- Że niby co Potter zrobił?
Minerwa aż usiadła z wrażenia. Nie miała siły, by się denerwować, czy chociażby krzyknąć.
- No... Tak jakby sam wyruszył im na ratunek...
W gabinecie dyrektora zapadła chwilowa cisza.
- Kiedy poszedł?
- Dosłownie przed chwilą - zarzekła się Hermiona - przybiegliśmy do pani jak najszybciej potrafiliśmy.
- Trzeba go dogonić, zanim będzie za późno... Merlinie... Nie dotarł jeszcze do Malfoy Manor, tyle mogę wam obiecać. Dlatego właśnie zabroniłam wam wyruszać w pojedynkę. Dwór Malfoy'ów chroni tysiące zaklęć, których nastolatek nie jest w stanie przerwać. Choćby nie wiem jak chciał, nie może teraz im pomóc. Voldemort bawi się z nami w kotka i myszkę, ale na pewno żaden z waszych przyjaciół nie ucierpiał. To by było zbyt proste dla Czarnego Pana. On chce posiąść Harry'ego, a ten właśnie pcha się do jaskini smoka!
Hermiona zakryła usta dłonią. Do oczu cisnęły się jej łzy. Dlaczego nie podążyli za nim?! Dlaczego, tym razem, posłuchała głosu rozsądku, nie serca?! Pomogliby Harry'emu! Nie zostałby sam!
Minerwa wstała, aby wysłać do kogoś wiadomość w postaci patronusa.
- Powiedz Severusowi Snape'owi, żeby jak najszybciej pojawił się w gabinecie Dumbledora.
Kot kiwnął łebkiem i zniknął. Czarownica zwróciła się do nastolatków.
- Zostańcie tu. Kiedy przyjdzie Snape dokładnie wszystko mu opowiedzcie. Teleportuję się tam, gdzie prawdopodobnie wylądował Potter. Wrócę tu z nim i poczekamy na Albusa. On powie nam, co dalej robić.
Po chwili zniknęła w kłębie dymu, zostawiając Rona i Hermionę samych.
- Oh, Ron... Mogliśmy iść z nim. A jeśli Voldemort... Jeśli...
I rozpłakała się na dobre. Rudzielec przytulił ją mocno do siebie.
- Ciii, spokojnie. Słyszałaś, co mówiła McGonagall. Nic im nie jest. Są silni.
- Crucio!
Czerwone światło wypełniło salę.
Ginny wiła się z bólu na podłodze, podczas gdy histeryczny śmiech Bellatriks niósł się echem po komnatach Malfoy Manor.
- Za niedługo Potterek przyjdzie wam na ratunek, nędzne szumowiny! Wtedy oddamy go w ręce Czarnego Pana, a jego kochanych przyjaciół wymordujemy jednego po drugim! Crucio!
Macnair przyglądał się tej scenie i raz po raz oblizywał wargi. Ruda była cała poobijana, cała we krwi. Z każdą minutą traciła siły.
- Może przytargać tę drugą? Na razie nie możemy ich zabić. Wtedy cały plan pójdzie się jebać. A ta tu ledwo już zipie - mężczyzna oparł się o ścianę i zatrzymał spojrzenie na Bellatriks. Ta oderwała wzrok od Ginny i z szerokim uśmiechem przeczesała włosy.
- Dobrze. Przynieś tamtą. Zabawimy się.
Walden, w doskonałym humorze, przerzucił sobie Ginny przez ramię i skierował swe kroki ku lochom.
- Typowe zachowanie Pottera - podsumował mistrz eliksirów usłyszawszy historię Hermiony - kto tam dokładnie jest?
- Ginny Weasley, Neville Longbottom, Dean Thomas i Luna Lovegood.
W tym momencie w gabinecie pojawiła się, wraz z charakterystycznym dźwiękiem i dymem, Minerwa McGonagall z Harrym Potterem. Chłopak był zdyszany i wściekły.
- Brawo, bohaterze. Omal nie wepchałeś się w ramiona Voldemorta - mruknął Snape podchodząc do nich. Harry rzucił mu nienawistne spojrzenie.
- Oni torturują moich przyjaciół!
- A ty nic nie możesz na to poradzić. Pogódź się z tym, musimy działać według planu. Inaczej zginą albo oni, albo ty.
- Profesor Snape ma rację, Harry - szepnęła Hermiona pojawiając się tuż przy nich.
- Dobrze - warknął Harry - w takim razie co mamy robić? Czekać z założonymi rękoma?
- Nie - odparł ostro Snape - nie będziemy też czekać na Dumbledore'a.
- Severusie... - zaczęła McGonagall.
- Nie. Mam inne rozwiązanie dla sprawy. Nie wiemy, ile czasu...
Niespodziewanie w gabinecie pojawił się ktoś jeszcze. Albus Dumbledore we własnej osobie. Gdy dym opadł, Harry wyszarpał się z uścisku Minerwy.
- Severusie, będziesz potrzebny - powiedział dyrektor nawet nie patrząc w stronę Harry'ego. Czarnowłosy mężczyzna zmrużył oczy.
- Chciałbym jednak coś zaproponować...
- A ja się z twoją propozycją jak najbardziej zgadzam - przerwał brodaty czarodziej z uwagą wpatrując się w oczy Snape'a - musisz jednak wyruszyć natychmiast, a zadanie zlecić jak najmniejszej liczbie osób. I tylko tym zaufanym.
Nietoperz uśmiechnął się złośliwie. A może tak tylko się wydawało Harry'emu?
- Tak jest, Albusie - odrzekł i podszedł do kominka. Nabrał garść proszku fiuu z woreczka stojącego na półce nad kominkiem i już po chwili go nie było.
Dumbledore ignorując gości zasiadł za biurkiem i nerwowo przerzucał jakieś papiery. Profesor McGonagall subtelnym gestem powiadomiła trójkę przyjaciół, że lepiej już sobie pójść. Hermiona i Ron zebrali się więc do wyjścia, jednak Harry stał w miejscu. Zagryzł wargi.
- Dlaczego znowu mnie unikasz? Gdzie polazł Snape? Dlaczego nic nie robimy?! - wykrzyczał chłopak. Dyrektor nie podnosząc wzroku zza papierów spokojnie odpowiedział na każde jego pytanie.
- Nie ignoruję cię, Harry. Profesor Snape właśnie znajduje się w Malfoy Manor. Odpowiedzi na swoje trzecie pytanie szukaj w drugiej.
- Że niby sam Snape ma sobie ze wszystkim poradzić?! I co zrobi, grzecznie poprosi swoich kolegów, żeby zostawił moich przyjaciół?!
Chłopak był zdruzgotany. Zdawał sobie sprawę, jak odnosił się do swojego mistrza. Bo chyba mógł tak nazwać Dumbledore'a. Zawsze widział w nim potęgę, kogoś, kim chciał być. Zdawał sobie sprawę z każdego swojego słowa. Jednak był tak cholernie bezsilny... Tak cholernie bezsilny. Doprowadzało go to do szału. Być może właśnie torturowano jego dziewczynę, przyjaciół. A on, tak jak powiedział Snape, nie może nic z tym zrobić. Hermiona, Ron i profesor McGonagall patrzyli na niego ze współczuciem, jednak on tego nie chciał. Chciał działać. Zrobić cokolwiek. Ratować ich. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że nie poradzi sobie w pojedynkę z szeregami Śmierciożerców i Voldemortem na przedzie. Chciał zapewnić bezpieczeństwo każdemu bliskiemu. Nie było to jednak możliwe.
Starzec uniósł wreszcie wzrok. Spojrzał chłopakowi prosto w oczy.
- Nic im się nie stanie. Profesor Snape ma w zanadrzu pewnego asa, a właściwie kilkoro ich. Na razie nie mogę powiedzieć ci nic więcej. Staraj się nie myśleć o tym i nie zamartwiać do tego stopnia. Musimy cierpliwie czekać na wojnę.
Po tych słowach Harry po prostu wyszedł.
- Po którą poszedł Macnair? - spytał Lucjusz wchodząc w słowo plotkującej z Narcyzą Belli.
- Tą, Lovegood, czy jak jej tam - odburknęła zapytana. Wróciła do opowiadania czegoś, zawzięcie gestykulując. Mężczyzna przewrócił oczyma.
- Podczas tortur, Bello, możesz wspomnieć o ojcu ofiary - rzucił luźno Lucjusz i uniósł szklankę whisky do ust. Wiedział, że Lovegood'owie mają tylko siebie. Prawdopodobnie ta więź jest ich słabym punktem. Gdy z jednym dzieje się źle, drugie jest w takim samym stanie.
Lestrange pewnie nawet go nie usłyszała. Mężczyzna wzruszył więc ramionami i upił nieco zawartości szklanki. Odetchnął głębiej i zrelaksował się. Minuty do przybycia Pottera i jego eskorty pozostawało tylko liczyć. Wreszcie pojawił się Walden, ciągnąc za sobą wychudzoną blondynkę. Rozglądała się uważnie. Bella jak na zawołanie wstała od stołu. Kat zajął jej miejsce.
- Co mi tu przyprowadziłeś, Macnair? - zapytała retorycznie i podeszła do dziewczyny - no no, ładny okaz. Szkoda będzie tak ślicznej buźki - wysyczała wiedźma ważąc odpowiednio każde słowo. Luna wpatrywała się w nią pustymi oczyma. Trudno było odgadnąć jej wyraz twarzy. Strach?
Niespodziewanie w kominku rozbłysł zielony ogień, a z jego potężnych języków wynurzył się Severus Snape. Omiótł wzrokiem jadalnię Malfoy'ów. Przy długim, dębowym stole siedział Lucjusz, jego żona Narcyza, Alecto i Amycus Carrowie, Augustus Rookwood, Nott, Walden Macnair oraz Thorfinn Rowle. Po środku komnaty stała Bellatriks z różdżką w dłoni, a za nią...
Lovegood... Macnair wygląda jakby miał zaraz skakać ze szczęścia. Musieli tu urządzić niezłe przedstawienie. Krew na podłodze...
- Mam nadzieję, Bello, że nikogo nie zabiłaś? - zapytał spokojnie mistrz eliksirów witając się z zebranymi kiwnięciem głowy.
- Ciebie też miło widzieć, Severusie - zaszczebiotała Lestrange - dla twojej wiadomości wszyscy trzymają się jeszcze przy życiu. Jeszcze - zachichotała, lecz Snape już jej nie słuchał. Powolnym krokiem podszedł do stołu i usiadł obok Rookwooda. Bella odwróciła się z powrotem do Luny.
- Przepraszam, kochanie. Już jestem. Na czym to ja... A, tak, na twojej buźce. Jakże podobnej do buźki twojego ojca...
Wzmianka o ojcu wyrwała blondynkę z dziwnego transu.
- ...Tak, tak, skarbie, zajęłam się już nim. Siedzi w celi, niedaleko od was. Pewnie wciąż próbuje zatamować krew z tych wszystkich brzydkich ran, jakie zadała mu niedobra Bellatriks... Za niedługo do niego dołączysz. Crucio!
Luna zacisnęła mocno wargi. Wiedziała, że krzyki i płacz będą dla jej oprawcy niczym pochwała za dobrze wykonaną pracę. Więc z całych swoich sił starała się ani drgnąć. Po prostu stała tam i czekała aż ten koszmar się skończy. Zaraz Harry ich uratuje, przyjdzie tu i ich uratuje. Będą znowu wolni i pokonają ostatecznie Lorda Voldemorta. Tylko musi jeszcze trochę wytrzymać. Aby nie patrzeć wiedźmie w oczy, a przede wszystkim nie słuchać jej, skupiła się mamie. Zawsze o niej myślała, kiedy chciało się jej płakać. Dodawała jej sił.
- Crucio!
Chociaż ból narastał z każda sekundą, a klątwa niczym trucizna rozpływała się po jej ciele, nie ugięła się. Kolana jej zmiękły, miała ochotę krzyczeć. Ale nie krzyczała. Nie poddawała się.
Snape patrzył na to krzywiąc się delikatnie. Czas interweniować. Nie wiadomo, co ta psycholka wyprawiała z resztą.
- Rookwood - szepnął do kolegi siedzącego obok - czas na spłatę.
- Jaką spłatę? - szatyn przekrzywił głowę i przeszył wzrokiem twarz rozmówcy.
- Spłatę długu wdzięczności. Młodzieńczego długu... - zaznaczył czarnooki widząc minę Augustusa.
Cholera. Dlaczego nie poszedłem z tym do Nott'a? Ten wariat jest prawie tak nieprzewidywalny jak Lestrange. Zawali sprawę... Już za późno...
- Słuchaj uważnie - ciągnął Snape, a Rookwood odpalił papierosa - kiedy Bella skończy, odprowadzisz grzecznie Lovegood do celi. Uleczysz ją i obmyjesz z krwi. Ten zabieg powtórzysz na reszcie. Później potajemnie przyniesiesz im coś do jedzenia. Ogólnie masz ich za wszelką cenę utrzymać przy życiu. Gdy Potter się zjawi, razem z Nott'em i Rowlem teleportujecie się gdzieś w bezpieczne miejsce. Dalsze instrukcje uzyskasz najpóźniej jutro. Powiadom Nott'a i Rowla.
Augustus uśmiechnął się szeroko i zaciągnął się dymem.
- Jak sobie życzysz.
Nie sądziłem, że pójdzie tak łatwo. Hmm... W tym musi tkwić haczyk. Albo po prostu Rookwood to psychol.
- O nic nie zapytasz? Nie nazwiesz mnie zdrajcą?
- A jesteś nim? - szatyn udał zdziwienie. Jego uśmiech poszerzył się, a Snape tylko parsknął śmiechem.
- Dzięki, Augie.
- Nie nazywaj mnie tak - burknął tamten - poza tym, od kiedy używasz takich zwrotów jak "dziękuję"? - zapytał rozbawiony.
- Nie przyzwyczajaj się.
Więc jednak psychol.
Szczerze mówiąc, rozmowa z tym typem była dla Snape'a czymś w rodzaju... Przyjemnych wspomnień.
Przez cały czas spędzony w Hogwarcie, trzymali się razem. Nie byli zbyt... piękni i lubiani. A wyzwiska o wiele łatwiej znieść we dwójkę. Wtedy jeszcze Augie był normalny, nie miał w sobie tego 'szaleństwa', którego nabawił się w Azkabanie. Gdzieś głęboko w nim czaił się zwyczajny mężczyzna, poszukujący po prostu... spokoju.
Oboje jednak wiedzieli, że to tylko marzenia. Poza tym, nigdy by się do tego przed sobą nie przyznali. Może za szkolnych czasów.
Usłyszeli krzyk. Momentalnie odwrócili się w stronę sceny rozgrywającej się pośrodku jadalni.
- Zapłacz dla mnie, głupia dziewucho! - wrzasnęła Bellatriks i zamachnęła się. Uderzyła Lunę w twarz. Dziewczyna upadła na kolana.
- Dalej, zapłacz dla mnie! Crucio!
Kolejna tego wieczoru czerwona wiązka światła popędziła w stronę torturowanej.
- Będziesz miał sporo roboty... - burknął Snape patrząc, jak jego koleżanka po fachu wymierza ciosy drobnemu ciału z ukrwionymi blond włosami.
- Dług trzeba spłacić - powiedział Rookwood i zgasił papierosa. Przyglądnął się bliżej dziewczynie.
- Czy to nie jest córka wydawcy 'Żonglera'? - zapytał po chwili.
- Chyba tak - odpowiedział Severus - dlaczego pytasz?
- Gdy byłem w Azkabanie przyniosłeś mi parę egzemplarzy. Była na paru zdjęciach.
- Przynajmniej miałeś zajęcie na samotne wieczory - uśmiechnął się złośliwie Snape - na dodatek blondynka.
Augustus udał zdziwionego, spojrzał w jego stronę. Po chwili roześmiali się.
