Historia planowana na około 10 rozdziałów. Przepraszam za wszelkie błędy, ale po pierwsze ten rozdział został napisany jakiś czas temu, a po drugie nie posiadam Bety w tym opowiadaniu :)
Pragnę zauważyć, że Severus w tym opowiadaniu ma około 21 lat, dlatego jego zachowanie nieco różni się od zachowania starszego i zgorzkniałego Mistrza Eliskirów, jakiego znamy z kanonu.


Szedł nocą opustoszałymi uliczkami Doliny Godryka. Nie powinien tego robić, zdawał sobie z tego sprawę. Jego własny instynkt zachowawczy mówił mu, że jeśli Czarnemu Panu już… się to udało, to jego obecność w tym domu może być odczytana przez niego za zdradę. Ale jeśli plan Czarnego Pana się udał, to już nic nie miało znaczenia…

Starał sobie nie wyobrażać jej ciała martwego, zastygłego bez ruchu. Jej szmaragdowe oczy wpatrujące się w jeden punkt, bez blasku…

Nie, to nie mogłoby się zdarzyć. Po prostu nie mogło. Lily musiała żyć. Niczym sobie nie zasłużyła na taki los. Na los, który on sam jej zgotował…

Ale Czarny Pan się zgodził, powiedział, że ona będzie jego, że ją oszczędzi. To go przytrzymywało przy nadziei, mimo tego, że coś w głębi szeptało do niego udręczonym głosem, że po śmierci jej synka i męża, nie będzie chciała na nic spojrzeć, tym bardziej na niego.

Był już prawie na miejscu. Czarna, odziana w długie szaty ciemnowłosa postać wychynęła bezszelestnie zza rogu budynku i zastygła na rozciągający się przed nią widok.

Severus Snape już wiedział, że Czarnemu Panu się udało.

Dom stał się widoczny, Zaklęcie Fideliusa przestało działać. Światło paliło się na dolnym piętrze, na górnym było całkiem ciemno. Po kilku sekundach jego oczy dojrzały jednak zwalony pułap dachu z jednej strony budynku. Zrobiło mu się słabo. To tam…

Podszedł bliżej, czując, jak traci nad sobą panowanie. Dotknął poręczy otwartej bramki, zaciskając na niej drżące, blade palce z taką siłą, że żelazo wydawało się zgrzytać z protestu.

Przytrzymał się jej, nie będąc pewnym, czy potrafi stanąć o własnych siłach. Zacisnął mocno powieki, oddychając szybko i płytko, w przypływie wszechogarniającej go rozpaczy. Oczy zapiekły go mocno, ale udało mu się powstrzymać łzy od spłynięcia po jego wykrzywionej bólem twarzy.

Puścił dłoń po kilku chwilach, biorąc głęboki oddech i starając się opanować. Dotarł chwiejnym krokiem do drzwi, również uchylonych i zatrzymał się w progu. Przed nim majaczyły w ciemności schody wiodące na górę, z pewnością do miejsca, gdzie…

Postanowił jednak najpierw wejść do oświetlonego salonu. Może tam tkwiła, nieszczęśliwa i płacząca, ale żywa? Tak, na pewno tak było. Czarny Pan mu obiecał. Wynagrodził go, swojego wiernego sługę, który w swoim mniemaniu nie był wart złamanego knuta, tego, który wydał mu nieświadomie kochaną, słodką Lily Evans. Spokój, który wypełniał przestrzeń zdawał się jednak zaprzeczać jego wyśnionej hipotezie, w którą tak bardzo chciał wierzyć.

Kiedy jednak wszedł do oświetlonego pokoju zamarł w miejscu, nie wierząc w to, co widzi. Jego największy wróg, prześladowca i rywal w uczuciach do Lily leżał martwy, z otwartymi szeroko oczami i rękami ułożonymi jakby w proteście. James Potter nie żył. Severus sam nie wiedział, co czuje, spoglądając na niego. Tyle razy wyobrażał sobie podobną wizję, jak triumfuje nad jego martwym ciałem i mści się za wszystkie upokorzenia… Teraz jednak to było coś innego. On naprawdę nie żył, z jego winy. Snape jednak nie potrafił zmusić siebie ani do rozpaczy, ani do radości. Czuł się lekko skonfundowany, jakby zdezorientowany, że to się stało.

Jego obraz jednak przypomniał mu o tym, co może zobaczyć na górnym piętrze. Czy ona też…? I to nieznane dziecko, którego nigdy nie widział? Mógł po prostu rzucić „Homenum Revelio", ale nie potrafił się na to zdobyć. To by było takie ostateczne, takie… Nie, sam tam pójdzie i sprawdzi. Ona na pewno żyje. Czarny Pan przecież powiedział, zgodził się ją oszczędzić…

Spoglądając ostatni raz na Pottera udał się schodami na górę, krokami tak cichymi, że sam ich nie słyszał. Jedna jego część wręcz garnęła się, żeby pobiec i sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku, a druga chciała stanąć w miejscu, ze strachu o to, co może tam zobaczyć.

To spowodowało, że umiarkowanym krokiem wyszedł na samą górę, starając się zachować obojętność i jednocześnie nie umrzeć z niepewności.

Spojrzał na niezbyt długi korytarz rozciągający się przed nim. Na jego końcu drzwi były otwarte, wręcz opierające się chwiejnie jedynie na dolnym zawiasie. To musiało stać się tam…

Wiedząc, że nie miał zbyt wiele czasu, zebrał w sobie całą swoje odwagę i opanowanie, które miał już na wykończeniu i powoli przemierzył korytarz, podpierając się rękami o ściany, czując, jak prawie upada, zatrzymując się przed samym progiem.

Kiedy robił pierwszy krok, usłyszał jakby kwilenie dziecka. Nie, to nie było możliwe. Przecież mały Potter miał być martwy, skoro Czarny Pan tak postanowił. To Lily miała być żywa. I na pewno tam jest… Tylko dlaczego jej w takim razie nie słyszy…?

Gdy wszedł do pokoju, poczuł, że upada na ścianę i osuwa się na podłogę.

Cały pokój wydawał się przeżyć wybuch granatu, ściana była oberwana, tak samo jak dach i kilka mebli. A pośrodku leżała kobieta z rozrzuconymi, długimi rudawymi włosami wokół głowy.

Lily Potter była martwa.

Gdy tylko dopuścił te słowa do swojej świadomości, poczuł, jak wszystko w nim puszcza. Usłyszał szloch dobywający się z jego zachrypniętego gardła, rozpacz i nieopisany ból ogarnęła go całego, koncentrując się w okolicy serca. Złapał się za nie i głośno zawył, patrząc na martwe ciało kobiety, którą kochał, jak nic innego na świecie.

Wciąż tkwiąc na ziemi, podpełznął do niej na czworakach i przyklęknął przy niej, odgarniając ciemnorudy kosmyk z jej twarzy, jeszcze ciepłej…

Poczuł, jak kolejne spazmy płaczu wstrząsają jego ciałem. Drżącymi rękami podniósł lekko Lily i przytulił do siebie, tak jak zawsze chciał to zrobić i szlochał nad nią, przytrzymując ją najbliżej siebie, jak tylko mógł.

Upłynęły godziny, tygodnie, miesiące albo nikłe minuty. Nie wiedział, ile tak trwał przy niej, dając upust swojemu bólowi i smutkowi, czuł, jakby cały jego umysł i ciało krwawiły.

Kiedy jego szloch przerodził się w ciche, starte odgłosy, odsunął ją od swojej piersi i spojrzał na jej bladą twarz, która jednak wydawała się zamrzeć w uczuciu, a nie strachu. Musiała być strasznie odważna, w chwili, gdy ta bestia przyszła po jej dziecko…

Wtedy coś sobie przypomniał. Z otchłani rozpaczy starał się przypomnieć jakieś fakty, informacje. Nagle przypomniał sobie płacz dziecka, który usłyszał wchodząc tutaj…

Powoli i ostrożnie, odwrócił się za siebie, wciąż trzymając w ramionach Lily. Kiedy jednak zobaczył za sobą małe dziecko, siedzące w łóżeczku, zamarł. To było niemożliwe. To dziecko przecież dostało wyrok śmierci. A kto go dostał od tej bestii, ten zawsze umierał, nie było wyjścia. Ale co się w takim razie stało?

Chłopiec spojrzał na niego swoimi dużymi, szmaragdowymi oczami, pełnymi gorących łez i znów zakwilił. Severus popatrzył na kobietę, którą trzymał i potem znów na chłopca.

Nawet nie wiedząc, że podjął jakąkolwiek decyzję, położył jego matkę ostrożnie na ziemi, posyłając jej ostatnie, przepełnione bólem i miłością spojrzenie, po czym odwrócił się i podszedł powoli do chłopca.

Harry odsunął się lekko, ale nie zaczął płakać. Może widział, że ten obcy dla niego człowiek klęczy przy jego kochanej mamie i nie bał się go przez to?

Severus machnięciem różdżki usunął jedną ścianę łóżeczka i zbliżył się do malca. Z bliska zobaczył, że chłopiec ma na czole bardzo świeżo wyglądającą bliznę, w kształcie błyskawicy. Nie zwrócił na nią jednak większej uwagi, spoglądając jedynie w zielone oczy Harry'ego. W oczy jego matki.

I wtedy niespodziewanie wyciągnął ręce i lekko przysunął dziecko, tak że teraz nogi miało opuszczone wzdłuż łóżeczka i patrzyło z zapytaniem prosto na niego.

Dłonią dotknął rozpalonego policzka chłopca i pogładził go bardzo delikatnie, nie wiedząc nawet dlaczego to robi. Mimo, że czuł że to nie był zbyt dobry pomysł, chciał wziąć malca ze sobą, chciał, żeby z nim został, chciał się nim zaopiekować i cały czas wpatrywać się w jego niesamowite oczy, oczy Lily…

Ale kiedy sięgał, żeby chwycić go i aportować się z nim, usłyszał głos dochodzący z dołu. Rozpoznał Blacka i wiedział, że nie miał dużo czasu. Pochylił się nad chłopcem, i zaraz przed aportacją wyszeptał czułym, ale pewnym głosem, wodząc jednocześnie palcem koło jego malutkich ust, jakby chciał namalować tam uśmiech:

- Wrócę po ciebie.