu był. Jakby na prawdę leżał na białej kanapie w białym samochodzie. Śmieszne. Słyszał dźwięk silnika. Tarcie kół o asfalt. Przecinanie powietrza za drzwiami. Szybko jechali. Nie podobało mu się to. Głowa bolała... A właściwie to całe ciało bolało a głowa bólem pulsowała. Syknął cicho i zacisnął oczy zdając sobie sprawę z dolegliwości. Ogarnął się jednak i podciągnął na drzwiach. Zaczepił palce o górną część, tuż przy szybie. Była tak zimna że popatrzyła jego rozgrzane opuszki palców. Nie przejął się tym jednak za bardzo i z lekkim trudem podciągnął się. Wyjrzał przez okno i z lekka zdziwiony tym co zobaczył, zamrugał parę razy. Nic się jednak nie zmieniło. Nie ważne na jaką odległość wyostrzał wzrok, krajobraz za oknem wciąż wyglądał tak samo. Jasnoszare, prawie białe mleko, rozlewało się od góry okna do niskiego murku przy drodze. Zacisnął oczy, bo zaczęły boleć od patrzenia na niewyraźne coś i oparł czoło o drzwi. Co to miało być? Gdzie on jechał? Czyj to samochód? Czym było to coś za oknem? Kto siedział z przodu? Co on tu w ogóle robi? Czy w ogóle jeszcze żyje? A może umarł? Ale czemu w takim razie wylądował w jakimś samochodzie? Przecież nie tak wygląda śmierć... Był już w piekle. Czyli jednak jeszcze żyje. No to gdzie on był?! Osunął się z powrotem na kanapę i zwinął w kuleczkę. Chwilę oddychał spokojnie wyciszając umysł, po czym spróbował stworzyć drobną iluzję. Nic się nie działo. Nic. Zupełnie nic. Jakby stracił swoją moc. Czemu to nie działało? Zacisnął mocno zęby i znów się skoncentrował. Zrobił dokładnie to samo co zwykle, i ... Nadal nic. Trochę to iluzjonistę podłamało. Oznaczało to bowiem, że nie ważne gdzie i w jakiej sytuacji się znajdzie, nie będzie w stanie posłużyć się swoją podstawową bronią. To był problem. W walce fizycznej, bez użycia płomieni i iluzji też był dobry, ale w sunie to nie było bardzo silny. Zawsze walczył na odległość, umysłem. Nie wręcz. Nie na masę mięśni stawiał i nie na brutalną siłę jak w walce na pięści. Bez sensu się bić. Należy zwyciężać. A nie to tego zwycięstwa dążyć, walczyć. Chyba że dla zabawy ze Skowronkiem. Aż się lekko uśmiechnął na myśl o strażniku chmury. Dodało mu to trochę pewności siebie i wiedział już, że sobie poradzi. Nie ważne w jakiej sytuacji. Tylko by się trójząb przydał...
Westchnął cicho i postanowił sprawdzić na jakim gruncie się znajduje. Powoli usiadł i od razu chwytając się jedną ręką za głowę a drugą za brzeg kanapy. Opuścił nogi, czemu nadal towarzyszyły zawroty w jego niebiesko ukoronowanej głowie. Stanął na chwiejących się nogach, ale zaraz upadł z hukiem na ziemię. Jego organizm był tak potwornie osłabiony... Nawet nie wiedział dlaczego.
Od dobrych paru godzin jechali z "ładunkiem specjalnym". Mgła uniemożliwiała widoczność dalej niż na 4m w przód i 2w bok. Tak jakby płynęli przez mleko. Z godną podziwu prędkością mknęli po autostradzie. Mimo, że było już po południu, od dawna nie mijali żadnego samochodu. Co prawda pogoda była jaka była, a droga była dość rzadko uczęszczana. Ale nikogo nie było. A to było lepiej dla nich, bo mogli jechać szybciej. Drogę do portu, na statku i teraz, w samochodzie umilała mafiosie rozmowa z kierowcą. Mężczyzna również należał do jego mafii. Dlatego też mógł go zabrać ze sobą i mu zaufać na tyle, żeby bez konieczności unieszkodliwienia potem obiektu, prowadzić do celu i pokazać ładunek. Po ostatniej akcji z Leo i Sho-chanem nie chciał ufać swoim ludziom. Chociaż miał już wcześniej świadomość, że tamci go zdradzą. Ale to i tak zostawiły krwawą bruzdę w zaufaniu którym mógł obdarzyć swoich ludzi. Dlatego postanowił nikomu więcej nie dać sposobności do zdrady. Cokolwiek by to miało znaczyć. Nie ważne czy ktoś mu posłuszeństwo przyrzekł czy też nie. Nie było to istotne. Nie miało żadnego znaczenia. Czytał spokojnie książkę, gdy nagle z tyłu rozległ się huk. Wraz z kierowcą spojrzał w głąb samochodu żeby zobaczyć co to było. Białowłosy uśmiechnął się lekko widząc "ładunek specjalny" na ziemi. Poklepał kierowcę po ramieniu i wstał
-Jedź spokojnie, zajmę się tym.-poradził mu cicho i poszedł na tył samochodu. Kucnął przy próbującej się podnieść postaci. Przesunął dłonią po plecach niebieskowłosego, a ciało w odwecie drgnęło mocno, i zaraz napięły się w gotowości do zrywu. Smukła biała dłoń przesunęła się przez ramię, a potem na ciemnoniebieskie włosy. Chwilę je gładził, rozkoszując się ich miękkością jak i tym że jego ofiara nie stawia oporu. A w każdym razie nie może stawiać oporu. Nie mógł się ruszyć, podnieść się i mu przywalić. W końcu sam o to zadbał. Po chwili chwycił za kolorowe kosmyki tuż przy skórze i podniósł jego głowę.
-Popatrz, popatrz. Kto się w końcu obudził?-spytał z lekkim, aczkolwiek na pewno wrednym uśmiechem. Mukuro popatrzył zbolałym, nienawistnym wzrokiem na swojego oprawcę. A kiedy zidentyfikował tożsamość białowłosego, jego wzrok wyrażał czystą żądzę mordu.
-Ty...-warknął przez zaciśnięte zęby pod adresem mafiosy. Więcej nie powiedział, bo gardło go tak potwornie zaczęło boleć. Nie wiedział skąd to się brało. Za to Byakuran jak najbardziej wiedział. Sam się o to postarał wraz z zestawem długich strzykawek. Obrócił swojego więźnia na plecy i z satysfakcją patrzył jak Mukuro próbuje się stawiać i szarpać. Jednak jego ruchy były tak bardzo osłabione, że nic to nie robiło mafiosowi. W ogóle nie było w nich siły.
-Zobacz jak tu ładnie.-szepnął Byakuran wskazując na biel wnętrza samochodu. -Wiesz, jak pięknie widoczna będzie na tym KAŻDA kropelka krwi? TWOJEJ krwi?- takie słowa spowodowały, że wijący się na ziemi Mukuro zesztywniał. Owionął wzrokiem wszystko dookoła troszkę przerażony. Dużymi, świecącymi oczami. W pewnym momencie spojrzał tak w fioletowe, wąskie oczy. Chłodne, nie znoszące sprzeciwu. Zmrużył swoje dwukolorowe oczy i znów nienawistnie spojrzał na Byakurana. Już bez cienia strachu. Nie... nie da sobą manipulować. Nie ma szans. Nawet jeśli gdzieś tam w środku czuł straszny niepokój spowodowany brakiem możliwości obrony. Więc... jego jedyną bronią była maska. Tak więc ne da po sobie poznać, że nie ma pojęcia co zrobić w tej sytuacji.
-Puść mnie.-warknął w miarę spokojnie, ale z wielkim trudem. Jego głos był twardy, rozkazujący. Ale nie zrobił na Byakuranie żadnego wrażenia. Zaśmiał się cicho
-Aleś ty zabawny.- powiedział wciąż chichocząc, ale zaraz spoważniał i chwycił go mocno za twarz. Podniósł go w ten sposób i syknął. -Bardzo zabawne, ale nie masz na co liczyć.
Niebiesko włosy patrzył na niego tak zimno jak się tylko dało, ale jego serce przyspieszyło. Coś było nie tak. Przecież tyle czasu spędził w towarzystwie tego tu. Co prawda w czyimś ciele, ale zdążył go trochę poznać. Tak mu się przynajmniej wydawało. Szef Millefiore się tak nie zachowywał. Lekko zmarszczył brwi próbując zrozumieć co się dzieje. Nic na to nie odpowiedział bo za bardzo skoncentrował się na zachowaniu maski. A w tej chwili było to dość trudne. Ale zacisnął zęby i utrzymał wzrok pragnący zabić wszystko co znajdzie się w jego zasięgu. A szczególnie pewnego białowłosego mafioso. Czemu on się zachowywał tak... brutalnie? Syknął cicho bo to, co Byakuran robił z jego twarzą mimo wszystko bolało. Palcami wpił się w trzymające go ramię i zacisnął oczy. Fioletowe oczy obserwowały to, co się wyrabia, po czym lekko się rozszerzyły i Mukuro znów opadł na ziemię. Zaczął rozmasowywać szczękę, a para różnokolorowych oczu spojrzała z bólem, wyrzutem i złością. Jakoś usiadł na ziemi i oparł się plecami o drzwi. Podciągnął kolana i spytał
-Co ja ci takiego zrobiłem, żeby tak skończyć, co?- chodziło mu ogólnie o zaistniałą sytuację jak i o to, że zanim się zdążył ruszyć, już się nabawił paru siniaków. Będzie miał fioletowo zieloną szczękę...
-Coś na osłabionego mi wyglądasz, co?-spytał białowłosy ignorując pytanie tamtego. Przysunął się bliżej niego i przyglądał mu się uważnie. Wyciągnął rękę i położył ją na kolanie tamtego.-Nie sadzisz, że ...
-Nie dotykaj mnie.-warkną Rokudo z lodem w oczach.
-Yare yare ...-westchnął nie bardzo zadowolony z faktu, że mu przerwano. -Sądzę, że będziesz się musiał do tych dłoni przyzwyczaić.- powiedział i jednym mocnym ruchem rozwarł jego kolana. Nie mógł się nacieszyć z nic nie rozumiejącej miny Mukuro. Z rękawa wyjął już małą igiełkę i trzymał ją miedzy palcami przy jego udzie. Jednak tak, żeby mężczyzna nie mógł jej zobaczyć.
-Co... co ty robisz?-spytał z powrotem kontrolując swoją mimikę i całym swoim jestestwem wyrażał teraz złość. I wściekłość. Próbował się odgonić od niechcianych rąk, ale to zaowocowało jedynie tym, że jego włosy po raz kolejny zostały uwięzione w żelaznym uścisku, a jego głowa podniesiona do góry. Byakuran chwilę patrzył na zbolałą i złą twarz Mukuro, po czym niewiele się zastanawiając pocałował go. Mocno, agresywnie. Rozległo się zdziwione "mm..!" po czym niebiesko włosy szarpnął się mocno.
-CO TO MA BYĆ?! CO TY SOBIE...-więcej nie powiedział, bo mafioso mruknął tylko cicho
-Chyba powinieneś jeszcze trochę pospać.-po czym wbił w niego igiełkę. Igiełkę namoczoną i silnym środku nasennym. Więc po prostu odcięło mu film. Ciało stało się na powrót bezwładne i luźno opadło, pozbawione ostatnich sił. Byakuran, zadowolony bardzo, wziął ciało na ręce i usiadł na tylnej kanapie. Położył sobie niebieską głowę na kolanach, a resztę ciała ułożył na białej skórze.
-Podasz mi moją książkę?-zwrócił się spokojnie do kierowcy. Ten spojrzał na niego trochę zdziwiony, jak i przerażony trochę zaistniałą sytuacją, i bez gadania zrobił to co mu kazano. Byakuran przyjął ją z uśmiechem i zaczął czytać tam gdzie skończył. A głowę Mukuro gładził, jakby miał na kolanach kota a nie człowieka. Oddychał. Czuł jego równomierny, ciepły oddech na swojej nodze. Popatrzył na twarz śpiącego i z lekkim uśmiechem odgarnął mu włosy z twarzy. Tak... jemu nie pozwoli się zdradzić. Nie ma mowy. Wrócił do lektury, ale po paru minutach zmuszony został do jej przerwania.
-P.. Przepraszam..-zaczął kierowca nie odrywając wzroku od jezdni. Byakuran natomiast podniósł głowę i spytał się o co chodzi.-Pan.. tak zawsze ze swoimi więźniami?- wyrzucił z siebie jednym tchem. Cóż. Bał się o to zapytać. W końcu nie miał pojęcia co się z nim stanie. A że zwykle zajmował się tak jak teraz prowadzeniem mafijnych pojazdów, to nie znał dokładnie upodobań swojego szefa.
-Ha ha..-zaśmiał się tamten w odpowiedzi. Rozbawiło go to pytanie. -Nie. Nie każdy ma ten zaszczyt. Chyba że pytasz się o moją orientację?- spytał posyłając do lusterka lekki uśmiech.
-Nie, nie, nie...-wyjąkał kierowca a na jego twarzy pojawił się rumieniec. Zakrył sobie część twarzy rękawem, żeby nie było widać czerwonej plamy- Ja... Ja nie chciałem..
-Nie martw się. -Dalej śmiał się Byakuran.-Nie jest jednoznacznie określona. -Wyznał -Ale jeśli chodzi o tego tu...-pogłaskał nieprzytomne ciało, które w odwecie zadrżało,- To sytuacja jest pewna i nie pozwolę mu uciec.-orzekł spokojnie i uznając temat za zamknięty, wrócił do lektury. Kierowca z przodu tylko lekko przełknął ślinkę i już jechał nie pytając się o nic. Po prostu bał się odpowiedzi.
Jechali tak kilka godzin, i kiedy silnik zaczął się domagać paliwa skręcili na jakąś stację benzynową. Kierowca załadował ciemną, oleistą ciecz do samochodu, a Byakuran wyszedł rozprostować trochę kości. Zostawił ciało w samochodzie i nawet przykrył je miękkim kocem. Zamknęli drzwi na klucz, żeby nikt nie mógł ani wejść ani wyjść. Potem poszli jeszcze po coś do jedzenia i załatwić pilne potrzeby. Mukuro wciąż był uśpiony, więc nie było problemu.
Jednak w pewnym momencie się obudził. I czuł się jakby trochę lepiej niż wcześniej. Nie dużo, ale zawsze coś. Wymotał się z koca, ze zdziwieniem badając w palcach jego frakturę. Usiadł i rozglądnął się czy ktoś jest w pobliżu. Nikogo nie było. Jak dobrze. Szans żeby uciec. Nie ważne, że pewnie daleko nie da rady. Zbyt osłabione ma jeszcze ciało. Sięgnął do klamki i szarpnął. Nie otwarły się drzwi. Spróbował tak ze wszystkimi i nadal nic. Szyb też nie udało mu się zbić. Opadł z powrotem na kanapę i zastanowił się chwilę. Jeśli będą chcieli wejść, to będzie trzeba otworzyć drzwi. To będzie jego szansa. Położył się znowu, tak jak był, gdy kontem oka dojrzał sylwetkę Byakurana wracającą ze stacji. Zamknął oczy i uspokoił oddech. Po chwili rzeczywiście, samochód został otwarty i na przednie siedzenia wsunęły się dwie postaci. I drzwi były otwarte. Coś tam między sobą rozmawiali, a samochód natychmiast ruszył. Chwilę tak przejechali, Mukuro leżał spokojnie zbierając siły na skok. W pewnym momencie, jak przy zakręcie trochę jeszcze zwolnili, zerwał się i szarpnięciem otwarł drzwi. Wyskoczył, potoczył się chwilę po asfalcie i jak najszybciej tylko mógł, uciekł do pobliskiego lasu. Kierowca zahamował gwałtownie a Byakuran pognał za iluzjonistą. Nie spodziewał się tego. Ale i tak nie pozwoli mu uciec. Pognał za nim między drzewa. Nawet mimo wszystkich specyfików pływających w jego krwi, uciekał szybko. Ale wyraźnie tracił i oddech i siły. Białowłosy uśmiechnął się lekko specjalnie dając mu szansę jeszcze biec. Wiedział doskonale, że i tak mu nie ucieknie, a tak było zabawniej. Jakby był na polowaniu na rzadką bardzo zwierzynę, którą można tropić, śledzić, zamęczyć. Bo i tak nie ma szans na wygraną. P pewnym czasie Mukuro potknął się o jakiś wystający korzeń i runął jak długi na liściaste podłoże. Spróbował się podnieść, jednak nic z tego. Ciało odmówiło posłuszeństwa. Zacisnął pięści, a po jego wykrzywionej w bólu twarzy spłynęła pojedyncza łza. To co zrobił.. kosztowało go potwornie dużo wysiłku. A i tak nic nie dało. Dychał ciężko na ziemi starając się chociaż odpełznąć jak najdalej. A Byakuran zbliżał się powolnym, irytującym krokiem. Ręce trzymał luźno w kieszeniach. Z uśmiechem sadysty zbliżał się bezlitośnie do wciąż próbującego swoich siły Mukuro. Ruchy niebieskowłosego były coraz bardziej rozpaczliwe, bo zrozumiał, że do końca stracił czucie w nogach. Uczucie bezwładu rozprzestrzeniało się powoli coraz wyżej i wyżej, jednak zanim zdążyło dotrzeć do ramion, rozległ się szum liści tuż przy jego uchu, i pojawiła się biała noga, która traciła go butem.
-Zo...zostaw mnie...-wydyszał leżący na ziemi mężczyzna usiłując jakoś wyrównać oddech. Jego stan... to z całą pewnością była wina tego przeklętego Byakurana.
-W twoich marzeniach.-odparł z rym samym uśmiechem i butem przewrócił go na plecy. Położył podeszwę na jego mostku i przycisnął do ziemi. Z satysfakcją patrzył jak twarz tamtego wykrzywia się w grymasie bólu. Te ręce próbujące odepchnąć jego nogę. Serce walące pod butem, płuca nie mogące złapać oddechu. Oczy szeroko otwarte, starające się zrozumieć o co chodzi. W końcu zabrał nogę, żeby płuca na powrót mogły się napełnić ciężko -Lepiej nie uciekaj, bo skończysz znacznie gorzej -zagroził spokojnie, ale fioletowe, lekko uchylone oczy sprawiały wrażenie, że jeśli się ktoś odważy być nieposłusznym, to marny będzie jego koniec. Jednak w głowie Mukuro panowała jedna tylko myśl. Odzyskać wolność. Tak więc wyciągnął rękę starając się odsunąć od białowłosego. Ten tylko uśmiechnął się paskudnie i przydepnął jego dłoń. Ale mimo że twarz iluzjonisty znów wykrzywiła się z bólu, to on stwierdził że podłoże tu zbyt miękkie i kara nie przyniesie pożądanego efektu. Tak więc zamachnął się i kopnął go mocno w brzuch. Rokudo zwinął się na ile mógł z cichym sykiem.
-Co ty mi robisz?...-spytał przez zaciśnięte zęby, ale nie doczekał się odpowiedzi. Dostał jeszcze jednego kopniaka, prosto w żołądek. Przy wyrwanym z płuc krzyku po jego brodzie spłynęła stróżka krwi. Kiedy oberwał w wątrobę, jego oczy zamknęły się a z uchylonych ust pociekło więcej czerwonej posoki. Kolejne kopniaki odbierał jakby z daleka, jakby to wcale nie jego kopano. W pewnym momencie zupełnie stracił świadomość, ale po wargach wciąż spływała krew. Jeszcze przez jakiś czas Byakuran kontynuował, aż w końcu przestał męczyć nieprzytomne ciało. Trącił czubkiem buta jego twarz żeby się upewnić, że na pewno już nic nie czuje. Kucnął przy nim z cichym westchnięciem i otarł mu krew z brody. Chwilę patrzył na jego nieprzytomną twarz. Pogłaskał go po policzku i westchnął cicho. Niepotrzebne to wszystko... Wziął go na ręce, delikatnie i ostrożnie, i poszedł z powrotem do samochodu. W pewnym momencie minęli jakiegoś zdziwionego faceta, który wielkimi oczami patrzył na niebieskowłosego. Jednak wystarczyło jedno mordercze spojrzenie fioletowych tęczówek i od razu popatrzył w inną stronę jakby nic nie widział. Już bez jakichkolwiek przeszkód położył go na tylnej kanapie i jak wcześniej wziął sobie jego głowę na kolana.
-Jedź.- rzucił krótko do kierowcy. Nawet na niego nie spojrzał, ale po chwili pojazd ruszył. W środku panowała cisza zmącona jedynie dźwiękami wydawanymi przez ruch maszyny. Mężczyzna z przodu zerkał w lusterku jedynie od czasu do czasu do tyłu, żeby sprawdzić co się tam dzieje. Ale Byakuran tylko siedział i gładził twarz iluzjonisty. Został na niej lekki wyraz bólu, który nawet po odcięciu świadomości nie zniknął. Lekkie wykrzywienie warg w dół, delikatne zmarszczenie nosa i brwi. Białowłosy myślał o całym tym nieprzewidzianym incydencie jak i również o drobnej igiełce z silnym środkiem na sennym, którym byłby w stanie udaremnić ucieczkę Rokudo już w pierwszych jej sekundach. Spojrzał bez uśmiechu na swoje dzieło. I ciało i ubranie jego więźnia było brudne. A jeszcze parę minut wcześniej był taki czysty... jaśniutki. Blada skóra, tak delikatna w dotyku i miękka, była umorusana w ciemnej ziemi lasu i jeszcze ciemniejszej krwi. Oddychał płytko, a jego serce wciąż mocno waliło. Jakby wciąż uciekał. Jakby jego mózg nie zrozumiał, że plan się nie powiódł. Jakby wciąż jeszcze żył tą nadzieją. Nadzieją, której już nie ma. Której brak uwydatniała jasna dłoń przesuwająca się po jego niebieskich jak wieczorne niebo włosach. Robiąca co tylko zechce. I nie pozwoli się nawet udrapnąć. A co dopiero odepchnąć.
Po paru godzinach męczącej jazdy, przez autostrady, drogi, miasteczka, wsie, wąskie uliczki błądzące między górami, w końcu dojechali na miejsce. Prawie na samym szczycie góry, całej porośniętej pięknym, zdrowym lasem, stał domek. Troszkę przypominał średniowieczny zameczek, troszkę tradycyjną budowlę japońską. Był na takiej wysokości, że patrząc w dół z podjazdu, można było często patrzeć z góry na chmury. A teraz, gdy cały krajobraz spowity był mgłą, miało się wrażenie stać na brzegu małej, porośniętej drzewami wysepce, z domkiem na środku. A wysepka ta wyłaniała się z białego morza, które skutecznie uniemożliwiało zobaczenie tego, co jest pod taflą. W niektórych miejscach biała powłoka falowała.
-Weź bagaże i wnieś je do środka. .- powiedział cicho Byakuran do kierowcy. Tamten zaparkował i zrobił co mu kazano. Trochę go przerażała ta cała biel. Odnosił wrażenie, że natura opłakuje nieprzytomnego strażnika mgły, i tworzy takie zasłony. Całą drogę bowiem się zmagał z kiepską widocznością.
Mafioso w międzyczasie wziął niebieskowłosego na ręce i wyniósł z samochodu. Stanął na podjeździe i zapatrzył się w tą mgłę. Tak doskonale biała. Tak czysta i nieskazitelna. Tym bardziej, gdy odbiło się od niej światło słoneczne. A jednak cały czas, jak jechali, było trochę szarawo. Teraz, biel była doskonała. Uśmiechnął się sam do siebie i jeszcze trochę tek patrzył w biel. Wyżej było błękitne niebo, trochę wysokich chmur. Wreszcie, gdy ciało Rokudo zadrżało, ocknął się i poszedł go drzwi. Przywitało go tam ładnie urządzone wnętrze, zachowane w przyjemnych dla oka kontrastach. Przeszedł przez hol z dużą szafą zasuwaną lustrem i jakąś roślinką w koncie przy drzwiach. Przeszedł do korytarzyka i poszedł schodami na górę. Nawet nie zdjął butów. Stwierdził, że najwyżej potem to zrobi. Zaniósł Mukuro do sypialni i położył na dużym łóżku. Zdjął z niego buty i kurtkę, a także wszystko to, co mogło być niewygodne. Potem nałożył mu na nadgarstek luźno kajdanek, który przypiął do ściany. Napisał karteczkę i położył ją na stoliczku przy łóżku. Pod nią był mały kluczyk. Potem ułożył nieprzytomne ciało na boku pod kołdrą i zostawił. Wcześniej jednak lekko pocałował i dopiero wtedy zniknął.
Zszedł po schodach i wrócił do holu żeby zdjąć buty i kurtkę. Kierowca zaniósł bagaże do małego korytarzyka, tam gdzie były schody i wejście do piwnicy. Byakuran wskazał trochę zagubionemu mężczyźnie gdzie będzie mógł spać. Zaprowadził go do ładnie urządzonego pokoju gościnnego i tam też zostawił. Sam poszedł napalić w kominku, który stał w salonie z widokiem na ogród przez przeszkloną ścianę. Potem, olewając zupełnie sprawę bagaży czekających w korytarzu, poszedł do kuchni. Usiadł na ladzie i westchnął cicho uśmiechając się melancholijnie. Tak...to był jego dom. Wysoko w górach, w swoim świecie. A i tak mógł stąd kierować swoją mafią. Miał tu dostępną wszelką technologię, i jak ktoś chciał się z nim spotkać, to w garażu stał samochód. Zjeżdżał wtedy z góry do najbliższej drogi i na stację benzynową. Tam odbywało się wiele spotkań, czasem zostawiał samochód pod opieką właściciela stacji. A potem mógł spokojnie pojechać tam, gdzie tak pilnie potrzebowano jego obecności. Niesamowite, jak wiele może znaczyć jedna osoba. Co by się stało, gdyby tej osoby zabrakło. Tyle pojedynczych, ważnych, a wcale nie znanych osób jest na świecie. Ukrywają się, działają w cieniu. Bo wiedzą, że świat nie zaakceptuje swojego wybawiciela. Trochę tak podumał, aż wreszcie przypomniał sobie co chciał zrobić. Wrócił na korytarz i zabrał stamtąd wielką siatkę. Dla przeciętnego człowieka byłaby niewątpliwie ciężka, ale dla niego? Nie, bo po co. Mógł wszystko, więc i siły ciężkości będą mu posłuszne. Zaniósł ją do kuchni i postawił na stole. Przejrzał jej zawartość, po czym wyjął to co przyda się do przyrządzania obiadu. A potem zabrał się do roboty. Czasem i on lubił zrobić coś sam.
W pewnym momencie Murkro ocknął się na miękkiej pościeli. Podniósł się zdziwiony, ale sprawiło mu to spory ból. Brzuch, żebra... Nawet twarz. Wszystko go bolało. Chciał przesunąć dłonią po twarzy, ale coś go powstrzymało. Szarpnął ręką, a gdy dziwna siła znów zatrzymała jego ruchy, spojrzał na swój nadgarstek. No pięknie. Teraz jest jeszcze przykuty do łóżka. Szarpnął się jeszcze raz, mocno, ale to wciąż nie przynosiło pożądanego efektu. Westchnął więc tylko i oparł się plecami o tył łóżka. I rozejrzał po pokoju. Szafa, regał, łóżko, drzwi. Mebel, na którym leżał, był na wprost bramy prowadzącej w nieznane. Drzwi, tak jak wszystko inne, pozostawało poza jego zasięgiem. Obok drzwi była duża szafa, a na niej ładna roślinka. Przy ścianie równoległej do łóżka, po dalszej, lewej stronie, stał regał z paroma książkami i wieloma innymi rzeczami. Od jego strony było jedynie okno wychodzące na zieleń jakiegoś lasu. Nad dużym łóżkiem też było okno. Wycięte w spadzistym dachu. Rokudo utkwił zamyślony wzrok w roślince spływającej po półkach regału. Potem jego głowa opadła, a wzrok spoczął na małym stoliczku z szufladkami przy jego łóżku. Chwilę na nią patrzył, i dopiero potem dostrzegł, co takiego przykuło jego wzrok. Na blacie stoliczka leżała mała, zgięta na cztery karteczka. Wziął ją do ręki i zanim jeszcze otworzył, oko zarejestrowało mały, błyszczący się w świetle z okien przedmiot. Był to mały kluczyk. Wziął go jedną ręką, a drugą otwarł karteczkę.
"Kluczyk, ten pod kartką, jest do otwarcia tych kajdanków.
Jeśli chcesz współpracować, użyj go. Jeśli nie chcesz się uwolnić,
to nie musisz. Uznam to za zgodę na traktowanie cię jak moją
własność, co też mi się bardzo jako pomysł podoba.
Byakuran."
Mukuro zmiął kartkę w ręce i rzucił nią gdzieś przed siebie ze złością. Jeszcze mu warunki będzie stawiał. Ta, dobre sobie. Nie mając najmniejszej ochoty na współpracę z tym czymś od kluczył się i potarł wolny wreszcie nadgarstek. Nie obchodziła go ani trochę zawartość pogniecionej przed chwilą kartki. Prychnął cicho i odkrył się. Spojrzał na swoje ubranie. Miał na sobie tylko spodnie i koszulkę. Jeszcze ro coś go pewnie dotykało, jak nie mógł się bronić. Zmrużył niezadowolony oczy i z nie małym trudem stanął na nogach. Brzuch i poranione wnętrzności dawały o sobie boleśnie znać. Nie zamierzał się jednak poddać dolegliwościom i powoli ruszył do drzwi. Miał nadzieję, że są otwarte. Oparł się ramieniem o framugę, i nie bardzo wiedząc czego się spodziewać, nacisnął klamkę. Potem popchnął je lekko, a te cicho się otwarły. Ostrożnie wyjrzał na zewnątrz, ale nikogo nie zobaczył. Nie było tam też nic podejrzanego. Naprzeciwko były inne drzwi, zamknięte, a po prawej ciągnęła się wolna przestrzeń. Obie pary drzwi wychodziły na taki jakby korytarzyk. Mukuro poszedł wzdłuż niego przytrzymując się ściany. Doszedł w ten sposób aż do dziury otoczonej z dwóch stron niskimi półeczkami z roślinami. Długie, zielone pnącza zwisały niczym zasłona nad schodami. Przy ścianie była barierka, i jej się kurczowo chwycił iluzjonista. Wciąż nie był pewien, czy nagle nie straci siły w nogach i nie spadnie. W końcu taka opcja była bardzo prawdopodobna. Zastanowił się co chce uzyskać, gdy już zejdzie z tych schodów. No jasne, że wolność, ale w jakiż to sposób?.. Nawet nie wiedział nawet co powiedzieć Byakuranowi, żeby go wypuścił. Był pewien, że jakoś się z tego lasu wydostanie i gdzieś trafi. A stamtąd połączy się jakoś ze swoimi. Ale pozostała jeszcze sprawa dziwnego zachowania jego ciała.. Może to najpierw. Był bowiem święcie przekonany, że i w tym maczał swoje paluchy Byakuran. Można przecież trochę poudawać i... No tak! Nagle go olśniło na tyle mocno, że się poślizgnął na stopniu, ale udało mu się nie zlecieć, bo mocno się trzymał barierki. Jego prawdziwe ciało pewnie dalej jest w więzieniu, a to jest jakieś inne. Nie mógł sobie przypomnieć jak trafił w łapy tego białowłosego czegoś. Ale przypomni sobie pewnie. Podciągnął się i mimo tego że otarł sobie trochę łydki, szedł dalej. Na końcu, pewnym oddaleniu od ostatniego stopnia, były duże drzwi z kilkoma zamkami. Pewnie wyjściowe. Miał wielką ochotę sprawdzić czy są otwarte, ale podejrzewał, że w takim stanie nigdzie nie ucieknie. Skierował się więc w przeciwnym kierunku. Pod przeciwległą ścianą stał kredens, kawałek dalej kanapa. Między nimi stała wysoka, puszysta roślinka. Mukuro ruszył więc tym korytarzykiem i pod schodami znalazł małe drzwi. Gdy jednak spojrzał w stronę przeciwną do tych drzwiczek, dostrzegł resztę tego domu. Na lewo był salon, najprawdopodobniej, a stamtąd drzwi do jeszcze innych pokoi. Na prawo zaś była kuchnia. Wszystko w sumie połączone, a przedzielone jedynie krótką ścianką. Skierował swoje słabe kroki do kuchni, bo tam, przy ladzie, stała osoba którą chciał zamordować. Ale wcześniej jeszcze kilka rzeczy od niej wyłudzić. Cicho, na bosych stopach, przeszedł po kafelkach. Zimne były, ale to nic. Na stole leżał ostry nóż. Zastanowił się chwilę. Nie było tu jego ciała, więc co za problem. Chwycił za rączkę i stanął za plecami Byakurana. Mógłby teraz podnieść rękę i wbić ostrze w jego plecy.
