Voldemop: ucieczka przed… mopem?

Rozdział 1, czyli wielki błąd Lorda Voldemorta

W owe pamiętne Halloween 1981 roku, Lord Voldemort i jego ziomale imprezowali w jakimś obskurnym pubie. Żeby mieć spokój od Zakonu i mugolskich gliniarzy, wybrali miejsce mało uczęszczane. Na wszelki wypadek wymordowali właścicieli oraz gości by ktoś ich nie próbował szpiegować. Pozbyli się też ciał.

Bawili się w najlepsze - z samego początku pili za powodzenie wyprawy szefa, ale potem już chlali bez umiaru. Voldy'ego obsługiwał Glizdek, w fartuszku w różowe króliczki. Lordzik nasz pożerał ogromne ilości owego boskiego ciasta, zwanego szarlotką. Popijał ją najlepszą śliwowicą, sprowadzoną z Jugosławii. Gdy opróżnił już cały zapas tychże pokarmów, postanowił łyknąć jeszcze czegoś mocniejszego, by mieć bardzo dobry humor, jak wpadnie w odwiedzinki do tych, tfu… Potterów. Zakrzyknął więc:

- Glizdogonie, przynieś mi tu zaraz samogona z piwnicy!

- Dobrze, Panie, już lecę.

Poleciał rzeczywiście – rozochoceni Śmierciożercy z głośnym rechotem wykopsali go na schody, po których się stoczył. Po chwili wrócił, niosąc bimber. By się nie męczyć noszeniem po kilka butelek, wziął całą zgrzewkę. Voldi najpierw pił z kieliszka, ale wkrótce to go znudziło, pociągnął więc z gwinta. Łyknął tak dużo, że mało brakowało, żeby się zakrztusił. Obtarł gadzią twarz rękawem. Spojrzał na zegarek. Dochodziła 22:00. Mruknął pod nosem czy też jego żałosną szparkowatą imitacją:

- No, pora lecieć. Jest idealna godzina na wizytę.

Wstał i wyszedł z pubu, chwiejąc się i zataczając na nogach. Teleportował się, ponieważ uważał, że to najszybszy środek lokomocji. Nie chciał się cackać z miotłami.

Jednak jego chytry plan od samego początku wziął w łeb. Najpierw pomylił cel podróży…

Znalazł się w jakimś dziwnym miejscu. Przypominało jakąś chatkę, ale wyglądało bardziej, jakby była zrobiona w środku drzewa. Przy stoliku siedziały jakieś dwa stworki: niższy i wyższy. Rozmawiały o czymś ze sobą. Gdy go zobaczyły, zdziwiły się bardzo. Jeden szeptem zapytał drugiego:

- Muchomorku, nie wiesz może, co to jest, to dziwne coś? A może ktoś…?

- Nie wiem, Żwirku, ale rzeczywiście jest dziwny. Spytamy go? – zaproponował Muchomorek.

- Zwariowałeś? Jeszcze coś nam zrobi. Wygląda na takiego, co nas nie lubi.

- Dlaczego?

- Zgrzyta zębami i w ogóle, jest jakiś nienormalny. Taki blady, jakby go w piwnicy bez okien trzymali. W życiu nie widziałem takiego cudaka.

- W takim razie, co on robi w naszej chatce? – zastanawiał się Muchomorek.

- A bo ja wiem? Może zabłądził… - Żwirek wzruszył ramionami.

- Może… - westchnął Muchomorek.

Voldy nie wytrzymał. Wiedział, że mówią o nim. Czuł też jakieś zamroczenie we łbie. Postanowił wynieść się stamtąd jak najszybciej. „A może to szpiedzy?" – pomyślał. „Nie, przecież oni wyglądają na za głupich na szpiegów. Zresztą powinienem chyba być już gdzie indziej i odnosić triumf nad całym światem. Dobra, spadam stąd". Teleportował się.

Trzask wytrącił Żwirka i Muchomorka z zadumy.

- C-co t-to było? – Muchomorek się przestraszył.

- Zobacz, znikł ten dziwny ktoś. – stwierdził Żwirek.

- Ano, nie ma już go tu. To dobrze. Nie podobał mi się. – odetchnął z ulgą Muchomorek.

- To fajnie, rzeczywiście. Co robimy na obiad? – zmienił temat jego kompan.

- To, co zwykle. Kaszę.

Tymczasem nasz stary cwaniak Voldek wylądował właśnie w Dolinie Godryka. Był jakieś kilkadziesiąt metrów od domu Potterów, których właśnie zamierzał unicestwić raz na zawsze. A zwłaszcza tego dzieciaka, który mu strasznie działał na nerwy. Odchrząknął dla dodania sobie pewności.

Szedł, potykając się o swą czarną szatę, która, szczerze mówiąc, bardzo wypłowiała. Nie używał jednak Perwoll Black Magic ani Woolite Black, ponieważ, według niego, to dobre tylko dla mugoli, skutkiem czego kolor jej nie przypominał specjalnie czarnego. Obecny kolor był mniej więcej ciemnoszaro-brązowo-zgniło-czarno-sraczkoburaczkowy. Nie była też wyprasowana. Krótko mówiąc, nie wyglądała jak SZATA ale jak SZMATA. Lordusia to jednak nie obchodziło, gdyż był tak zadufany w sobie, iż sądził, że jest najprzystojniejszym i najseksowniejszym mężczyzną świata czarodziejskiego!

Podszedł w końcu pod dom Potterów i zapukał do drzwi.

Dokładnie w tym samym czasie Potterowie raczyli się przepysznymi goframi z wiśniową. Harry aż był wniebowzięty, tak mu smakowały. Właśnie skończyli jeść, gdy usłyszeli pukanie dom drzwi wejściowych.

- Co to za ciul dobija się o tej porze? – zapytał James.

- Skarbie, nie wyrażaj się tak przy Harrym. – upomniała go Lily.

- Dobrze, ale uważam, że to chyba jakiś dowcip.

Skierował się do drzwi. Dla pewności zajrzał przez judasza.

- No i kto tam? – spytał Lily ze szczytu schodów.

- To tylko ten przypał, Voldemop.

- A czego chce?

- Jeszcze go nie pytałem.

Zaś z drugiej strony Voldy uznał milczenie za zgodę, i już, już, się pakował do domu, ale coś, a raczej ktoś go blokował. Działo się tak, gdyż James znalazł mopa w kącie i pomyślał „Voldemop… Vol... de... mop... Ucieczka... przed... mopem...? Ucieczka przed mopem? Boi się go czy co? Chwila, może tak jest? Lepiej sprawdzę". Zobaczył wsuwającą się nogę intruza, więc chwycił mop i zaczął ją grzmocić. Tamten się pchał jeszcze bardziej. Mimo starań Pottera Voldkowi udało się w końcu wleźć. James tylko wrzasnął dziko i zaczął go walić mopem po tej łysej łepetynie.

- Ojej, jak fajnie puka w twoim czerepie! Masz ty tam w ogóle coś na kształt mózgu? Oj, chyba nie! Zastanawiam się, ile twoja stara musiała śniegu zeżreć, żeby urodzić takiego bałwana! Ha! Ha! Ha! A masz ty pajacu! I jeszcze! I na dokładkę! Żeby ci guz wyrósł jak kotu Tomowi na tej kreskówce! Chcesz jeszcze po nosie? A nie, zapomniałem, przecież ty nie masz nosa! W takim razie masz po oczach! Może ci się teraz te czerwone żarówki wyłączą!

Voldiego tak zatkało, że aż zapomniał języka w gębie. Ba, zapomniał nawet, że miał różdżkę. Usiłował zwiewać, ale jego krzywe kulasy odmawiały mu posłuszeństwa. W końcu dostał się na schody, ale James nadal go gonił. Wdrapał się na piętro i pędem wszedł za najbliższe drzwi i zamknął je ze sobą. Nie zdążył puścić klamki, gdy dostał kilka ciosów i osunął się na podłogę. „Co znowu?!" – pomyślał próbując wstać.

- A żebyś wiedział, bezmózgowcu ty! Tak się wdzierać komu do pokoju! Wstydu nie masz! – krzyknęła Lily.

Czy ja powiedziałem to głośno?" – Voldi pomyślał ze strachem.

Lily tymczasem wciąż go kopała i waliła. W dzieciństwie pobierała nauki karate u swojego taty, który był w tym bardzo dobry. Petunia, jej siostra, też się trochę uczyła, ale nie szło jej to najlepiej. Dość o tym, w każdym razie doskonałe to umiała i tak przywaliła Voldemopowi, że był cały w siniakach.

Wtedy Harry, który trochę drzemał od kilkunastu minut, się obudził. Zobaczył brzydkiego łysego pana, z którym walczyła mama, więc zrozumiał, że nie jest on miły. Spojrzał na mamę i chciał jej pomóc. Spostrzegł na stole gofrownicę i nagle uwolniła się jego przypadkowa magia. Gofrownica jeszcze nie zdążyła wystygnąć i nim Voldy się spostrzegł, uniosła się w powietrze i spadła na niego, przytrzaskując mu głowę. Czuło się trochę woni przypalonej skóry. Tak, rzeczywiście, Voldemop nie zdążył się przyjrzeć wnętrzu gofrownicy, bo jak go trzasnęła, to od razu wykitował.

Lily, która od sekundy stała w bezruchu, zapytała:

- Czy.. czy on już nie żyje?

Harry pokiwał głową. Niedawno zauważył, że tak można czasem odpowiadać, kiedy się zgadza z drugą osobą, która do niego właśnie mówi.

Nagle do pokoju wbiegł James, dysząc i trzymając wciąż mopa w garści. Zauważył Voldziowe truchło i zaczął je okładać mopem.

- Ej, czemu on już nie jęczy?

- Dopiero co zdechł, kochanie.

- Co tak jedzie? – zapytał, marszcząc nos. – Już się rozkłada?

- No coś ty, spójrz na jego łeb. – odrzekła Lily.

- O rety! Czy ktoś próbował zrobić z niego gofra? – zapytał James podejrzliwie, patrząc na gofrownicę spoczywającą na twarzy Voldka – Skórę ma nieźle spaloną – podniósł gofrownicę.

- Najwyraźniej uwolniła się przypadkowa magia Harry'ego.

- Serio?

- No, ale ja wcześniej też mu przyłożyłam. Znam karate.

- Brawa, brawa! I dla mnie też! Ja mu wyłoiłem skórę tym oto narzędziem – powiedział z dumą, demonstrując mopa.

- No dobra, ale jest okropnie późno – Lily spojrzała na zegar. – Marsz do łóżek!

- Chwileczkę, a co z tym? – James wskazał na zwłoki Voldemopa.

- Przede wszystkim włożyć to do czarnego worka i na razie położyć w piwnicy. Rano się będziemy zastanawiać. A potem spać!

Zrobili tak i poszli spać po tym obfitującym w wydarzenia wieczorze.