- Błeeee! Ohyda! - Perrine skrzywiła się, trzymając w dłoni łyżkę I stojąc nad skończonym właśnie fondue. To nawet nie było niedobre – to było paskudne. Zaklęła cicho, ale z pasją. Jak to możliwe, że ona, pochodząca przecież z kraju, gdzie sztuka kulinarna wspięła się na wyżyny, nie potrafiła przygotować czegoś tak prostego? Cisnęła łyżką o ziemię, patrząc z nienawiścią na garnek. To była porażka. Sama była jedną, wielką porażką. A tamta Azjatycka cholera...
Czuła, że zbiera jej się na płacz, kiedy usłyszała za plecami kroki. Odwróciła się i skamieniała, widząc przed sobą major Mio.
- O, gotujesz? Mogę spróbować?
- Nie! - Perrine błyskawicznie zajęła strategiczną pozycję między przełożoną na garnkiem z fondue. Mio, w pierwszej chwili zaskoczona tym zachowaniem, zauważyła szybko ślady łez na twarzy Francuzki.
- Ojej? Co się stało?
- Ja tylko... ja chciałam... Ale to nie ma sensu, jestem do niczego. Nie potrafię nawet przygotować mojego narodowego specjału dla pani...
- No już, już dobrze – Mio objęła ją i przytuliła. – Przecież wiesz, że cię lubię, bez względu na to, czy i jak gotujesz.
- Ale ona... ona umie...
- Nie ma żadnej „onej". Perrine, sama wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza. Dbam o wszystkie moje podopieczne, ale kocham tylko jedną. I sama wiesz najlepiej, którą, prawda?
- Na... naprawdę?
- Oczywiście, głuptasku. No, nie maż się już.
- Co tu tak śmier... - Yoshika weszła do kuchni, zatykając nos i zaraz zatrzymała się, widząc Perrine przytuloną do Mio. - Ojej, przepraszam, ja...
- Nie się nie stało - Mio odwróciła się do niej. - Miyafuji, jak będziesz dziś gotować, zrób dwie porcje mniej. A ty - zwróciła się do Perrine - skocz się ubrać. Zabiorę cię dziś na obiad.

Minna musiała przyznać – seks z Charlotte nie był czymś, co należało traktować lekko. Dla kogoś niedoświadczonego taka nicka mogła oznaczać potem potrzebę długiego odpoczynku, kto wie, czy nie trwającego więcej niż dzień. Ruda Amerykanka nieprzypadkowo słynęła ze swojej namiętności do szybkiego tempa, połączonego z pasją... mechaniczną, która w łóżku, podobnie jak w hangarze, objawiała się w częstym korzystaniu z najróżniejszych zabawek. To było wyzwanie – i chyba właśnie dlatego tak to lubiła.
- No, chodź – powiedziała, rozpinając guziki munduru. Nigdy nie była dobra, jeśli chodzi o uwodzenie, tego akurat zazdrościła innym dziewczynom, którym czasem kilka gestów lub spojrzeń, pozornie rzucanych od niechcenia, wystarczyło, aby każdego okręcić sobie wokół palca. Ona nigdy nie była w tym dobra. Jednak czasy takie jak te nie sprzyjały teatralnej grze w zaloty. Dyżury w dzień i w noc, w każdej chwili możliwość alarmu i wezwania na stanowiska. Zabawa w randki, podchody i szeptanie sobie czułych słówek wydawała się w tej sytuacji zwyczajną stratą czasu.
- Nie możesz się doczekać, co? - Charlotte pchnęła ją, przewracając na łóżko i całując, wciąż jeszcze w bluzce.
Pani podpułkownik nie mogła nie przyznać jej racji. Odpowiedziała na pocałunek, czując, jak po plecach przebiega jej dreszcz emocji na myśl o tym, co zaraz się stanie. I jednocześnie równie rozkoszne uczucie niepokoju, czy tym razem w unisono ich westchnięć nie wkradnie się znowu niepokojące, głośne buczenie syreny alarmowej, wzywającej je na pozycje.

Erica powoli otwiera oczy i półprzytomnie sięga ręką po zegarek, macając okolicę. Gdzieś tam... gdzie musi być. O, jest. Czwarta w nocy? Ma wielką ochotę odwrócić się na drugi bok i przycisnąć do poduszki. Ale wbrew wszystkim pragnieniom, które wyraża jej ciało, powoli podnosi się i wstaje, by następnie wykonać slalom wśród rozrzuconych po całym pokoju ciuchów. Pukanie do drzwi rozlega się jeszcze raz. Tym razem jest cichsze, przypomina bardziej skrobanie w drewno, ale czuły słuch Eriki wychwytuje je bezbłędnie. Nieprzypadkowo jest przecież asem dywizjonu 501, nawet w takim stanie jej zmysły pracują bezbłędnie.
W końcu dociera do drzwi i otwiera je, wiedząc, kogo zastanie po drugiej stronie. Jest tylko jedna osoba, która o tej porze jest gotowa zapukać do jej pokoju i liczyć, że zostanie wpuszczona do środka. Gertrude stoi w wejściu i mimo panującego w korytarzu półmroku, rozświetlanego przez wpadające oknem światło księżyca, Erika natychmiast dostrzega bandaż czole, ciemną obwódkę wokół oka, spuchnięte wargi i to, że tamta musi opierać się o framugę, aby się nie przewrócić.
Erika nie musi pytać. Wie doskonale, że porucznik nigdy nie pozwoliłaby, aby coś podobnego spotkało którąś z dziewczyn. Ale właśnie dlatego ją to spotyka. Zbyt dba o innych, aby dbać o siebie.
- Mogę wejść? - pyta Gertrude, mówiąc powoli, jakby sprawiało jej to ból.
- Oczywiście – Erika nie pyta nawet czy może jej pomóc, bo wie, że Gertrude nigdy by o to nie poprosiła, tylko od razu chwyta ją delikatnie i wprowadza do środka. - W końcu jesteś moją najlepszą przyjaciółką – dodaje, w myślach zaś, po cichu kończąc: „Chociaż chciałabym, abyś była kimś więcej"