[Rozdział 1]
Warning : Historia powstała na podstawie arta Anophiles (obrazek opowiadania) Nie wiem ile rozdziałów będzie liczyło to opowiadanie, ale nie spodziewajcie się jakiegoś tasiemca. Główne shipy to jak już pewnie zauważyliście oliwa/oiiwa, bokuaka i kurotsuki. Pewnie jeszcze jakieś tam przemkną w tle, ale nic raczej do pseudo fabuły nie będą wprowadzać. Namęczyłam się jak cholera, zdecydowanie nie jestem stworzona do pisania fanficków z Haikyuu, pogłaszczcie mnie :C
Oikawa Tooru był wspaniały.
To nie podlegało żadnej dyskusji, a każdy kto uważał inaczej, zostawał zeżarty żywcem przez jego napalone fanki. Z podkreśleniem grubą, czerwoną linią słowa napalone. Nie no, to nie tak, że wybitnie mu to przeszkadzało, a wręcz przeciwnie. Po coś ślęczał przed lustrem kilka godzin dziennie, żeby wyglądać nieskazitelnie, jakby ktoś walnął mu permanentny fotoshop na twarz. Po coś opanował do perfekcji słodkie słówka i wymuszone, niewinne uśmiechy. Po coś wyciskał z siebie siódme poty na siłowni. W pełni sobie zasłużył na takie traktowanie – a przynajmniej przez tak zwaną płeć piękną. Lubił być w centrum zainteresowania, wszak nie było nic lepszego od bycia docenianym za to co się robi.
Wracając jednak do głównego tematu – Oikawa Tooru był wspaniały we wszystkim co robił i to naprawdę przechodziło ludzkie pojęcie, że to właśnie on musiał się pofatygować praktycznie na drugi koniec Japonii, bo Kuroo przeżywał mentalne załamanie nerwowe. A przynajmniej tak twierdził, namiętnie dzwoniąc do niego od rana, przez co prawie wywalił swoją wibrującą komórkę przez okno w sali wykładowej. Tyle razy go prosił, żeby chociaż nie zawracał mu głowy na zajęciach, aby mógł się skupić, bo profesorowie pędzili z materiałem na złamanie karku, ale jak zwykle chłopak miał głęboko gdzieś jego prośby. Wydzwaniał do niego dopóki w końcu nie odebrał i dramatycznie zaczął zawodzić jak to życie mu się wali. Czy jakoś tak.
Sam nie wiedział czemu po prostu tego nie olał i nie wrócił w spokoju do domu. Przyjaźń z dzieciństwa przyjaźnią z dzieciństwa, ale to co ostatnio odwalał Tetsurou przechodziło ludzkie pojęcie. Nie mógł go przecież przyzwyczaić, że będzie na każde jego zawołanie, jeszcze się chłopina zupełnie rozkokosi i dopiero będzie wtedy problem. Oczywiście jego, jakże mocne postanowienia, zdały się na nic, bo zanim się obejrzał już był praktycznie na miejscu.
Mężczyzna westchnął ciężko, wysiadając na praktycznie ostatniej stacji metra. Nienawidził nim podróżować. Zawsze było okropnie zatłoczone, nieważne o której człowiek by do niego nie wsiadł. Nie lubił czuć się jak sardynka w puszce, szczególnie gdy jakieś napalone baby wykorzystywały moment, żeby niby przypadkiem się o niego poocierać. Nie dziwił się im, wszak był ósmym cudem świata, ale wszystko miało swoje granice. Wyznawał jedną zasadę – podziwiaj z daleka, nie dotykaj. Dotykanie było przeznaczone dla nielicznych.
- Że też oni muszą pracować na takim zadupiu – wyburczał, zarzucając sobie plecak na jedno ramię.
Naprawdę to podchodziło już pod jakąś wiochę. Wszędzie drzewa, jakieś małe zabudowania, drzewa, słupy wysokiego napięcia i znowu drzewa, tak dla urozmaicenia. Jeszcze mu się skóra wysuszy jak będzie musiał za długo tutaj przebywać – usilnie wmawiał sobie, że jest uczulony na wszystko co nie jest miastowe. Na dodatek panował prawdziwy upał. Pomimo luźnej, przewiewnej koszuli z wielkim alienem na piersi i spodni trzy czwarte w obrzydliwym – znaczy, cudownym – kolorze oczojebnej pomarańczy, miał wrażenie że zaraz się rozpuści. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie miał do pary skarpetek w tym samym odcieniu plus fluorescencyjnych adidasów z białymi sznurówkami.
Dopóki chodził do szkoły i nosił mundurek nikt nie wiedział o tym, że jego poczucie stylu jest znikome, żeby nie powiedzieć, że na minusie. Gdy ludzie stali w kolejce po gust on zaklepał sobie miejsce po buźkę prawdziwego playboya. Oczywiście on sam machał na to lekceważąco ręką twierdząc, że to po prostu społeczeństwo jest zbyt ograniczone, żeby pojąć wspaniałość i głębie jego strojów, które pieczołowicie przygotowywał każdego wieczora. Nie musiał się nawet wybitnie starać, żeby być hipsterem nad hipsterami, on miał to po prostu we krwi.
Przeczesał palcami lekko wilgotną grzywkę, stając przed warsztatem samochodowym, położonym w całkiem dogodnym miejscu jak na taką wiochę – pomiędzy sklepem całodobowym, a bankiem. Budynek miał odcień brudnej cegły i był naprawdę ogromny - mógłby spokojnie robić za magazyn w razie nagłej potrzeby dla jakiejś małej firmy. Z przodu były wmontowane drzwi otwierane od góry na pilota – jak u większej części prywatnych garaży - żeby różnorakiej wielkości pojazdy mogły swobodnie wjechać do środka. Z tyłu było wejście dla pracowników wraz z szatniami połączonymi z prysznicami, oraz mini magazynem śmierdzący starym olejem silnikowym, natomiast z boku znajdowało się wejście dla klientów i coś w rodzaju poczekalni, kasy, małej biblioteczki i jadalni. Cztery w jednym, cóż za oszczędność miejsca.
Udał się w tamtym kierunku i machnął ręką na przywitanie kobiecie mocno po czterdziestce, która siedziała za stołem, pisząc coś zawzięcie w grubym notesie. Chociaż mieli na tyle rozumu, żeby zatrudnić dobrą księgową - dzięki niej był trochę bardziej spokojny, że biznes jego narwanych przyjaciół za szybko nie upadnie. Słysząc jego kroki poderwała się z miejsca i spojrzała na niego znad okularów z grubą, zielonkawą oprawką.
- Pan Oikawa, jak dobrze pana znowu widzieć.
- Wystarczy samo Oikawa. Dzień dobry, Suzuko – chan – puścił jej perskie oko.
- Oh, ty podrywaczu!
Kobieta zachichotała i oblała się rumieńcem, machając przy tym opętańczo ręką. Uśmiechnął się jeszcze raz, czując że zaraz twarz mu ścierpnie i obszedł ją, żeby dostać się do drzwi prowadzących prosto do warsztatu - zaśmieconego różnorakimi częściami i z oponami ułożonymi w chybotliwe kupki, gdzie tylko się dało. Co nadal nie zmieniało faktu, że był on przepełniony niemal po brzegi. To niesamowite jak dobrze im szło już od samego początku. Otworzyli ten biznes dopiero półtora roku temu, a już mieli stałych klientów, którzy dobrymi opiniami ściągali im kolejnych. Pchali się do nich drzwiami i oknami, pomimo dość niekorzystnego położenia warsztatu na jakimś zapomnianym zadupiu.
- Boże, jak wali – skrzywił się, gdy poczuł zapach siarki i świeżo otwartego płynu do chłodnic.
- Oikawa! Miłości ty moja, chodź daj pyska!
Bokuto wyrósł przed nim jak spod ziemi, szczerząc od ucha do ucha. Tooru wyuczonym pseudo piruetem uniknął silnym ramion, przez co zaliczył prawie spotkanie trzeciego stopnia ze ścianą - ta ludzka sowa za cel obrała sobie najwyraźniej doprowadzenie go do szewskiej pasji w mniej niż trzy sekundy. Ze złością otrzepał wyimaginowane pyłki ze swojego ubrania, zabijając go wzrokiem.
- Przestań mnie molestować.
- No co ty gadasz, przyjacielskiego buziaczka nie chcesz dać najlepszemu kumplowi?
Koutarou złączył dwie dłonie jak do modlitwy przykładając je sobie do lewego policzka i wydął usta w dziubek, energicznie trzepocząc rzęsami.
- Nie pozwalaj sobie, Oikawa to mój najlepszy kumpel.
Głowa Kuroo nagle wyłoniła się spod maski obdrapanego, srebrnego Pickupa. Rozciągnął wąskie wargi, umazane smarem samochodowy i ściągnął robocze rękawice, zmierzając w ich kierunku. Bokuto zwrócił swój dziubek w jego stronę i zahukał:
- Oho ho?
- Oho ho ho? – Tetsurou od razu podjął temat, podpierając się pod boki.
- OHO HO HO?
- OHO HO HO HO HO?
- Ja pierdolę – podsumował Tooru i westchnął cierpiętniczo, przyciągając sobie pierwsze, lepsze, plastikowe krzesło – Widzę, że twoje mentalne załamanie minęło i niepotrzebnie się tutaj fatygowałem – wyjął szkicownik ze swojego plecaka i zaczął się nim nonszalancko wachlować.
- Nie żeby coś ale tutaj jest klima – odparli niemal równocześnie.
- Chcę wyglądać bardziej dramatycznie.
- Z dramatem ci do twarzy – parsknął Koutarou, siadając na rozwalonej oponie – Przerzuciłeś się na literaturę i czytasz namiętnie Szekspira?
- To było suche – Oikawa skrzywił się – Skoro już tutaj przyszedłem to chociaż mi powiedźcie co to znowu za tragedia się stała?
- Bo widzisz to problem wagi światowej – Kuroo momentalnie spoważniał, splatając ze sobą palce na wysokości oczu i kładąc łokcie na ugiętych kolanach.
Mężczyzna z wrażenia, aż prawie opuścił swój zeszyt. Zdekoncentrowany upchnął go z powrotem na swoje miejsce i wbił ciekawe spojrzenie w uśmiechającego się tajemniczo przyjaciela. Trochę go to zaintrygowało, jeśli miałby być do końca szczery. Takie trzymanie go w napięciu nie było do nich podobne. Zazwyczaj od razu paplali o swoich pomysłach, a chwile później wprowadzali je w życie – człowiek nawet nie miał czasu posiedzieć i pomyśleć o tym trochę. Często kończyło się to fiaskiem, ale były również strzały w dziesiątkę jak na przykład warsztat samochodowy, w którym właśnie siedzieli.
- Tak? – popędził go.
- Chcę tatuaż.
Tooru w tym momencie miał ochotę go zabić. No chyba sobie z niego jaja robią. I to był ten cały powód do pseudo depresji? Boże, czasami wiele by dał, żeby nigdy ich nie poznać. Zmrużył oczy, jak dzikie zwierzę, które szykuje się do skoku na swoja ofiarę i wywarczał:
- A nie mogłeś poradzić się mnie przez telefon?
- Niezbyt, wolałem spotkać się w cztery oczy. Oho ho, no wiesz – poruszył zabawnie brwiami.
- Oho ho ho, no właśnie – zawtórował mu Bokuto, przez co prawie oberwał od Oikawy z pięści.
- Umrzyjcie – westchnął cierpiętniczo i oparł się o krzesełko, które zatrzeszczało złowrogo – Skoro wiesz, że chcesz tatuaż to skąd to załamanie nerwowe?
Tetsurou westchnął ciężko i podrapał się po karku próbując jakoś poskładać swoje myśli w logiczną całość. Wiedział, że to dość błahy powód, aby wzywać chłopaka z tak daleka, ale nie mógł odpuścić. Uwielbiam się z nim droczyć i oglądać jego coraz bardziej rozłoszczoną minę.
- Bokuto polecił mi już studio tatuażu, podobno zajebista miejscówka, sprzęt pierwsza klasa i pracuje tam jego dupa…
- Akaashi – poprawił go Koutarou, robiąc przy tym rozanieloną minę.
- Tak, tak, Akaashi. Więc fuszerki na pewno nie będzie i to mam obcykane, ale pojawia się tutaj mentalny problem na miarę dwudziestego pierwszego wieku – zrobił dramatyczną pauzę – Nie wiem jaki chcę wzór.
- Kot, kocia łapa, kocimiętka – wypalił od razu Tooru machinalnie szkicując w powietrzu niewidzialnym ołówkiem.
- Tak, tak panie artysto, ale nie zapędzaj się tak. Myślałem o kruku.
Oikawa zamrugał kilka razy, będąc lekko skołowanym. Szczerze to już szybciej spodziewałby się słonia niż jakiegoś ptaka, o ile mężczyzna uparłby się koniecznie na zwierzę.
- Kruk? A z jakiej paki?
- Tsukki – podpowiedział mu usłużnie Bokuto.
- Tsukki srukki, ale z was pedały – wywrócił oczami – To zrób kruka skoro chcesz.
- No i właśnie tutaj pojawia się problem, bo wpadłem na pomysł że ja wytatuuję sobie kruka na ramieniu, a on kota ale powiedział, że jeśli to zrobię to będę spał w warsztacie – Kuroo pociągnął udawanie nosem – Poczuj mój ból istnienia.
- Nie czuję.
- Nieczuły drań.
- Ja cię rozumiem, bracie!
- Bracieee!
Tooru pomasował sobie dwoma palcami skroń, kiedy mężczyźni wpadli w swoje objęcia i zaczęli wyć, jakby ich ktoś zażynał. Zdecydowanie nie wiedział jak wytrzymywał ich towarzystwo, a tym bardziej jakim cudem przyjaźnili się już od tylu lat. To się szło z nimi zachlastać, przecież on nie mógł sobie pozwolić na takie natężenie stresu, jeszcze przedwcześnie osiwieje albo dostanie zmarszczek, pomimo wklepywania sobie codziennie miliona mazideł do skóry. Kosmetyki to klucz do olśniewającego wyglądu – zapamiętajcie to sobie.
- I tak pewnie sobie zrobisz tego kruka, żeby go chociażby zdenerwować – mruknął, kiedy w końcu oboje w miarę się uspokoili.
- Zależy, chciałbym się na razie tam chociażby przejść, żeby zobaczyć jakie mi wzory z tych dwóch typów zasugerują – uśmiechnął się chytrze – Albo poproszę ciebie, żebyś mi coś zaprojektował, panie artysto.
- Przestań się ze mnie nabijać ja chociaż poszedłem na studia tępaki – odgryzł się – Kiedy chcesz tam jechać? I gdzie to w ogóle jest?
- Luz, luuuz – Tetsurou uniósł dłonie w pokojowym geście – Jak najszybciej, najlepiej dzisiaj. No i ho ho ho, to akurat śmieszna historia, bo widzisz studio jest dosłownie piec minut drogi od twojej uczelni.
- Oho ho ho, dokładnie, nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę, gdybym też tam się uczył to odwiedzałbym moją sówkę codziennie – Koutarou posłał mu idiotyczny uśmiech.
W tamtej chwili Oikawa myślał, że zaraz wyjdzie z siebie i stanie obok.
Kuroo jakoś udało się ubłagać Tooru, żeby ten go nie zabijał, bo jest zdecydowanie za młody na tak tragiczną śmierć. Mężczyzna nadal nie rozumiał dlaczego ten idiota po prostu nie mógł zadzwonić, że ma do niego tego typu sprawę. Mógłby spokojnie na niego poczekać w jakiejś kawiarence, szkicując sobie w spokoju, a potem razem poszliby do tego cholernego salonu tatuażu. Mózg Tetsurou najwyraźniej pracował na zupełnie innych obrotach w swoim prywatnym kosmosie robiącym za tło dla jego całkowitego spierdolenia.
Dał się udobruchać dopiero, gdy przyjaciel zaproponował, że pojadą tam razem na motorze. Co jak co, ale na niezapowiedzianą przejażdżkę zawszy był gotowy. Uwielbiał motory prawie tak samo jak kosmitów. No dobra, może kosmitów trochę bardziej, ale nadal była to dosyć poważna obsesja. Na jego nieszczęście nie zapowiadało się aby kiedykolwiek go sobie kupił, bo nie miał zamiaru podchodzić do egzaminu z prawa jazdy, ale pomarzyć zawsze można.
Jedynym minusem podróży był kask, który zawężał mu pole widzenia i sprawiał, że jego zabójcza fryzura zawsze zostawała paskudnie ulizana. Gdy dotarli na miejsce, z radością go ściągnął i potarł zroszone potem czoło. Naprawdę słońce powinno dostać dzisiaj bana na świecenie, dosłownie można było wyzionąć ducha z powodu gorąca.
Studio tatuażu było większe niż się spodziewał – jak się potem okazało było połączone z salonem percingu. Budynek od razu rzucał się w oczy przez ściany pomalowane na krzykliwe kolory i czarny podpis z nazwą zakładu tuż nad drzwiami.
- Tattoo Room? Już prościej się nie dało? – Tooru uniósł jedną brew do góry.
- Nie krzywdź angielskiego – parsknął Kuroo.
- Zjeżdżaj.
Oboje odetchnęli z ulgą, kiedy weszli do klimatyzowanego środka. Urządzone było prosto - ściany pomalowane na stonowane kolory z przewagą brązów i ciemnej zieleni, poobwieszane były różnymi obrazami zabezpieczonymi szklanymi ramami. Po lewej stronie stały sofy, pasująca do niskich stoliczków na których leżały grube albumy, najpewniej wypełnione po brzegi gotowymi wzorami na tatuaże. W rogu wciśnięte były też dwie maszyny z napojami oraz, co zaskoczyło ich bardzo na plus, wszędzie poupychano kwiaty, przez co w pomieszczeniu unosił się ich subtelny zapach.
- Witam w Tattoo Room, w czymś mogę pomóc?
Niski, męski głos dobiegł ich nagle z prawej strony, przez co Oikawa wzdrygnął się niezauważalnie. Odwrócił się w tamtą stronę i spostrzegł kontuar z mahoniu, za którym stał delikatnie uśmiechający się mężczyzna. Mężczyzna z krótko obstrzyżonymi, sterczącymi, niemal czarnymi włosami. Pociągłymi, głęboko osadzonymi, czekoladowymi oczami. Wąskimi, spierzchniętymi ustami. Dwoma rękawami do połowy zakrytymi przez t – shirt opinający umięśnione ciało.
Właśnie w tym momencie chłopak był pewien, że będzie mógł w spokoju napisać książkę o jakże pociągającym tytule: „Jak stać się gejem w trzy sekundy – historia Oikawy Tooru".
