Pisałam wiele rzeczy, ale nigdy żadnej do końca. Może jeżeli opublikuję pierwszy rozdział, to będę miała motywację, by wreszcie coś skończyć.
Oczywiście ani Blaine, ani Kurt, ani nic związanego z Glee nie należy do mnie.
Och, gdyby należało, robiłabym dużo lepsze rzeczy, niż pisanie fanfiction.
Miłego czytania. :)
This time no one's gonna say goodbye.
Rozdział 1.
Blaine był wykończony. Miał już spore doświadczenie, żeby znać różnice między byciem zmęczonym, byciem wykończonym, a byciem w niebezpieczeństwie. Niewiele mu brakowało do trzeciego stanu. Wiedział, że jak najszybciej musi zaznać snu. Jego podświadomość też o tym wiedziała. Od dłuższej chwili zapadał na krótkie, minutowe drzemki, jednak potrzebował snu przez kilka godzin. Jego umysł wręcz błagał o chwilę dłuższego odpoczynku, nie miał co do tego wątpliwości. Jeszcze nie miał halucynacji, ale to, co działo się wokół niego, docierało do chłopaka z dużym opóźnieniem, a ręce mu się telepały. Nie wspominając o tym, że był zupełnie obojętny na cokolwiek. Tyle, że ostatni symptom stał się częścią jego życia, więc przestał na niego zwracać uwagę.
Obiecał sobie, że prześpi się zaraz po tym, jak wróci do pokoju i nie mógł powstrzymać lekkiego, prawie niezauważalnego westchnienia ulgi na tę myśl. Niezależnie od tego, jak bardzo starał się powstrzymywać od snu, jego organizm po prostu tego potrzebował.
Chłopak drgnął lekko, gdy poczuł lekkie szturchnięcie. Jego zmysły działały z dużym opóźnieniem, więc dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ktoś w ogóle go dotknął. Powoli podniósł oczy i zamrugał wolno, nie rozumiejąc co się dzieje. Kolory były rozmazane, a kształty dziwnie porozciągane. Dopiero po kilku sekundach wszystko wyglądało tak, jak powinno.
- Więc Pan Anderson jednak jest z nami? - spytał jakiś mężczyzna, patrząc wprost na niego. Blaine przeniósł wzrok na nauczyciela i po chwili przypomniał sobie, że dalej siedzi w klasie. Podniósł lekko brwi.
- Może pan powtórzyć pytanie? - spytał i westchnął ciężko. Nie miał ochoty na angażowanie się w lekcje, ale może czas minie mu szybciej, kiedy będzie miał coś, na czym będzie musiał się skupić.
- Przykład drugi, podpunkt siódmy - padła odpowiedź. Blaine zamrugał kilka razy i spojrzał do książki, która była otwarta na zupełnie przypadkowym dziale. Ręce osoby obok szybko znalazły właściwą stronę i ktoś pokazał mu zadanie. Brunet spojrzał na liczby wymieszane z literami i nie mógł powstrzymać cichego prychnięcia. Naprawdę, na poważnie, teraz to brali, czy ktoś robił sobie z niego żarty? Zawsze wiedział, że jego poziom jest dużo wyższy, niż tych idiotów w szkole, ale nie sądził, że aż tak. Niepotrzebnie w ogóle przejmował się tym, żeby zwracać uwagę na nauczyciela. Bez problemu odpowiedział, zirytowany do granic możliwości. Nie było tu się nad czym zastanawiać, więc to by było na tyle, jeżeli chodzi o szybsze mijanie czasu.
- Następnym razem nie będę pytał trzy razy - powiedział mężczyzna, wyraźnie niezadowolony tym, że jego uczeń podał dobrą odpowiedź.
- Następnym razem niech sam się pan zastanowi przez chwilę, to nie trzeba będzie pytać. To nie było trudne, trochę wkładu własnego i sam się pan nauczy - Blaine nie mógł się powstrzymać i odpowiedział z uprzejmym, niemożliwie wymuszonym uśmiechem. W klasie zapadła cisza, a on po raz kolejny westchnął ciężko. To zaczynało robić się nudne i przewidywalne. Zatrzasnął swoją książkę i wrzucił ją do torby.
- Sam pójdę - warknął, już nie siląc się na uśmiech i wstał.
- Do dyrekto...
- Przecież powiedziałem, że pójdę! - krzyknął chłopak, czując, że cały się telepie. Jeżeli to możliwe, klasa pogrążyła się w jeszcze większym milczeniu. Typowe. Wszyscy patrzyli na niego w szoku, na czele z nauczycielem, który ruszał bezgłośnie ustami.
- Głąby - brunet burknął pod nosem, tym razem tylko i wyłącznie do siebie. Zarzucił torbę na ramię i szybkim krokiem wyszedł z klasy, zatrzaskując za sobą drzwi. Przez chwilę zastanawiał się, czy framuga lekko nie pękła, jednak nie chciało mu się odwracać, by zobaczyć. Zamiast tego prawie biegiem dotarł na drugie piętro, gdzie zamiast prosto do gabinetu dyrektora, wszedł do toalety. Odkręcił wodę w kranie, pochylił się nad umywalką i umieścił swoją twarz pod strumieniem lodowatego płynu. Westchnął, tym razem spokojnie i z ulgą, czując, jak emocje spływają z niego z każdą kroplą wody przemierzającą jego twarz.
Nie powinien krzyczeć, nie powinien być arogancki, nie powinien w ogóle się tym przejmować. Nie było sensu. Tylko zwracał na siebie uwagę, a wtedy ludzie nagle przypominali sobie o jego osobie i pytali, czy wszystko w porządku. Czy naprawdę wyglądał, jakby cokolwiek było w pierdolonym porządku? Chłopak zakręcił wodę i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Nie miał już worów pod oczami, to po prostu była część jego twarzy. Czuł się 30 lat starzej gdy patrzył na siebie po drugiej stronie szkła. Miał wrażenie, jakby cała jego twarz była pokryta w zmarszczkach, co przecież było idiotyczne. Zmarszczył lekko brwi. Chodził do liceum, nie miał zmarszczek. Albo kolejny objaw niedostatku snu, albo jego mózg znowu robił z niego idiotę i pokazywał mu to, czego nie ma. Dobrze wiedział, że ta druga opcja jest bardzo możliwa i nawet nie wiedział, która bardziej mu odpowiadała. Prawdopodobnie wolałby,by zniekształcona skóra istniała tylko w jego głowie, bo to by oznaczało, że dalej wyglądał cholernie seksownie. Z drugiej strony, omamy, nawet lekkie, znaczyły, że jest już naprawdę źle.
Blaine odwrócił wzrok i wyszedł z toalety. Im szybciej pójdzie do dyrektora, tym szybciej stamtąd wyjdzie, a potem będzie mógł przespać się w swoim pokoju. Nie miał zamiaru wracać dzisiaj na lekcje, wiedział, że nic dobrego by z tego nie wynikło.
Chłopak otworzył drzwi sekretariatu i wszedł do środka. Pokój był urządzony tak, jak cała reszta budynku. Wszędzie dominowało ciemne drewno, zieleń oraz kurz. Miał ochotę zwymiotować za każdym razem, gdy patrzył na wszystkie obrazy przedstawiające byłych dyrektorów razem z opisami, jakimi wspaniałymi ludźmi byli i jakich cudnych rzeczy dokonali. Sterta gówna. Chłopak nie był nie wiadomo jakim degeneratem, ale bywał tu dość często, nie widział więc sensu mówienia czegokolwiek do sekretarki. Kobieta spojrzała na niego znudzona i odbyła krótką telefoniczną rozmowę ze swoim szefem.
- Jesteś w kolejce - poinformowała go obojętnie i wróciła do tępego patrzenia się w ekran komputera. Brunet zmarszczył brwi i rozejrzał się po pomieszczeniu, dopiero teraz zauważając, że nie jest sam.
To był koszmar. Kurt prychnął pod nosem na tę myśl. Zabawne, że użył akurat tego słowa. Był oczytany, a zasób jego słownictwa był naprawdę bogaty, ale właśnie to określenie jako pierwsze pojawiło się w jego głowie. Było bardzo źle, jednak jego obecna sytuacja nijak miała się do koszmaru, o którym chłopak wiedział aż za dużo. Nie chciał teraz o tym myśleć. Sprawy już układały się nie po jego myśli, nie potrzebował dodatkowo zamartwiać się obrazami, które nawiedzały go w nocy.
Po raz kolejny w ciągu zaledwie minuty zmienił pozycję na krześle i wtedy jego wzrok padł na chłopaka, który stał kilka kroków od niego. Kurt był pewny, że kiedy wchodził do pokoju chwilę temu, nie było w nim nikogo, oprócz umiarkowanie miłej sekretarki. Zamknął oczy, policzył do pięciu i z największym wysiłkiem otworzył je ponownie. W pomieszczeniu dalej znajdowała się trzecia osoba, więc niepewnie postawił na myśl, że chłopak jest prawdziwy. W dodatku patrzył wprost na niego. Kurt szybko odwrócił wzrok, bo nowo przybyły nie wyglądał na człowieka nastawionego przyjaźnie, a on nie chciał oberwać za gapienie się. Szatyn wydedukował, że brunet stojący koło niego jest uczniem szkoły, w której aktualnie się znajdowali. Nie było to trudne do zgadnięcia, zważywszy na fakt, że miał na sobie bardzo widoczny mundurek. Mimo wszystko prawie się ucieszył, widząc, jak jego mózg ładnie łączy ze sobą fakty. Trzeba się cieszyć z małych sukcesów. Prawda? Chłopak po raz kolejny zmienił swoją pozycję na krześle, kątem oka zauważając, że ten drugi dalej sztywno stoi na środku pokoju.
Drzwi do gabinetu dyrektora otworzyły się nagle i zbyt głośno.
Szatyn wzdrygnął się nieprzyjemnie na dźwięk, który powędrował wzdłuż jego kręgosłupa. Wysoka, poważna i wyglądająca jeszcze niemilej niż sekretarka kobieta przeszła przez pomieszczenie i opuściła je. Kurt wstał z ulgą, bo miał dość czekania, jednak ktoś go wyprzedził.
- Przepraszam - powiedział, patrząc na drugiego chłopaka. Czarnowłosy zatrzymał się i bardzo powoli odwrócił w stronę Kurta. Szatyn nie spodziewał się, że naprawdę zwróci jego uwagę, więc nabrał nieco odwagi. - Byłem tu pierwszy. Nie chcę być niemiły, ale chyba wchodzisz po mnie - powiedział, brzmiąc spokojnie i ugodowo. Naprawdę nie chciał go zezłościć, po prostu uważał, że to niesprawiedliwe, że wcinał się w kolejkę. Kurt siedział tutaj od pół godziny.
Czekał na jakąkolwiek odpowiedź, ale chłopak po prostu się na niego patrzył. On również przez chwilę spoglądał mu w oczy, jednak szybko odwrócił wzrok, nagle przestając czuć się tak pewnie. Oczy bruneta, ciemne jak jego włosy, przeszywały Kurta na wskroś i chłopak nie miał pojęcia, co to spojrzenie ma znaczyć. Nie przypominał sobie, by zamordował członka jego rodziny, dlaczego więc patrzył się na niego, jak gdyby Kurt był winny za wszystkie nieszczęścia tego świata?
- Mogę, mogę również poczekać, w porządku - mruknął cicho, prawie szeptem, patrząc na swoje ulubione buty od Alexandra McQueena. Nie pozostał w nim ani ślad małej ilości odwagi, którą posiadał sekundę temu. Po raz kolejny nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Co robił źle? Przecież nie chciał się kłócić, wyraźnie to zaznaczył.
Odetchnął z ulgą, gdy uczeń szkoły odwrócił się i bez słowa wszedł do gabinetu dyrektora. Kurt podniósł wzrok, gdy brunet się obracał i przez ułamek sekundy miał wrażenie, że widział na jego twarzy uśmiech. Wrócił na swoje krzesło, kręcąc głową. Tamten wyraźnie coś do niego miał, nie było sensu w tym, żeby się uśmiechał. Kurt musiał naprawdę być zmęczony. Co w ogóle strzeliło mu do głowy, żeby odzywać się do jakichś obcych ludzi bez wyraźnego powodu? Nigdzie się nie spieszył, równie dobrze mógł zostać tu chwilę dłużej. Zmienił pozycję na krześle, zakładając prawą nogę na lewą. Zamknął oczy tylko na krótką chwilę i odpłynął w sekundzie.
- Do widzenia - warknął przez zęby, złapał swoją torbę i wstał. Dwa tygodnie szlabanu, to były jakieś żarty. Nie zrobił nic aż tak złego. Trochę popyskował do nauczyciela, to prawda, trzeci raz w tym tygodniu, ale to nie jest powód, by robić jego życie jeszcze gorszym. Czy naprawdę nie mogli zrozumieć, że miał to wszystko głęboko w swojej kształtnej dupie?
Blaine prychnął i otworzył drzwi. Gdyby nie kasa jego rodziców, już dawno by go stąd wyrzucili, ale byli zbyt pazerni. Woleli się z nim użerać do zasranej śmierci i dalej dostawać tysiące dolarów co miesiąc, niż po prostu się go pozbyć, mimo że wszyscy go tu nienawidzili. Nikt o tym nie mówił, ale chłopak dobrze to wiedział. Zresztą, nie dziwił im się. Nie był jednym z tych miłych i uczynnych uczniów gotowych obciągnąć każdego chuja, byle tylko dostać dobrą ocenę. Nie wkładał żadnego wysiłku w prace grupowe, bo był wystarczająco inteligentny, by poradzić sobie z nimi sam. Nigdy nie zrobił żadnego zadania dodatkowego, bo uważał, że były czystą stratą czasu. Odmawiał udzielania pomocy i udzielania się społecznie, bo dosłownie każdy w tej szkole był skończonym idiotą. Przecież to nie jego wina. Czasami nawet chciał zmienić swoje nastawienie, ale chwilę później patrzył na jednego ze swoich kolegów i nagła chęć zmiany spływała po nim jak z fiuta strzelił.
Westchnął ciężko i zamknął drzwi od gabinetu dyrektora. Chciał jak najszybciej wrócić do swojego pokoju, jednak coś przykuło jego uwagę. Biurko sekretarki było puste, co również było zaminą, jednak on patrzył się na chłopaka, który odezwał się do niego przedtem. Siedział, właściwie telepał się, spocony i skulony na krześle. Blaine zawahał się lekko. Nawet, jeżeli jego mózg nie pracował na najwyższych obrotach, nie potrzebował ani sekundy, by zrozumieć, co się dzieje. Zbyt dobrze znał ten stan. Westchnął ciężko i rozejrzał się po pokoju, bo nie miał pojęcia co powinien zrobić. Nie ma mowy, żeby go tak zostawił. To prawda, z tego, co Blaine wywnioskował, gdy tamten się do niego odezwał, wydawał się małym, irytującym chujkiem, ale nikt nie zasługiwał na coś takiego. Brunet powoli podszedł i usiadł dwa krzesła dalej, uważnie obserwując.
Przypomniał sobie wszystkie swoje doświadczenia, gdy inni ludzie próbowali wybudzać go z koszmarów. Czasami robili to w taki sposób, że już zostanie w śnie było lepsze. Nie miał pojęcia jak chłopak zareaguje, gdy Blaine powie coś głośno, albo co gorsza, dotknie go. Westchnął po raz kolejny, zirytowany sytuacją i tym, że nie potrafi po prostu wyjść. Dlaczego ten drugi w ogóle tutaj był? Nie miał mundurka, nie był uczniem szkoły.
Podskoczył nagle zaskoczony i prawie krzyknął, gdy telefon na biurku zadzwonił. Jemu udało się powstrzymać krzyk, jednak z gardła szatyna wydarł się głośny, przerażony wrzask. Blaine spojrzał na niego ze strachem. Chłopak patrzył się na niego szeroko otwartymi, zaczerwionymi oczyma. Oddychał szybko i płytko, tak mocno ściskając ramy krzesła, że jego knykcie, kompletnie białe, wyglądały jakość słoniowa. Włosy, jak Blaine zauważył wcześniej, idealne ułożone, teraz sterczały na wszystkie strony. Twarz miał mokrą i trudno było stwierdzić, co na niej było potem, a co łzami.
Blaine odwrócił wzrok, nie mogąc dłużej się na to patrzeć. Chłopak się obudził, po problemie, nic tu po nim. Prawie biegiem dotarł do drzwi i wypadł na korytarz, powstrzymując łzy, które zebrały się także w jego oczach.
