Ginny Weasley przebiegła wzrokiem po nazwiskach nakreślonych atramentem na sporej wielkości pergaminie, wiszącym na kamiennej ścianie. Ze zdziwieniem zauważyła, że całkiem sporo podpisów znajduje się w rubryce "Hufflepuff", a niewiele mniej w "Gryffindorze". Krukoni mieli dosłownie kilku chętnych (czyżby wszyscy sądzili, że nie odgadną zagadki i całą noc spędzą poza łóżkiem?). Najmniej, a raczej w ogóle, podpisów nie było w rubryce Slytherinu.
Ginny uśmiechnęła się krzywo. Kto by się spodziewał...
- Chyba mi nie powiesz, że chciałabyś mnie zostawić? - usłyszała za sobą ciepły głos starszego brata. Kiedy się odwróciła, Ron stał na tyle blisko, że mogła policzyć piegi na jego nosie.
- A co, Ronny by tęsknił? - Droczyła się, jednak jemu nie było do śmiechu.
- Ja mówię serio, Ginny – odparł, marszcząc nos. – Mam nadzieję, że nie zobaczę tu twojego nazwiska. – Dodał, wskazując palcem na pustą ślizgońską rubrykę.
Ginny otworzyła usta, by jeszcze trochę poprzekomarzać się z bratem, ale w tym momencie nadszedł Harry z Hermioną.
Na widok Harry'ego Ginny poczuła, jakby ktoś mocno ścisnął jej żołądek.
Hermiona rzuciła im "cześć" i od razu zaciekawiona podeszła do ściany, przy której stali Weasleyowie.
- Hanna Abbott do nas? Kto by pomyślał... – odparła, w zamyśleniu spoglądając na listę.
- Kim jest Mandy Brocklehurst? - zapytał Harry, zauważywszy podpis znajdujący się pod nazwiskiem Hanny.
- Krukonka. Naprawdę Harry, po tylu latach powinieneś kojarzyć ludzi ze swojego rocznika! - powiedziała z irytacją Hermiona, przewracając oczami. Harry tylko wzruszył ramionami, a Ginny usłyszała, jak Ron szepcze mu do ucha, że również nie kojarzy Mandy.
Ginny patrzyła na nich niczym na jakiś muzealny obrazek. Jakby byli eksponatem, któremu można się tylko przyglądać i zazdrościć autorowi, że potrafi nakreślić tak cudowną idyllę.
Westchnęła cicho. Dlaczego ona nie pasowała do tego obrazka?
Przysłuchiwała się jeszcze chwilę rozmowom dotyczącym wymiany, a chwilę później cała trójka zdecydowała udać się na kolację.
- Idziesz, Ginny? - zapytał Harry, posyłając jej delikatny uśmiech.
- Zaraz dojdę – zadeklarowała, choć wcale nie miała ochoty na jedzenie.
Oparła się o zimną ścianę i powoli osunęła się w dół, obserwowując jak Harry, Ron i Hermiona idą żwawym krokiem przez korytarz.
Za każdym razem, kiedy widziała ich trójkę razem, czuła gorycz.
Wiedziała, że jako przykładna siostra i przyjaciółka nie powinna była im zazdrościć. Jednak nie potrafiła zachowywać spokoju. Poddawała się powoli poczuciu niepokoju, że jest dla nich nic nie znaczącym elementem, który nie pasował do ich układanki. A przecież tak bardzo chciała należeć do ich małej paczki... Chciała czuć, że Ron traktuje ją jak równą sobie, a nie jak małą, biedną Ginny. Pragnęła plotkować częściej z Hermioną i czuć, że ma w niej prawdziwe, siostrzane oparcie.
Jednak przede wszystkim pragnęła Harry'ego. Ot, po prostu żeby był jej.
Westchnęła. Wiedziała, że była dla nich wszystkich na swój sposób ważna, ale przede wszystkim stanowiła tylko tło. Dodatek do ich codzienności. Coś, co jakiś czas pojawi się w ich towarzystwie, ale nigdy nie zagości na dłużej, bo po co? Jest dla nich tylko małą, biedną Ginny.
A przecież nikt nie potrzebuje małej, biednej Ginny...
Niestety, prawda była taka, że teorytycznie miała wielu przyjaciół – praktycznie ani jednego.
* * *
- Lumos.
Delikatny promień oświetlał kawałek korytarza przed nią. Skierowała różdżkę nieco w dół, w obawie, że potknie się o Panią Norris. Na szczęście kotki tu nie było.
Nikogo tu nie było.
Ginny przeszła jeszcze parę kroków, po czym zatrzymała się przy ścianie, na której wisiała lista. Oświeciła pergamin, jeszcze raz lustrując wzrokiem wszystkie nazwiska.
Dobrze, Ginny. Raz, dwa, trzy, i po krzyku, powtarzała sobie.
Wszak nie było to proste.
Prawdopodobnie Ron (i cała reszta szkoły też) weźmie ją za totalną kretynkę, nazywając rzeczy po imieniu. Ginny niestety dopiero teraz wzięła to pod uwagę. Tak naprawdę ten pomysł narodził się w jej głowie przed kilkoma minutami, a ona nie rozważając nawet "za" i "przeciw", okryła się szlafrokiem i wyszła z dormitorium.
W końcu jaka normalna, szanująca się dziewczyna dobrowolnie zgodziłaby się "zostać" Ślizgonką, choćby na króki czas?
Taka, która jest małą, biedną Ginny pomyślała z goryczą. Ginny, którą może wszyscy docenią, kiedy ją stracą.
Nie zastanawiając się nad tym dłużej, sięgnęła po leżące nieopodal pióro. Szybkim ruchem nakreśliła swoje nazwisko w rubryce Slytherinu.
Nie zdążyła nawet odłożyć pióra na miejsce, kiedy usłyszała czyjeś kroki.
Wstrzymała oddech, modląc się w duchu, by to nie był Filch.
Kiedy kroki ustały Ginny bardzo powoli odwróciła się i skierowała różdżkę by oświetlić twarz przybysza.
Czarne gęste brwi i oczy w tym samym kolorze silnie kontrastowały z jego bladą cerą, co w tym świetle wyglądało dość niepokojąco. Ginny rozpoznała w tym wysokim chłopaku Ślizgona, Teodora Notta.
- Co tu robisz? - spytał głębokim głosem, unosząc brwi. Ginny odsunęła się od listy, na której już widniało jej nazwisko.
- Spaceruję – odparła zdawkowo. - Nie mogłam zasnąć.
Nott obdarzył ją spojrzeniem Czy Uważasz Mnie Za Idiotę i spojrzał na pergamin. Wiedział, gdzie szukać; po wyrazie jego twarzy od razu można było zgadnąć, że znalazł tam Ginny.
- Głupia dziewczyna – stwierdził dość chłodno, kręcąc głową z dezaprobatą.
Ginny spojrzała na niego oburzona.
- Proszę?
- Jesteś. Głupią. Dziewczyną – powtórzył dobitnie, akcentując każde słowo. – Nie wiesz, co robisz i gdzie się pakujesz. To jest głupie. I bardzo gryfońskie.
Ginny stała przed nim zupełnie otępiała.
Jedyne, co słyszała o Teodorze, to fakt, że był osobą raczej skrytą i tajemniczą. Nie przyszło jej do głowy, że mógłby zachować się jak... typowy Ślizgon.
- Fakt, to jest bardzo gryfońskie – syknęła, czując narastającą irytację. – I bardzo nie w twoim interesie – dodała z wściekłością, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła.
Było kilka minut po pierwszej kiedy wróciła do swojego dormitorium. Otulona w ciepłą pierzynę starała się nie myśleć o konsekwencjach swojego czynu.
Niestety wizje jej spotkania ze Ślizgonami były potężniejsze niż jej wola i przez wiele godzin nie mogła zasnąć, dręczona tym koszmarem.
Ten cały Nott miał rację. Popełniła straszny błąd... Co sobie w ogóle wyobrażała?!
Czuła, że narastająca wściekłość na Ślizgona rozsadzi ją od środka. Jak on mógł w ogóle mieszać się w jej sprawy?
Jednak Ginny nie mogła oszukiwać samej siebie; tak naprawdę cała ta sytuacja jest jej winą i nikt inny nie może za to ponosić odpowiedzialności. Zrobiła to pod wpływem impulsu, jak zwykle nie przemyśliwszy niczego dokładnie. I jak zwykle, wyjdzie jej to na gorsze.
Z tą myślą zasnęła, by za cztery godziny obudzić się na śniadanie.
* * *
Deliktane promienie sobotniego słońca przebiły się przez zasłonki w dormitorium dziewcząt i oświetliły zaspaną twarz Ginny. Dziewczyna otworzyła leniwie oczy i wygramoliła się z pościeli, ziewając przy tym głośno.
Pierwsze, o czym pomyślała to dzisiejszy dzień – zapowiadał się słonecznie, przyjemnie i leniwie.
Drugie, co przyszło jej do głowy to nocna przechadzka po zamku, spotkanie Ślizgona-Kolejnego-Bufona oraz zdeklarowanie się do uczęszczania do domu Salazara.
Wszystkie te myśli sprawiły, że Ginny natychmiast chciała wracać do łóżka i już nigdy z niego nie wychodzić. Kiedy spostrzegła na zegarze godzinę ósmą nie mogła się postrzymać by nie powiedzieć siarczystego "Cholera!". Wszyscy już dawno byli na śniadaniu.
Wskoczyła szybko w swoje szaty i popędziła w kierunku Wielkiej Sali.
Kiedy tylko przekroczyła jej próg wiedziała, że to był zły pomysł.
Miała wrażenie, że wszystkie (a może po prostu to wyolbrzymiła?) oczy skierowały się ku niej. Czując, że jej twarz przybiera mocno czerwony odcień przyśpieszyła kroku i usiadła przy stole Gryffindoru. Wnet została zasypana pytaniami z każdej strony.
- Sama się wpisałaś, czy to jakiś żart?
- Masz jakiś ciekawy plan co do nich, Gin?
- A zrobisz zdjęcie nagiej Millicenty? Wystraszę nim Seamusa!
Aczkolwiek najgorsze miało dopiero nadejść. Jeśli wczorajsze zachowanie Notta doprowadziło Ginny do frustracji, to widocznie nie doceniła Rona.
- GINEVRO! - Ginny omal nie wypluła kiełbaski, którą akurat zapchała usta, by nie odpowiadać na zaczepki. Z lekkim przerażeniem (Ron nigdy nie nazwał ją Ginevrą) spojrzała na brata stojącego nad nią. Na jego twarzy malowały się wściekłość i zawód, jakby chciał wykrzyczeć słynne mugolskie przysłowie* "I ty Brutusie przeciw mnie?".
- Dlaczego to zrobiłaś? - jęknął, siadając obok niej. Ginny czuła na sobie palący wzrok ludzi siedzących nieopodal.
- Później – syknęła, gdyż ostatnim, na co miała ochotę było rozmawianie z Ronem o zaistniałej sytuacji.
- Co ci w ogóle strzeliło do głowy? - warczał cały czas, a Ginny wbiła nóż w swoją kiełbaskę i obserwowała wylewający się z niej tłuszcz. Kątem oka widziała, że Ron traci powoli równowagę.
- Później – powtórzyła, starając się zachować spokój.
- Powiedzcie jej coś! - zawołał, zmuszając tym samym Ginny do podniesienia wzroku. Dopiero teraz zauważyła Harry'ego i Hermionę siedzących naprzeciwko. Oboje mieli zdezorientowane miny.
Pośpiesznie wróciła do dłubania kiełbaski.
Nigdy nie była w centrum zainteresowania. Było to ciężkie, biorąc pod uwagę osiągnięcia poszczególnych członków rodziny Weasley. Bill był Prefektem, Charlie kapitanem drużyny, Percy Prefektem Nadętym, bliźniaków wszyscy kochali, a Ron przyjaźnił się z Harry'm Potterem. Ginny czerpała złośliwą satysfakcję z tego, że ten powód do "dumy" nie jest bynajmniej jego zasługą.
Ale Harry...
Co on pomyślał widząc jej nazwisko na tej liście? Zdrajczyni? Głupia dziewczyna, jak to prosto określił Nott?
Odważyła się na niego spojrzeć. Wyglądał na zdezorientowanego i zdenerowowanego.
Ginny poczuła nieprzyjemne ukłucie – jakby ktoś dźgnął ją igłą o nazwie "Wyrzuty Sumienia".
Otworzyła usta, aby podjąć próbę wytłumaczenia swojego nieracjonalnego zachowania, choć sama przed sobą nie mogła tego wyjaśnić, ale w tej samej chwili wstał Albus Dumbledore i jednym znaczącym chrząknięciem zmusił całą salę do zachowania ciszy.
- Dziękuję – rzekł profesor, uśmiechając się promiennie do uczniów. – Chciałbym podziękować wszystkim uczniom, którzy zechcieli wziąć udział w naszej zabawie. Cieszę się, że spędzicie czas z waszymi przyjaciółmi z innych domów. – Akcentując słowo "przyjaciele" spojrzał w stronę Ginny z wyraźnym rozbawieniem.
Mimo sympatii, którą dziewczyna darzyła dyrektora teraz najchętniej pociągnęłaby go za brodę z całej siły.
- Ponadto przypominam, że uczniowie, którzy biorą udział w wymianie powinni spakować za chwilę swoje rzeczy i stawić się u swojego opiekuna domu... Tego aktualnego.
Ginny uśmiechnęła się pod nosem, pierwszy raz dzisiejszego dnia. Poczekała, aż Dumbledore skończy swoją przemowę, po czym, korzystając z wymówki, wyszła z Wielkiej Sali i pobiegła do pokoju wspólnego, nie oglądając się za siebie.
Dotarwszy do dormitorium wygrzebała swój kufer spod łóżka i zaczęła się pakować.
Ahoj, przygodo pomyślała z gorzką ironią, spoglądając tęsknie na swój gryfoński krawat.
* * *
- Chciała mnie pani widzieć, pani profesor? - zapytała Ginny, stanąwszy w progu gabinetu profesor McGonagall.
- Siadaj, Weasley – odrzekła nauczycielka, wskazując miejsce naprzeciwko siebie. Ginny zamknęła za sobą drzwi i zajęła miejsce.
- A więc, Weasley... - zaczęła McGonagall rzeczowym tonem, przyglądając się swojej uczennicy znad okularów. – Czy tu chodzi o pana Malfoy'a?
Ginny, która ze zdenerowania bawiła się rękawem swetra, słysząc słowa pani profesor natychmiast przestała i spojrzała na nią zaskoczona.
- Słucham?
- Tylko zgaduję – powiedziała szybko Minerva. – Powód, dla którego postanowiłaś zasmakować ślizgońskiego życia.
- Och – tylko tyle zdołała wykrztusić Ginny, bo wizja siebie biegnącej do Slytherinu dla Malfoya skutecznie odebrała jej na chwilę mowę. - Pani profesor, ja sama nie wiem, dlaczego to zrobiłam... Ale chyba jednak zrezygnuję.
Nauczycielka wydawała się być zaskoczona jej odpowiedzią. Przez chwilę przyglądała się jej, po czym, jakby nie dowierzając, powtórzyła:
- Zrezygnujesz?
- Widziała pani, co się działo dziś na śniadaniu? Jeżeli ja tam pójdę to oni będą...
- Tak, będą – ucięła szortsko McGonagall. – Ale przecież jesteś ponad to, prawda? Weasley, musisz wziąć się w garść. Jesteś jedyną Gryfonką, ba, jedyną uczennicą, która zdecydowała się na Slytherin mimo tego, że doskonale zdajesz sobie sprawę z konsekwencji. To już jest odwagą samo w sobie. Nie pozwól więc, by brali cię za Gryfonkę, która ucieka przed tym, do czego się zobowiązała.
Ginny pokiwała gorliwie głową. Poczuła się taka mała i bezwartościowa kiedy McGongall przypominała jej czym jest prawdziwe gryfoństwo.
Wyszła z gabinetu profesorki (zaopatrzona w nowy plan, szaty oraz specjalne instrukcje, jak dojść do ich pokoju wspólnego) z przeświadczeniem, że to, co robi jest rzeczywiście dobre.
I cokolwiek ją tam czeka (a czeka piekło, była tego prawie pewna) to musi się z tym zmierzyć.
* * *
Kiedy dotarła do lochów zdała sobie sprawę, że profesor McGonagall nie podała jej hasła. Choć czuła narastającą panikę (każdy krok, który przybliżał ją do pokoju wspólnego dokładał jej też coraz więcej stresów) starała zachować spokój. Na pewno jakiś Ślizgon zaraz dojdzie i powie jej hasło. W końcu to tacy sympatyczni ludzie...
W pewnym momencie Ginny zatrzymała się gwałtownie. Stała przed nagą ścianą, którą podpierało dwoje ludzi. Rozpoznała w nich bliźniaków ze swojego rocznika – Zoey i Tony'ego Holt. Oboje mieli odznaki Prefektów na piersi.
- Jest i zguba! - zawołał radośnie Tony, czarując ją uśmiechem i bielą swoich zębów.
Zoey przewróciła oczami. Widocznie nie miała ochoty na zbędne gatki-szmatki.
- Trucizna w herbatce – powiedziała, a w ścianie ukazały się brązowe drzwi.
Naciskając klamkę, rzekła oficjalnym, choć bardzo znudzonym i pozbawionym emocji, tonem:
- Witamy w Slytherinie.
