PORANEK MASAMUNE
##
Rytuał ubierania Masamune—dono w zbroję był niezmienny jak odległe, pogodne twarze świątynnych posągów. Zazwyczaj podział ról przy tej ceremonii był z góry ściśle określony. Masamune ziewał, uchylał ociężałe rzęsy i usiłował przecierać sobie oko wierzchem dłoni, mierzwił rozczochrane po niespokojnej nocy włosy i z obrzydzeniem łypał na twardy i nieczuły wierzchołek hełmu. Kojuurou tymczasem naciągał płaty zbroi, przyklepywał płytki, zapinał sprzączki, ściągał rzemyki i utykał w szparach wystające zewsząd farfocle spodniej koszuli dowódcy. Pedantycznie zawiązywał wszystkie tasiemki na symetryczne kokardki, podnosił Masamune na nogi i sadzał go z powrotem, wygładzał mu ochronny fartuch na pośladkach i komentował krytycznym mruknięciem każdy dodatkowy centymetr w pasie, wykryty przy zawiązywaniu zbroi nad biodrami.
Każdy utracony przez Masamune centymetr komentował kwadransem mamrotania i dodatkową porcją owsianki przy śniadaniu.
Wdziewanie zbroi swemu generałowi Kojuurou rozpoczynał fachowo od wepchnięcia masamunowych, rozgrzanych jeszcze łydek w nagolenniki, a kończył uwieńczeniem masamunowej głowy parą księżycowych rogów. Jednooki Smok najbardziej jednak cenił sobie ten moment w trakcie całej operacji, kiedy wszystkie troczki u szyi były już ściągnięte, brzeg zbroi solidnie usztywniony poniżej podbródka, a Kojuurou wyginał się z poświęceniem wokół pasa dowódcy, związując mu tasiemki pod pachami na bardzo małe kokardeczki.
Mrrrrrr.
Podbródek Masamune opadał wtedy na podkładkę w kołnierzu pancerza, długorzęse spojrzenie mętniało błogo, a głowa przechylała się, i przechylała jeszcze kawałek. Zanim Kojuurou zdążył skończyć węzełki po prawej stronie, Smok spał już z powrotem, z czubkiem głowy na karku swego wiernego strażnika, napierśnikiem przygważdżając Katakurę—dono do własnych kolan.
Hmmm.
Kojuurou wierzgał zazwyczaj bez przekonania, wiercił się odrobinę i przeczekiwał drzemkę Masamune, obciągając w międzyczasie płaty pancerza na jego plecach i ochraniacze na biodrach. Czasami włosy Masamune łaskotały go przy tym w szyję, czasami w nos, czasami w uszy, a czasami wszędzie.
Hełm i katany czekały nieopodal.
Jednooki Smok Date Masamune budził się z drzemki w prawie—że—pełnej zbroi, gotów do walki, otrzepując włosy z sennej mgiełki i wymiętego Kojuurou ze swoich włosów. Czasami Katakura—dono decydował się okazać pewną dezaprobatę dla sybaryckich nawyków swego dowódcy.
##
— Są już zdecydowanie za długie, Masamune—sama.
— Marudzisz, Kojuurou.
— Są o wiele za długie, naprawdę.
— Zdaje ci się.
— I za gęste nad uszami.
— To tylko pomaga wytłumić ciosy w głowę.
— I zarosłeś na czubku głowy.
— Głowy tak już mają, że są na nich włosy!
— Twoje są za długie, Masamune—sama.
— Wcale, że nie.
— Wiesz, że tak.
— Wcale, że nie!
— Zajmie mi to pięć minut, Masamune—sama.
— Nie są za długie i nie będziesz ich dotykał tymi kleszczami!
— To nożyce. W dodatku owcze. Masz już nad karkiem mierzwę, Masamune—sama.
— To moja mierzwa i mogę ją sobie mieć!
— Obetniemy ci włosy i będziesz mógł jechać na patrol. No już, już.
— Mowy nie ma!
— Nie wierzgaj, Masamune.
— Nie zbliżaj się do mnie z tym żelastwem! Nie chcę i już!
— Nie grymaś. Wiesz, że są za długie.
— Wcale nie.
— Włażą ci do oczu.
— Jednemu to w ogóle nie przeszkadza. A zamiast drugiego i tak mam ciebie.
— Włażą mnie do oczu.
— Nie chcęęęę!
— Życie to pasmo utrapień, Masamune-sama. A twoja głowa to gąszcz.
— Nie dam sobie obciąć włosów! Robiłeś mi to już pół roku temu i jeszcze nie wróciły do zdrowia po tej katastrofie!
— Obciąłem ci wtedy tylko ogonek.
— A teraz chcesz mi tylko mierzwę obciąć. Nie ufam ci za grosz!
— Ranisz me serce, Masamune—dono.
— A ty mi włosy ranisz! Obciąłeś mi ogonek, czego jeszcze chcesz?
— To było pół roku temu, Masamune—dono. Zarosłeś od tego czasu. A gdybym ci wtedy nie obciął ogonka, odróżnialibyśmy cię od Sanady Yukimury tylko po hełmie.
##
W takich sytuacjach Jednooki Smok miewał moment zawahania, spowodowany sprytnie podsuniętą przez Kojuurou wizją ogonka Yukimury. Katakura—dono zaś — chwytał wówczas okazję za łeb i Masamune—sama za grzywę, złowieszczo szczękając nad nim nożycami. Jednooki Smok nie bacząc na swą generalską i szlachecką godność próbował uciekać na czworakach po całym namiocie, testując przy okazji napięcie tasiemek pod pachami. Ale Katakura Kojuurou z właściwą sobie wprawą zawiązywał je dokładnie w sam raz mocno. Masamune chwytał w objęcia swój wierny hełm, który nigdy dotąd nie wyglądał tak ciepło i gościnnie, i usiłował obwarować się w nim przed zapędami Katakury. Nożyce szczękały przez chwilę o stal i krzywizny księżyca, upewniając się, że cenna zawartość hełmu będzie w nim bezpieczna w razie poważnego ataku, po czym następowała faza kompromisu.
Znaczy się, zgodnie z ceremonialną kolejnością zdarzeń, niewykorzystane nożyce zastępował grzebień.
##
— Szarpiesz, Kojuurou.
— Najmocniej przepraszam, Masamune—dono. Miałeś kawałek czerwonej tasiemki we włosach. Skąd też on się mógł tam wziąć?
— Może próbowałem sobie zawiązać węzełek dla ochrony przed upiorami?
— Ale to nie na tym powinieneś był go zawiązać, Masamune—dono. Dlaczego nie spytałeś?
— Nie pomyślałbym, że boisz się upiorów, Kojuurou.
— Twoje upiory są moimi upiorami.
— Ha.
— Yhm.
— Szarpiesz, Kojuurou.
— Zarosłeś, Masamune—sama.
— No dość, już dość. Już jestem cacy. Już muszę iść. Maruderzy Toyotomiego będą bardzo rozczarowani, jeśli ich nie dopadnę na czas. No puść już, Kojuurou.
— Może zawiązać ci jeszcze ogonek?
— Nie boję się upiorów.
— Ale może zwabisz jakiegoś ognistego demona.
— Do tego nie potrzeba mi wymyślnych fryzur, Kojuurou.
— Z całą pewnością nie.
##
Pozapinany, uzbrojony po zęby, rześki jak wiosenny przymrozek i pięknie przyczesany, Masamune wychodził do swoich wiernych żołnierzy. Gdzieś daleko ognisty demon podnosił zmierzwioną czuprynę na swoim posłaniu i budził się z księżycowych snów, a Katakura Kojuurou w pełnym poszanowania dystansie strzegł cienia swego generała. Wojsko wydawało z siebie oszalały, radosny ryk.
Jednooki Smok Date Masamune rozpoczynał kolejny dzień.
