Betuje Tina Latawiec, wszystkie pozostałe błędy są moje i tylko moje ;)


Rozdział 1

— Witaj na... — Doktor urwał na moment i zerknął na konsole TARDIS. — Na Sakaarze — dokończył.
— To nie tu chciałeś mnie zabrać, prawda? — Rose domyśliła się bez trudu.
Jej przyjaciel wzruszył ramionami.
— Sakaar, Sokor, łatwo je pomylić, nie? — odparł nieco naburmuszony, ale zaraz się rozchmurzył. — Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Kiedy byłem tu ostatni raz, Arcymistrz przechodził przez fazę musicalową, co tydzień wystawiał nowy tytuł. Ciekaw jestem, co też wymyślił tym razem.
— Zawsze marzyłam, żeby zobaczyć „Koty" na West Endzie. — Rose uśmiechnęła się z rozrzewnieniem. — Kim jest ten Arcymistrz?
— Och, sama zobaczysz. — Doktor odwrócił się i zamaszystym gestem otworzył drzwi. — A więc, jak już mówiłem, witaj na...
— Wysypisku śmieci? — dokończyła za niego Rose, z zaciekawieniem wyglądając na zewnątrz.
TARDIS była otoczona stertami kolorowego żelastwa, plastiku i całej masy rzeczy, których dziewczyna nie potrafiła zidentyfikować, ale które z całą pewnością stanowiły szeroko pojęty złom.
Doktor wyjrzał ponad jej ramieniem.
— Ach, tak, Sakaar to w gruncie rzeczy planeta odpadków. Ale nie przejmuj się, pałac Arcymistrza jest całkiem w porządku. To oryginał, ale dość eee... czarujący.
Rose wyszła na zewnątrz i rozejrzała się dokładniej. Góry śmieci ciągnęły się jak okiem sięgnąć. Niebo nad ich głowami było zaś podziurawione dziesiątkami otworów, z których co i rusz spadały nowe śmieci, z hukiem lądując na wysypisku. Dziewczyna pochyliła się i podniosła kawałek metalu o nieregularnym kształcie. Obróciła go w rękach, przyglądając mu się uważnie. Doktor podszedł tymczasem do najbliższej kupki śmieci i rozgarnął ją czubkiem trampka. Następnie schylił się, podniósł coś, podsunął niemalże pod nos, po czym wzruszył ramionami i odrzucił za siebie.
— Co to jest? — zapytała Rose, pokazując towarzyszowi swoje znalezisko.
— Fragment silnika ze statku Sithów. — Doktor łypnął na nią krótko, bardziej zainteresowany złomem niż towarzyszką. — Zostaw, na nic się już nie przyda.
Rose ostrożnie odłożyła przedmiot tam, skąd go zabrała, i rozejrzała się dookoła, z niepokojem zerkając na większą od pozostałych dziurę, pełną ognia i kłębów czarnego dymu.
— Patrz, tam coś spada! — zawołała nagle.
Jej przyjaciel nawet nie podniósł głowy.
— To wysypisko śmieci. Tu ciągle coś spada — odparł.
— Ale to nie coś, to ktoś! — oznajmiła Rose, mrużąc oczy, by lepiej przyjrzeć się lecącej w oddali postaci.
Doktor nareszcie się wyprostował i dołączył do niej, ale spadający zniknął już za otaczającymi ich ścianami śmieci.
— Musimy mu pomóc! — Rose natychmiast zerwała się do biegu.
Doktor dogonił ją i złapał za rękę.
— Spokojnie, nie wszystkie odpadki na tej planecie są nieożywione.
Rose zwolniła i spojrzała na niego z niepokojem.
— Jeśli mówisz mi właśnie, że nie wiadomo, co może się czaić pomiędzy tym złomem, to chyba tym bardziej powinniśmy jak najszybciej znaleźć tego biedaka?
— W porządku — zgodził się Doktor. — Ale pójdę przodem.
Droga przez labirynt, jakim okazało się być to śmietnisko, zajęła im jednak tak długo, że gdy znaleźli nieszczęśnika, był on już otoczony przez tłum postaci wyglądających równie groteskowo co upiornie. Doktor w ostatniej chwili pociągnął Rose za jedną ze stert złomu.
— Co teraz? — szepnęła dziewczyna, usiłując wyjrzeć z kryjówki, by sprawdzić, co grozi pojmanej osobie, niewiele mogła jednak dostrzec pomiędzy nogami napastników.
— Myślę, że on się tym zajmie. — Doktor wskazał jej nadlatujący z widocznego w oddali miasta statek. — Albo raczej ona — dorzucił, kiedy maszyna wylądowała i w jej wnętrzu ukazała się kobieta z butelką w dłoni. Ku zdziwieniu Rose wyglądała dziwnie ludzko.
— Są tu i Ziemianie?
Doktor tylko wzruszył ramionami i odepchnął się od sterty złomu. Chciał ruszyć naprzód, ale poruszone w ten sposób śmieci rozsypały się z głośnym łomotem, zwracając uwagę wszystkich zebranych. Rose skuliła się na moment. W tej samej chwili kobieta, która jeszcze przed chwilą zataczała się jak po alkoholu, spadając z własnego statku, nagle uruchomiła zamontowane na pokładzie działa i dosłownie zmiotła z powierzchni ziemi całą gromadę nowo przybyłych. Doktor uniósł rękę, jakby chciał ją powstrzymać, ale ułamek sekundy potem skoczył i popchnął Rose na ziemię, samemu opadając tuż obok niej. A właściwie częściowo też na nią, ale w tej chwili dziewczyna nie miała czasu narzekać.
Wszystko rozegrało się zbyt szybko. Dopiero gdy ogień ustał, oboje wstali i ruszyli naprzód, a Rose nareszcie mogła ocenić sytuację i naprawdę przyjrzeć się spętanemu przez martwych w tej chwili napastników mężczyźnie. On również wyglądał, jakby pochodził z jej planety, choć rozmiar jego mięśni robił dość imponujące wrażenie. Najwyraźniej był też wyjątkowo odporny, gdyż wydawało się, że upadek z wysokości nie zrobił mu większej krzywdy. Wyplątywał się właśnie z sieci, mówiąc do nowo przybyłej coś, czego Rose nie zdołała dosłyszeć, ta jednak z dość obojętną miną wymierzyła do niego z innej, znacznie mniejszej broni, trafiając go czymś, co natychmiast pozbawiło go przytomności.
— Przepraszam, że przeszk... — Nim Doktor zdążył dokończyć, lufy ogromnych dział wycelowały się wprost w niego. Zatrzymał się więc, niby przypadkiem ustawiwszy się tak, by osłaniać Rose, co nieco ją rozczuliło, znacznie bardziej zaś zirytowało, i skinął głową kobiecie. — Pozdrowienia dla Arcymistrza — oznajmił z rozbrajającym uśmiechem, który jednak nie zrobił najwyraźniej na niej wrażenia.
— Ten zawodnik jest mój — odpowiedziała bojowo i jednym strzałem uwięziła mężczyznę ponownie w sieci. — Znajdź sobie własnego. — Złapała za koniec sznura i ruchem wskazującym na spore doświadczenie pociągnęła bezwładne ciało pojmanego zupełnie jakby ważyło tyle co siatka kartofli.
— Pozwolisz jej? — syknęła Rose, oburzona zachowaniem nieznajomej.
— Ona musi należeć do świty Arcymistrza — odparł jej Doktor po cichu. — Chodźmy do pałacu, tam dowiemy się, co tu jest grane.