Podobno na tym świecie pewne są tylko podatki i śmierć. Co zabawne, niektóre upiory twierdzą, że śmierć nie jest w cale taka najgorsza.

Kiedyś tak nie było. Ale piętnaście lat temu powołano specjalny oddział urzędu podatkowego i wprowadzono podatek magiczny. Tak, nie inaczej, podatek za magię. Brzmi jak wynik burzy mózgów amerykańskich ekonomistów uparcie ratujących upadające banki? Pewnie tak, a jednak takie cudo stworzono gdzie indziej. A skoro nie tam, to alternatywa jest tylko jedna - Polska.

I jak to w tym grajdole - stołki rozdano jeszcze na długo przed tym jak do nowego majestatycznego gmachu Urzędu Skarbowego zamontowano złote klamki.

A tydzień później ogłoszono żałobę narodową. Bo i owszem, żal było zarządu nowej placówki, który zginął w katastrofie lotniczej w drodze do Nowego Jorku, gdzie miał się pochwalić swoim istnieniem na międzynarodowej konferencji. Jak zwykle w takich przypadkach polskie władze bredziły coś o nieuwadze, niedopełnionych obowiązkach, niepotrzebnym pośpiechu czy też o nieprzewidywalności tego typu tragedii. Żeby jednak było zabawnie - piloci z rzeczonego samolotu zostali znalezieni cali i zdrowi pół kilometra od płonącego wraku i cały czas opowiadali coś o smoku i trzech wątpliwej urody niewiastach na miotłach. O, a propos, będzie trzeba biedaków odwiedzić w psychiatryku.

Gdy tylko sprawa ucichła urząd skarbowy w Warszawie, ten zupełnie normalny, odwiedziła delegacja. Może gdyby była to ekipa złożona z okrawaconych urzędasków ktoś by się zbulwersował, któs wołałby policję albo chociaż coś krzyknął. Biorąc jednak pod uwagę, że krawaty miały jedynie dwa mierzące trzy metry wzwyż i wszerz miejskie trolle [a była to ich jedyna garderoba] nikomu nie paliło się do wszczynania awantur czy nawet zwierzenia się z całego zajścia rodzinie. No, może obecność mrocznego elfa, który miał się "delikatnie" zająć stroną dyplomatyczną, też wpłynęła na efekt spotkania.

Właśnie owego dnia, piętnaście lat temu, z ust owego elfa padły słowa, które zmieniły oblicze świata.

-Do cholery! To my tu jesteśmy od zbierania magicznego podatku i waszym wypaczonym komunizmem łbom i lepkim łapom wara od niego i naszych cennych podatników!

Słowo daję - tak właśnie było. Owszem, cały pomysł zrodził się w Polsce, ale nie był ani nowy ani świeży, bo jego genealogia sięga IX wieku naszej ery. Tak więc jest to po prostu instytucja dla której słowa "Bóg, Honor, Ojczyzna" wciąż stały na pierwszym miejscu. Magiczny Urząd Podatkowy, zaniepokojony losem swoich podatników, którzy mieli być zdani na pastwę śmiertelnych urzędników, powołał do życia specjalną jednostkę bojową: Zakon Rycerski im. Króla Artura Zrzeszający Wszystkich Protekcją Istot Magicznych Zainteresowanych [w skrócie... nie, nie ZRiKAZWPIMZ, tylko po prostu Zakon] a także zarządził, by każda filia w kraju zatrudniła maga biegłego w modyfikacji pamięci. Jak łatwo się domyślić, takie incydenty nie powtórzyły się już NIGDY.

Fakt, na początku powiedziałem, że "śmierć nie jest w cale taka najgorsza". Co prawda, to prawda. Jednak nie zmienia to faktu, że miliardy magicznych bytów zaczęły masowo zjeżdżać do Polski, woląc mieć nad sobą swój urząd niż niczego nieświadomych niemagicznych. Aby zapobiec tej migracji filie drugiego urzędu zaczęły powstawać na całym świecie, pełniąc rolę nie tylko poborców podatkowych ale i policji, armii, sędziów, prawników i wszystkiego innego, co mogłoby być potrzebne by nam, magicznym, żyło się lepiej.

No i chociaż trudno w to uwierzyć, akurat ten zrodzony w Polsce twór działa. I to, jak twierdzą niektórzy, stanowczo zbyt dobrze.

xxx

Izaya zakręcił się parę razy na swoim fotelu po czym spojrzał na panoramę Shinjuku, którą dane mu było codziennie podziwiać przez przeszkloną ścianę w jego gabinecie. Plecami zwrócony był do swego szpiega, który dopiero co zdał mu raport. Uśmiechając się szpetnie pod nosem rzucił, niby od niechcenia:

-Jeśli to wszystko, możesz już iść. Pieniądze leżą na stole, weź tyle, ile uważasz, że ci się należy. Ale ostrzegam: nie chciałbym być w twojej skórze, jeśli weźmiesz więcej niż powinieneś.

Z zamkniętymi oczami wsłuchiwał się w nerwową szamotaninę zdesperowanego człowieka. Nishimoto Ken. Mieszkał w Ikebukuro, miał chorą na sercę żonę i pięcioletniego synka. Z wykształcenia nauczyciel angielskiego. Cztery miesiące wcześniej go zwolnili. W sumie nic dziwnego, był do bólu przeciętny i tak niezajmujący, że sama jego obecność bolała Izayę. Gdyby nie jego miłość do ludzi, najprawdopodobniej już przy pierwszym ich spotkaniu odesłałby go z kwitkiem. Nie to żeby informator wzruszył się jego historią o umierającej małżonce, głodującym dziecku, czy też rzucającym automatami z napojami potworze, który wpada do niego co tydzień domagając się spłaty pożyczki. Co to, to nie. Orihara jednak był świadomy, że taki szary ciamajdowaty człowieczek nie zwraca na siebie niczyjej uwagi, dlatego pan Nishimoto błyskawicznie został jednym z jego najlepszych szpiegów.

Gdy tylko zatrzasnęły się za nim drzwi, brunet wyskoczył z fotela jak z procy, rzucił się do stołu i zaczął przeliczać pieniądze. Taki system płacenia ludziom, świadomym reputacji ich pracodawcy, przynosił niezwykłe efekty. Sumy, jakie uważali za słuszne, okazywały się zawsze śmiesznie małe, a przecież gdyby Izaya zaproponował im tyle na samym początku to targowaliby się z nim, traktując to jako zniewagę. Ach, ludzie byli tacy zabawni!

-Oj, Nishimoto-san, tak nisko się cenisz? Twój dług się sam nie spłaci, dziecko ci głoduje, a w tym tygodniu musisz jeszcze kupić leki dla żony. Taka praca mija się z celem, no chyba że przestawiły ci się priorytety. Jak myślisz, Namie, może powinienem trochę nim wstrząsnąć, na przykład porwać mu syna? To by go od razu otrzeźwiło. Hmm?- śmiał się informator próbując wciągnąć w rozmowę swoją sekretarkę, która właśnie zbierała się do wyjścia.

-I tak zrobisz, co będziesz chciał- prychnęła Yagiri kładąc dłoń na klamce. -Kolację masz już na stole. Nie musisz się spieszyć, i tak jest już zimna.

-Dziękuję, jesteś kochana- zaśmiał się Orihara opadając na kanapę z uśmiechem rozpieszczonego bachora na twarzy.

Kobieta zmrużyła nieznacznie oczy i wyszła. Jej apatyczna twarz może i nie wyrażała żadnych emocji, ale brunet potrafił czytać z niej jak z otwartej książki. Gotów był się założyć o swój ulubiony nóż, że pomyślała coś w stylu: "Sekretarka? Dobre sobie! Już prędzej gosposia albo niańka... albo lepiej! pielęgniarka od czubków. Uch! Jak tylko w poniedziałek wrócę do pracy zarządam podwyżki!". Izaya zaśmiał się jeszcze raz, mając świadomość, że Namie nie starczy na to odwagi. Zaraz potem jednak spoważniał, zmarszczył czoło, przygryzł dolną wargę, podniósł się z kanapy i zaczął chodzić w kółko po swoim gabinecie. Po kilku minutach zatrzymał się przed przeszkloną ścianą i wyciągnął swój nóż, próbując odstresować się zabawą zimnym i śmiertelnie niebezpiecznym kawałkiem metalu.

Sprawozdanie szpiega jedynie potwierdziło jego własne obserwacje. Coś się działo. I to nie tylko w Ikebukuro, bo i w Shinjuku wyczuwał nerwowe poruszenie. Hmmm, do czego mógł to porównać? Może do filmu o facetach w czerni. Tak, to było właśnie to coś, jak dopadają cię dwaj kolesie w czarnych garniakach, w czarnych okularach i błyskają ci latarką po oczach, a potem masz już tylko takie uczucie deja vu. W prawdzie nikt nikogo nie dopadł, nie było ani garniturów, ani okularów, ani latarek, ani nawet deja vu, ale wciąż zostawało to coś i właśnie to niezidentyfikowane coś tak niepokoiło Izayę.

Brunet uśmiechnął się złowieszczo, ale nie dlatego, że miał jakiś niecny plan. Porwanie synka pana Nishimoto postanowił zostawić sobie na deser, a zamiast tego usiadł do komputera i otworzył okienko forum. Chwilę potem pojawiła się wiadomość:

Tanaka Tarou: Kanra! Fajnie, że jesteś. Co słychać?

Uśmiech Izayi złagodniał nieco. Jak to miło jest mieć pod ręką porządnych ludzi, na których zawsze można liczyć... chwila, czy to się czasem nie nazywało "przyjaciele"? Nie... A może jednak? Nie zastanawiał się nad tym dłużej i odpisał szybko:

Kanra: Tak, to ja~ Już z Wami jestem~ Hmmm... Czy Wy też macie wrażenie, że coś się ostatnio dzieje w 'Bukuro?~

xxx

Wysiadłem na dworcu. Dworzec jak to dworzec, pełno ludzi, w tym kieszonkowców, żebraków czy wyłudzaczy, czy to główny w Warszawie czy zachodni w Ikebukuro. Chociaż... Nie. Zdecydowanie, ten w Ikebukuro podobał mi się bardziej. Może to dlatego, że mniej tu było śmieci i bezdomnych. Przeciągnąłem się, ignorując zupełnie spojrzenia ludzi przerażonych faktem, że kości mogą przeskakiwać aż tak głośno. Podniosłem z ziemi wielką podróżną torbę i ruszyłem przed siebie. Nie wiem, co bardziej zwracało na mnie uwagę: mój wzrost, długi do kolan czarny płaszcz rasowego metala, czy nieco przydługie srebrne włosy, grunt, że ten, kto miał mnie odebrać na pewno mnie nie przeoczy.

Po piętnastu minutach czekania nie byłem już tego taki pewien. Bagaż, mimo mojej nadludzkiej siły, zaczął ciążyć mi w ręce, więc postawiłem go z powrotem na ziemi. Cholera! Wiedzieli przecież, o której przyjadę! Ładnie się zaczyna praca nowej filii Drugiego Urzędu, no nie ma co!

Odczekałem jeszcze piętnaście minut stojąc jak jakiś skończony głupek i utrwalając sobie szeptem japońskie przekleństwa, których teraz będę zmuszony używać. Uch, jeszcze pół godziny, dzwonię po taksówkę i na koszt Urzędu wprowadzam się do najdroższego hotelu w dzielnicy. A potem jeszcze napiszę na nich skargę do centrali.

Powarkując nieco zbyt głośno przedarłem się przez tłum i dobrnąłem do ławki. Jeden koniec był akurat wolny i zupełnie jakby do mnie wołał: "Noo~, po co masz stać, kiedy jestem tu ja! Jestem z dobrego drewna, pomalowano mnie w zeszłym tygodniu i gwarantuję Ci, że w przeciwieństwie do innych ławek, na mnie byle kto tyłka nie sadza". Usiadłem więc, nie mogąc oprzeć się tej jakże kuszącej ofercie. Dopiero po chwili zwróciłem uwagę na dziewczynę, która siedziała obok mnie.

Wystarczyło jedno spojrzenie w jej stronę, a poczułem jak robi mi się gorąco. Matko, gdyby modelki były zbudowane tak jak ona, ludzie przestaliby nazywać zajmujących się modą mężczyzn gejami. Nie sięgająca nawet połowy uda czarna sukienka i równie czarne buty na nieprawdopodobnie wysokich obcasach przekonały mnie po raz kolejny, że to elegancka prostota jest wyznacznikiem dobrego smaku. Apetycznie długą nogę zarzuciła na drugą, idealnie symetryczną do pierwszej, a wykończone niebiańskim wianuszkiem rzęs powieki spuściła niewinnie na błękitne oczęta, zupełnie jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, jakim naturalnym potencjałem dysponuje. Wizerunek ten psuł jednak fakt, że długie blond włosy miała zebrane w niedbały warkocz a w jednym uchu miała kolczyk z piórem jakiegoś drapieżnego ptaka. No i nie przejmując się niczym pochłaniała kolosalny kawałek pizzy.

Czując na sobie moje badawcze spojrzenie podetknęła mi pod nos karton z pizzą.

-Chcesz, to się częstuj- oznajmiła łaskawie nie przerywając przeżuwania swojego kawałka.

Chciałem odmówić, ale wtedy jak na złość zaburczało mi w brzuchu, na co zareagowała lekkim uśmiechem. Rumieniąc się sięgnąłem po kawałek.

-Dzięki- bąknąłem i zacząłem jeść.

-Och, nie ma za co, Dante- odparła wycierając ubrudzone pomidorowym sosem palce w papierową chusteczkę. -Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko frutti di mare. Pewnie wolałbyś hawajską albo jakąś z oliwkami, ale osobiście nienawidzę ani ananasa ani oliwek. Cebuli też, a smażonej to już w ogóle, zwłaszcza, że mój żołądek źle ją znosi. A tak szczerze to poza owocami morza i dziczyzną niewiele rzeczy mi smakuje, więc albo się przyzwyczaisz albo sam zajmij się swoim wyżywieniem.

Pewnie bym jej coś odpowiedział, gdybym się nie krztusił. Czekała cierpliwie aż skończę z uprzejmym uśmiechem przyklejonym do twarzy.

-Długo tu jesteś?- zapytałem chrapliwie tłumiąc złość. Oj, coś mi mówiło, że nie będzie mi się tu dobrze pracowało.

-Od pięciu minut- wzruszyła ramionami.

-Cudownie. Czyli masz dwadzieścia pięć minut spóźnienia.

Znowu wzruszyła ramionami. Niech ją szlag! Zrobi to jeszcze raz, a ją poturbuję! I nic tu jej nie pomogą te jej usta. Nie, nie usta, tylko USTA, takie z U i A ociekającymi erotyzmem, drapieżnym S i automatycznie odwracającym się do góry nogami T.

-A ty nie odrobiłeś pracy domowej.

-Pracy domowej?- spytałem zdziwiony, unosząc sceptycznie prawą brew. -Masz na myśli informacje o Ikebukuro? Rzeczywiście, wiem tylko, że Urząd otworzył tu świeżą placówkę i przysłali mnie tu, żebym żółtodziobom pokazał jak się pracuje. Powinienem wiedzieć coś jeszcze?

-Wszystko było w liście polecającym jaki ci przysłali- westchnęła potrząsając swoją złotą czupryną. -Coś mi mówi, że nawet go nie tknąłeś zanim wylądował w koszu... Trudno, dam ci przeczytać mój.

-Twój list polecający? Czyli też jesteś tu nowa? Hmm... Nadal nie rozumiem dlaczego miałem tu stać prawie półgodziny.

-To miało zniechęcić szpiegów lokalnego informatora-sadysty- wyjaśniła przepraszając się z drugim kawałkiem pizzy. -Prawdopodobieństwo, że banda ogolonych na łyso dresiarzy napadnie na ciebie z nożami w ciemnej uliczne zmalało do 13%. Nie musisz dziękować.

-Skoro jest problematyczny, to czemu się go dyskretnie nie pozbędziecie?

-Może i jest lekko psychiczny, ale za to wśród informatorów nie ma sobie równych. Włamaliśmy się do jego komputera i życie od razu stało się prostsze.

-W takim razie go zatrudnijcie.

Roześmiała się. Gdyby nie fakt, że przeżuwała pizzę, skradłaby mi tym słodkim śmiechem serce. Poklepała mnie przyjacielsko po ramieniu, miałem więc okazję na własnej skórze przekonać się, iż jej delikatne ciało jest jednym wielkim kłamstwem i chociaż w moich żyłach płynęła krew demona mógłbym mieć problem z pokonaniem jej. Wniosek był jeden - idealnie nadawała się do pracy dla Urzędu.

-Już niedługo go poznasz. Wtedy będziesz wiedział dlaczego lepiej nie mieć z nim bezpośrednio żadnych kontaktów. Chociaż to już może nie być nasz problem, bo jeden z naszych tajniaków zgodził się mieć go na oku [raport dam ci przejrzeć jak dojdziemy do mojego mieszkania]. To co? Zbieramy się?

Kiwnąłem głową, wstałem i chwyciłem torbę podróżną. Ona również podniosła się z ławki. Bez większych problemów zwinęła karton po pizzy w rulonik i wpakowała do kosza. Spacerowym krokiem opuściliśmy dworzec - ja: gigant ze srebrnymi włosami, w czarnym płaszczu i ćwiekowanych glanach oraz ona: królowa doskonałości w małej czarnej, dzięki szpilkom niewiele ode mnie niższa.

-Tak w ogóle... to ciągle nie wiem jak masz na imię- zagaiłem, gdy weszliśmy na główną ulicę.

-Freya- odparła obdarzając mnie swym cudnym uśmiechem. Mimo marnego początku znajomości zaczynałem ją lubić i bynajmniej nie miał na to wpływu fakt, że jestem mężczyzną w odpowiednim wieku, a ona kobietą w wieku równie adekwatnym.

-Jak ta nordycka bogini? Zajebiste imię- pogratulowałem.

-Dziedziczne- oznajmiła badając wzrokiem moją reakcję. A więc jednak bogini... Ewidentnie zadowolona z mojej miny sięgnęła po ulotkę, którą wepchnął jej reklamujący rosyjskie sushi Murzyn [?]. -Wpadniemy tu kiedyś- zapowiedziała sprawdzając ofertę i ceny. -Uważaj na automat z przekąskami- rzuciła w moją stronę wciąż zapatrzona w ulotkę.

-Jaki automat z przekąskami?- zdążyłem jeszcze spytać zupełnie zbity z tropu. A potem była już tylko ciemność.