Kiedy Sam i Gabriel wrócili ze swojej małej wycieczki, Deana obchodził bardziej samochód niż przywitanie z bratem i szwagrem.
— Chyba nie zabraliście jej do myjni automatycznej?
— Oczywiście, że nie — zaprzeczył Sam, kłamiąc jak z nut. — To byłaby zbrodnia, prawda? Cztery dychy dałem za ręczne mycie.
Dean przyjrzał mu się podejrzliwie, ale uznał, że mu zaufa i wsiadł do środka.
— Po czym to jest?! — spytał, wrzeszcząc. Samowi stanęło serce. Wcześniej nie zauważyli ledwie widocznej plamy na tylnej kanapie.
— Po budyniu — odpowiedział natychmiast archanioł.
— Jedliście w dziecince?!
Strach pomyśleć, jakby zareagował, gdyby nie skłamali i przyznali się do uprawiania w niej seksu.