Tytuł: Pakt Diabła
Autor: Satahe Shetani (Shet)
Ostrzeżenia: Mroczny Harry, tortury, slash, niekanoniczne zachowania
Powracam z nową historią. Jak zauważyliście, kończę powoli to, co zaczęłam, od razu publikuję też nowe. W ciągu kilku dni dodam następne opowiadanie. Jednak na razie przedstawiam Wam to: Pakt Diabła.
Co się wydarzyło w ciągu pięciu dni, na które zniknął Harry? Dlaczego tak pragnie spotkania z Voldemortem? Czego od niego chce? Po co nakłania Voldemorta do "powrotu"? I czym jest tytułowy Pakt Diabła? Te pytania oraz wiele innych pojawi się w tym fanfiction. Gwarantuję Wam, że będzie też młody Tom Riddle, jednak wykroczę poza to, co widziałam: eliksiry, zmieniacze czasu oraz złączenie z powrotem jego duszy w jedno. Tu wydarzy się coś mrocznego, strasznego, ale jednocześnie pięknego.
Jeśli zło może mieć piękne oblicze.
Miłego czytania!
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Severus Snape przeklinał swoje szczęście, Draco Malfoy swoje. Raczej jego brak, jednak to nie było istotne. Dumbledore wierzył w Harry'ego. W nowego Harry'ego. Jego przyjaciele. natrętni Gryfoni, również. Minerwa tak samo. Cały świat — nie włączając w to śmierciożerców i Czarnego Pana — wierzył, że Harry pozostanie sobą. Czy oni nie widzieli tej nieodwracalnej zmiany, która w nim zaszła? Oczywiście, że widzieli zmianę. Tylko nie chcieli pogodzić się z tym faktem. Patrząc w te zimne, beznamiętnie, lecz wręcz hipnotyzująco zielone oczy, teraz już nieskrywane przez okulary, okłamywali samych siebie, że wciąż mają Harry'ego. Nie mieli.
Dyrektor, jakby tego było mało, stwierdził, że Harry może mieć teraz stały kontakt z Lordem Voldemortem przez dwóch szpiegów, jakich Albus posiadał — Severusa i Draco właśnie. Jeszcze z nim nie rozmawiali na ten temat, ponieważ zgodę otrzymał cztery dni temu, jednak nie czekali z utęsknieniem na pierwsze spotkanie, nawet odrobinę się go obawiając. Oczywiście, gdyby miesiąc temu Harry nie uratował Dracona, ten wciąż byłby po stronie Czarnego Pana, jednak teraz próbował spłacić dług życia, starając się pomóc jasnej stronie. Nawet za cenę rodziców — Harry od razu mu powiedział, że są już straceni. Draco docenił szczerość.
Jednak teraz Harry był… inny. Oddalił się od wszystkich, zaczął znikać na czas posiłków. Kilka osób mówiło, że widziało go podczas lotu… bez miotły. Inne utrzymywały natomiast, iż spotkały Harry'ego w trakcie pożywiania się krwią, ponieważ ten próbował ukryć swój wampiryzm. Jedna historia była barwniejsza od drugiej, jednakże wszystkie miały cechę wspólną: próbowały wyjaśnić tajemnicze zniknięcia Wybrańca, ich nadziei na lepsze jutro.
Czemu oni nie widzieli tej zimnej, bezwzględnej i tak obrzydliwie wyrachowanej istoty, jaką stał się Harry? On przecież nie ukrywał swojej… inności. Zmiany. Na pytanie kiedy i jak zaszła, odpowiedź znał tylko on sam — dwa tygodnie temu zniknął na pięć dni, strasząc wszystkich, po czym wrócił kompletnie odmieniony: miał włosy sięgające samej ziemi, co już samo w sobie było dziwnie przerażające, bo nadawało mu wyglądu potężnego bóstwa, które, niezadowolone, zdolne było do wielu okrucieństw, poważną, pociągłą twarz, a na niej wyraz wiecznego gniewu. Jakby nie wystarczył mu ten strach, który wywoływał swoją o wiele potężniejszą magią oraz aurą. Obydwie — magia wraz z aurą — urosły. Kiedyś ledwo muskały tego, kto przechodził obok, teraz przyduszały każdego do ziemi w promieniu kilku metrów od Harry'ego. To było nad wyraz niepokojące.
Draco właśnie pisał w bibliotece pracę domową na numerologię, gdy to poczuł. Przełknął ciężko, prosząc Merlina o duże zasoby szczęścia.
Jak zwykle bezszelestnie — przynajmniej od swojego powrotu z „wycieczki" — Harry podszedł do Dracona z pustym wyrazem twarzy, chociaż jego oczy ciskały gromy. Długie do ziemi włosy zamiatały podłogę pokrytą lakierowanymi panelami, natomiast cała czarna szata — już nawet nie mundurek — dodawała mu tylko mroku oraz tajemniczości. Harry swoją przemianą uczynił to, na co Severus pracował lata — odpychający wygląd. Nie, żeby był brzydki, tylko taki strach, który rozsiewał samym byciem gdzieś, skutecznie odstraszał ludzi.
Biała dłoń o długich palcach zakryła pergamin na którym pisał. Draco przełknął, powoli podnosząc na niego wzrok. Kiedyś skóra Harry'ego była złocista, teraz była bielsza nawet od śniegu. Przy nim Dracon wydawał się mieć ładną, ciemną skórę.
— Masz powiedzieć, że chcę się z nim widzieć o dziewiętnastej przy stacji kolejowej w Hogsmeade — wysyczał cicho, lecz dobitnie.
— Oczywiście — mruknął Malfoy i natychmiast zaczął wszystko zbierać, aby jak najszybciej przekazać informacje Czarnemu Panu. Nie wiedział, kogo bał się bardziej, jednak szala chyliła się na korzyść Pottera.
Harry, mrucząc z zadowoleniem, wyszedł błyskawicznie z biblioteki. Udał się do lochów, po czym wtargnął do gabinetu Snape'a bez pukania. Mężczyzna nawet nie silił się o upomnienie, ponieważ doskonale wyczuwał napierającą na niego magię Harry'ego. Była ona mroczna, niespokojna, zupełnie inna od tej, jaką kilkanaście dni temu dysponował młodzieniec.
— Potrzebuję trzech Wywarów Żywej Śmierci. Natychmiast. Albo nie — pięciu — rzucił po namyśle, po czym wyszedł, nie czekając na reakcję.
Harry nie poszedł ani do Wielkiej Sali, ani nawet do Wieży Gryffindoru. Krążył po lochach, zagłębiając się w nie. Korytarze wiły się, opadały, to znów kierowały w górę. Jednak on znał je wszystkie. Przebywał tu tak dużo czasu…
— Obudź się! — wysyczał w wężomowie, idąc szybko w stronę ogromnej komnaty.
Usłyszał szelest.
— Oczywiście, mój panie — odparł wąż.
Harry uśmiechnął się złowróżbnie, ukazując rząd białych, równych zębów. Nawet one się zmieniły. Wkroczył dumnym krokiem do okrągłej komnaty z wysokim, misternie rzeźbionym sufitem. Płaskorzeźby przedstawiały czarodzieja o srogim, przebiegłym spojrzeniu, złośliwym uśmieszku i długich włosach. Otaczały go węże oraz ich król — bazyliszek. Slytherin, którym niewątpliwie była wyrzeźbiona postać, wystawał nieco bardziej od pozostałych stworzeń, co jasno podkreślało jego pozycję wśród tych zwierząt.
— Panie?
Spojrzał w dół, na ledwie metrowego węża o żółtych ślepiach. Jako właściciel bazyliszka mógł patrzeć mu w oczy. Kucnął, po czym pogłaskał stworzenie.
— Już niedługo, mój mały, kiedy podrośniesz, pozwolę ci wyjść na zewnątrz. Lecz najpierw wybiję wszystkie koguty.
Wąż zasyczał, jakby próbował się zaśmiać.
— Będziesz dla mnie zabijał tych, którzy nie zasługują, by żyć. Będziesz okaleczał tych, którzy nie zasługują, by mieć zdrowie.
— Oczywiście, panie. Co tylko rozkażesz.
— Świetnie. — Harry wstał, po czym zaczął przechadzać się po komnacie. Dotykał palcami już znajomych ścian; przejeżdżał miękko opuszkami palców wszystkich rys, wgłębień, wykruszeń. — Tak stare, a jednocześnie wciąż potężne… Wszystko dzięki Slytherinowi… Takie… niezwykłe. Niemalże złem wydaje się śmierć wielkiego Salazara, Największego z Czwórki Hogwartu.
— To prawda, mój panie — wyszeptał bazyliszek, pełznąc w jego stronę.
Harry zatrzymał się.
— Już niedługo, mój mały, i będziesz wykonywał rozkazy dwóch panów. — Zaśmiał się cicho.
— Jak sobie życzysz.
— Możesz wracać do spania.
Wąż odpełzł, a Harry wyszedł z komnaty szybkim krokiem. Wyciągnął kosmyk zza ucha, oddalając się coraz bardziej od okrągłego pomieszczenia. Za tydzień bazyliszek powinien mieć już długość tamtego z Komnaty Tajemnic. Potem będzie mógł wszystko wprowadzić w życie. Zaśmiał się na głos niczym szaleniec. Och, z pewnością mu się uda.
Wyszedł z lochów, a kilku Ślizgonów, którzy właśnie go mijali, zeszło mu z drogi. Przynajmniej oni byli inteligentni — Gryfoni już nie próbowali do niego zagadać, ale wciąż się uśmiechali, lgnęli do niego. A to tak niewiarygodnie go obrzydzało… Harry pomyślał, że są naprawdę tak beznadziejnie głupi, jak to mówili Ślizgoni. Ale żeby tylko Gryfoni… Puchoni i Krukoni również nie zważali na jawne znaki, na przykład te w postaci uciekających Ślizgonów. Naprawdę się zastanawiał, czy ci wszyscy ludzie pogłupieli. Dumbledore również.
Zmienił się. Przecież dokładnie pamiętał, jaki był przedtem, a jaki wrócił po swojej „wycieczce". Nie był tym nieśmiałym, miłym chłopcem, który dawał się sprowokować Snape'owi. Uśmiechnął się pod nosem. Teraz Snape bał się go, unikał. Na eliksirach nie docinał mu już. Za to wszelkie uwagi Harry'ego, wyjątkowo złośliwe, uchodziły mu płazem. I bardzo dobrze. Teraz mu się to wszystko przyda… Przejechał ręką po włosach. Podobało mu się, że były teraz tak nierealnie długie. Ponoć dodawały mu aury tajemniczości.
Wszedł do Wielkiej Sali na obiadokolację, po czym zajął swoje miejsce w rogu stołu. Jednym spojrzeniem powstrzymał tych, którzy chcieli się dosiąść. Nie cierpiał tych debili.
KONIEC ROZDZIAŁU PIERWSZEGO
