Głównym bohaterem jest Fay, ale wątek yaoi reprezentują Kamui i Fuuma. ^^

Pomysł na fika zrodził się podczas grania w The Elder Scroll 4: Oblivion z dodatkiem moda umożliwiającego dołączenie do klanu wampirów. Akcja poniższego fika dzieje się w świecie podobnym do tego z Obliviona – czyli fantasy, fantasy i jeszcze raz fantasy, w którym to wampiry są znienawidzone przez społeczeństwo, z wzajemnością jednakże, oraz tępione w miarę możliwości przez Gildie Magów i Wojowników. O wampirach nie mówi się wiele, ludzie nie chcą o nich rozmawiać. W tajemnicy utrzymuje się istnienie wampirów przemienionej krwi – tych, którzy kiedyś byli ludźmi…


- I co teraz? – zapytał ściszonym głosem Kurogane, pochylając się w ich kierunku. Siedzieli przy drewnianym stoliku w jakiejś gospodzie, gdzie udało się im wynająć pokój. Blat stołu był szorstki, Sakura już zdążyła podrapać sobie nadgarstek. Na stole oprócz butelki taniego wina, którą zamówili widząc natarczywe spojrzenie barmanki, stały jeszcze dwa małe puchary, których czystość pozostawiała wiele do życzenia, oraz popękany talerz z bochenkiem chleba i kilka zielono-czerwonych jabłek. Ich stolik znajdował się w kącie, tuż obok drewnianego kredensu z wystającymi gdzieniegdzie drzazgami. Inne miejsca też były zajęte, bo tak późnym wieczorem w gospodzie zebrało się sporo osób. Koło drzwi siedziało dwóch wojowników w pełnych zbrojach, pochylając się nad jakąś mapą i wymieniając spostrzeżenia. Obok baru jakiś niemłody kupiec z kilkutygodniowym zarostem ochryple wykłócał się o ceny z młodą barmanką o zmęczonych, poirytowanych oczach, która bez zainteresowania słuchała jego pretensji. Kilku chłopów, zamówiwszy najtańszy trunek, piło czyjeś zdrowie, a jakaś kobieta w ciemnozielonej szacie i kapturze siedziała na drewnianych schodach prowadzących na górę, ściskając w ręku kostur z jasnego drewna i podejrzliwie obserwując podobnie jej ubranego chłopca, który lawirował między stolikami w pogoni za kotem. Dziecko w pewnym momencie potknęło się i z łoskotem uderzyło kolanami o podłogę, zwracając uwagę biesiadników. Jakiś zamożniej ubrany jegomość, popijający z srebrnego kielicha, obelżywie przeklął chłopca, który przestraszony podbiegł do kobiety w kapturze i wlazł jej na kolana.

-Nie wiem – przyznał Syaoran, obserwując ukradkiem, jak kobieta uspokaja dziecko, pokazując mu jakąś magiczną sztuczkę. Kilka maleńkich iskier zalśniło na jej wyciągniętej ręce. – Nie mamy zbyt dużo pieniędzy, wystarczy najwyżej na wynajęcie pokoju na następcą noc i trochę jedzenia.

- Szczęście, że w ogóle jakieś znaleźliśmy – odezwała się cicho Sakura. Z jej nerwowych ruchów można było wywnioskować, że nie czuje się komfortowo w tym miejscu. Zerknęła przez ramię na podchmielonego mężczyznę, który teraz mamrotał pod nosem nieprzyzwoite rzeczy, a który przedtem zaczepiał kelnerkę, krążącą między klientami.

-Nie bój się – Fay zauważył jej niepokój i uśmiechnął się uspokajająco. – Nie ośmieli się przyjść, bo widzi Kuro-samę – dodał konspiracyjnym szeptem, uśmiechając się, co odniosło pożądany efekt, bo dziewczyna wyraźnie się odprężyła.

-Myślę, ze dałoby radę tu trochę zarobić – stwierdził Kurogane. – Trzeba pogadać z tą barmanką, o ile to ona jest właścicielką. Mag mógłby zająć się kuchnią, ja klientami sprawiającymi kłopoty – spojrzał na wykłócającego się mężczyznę przy barze. – Żaden z tych facetów nie należy chyba do personelu.

-A co z piórem? – zapytał Syaoran, sięgając po jabłko. Uniósł owoc do ust i ugryzł, po czym się skrzywił, czując kwaśny smak. – Mokona, nadal je czujesz?

-Jak Mokona się bardzo skupi, to tak – stwierdziło smętnie stworzonko, wystawiając głowę z podróżnej torby na ramieniu Faya. – Ale jest bardzo daleko…

-A ty? – Kurogane spojrzał na maga, który wzruszył ramionami.

-W ogóle go nie czuję – odpowiedział blondyn, odgarniając włosy wpadające mu do jedynego, prawego oka. – Nie jestem tak na nie wyczulony, jak Mokona.

-Pójdźmy już spać – poprosiła Sakura. – Jestem zmęczona.

Kurogane spojrzał na księżniczkę, która rzeczywiście nie wyglądała najlepiej.

-Dobra – stwierdził. – Idź z Syaoranem na górę, weźcie te jedzenie. Ja i mag pogadamy z tą barmanką.

Syaoran skinął głową i wziął butelkę wina. Sakura uniosła talerz z jedzeniem i po chwili oboje zniknęli w drzwiach u szczytu schodów. Jedno z kwaśnych jabłek spadło po schodach i zostało złapane przez podekscytowanego chłopczyka. Kobieta w szatach maga westchnęła głośno, gdy dziecko wyrwało się jej i zaczęło ponownie biegać po gospodzie, aż wpadło na Faya, który razem z Kurogane zdążył już podejść do baru. Chłopiec odbił się od czarodzieja, ponownie upadając na ziemię. Kobieta ze schodów uniosła się, gdy blondyn przykucnął i pomógł dziecku wstać.

-Nie zrób sobie krzywdy – powiedział Fay. Chłopiec wyszczerzył w szerokim uśmiechu nieco szczerbate uzębienie, poczym pobiegł z powrotem do kobiety. Blondyn wyprostował się i dołączył do Kurogane, który oparł się łokciami o bar, obserwując awanturującego się mężczyznę.

-Dawaj mi moją forsę, kurwo! – zawołał wściekle, podnosząc rękę. Barmanka odruchowo zasłoniła twarz dłońmi, ale cios nie spadł, bo pięść pijaka została zmiażdżona w silnym uścisku Kurogane. Mężczyzna odruchowo cofnął się do tyłu, poczym zamierzył się drugą ręką, ale silne szarpnięcie spowodowało, że stracił równowagę. Kurogane skutecznie podciął mu nogi, wskutek czego awanturnik wyrżnął głową w bar, a następnie osunął się na ziemię.

-Gdzie z łapami na kobietę? – zapytał Kurogane, unosząc brwi.

Mężczyzna zmierzył go spojrzeniem, nie wstając z ziemi.

-Oszukała mnie ta kurwa! – wybuchnął.

-Nie oszukałam! – warknęła kobieta. – Mniej klientów przychodzi, to ceny podniosłam!

-Ty suko… - zaczął kupiec, ale Kurogane chwycił go za przybrudzony kubrak.

-Jeszcze jedna obelga, a cię tak uszkodzę, że rodzona matka cię nie pozna – zagroził wojownik, znacząco kładąc dłoń na rękojeści długiego miecza. Kupiec umilkł, najwidoczniej zdając sobie sprawę, że poza zardzewiałym nożem wetkniętym za pasek nie ma innej broni. – A teraz się wynoś, już!

Awanturnik wstał i skulony podszedł do drzwi, rzucając przez ramię nieprzychylne spojrzenia. Gdy wyszedł, barmanka zwróciła się do Kurogane.

-Dziękuję, panie, ale nie było trzeba.

-Było – burknął brunet. – Takich to za łeb brać i w kałuży utopić.

Kobieta zmierzyła go przychylniejszym spojrzeniem.

-To wyście wcześniej pokój najęli – stwierdziła. – Tyle tu ludzi, że nie sposób poznać od razu. Trzeba wam coś?

-Nie przydałaby się wam pomoc w prowadzeniu gospody? – zapytał Fay, zerkając przez ramię na kelnerkę, która ostro odcięła się zaczepiającemu ją klientowi i szła teraz w ich stronę.

-A co, grosza wam trzeba? – uśmiech na twarzy kobiety nieco zbladł.

-Tylko parę dni – powiedział szybko Kurogane. – On umie gotować, ja też się mogę przydać.

-Parę dni… - powtórzyła barmanka w zamyśleniu. – E, wara od niej! – wychyliła się przez bar i spojrzała groźnie na jednego z pijaków, który po raz kolejny usiłował dotknąć młodej kelnerki. – Nedia, no chodźże tutaj. I nie rycz, dziewucho – dodała, gdy zapłakana kelnerka wsunęła się za bar i skuliła na krześle, cicho pociągając nosem. – Wiecie co… - mruknęła barmanka jakby do siebie. – Może i się przydacie, bo ta mała to już nie wytrzyma, jak ją będą tak zaczepiać, a o pracownika dobrego trudno… Przyjdźcie z rana, jak mało ludzi będzie, to pogadamy.

Fay skinął głową, po czym spojrzał na Kurogane, a następnie zerknął na gości.

-Co? – mruknął wojownik, udając, że przegląda brudny i potłuszczony cennik, leżący luzem na barze.

-Gość w niebieskim, ten bogaty – odpowiedział równie cicho Fay. – Gapi się na nas cały czas. Cały wieczór. Nie chciałem mówić przy dzieciakach.

-Czego by chciał? – wojownik zmierzył bogacza przenikliwym spojrzeniem. Ten dostrzegł jego wzrok, jednak nie speszył się, gdy został nakryty. Przeciwnie, na jego twarzy zagościło coś w rodzaju satysfakcji, a blade, dumne usta rozciągnęły się w chłodnym uśmiechu. Założył nogę na nogę i spod czarnych brwi spoglądał na nich z lekkim zainteresowaniem. W pewnym momencie uniósł kielich z winem i uśmiechając się ironicznie, wypił jego zawartość.

-Kto to? – zapytał Fay kelnerki, korzystając z tego, że barmanka zniknęła na moment za drzwiami z barem. Dziewczyna poderwała się z krzesła, by zobaczyć, o kim blondyn mówi.

-To hrabia Winggal – powiedziała pośpiesznie, ocierając fartuchem zapłakaną twarz. – Włada tym terenem i ma bezpośrednią władzę nad przywódcami gildii. Co dzień tu przesiaduje.

-Gildii? – powtórzył Fay.

-Mamy tu dwie, w innych miastach jest więcej. W Lomeer jest tylko Gildia Magów i Gildia Wojowników.

-Czym zajmują się gildie? – zapytał Fay, którego najwidoczniej temat zainteresował.

-Wojownicy z Gildii działają według prawa, bronią nas i polują na potwory – powiedziała dziewczyna. – Magowie też, ale część z nich też leczy i pracuje w mieście. Nikt nie jest zmuszony wstąpić do gildii, ale to logiczne, że bardziej ufa się zrzeszonym, niż tym niezależnym. Kto wie, co za szaleniec się trafi? – spytała zdawkowo kelnerka, po czym odwróciła się, widząc, jak wraca jej przełożona.

-Nedia, do roboty! – zawołała barmanka, mierząc Faya nieprzychylnym spojrzeniem. Blondyn uśmiechnął się przepraszająco, a dziewczyna pośpiesznie wyszła zza baru i ruszyła między stoliki.

Kurogane ruszył w kierunku schodów, rzucając krótkie spojrzenie na hrabię, który właśnie nabijał ciężką fajkę tytoniem. Mężczyzna zaciągnął się i sięgnął po butelkę wina. Wojownik wszedł po schodach, mijając kobietę w szatach, która zajęta była teraz studiowaniem jakiejś wyrwanej z księgi strony i wszedł na piętro, gdzie panowała miła dla uszu cisza. Spojrzał na podążającego za nim maga.

-Podobasz się tej kelnerce – stwierdził Kurogane.

Fay wystawił mu język.

-Aż tak zdziwiony, Kuro-sama? – blondyn rozejrzał się po skromnym korytarzu. Na drewnianych ścianach nie było żadnych ozdób, chyba że za takowe uznałoby się sadzę i zacieki. Kilka starych drzwi prowadziło do pokojów, które były wynajmowane na noc. Jedne z nich były uchylone, więc podeszli do nich i weszli do pokoju. Pomieszczenie, oświetlone świecznikiem, równie zaniedbane jak hol, miało tylko jedno łóżko, które miała zająć Sakura. Dziewczyna leżała na boku, z Mokoną przy sobie i spała, oddychając głęboko. Syaoran siedział pod ścianą, zagryzając jabłko, a obok niego leżało jedzenie. Widząc ich rzucił im pytające spojrzenie.

-Pracę chyba mamy – powiedział Kurogane, rozglądając się po pokoju. Namówili wcześniej barmankę, by podarowała im kilka kocy, na co przystała bez trudu, bo dostała za to dodatkową monetę. Okrycia były cienkie, poszarpane i zjedzone przez mole, ale było to lepsze niż nic, zwłaszcza, że wieczór był chłodny. Brunet sięgnął po jeden koc i usiadł pod jedną ze ścian. – Gorzej, że niejaki hrabia Winggal się na nas gapił cały wieczór.

-Ale dlaczego? – Syaoran zaniepokojony odłożył ogryzek jabłka na talerz. – Dopiero co tu przybyliśmy, nie może nas znać.

-Może – odezwał się Fay, siadając obok Kurogane i biorąc do ręki kromkę chleba. – Może zna kogoś, kto wygląda tak, jak my. Nasze odbicia w tym świecie.

-Cholera go wie – skomentował Kurogane, kierując wzrok na butelkę taniego wina. – Trzeba jutro jeszcze pogadać z barmanką i kelnerką. Magu, będziesz to pił? Nie wiem, czy otwierać.

-Pokaż – Fay wyciągnął rękę i zabrał mu butelkę, przyglądając się etykiecie. – Gdybym tylko wiedział, który mamy rok… - mruknął do siebie, odszukując wzrokiem rocznik.

-Biorąc pod uwagę jego cenę, na specjały się nie oglądaj – rzucił wojownik, nie zwracając uwagi na zakłopotane spojrzenie Syaorana. Chłopak z zasady nie pił alkoholu, a jedyny kontakt z napojami wyskokowymi miał w kraju Infinity, w którym to Kurogane podstępnie spoił go trunkiem, by móc bez świadków porozmawiać z Fayem. Syaoran do dziś pamiętał straszliwego kaca, jakiego miał następnego dnia, więc od tamtej pory nie zamierzał wypić ani kropelki.

-Kto wie – Fay uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie sposób i odkorkował butelkę. Pociągnął łyk i skrzywił się lekko. – Nie jest złe – stwierdził. – Ale faktycznie, do wybitnych nie zależy. – podał butelkę Kurogane i wygodniej oparł się o ścianę. – Kiedy zasnęła?

-Przed chwilą – odparł zgodnie z prawdą Syaoran, zerkając na księżniczkę. – Była bardzo zmęczona.

-Nic dziwnego, cały dzień się wędrowaliśmy… - mruknął Kurogane. – Kto ma tę mapę?

-Ja – Syaoran wyciągnął z kieszeni znoszonej kurtki pomięty i poszarpany pergamin, który znaleźli przy rozszarpanym przez wilki człowieku. Kimkolwiek był bezimienny wędrowiec, nie miał szczęścia. Sakiewka z pieniędzmi nie mogła mu się już przydać, a oni jej potrzebowali, więc zabrali ją z torby trupa wraz z mapą.

-Jesteśmy w Lomeer – powiedział Fay, gdy Syaoran rozłożył mapę na podłodze.

-To…tutaj – chłopak przesunął palcem po pergaminie. – To miasto. Tu jest wschodnia brama, chyba ta, przez którą przeszliśmy, a tu ta rzeka.

-Mokona mówiła, że czuje pióro z zachodu – przypomniał Kurogane.

-Na zachodzie są góry – Syaoran przyjrzał się mapie. – Nie ma zaznaczonych żadnych osad. Dopiero za nimi jest jakieś miasto… Mesylf.

-Daleko do tych gór? – wojownik zabrał mu bezceremonialnie mapę, widząc, że chłopak nie wie, co odpowiedzieć. – Gdzie ta legenda, do cholery… - mruknął pod nosem, przekręcając mapę do góry nogami. Obok urwanego rogu dostrzegł coś, co mogło być połową legendy. Odwrócił mapę i na drugiej stronie znalazł kontynuację. Cienkie pismo wyjaśniało znaczenie poszczególnych znaków na mapie, dodając odległości między poszczególnymi miastami. – Z tego, co tu pisze, z Lomeer do Mesylf jest jakieś trzysta mil… Góry są mniej więcej w połowie, o ile mapa jest dobrze narysowana – przebiegł palcem po zaznaczonej drodze. – Tu biegnie trakt, potem skręca na północ i omija góry.

-Czyi gdybyśmy nim podążyli, nadłożylibyśmy drogi – stwierdził Fay, przysuwając się, by lepiej widzieć. – W razie czego można spróbować przejść przez góry.

-Nie wiemy, jak wysokie i strome są – powiedział Kurogane. – Zresztą, trzysta mil to spory kawał.

-Orientujesz się, w ile przejechalibyśmy tą drogę konno? – Fay spojrzał na wojownika.

-Zależy od koni – brunet wzruszył ramionami. – I od pogody. Musielibyśmy też odpoczywać… Spokojnym tempem jakieś tydzień, razem z odpoczynkiem i nocowaniem, zakładając, że przejedziemy prosto jakąś przełęczą.

-Mam nadzieję, że pióro będzie bliżej – stwierdził Syaoran. – Wynajęcie konia pewnie sporo kosztuje. Dobrze by było, gdyby to nie było konieczne.

-Zawsze problem z tymi cholernymi pieniędzmi – mruknął wojownik. – W każdym świecie inne, psia krew. Wiedźma powinna nam od czasu do czasu zapewnić jakieś środki na utrzymanie, a nie tylko ględzić o przeznaczeniu.

-Wiesz, Kuro-sama… Ostatnio zastanawiałem się nad małym magicznym oszustwem – zaczął Fay z przekornym błyskiem w oku. – Nie wiem jednak, czy by to wypaliło.

-Co wymyśliłeś, magu? – zapytał sceptycznie brunet.

Fay wyciągnął z kieszeni monetę.

-Jedną z dziedzin magicznych jest transfiguracja – zaczął. – Mówiąc w skrócie, polega na zmianie koloru, kształtu czy innych właściwości danego przedmiotu. Rzadko kiedy da się to trwale zmienić, zwykle więc efekt utrzymuje się krótko.

-Nie wyskakuj tu z definicjami, tylko mów prosto z mostu – parsknął zniecierpliwiony wojownik. Fay obdarzył go uśmiechem.

-Zastanawiałem się, czy da się to zrobić z pieniędzmi – kontynuował mag. – Mamy trochę monet z innych światów. Gdyby udało mi się zmienić je na wzór używanych tutaj, mielibyśmy trochę dodatkowych funduszy.

-Brzmi nieźle, ale to oszustwo. – zauważył niechętnie Syaoran.

-Tak – przyznał Fay. – Ale dużo nie zarobimy w tej gospodzie, a musimy jeść i pić.

-A gdy nimi zapłacisz, a one powrócą do normalnej postaci, ugotują nas za fałszowanie pieniędzy, magu – powiedział ostro Kurogane. – Genialnie to wymyśliłeś, jak widać marzy ci się kąpiel w smole. Chociaż nie, ciebie akurat to pewnie spalą na stosie.

Zadowolenie blondyna zniknęło, z jego zakłopotanej miny było widać, że nie pomyślał o ewentualnych konsekwencjach.

-To był głupi pomysł, przyznaję – stwierdził cicho Fay. – Zapomnijcie.

W pokoju zapadła cisza. Kurogane wstał z podłogi i podszedł do okna. Uchylił jedną z drewnianych okiennic, patrząc na niknącą w mroku ulicę. Nie widząc nic ciekawego, chciał już się odsunąć, gdy piętro niżej skrzypnęły drzwi wejściowe gospody.

-To ten hrabia – powiedział cicho, rozpoznając bogaty strój mężczyzny. Winggal odwiązał lejce srokatego konia od kółka w murze, poczym zwinnie wskoczył na siodło. Gdy teraz Kurogane mu się przyjrzał, stwierdził, że ma jakieś czterdzieści lat. Winggal spiął wierzchowca i oddalił się kłusem. Wojownik miał wrażenie, że coś było nie tak z jego oczami. – Magu – brunet zamknął okiennicę, widząc, jak drzwi otwierają się i wychodzą z nich następni bywalcy. Najwidoczniej zbliżała się pora zamknięcia gospody i wszyscy, którzy nie wynajęli pokoju, mieli ją opuścić. – Użyj swojego uroku osobistego i podpytaj tą kelnerkę. Ten gość mi nie podoba.

-Tak jest, Kuro-sama! – blondyn zasalutował z uśmiechem, wypił łyk wina i wstał. Przypadkowo potrącił stopą butelkę, co spowodowało, że przechyliła się i upadła z brzdękiem. Kurogane wyciągnął rękę i szybko podstawił ją powrotem, ale trochę wina zdążyło splamić deski podłogi i dłoń wojownika. – Przepraszam – odezwał się Fay dziwnie zduszonym głosem, patrząc jak czerwień lśni w świetle świecznika, łudząco przypominając krew. W oczach blondyna coś błysnęło, ale nim pozostali zdążyli się lepiej mu przyjrzeć, podszedł szybko do drzwi i zniknął za nimi.

-Co…co to było? – Syaoran spojrzał na Kurogane pytająco.

-Eh… - wojownik westchnął ciężko. – Jest głodny. Nie było czasu.

-Rozumiem – chłopak spojrzał na księżniczkę. Na szczęście ani rozmowa, ani odgłos upadającej butelki nie obudziły jej. Klatka piersiowa dziewczyny unosiła się w głębokim, spokojnym oddechu.

-Nie zdziw się, jeśli wróci za parę godzin – mruknął Kurogane, ocierając dłoń o znoszone spodnie. – Musi ochłonąć.


Fay odetchnął głęboko, opierając się plecami o drzwi. Świeże, nocne powietrze, bijące od uchylonych okiennic w holu skutecznie go otrzeźwiło, mimo to nadal czuł dziwne gorąco w gardle. Doskonale zdawał sobie sprawę, czym było spowodowane. Nie pił krwi Kurogane od prawie dwóch tygodni, bo nie było czasu, więc pragnienie rosło. Zwykle było uśpione i mu posłuszne, budziło się jedynie w czasie karmienia, jednak teraz, w okresie długiej abstynencji, nawet najmniejsze skojarzenie z krwią było w stanie je pobudzić. Tak jak to rozlane wino na rękach Kurogane, wyglądające zupełnie jak krew.

Zakrył dłonią jedyne, prawe oko, mając nadzieję, że ma normalną barwę. Nienawidził tych demonicznych, złotych tęczówek i eliptycznej źrenicy, które pojawiały się, gdy wampirze potrzeby dawały o sobie znać. Nie czuł się zbyt dobrze, jego ciało pozbawione życiodajnej substancji powoli słabło. Wiedział, że dałby radę wytrzymać kilka miesięcy bez krwi, ale tylko w miejscu bezpiecznym i zapewniającym wodę i pożywienie, w którym to nie musiałby wykonywać jakichkolwiek czynności oprócz istnienia. W ich sytuacji, podróży przepełnionej niebezpieczeństwami i śmiercią, nie było to wykonalne.

Przesunął palcami po jasnych włosach i poprawił opaskę na oko, po czym powoli zszedł po schodach, zatrzymując się na dole, w sali gospody. Była już pusta, jedynie kelnerka z zaczerwienionymi oczami, Nedia, jeśli dobrze pamiętał, krzątała się za barem, porządkując kufle, kubki i butelki z trunkami.

Dziewczyna na jego widok odłożyła trzymany cynowy kubek, pociągnęła nosem, poprawiła rozczochrane, płowe włosy i zacisnęła wargi, najwidoczniej próbując ukryć to, że przed chwilą płakała.

-Potrzebuje pan czegoś? – zapytała lekko drżącym głosem. – Jedzenia, picia?

-Mogę cię o coś zapytać? – Fay podszedł do baru. Dziewczyna kiwnęła głową. – Pytałem z przyjacielem o hrabię Winggala. Mogłabyś powiedzieć mi o nim coś więcej?

Nedia zarumieniła się, widząc zachęcający uśmiech blondyna.

-W sumie, to wiele o nim nikt nie wie, a przecież tutaj się dużo słyszy – zaczęła. – Rządzi tym miastem i okolicą i nie narzekamy na niego. Miły zawsze jest, jak tu przychodzi, nie tak jak inni… Niektórzy mówią, że jest w nim coś dziwnego, ale ja tam w to nie wierzę. Chociaż… - kelnerka zawahała się, ale kontynuowała. – Ponoć to on wydał rozkaz, by kilku żołnierzy ze straży miejskiej poszło w góry na obławę. Żaden nie wrócił…

-Jaką obławę? – pochwycił Fay.

Dziewczyna otworzyła szeroko oczy.

-Nie wiecie, panie? A tak, nie jesteście tutejsi… W górach jest ponoć siedlisko wampirów. Te ohydne potwory napadają na ludzi i piją ich krew – szepnęła dziewczyna, wyglądając na przerażoną. – Ludzie nie podróżują traktem, bo się boją, że i ich zabiją. Kiedyś tu jakiś uczony przyjechał, prosto ze Mesylf, stolicy. Mówił, że wampiry są jak ludzie. Nie wierzę im! To straszne potwory i trzeba je wszystkie zabić! – dziewczyna ostatnie zdanie niemal wykrzyczała, wyraźnie pewna swoich racji. W oczach miała nienawiść.

Blondynowi dreszcz przebiegł po plecach. Ciemność karczmy ukryła zaciśnięte dłonie. Pomyślał o tym, jak zostałby potraktowany, gdyby ujawnił swoją naturę, albo gdyby ktoś zobaczył go pożywiającego się krwią Kurogane. Nie był wampirem prawdziwym, czystej krwi, jak nazywali siebie ci urodzeni jako te istoty, ale innych ludzi niewiele by to obchodziło. Już sam fakt władania magią budził w niektórych ludziach strach i odrazę, co dopiero porfiria… Przecież już samo jego narodzenie wywołało nienawiść skierowaną ostrym grotem prosto w jego serce i duszę… Wzdrygnął się, próbując odegnać koszmarne wspomnienia. Miał przyjaciół, którzy zaakceptowali go takim, jakim był. To wszystko było przeszłością.

-Mogę na chwilę wyjść? Chcę się przewietrzyć, nie czuję się najlepiej.

-Drzwi karczmy są zamknięte, ale pokażę panu tylne wyjście – odparła Nedia. – Proszę jednak uważać, strażnicy mogą pana zatrzymać, bo rzadko kto chodzi po nocach. Proszę wtedy powiedzieć, że pan jest z naszej gospody, oni dobrze znają właścicielkę.

-Dziękuję.

Nedia zaprowadziła go do drzwi na zapleczu i wróciła powrotem, życząc mu miłej przechadzki. Fay znalazł się na małym podwórku ogrodzonym niskim kamiennym murkiem, którego sporą część zajmowały grządki z warzywami. Poza ogródkiem mieściła się niewielka, otwarta stajnia. Wierzchowce mieszkających w gospodzie podróżnych drzemały na stojąco, pilnowane przez niskiego wyrostka o bosych stopach, smacznie śpiącego na małej stercie siana. Fay po cichu przeszedł obok boksów i lekko przeskoczywszy murek, znalazł się na ulicy. W miejscu, gdzie stała karczma, kamienny bruk rozszerzał się i tworzył coś na kształt rynku z dużym drzewem pośrodku. Gdzieś w oddali, między domami, kręcił się strażnik z pochodnią w ręce. Blondyn podszedł do wielkiego dębu i przysiadł na murku otaczającym jego pień, patrząc w ciemne okna okolicznych budynków. Powiał wiatr, przynosząc niespodziewany chłód. Fay objął się ramionami, próbując się rozgrzać i stwierdził, że nici ze spaceru i za parę minut wraca do wnętrza gospody.

Gdzieś w oddali zatętniły końskie kopyta, przerywając ciszę. Zaciekawiony uniósł głowę, by zobaczyć, jak od strony górującego nad miastem zamku ostrym galopem biegnie koń. Srokacz, bezlitośnie poganiany, zakwiczał przeraźliwie, ale jeździec trzasnął go batem. Fay zmarszczył brwi, widząc okrutne traktowanie pięknego zwierzęcia. Koń przebiegł przez rynek, a miarę jak się przybliżał, blondyn widział coraz wyraźniej, że na brązowej i białej skórze wierzchowca widnieją blizny, skutki wielokrotnego okładania batem aż do krwi. Jeździec w bryczesach osadził konia w miejscu, zatrzymując się tuż pod dębem. Gdy zręcznie zeskoczył z siodła, Fay rozpoznał tę twarz.

-Fay Flourite, jeśli się nie mylę? – zapytał Winggal, zupełnie nie okazując zainteresowania stanem swojego wierzchowca. Fay drgnął, niemile zaskoczony tym, że hrabia zna jego imię.

-Owszem – odparł ostrożnie blondyn, przywołując na twarzy lekki uśmiech. Nie było sensu zaprzeczać. – Tak mam na imię. Jednak nie wiem, skąd pan hrabia je zna.

- Powiedzmy, że mam znajomości – mężczyzna obrzucił maga spojrzeniem, z którego nie dało się nic wyczytać. – W skutek czego wiem, czego ty i swoi towarzysze szukacie. Mogę wam pomóc, jeśli wy pomożecie mnie.

Fay zawahał się, nie dowierzając zbytnio mężczyźnie.

-Od kogo pan to wie? – zapytał, dyskretnie obrzucając wzrokiem okolicę. Było pusto, a on nie miał broni, tymczasem hrabia za paskiem miał wetknięty długi nóż. Nawet gdyby użyłby magii, mógłby nie zdążyć wypowiedzieć zaklęcia.

-Niejaki Subaru Sumeragi dla mnie pracuje – powiedział lekko Winggal. – Zauważył was, gdy wjeżdżaliście do miasta. Zna was, wy znacie jego, tak przynajmniej twierdzi, a jest dość prawdomówny, jeśli mogę to stwierdzić jako jego pracodawca. Nie podałby waszych imion komuś, kto życzy wam źle, prawda?

-Nie jestem tego pewny – odpowiedział uprzejmie Fay.

Hrabia uśmiechnął się, ale jego oczy pozostały zimne i obojętne.

-Wiem, czego szukacie i wiem, gdzie to się znajduje – powiedział wolno Winggal. – Ale sami się tam nie przedrzecie. Chcę wam coś zaproponować. To nie jest dobre miejsce na rozmowę – obrzucił spojrzeniem pusty rynek. – Zapraszam do mojego zamku.

-Muszę rozważyć to z przyjaciółmi – odrzekł blondyn. – Niepokoiliby się, gdybym udał się gdzieś dalej bez ich wiedzy. – uśmiechnął się, ale hrabia nie dał się zwieść.

-Wiedzy… czy zgody? – zapytał chłodno Winggal. Przymknął szarawe oczy, a gdy je otworzył, jego tęczówki lśniły w mroku złotym blaskiem. Uchylił usta, odsłaniając zęby i Fay dostrzegł, że jego kły są lekko wydłużone i zaostrzone, jak u czystokrwistych wampirów. – Niektóre sprawy załatwia się pod osłoną nocy, chłopcze, zwłaszcza, jeśli dotyczą one lunarnych istot.

-Nie jestem czystej krwi – powiedział chłodno Fay. – Żyję jako istota solarna i za taką się uważam, więc nie wiem, jakie sprawy mogłyby nas łączyć.

-Ta sprawa to pióro – powiedział prosto z mostu hrabia, najwidoczniej urażony jego odpowiedzią. – Pióro magiczne, wokół którego gromadzą się wyjęci spod prawa bandyci, niegodnie noszący miano wampirów. Pióro, które jest symbolem, wiarą i nadzieją, pióro, bez którego pozbawione człowieczeństwa bestie pójdą w rozsypkę i nie będą zagrażać Lomeer, mojemu miastu.

-To jest twoim celem? – zapytał Fay. – Chcesz wysłać nas w paszczę lwa i czekać na efekty?

-Nie – Winggal skrzywił usta w ironicznym uśmiechu. – To wasz cel. A właściwie twój.

Fay nie odpowiedział.

-Nie wystarczy wysłać kilku oddziałów w góry, by urządzili obławę, bo to oni staną się zwierzyną – powiedział hrabia. – To siedlisko plugastwa trzeba zniszczyć od środka. Subaru już to robi, jest moim informatorem, jego brat rozpracowuje bractwo od środka. Ale oni nie dadzą rady, chociaż obaj są czystej krwi. Ty dasz. Jesteś bardzo potężnym magiem, potrafisz grać i udawać. Wnikniesz pomiędzy nich, zdobędziesz ich zaufanie, a gdy uznają cię za godnego zobaczenia ich świętej relikwii, pióra, wykorzystasz sytuację. Skradniesz pióro, a wampiry wyeliminujesz. Dla kogoś takiego jak ty nie powinno być to problemem. Magia czy alchemia, twój wybór. Z dostarczonych mi wiadomości wiem, że bractwo posiada spore ilości ziół i trujących roślin, z których wytwarzają trucizny. Oczywiście – Winggal uniósł brwi. – Ani Kamui, ani jego… przyjaciel mają nie ucierpieć. Nie biorą udziału w atakach na ludzi, są tam z mojego zlecenia. Ewentualnych brańców masz uwolnić.

-Nie wyraziłem zgody – przypomniał chłodno Fay. Coraz bardziej nie podobała mu się ta rozmowa. – Nie należę do żadnej z podległych panu gildii, nie jestem też mieszkańcem miasta, nie muszę więc wykonywać pana rozkazów.

Oczy Winggala zwęziły się, najwidoczniej mężczyzna był nieprzyzwyczajony do odmowy. Dumne, wąskie usta mężczyzny drgnęły i zacisnęły się, tłumiąc przekleństwo.

-Wybacz, chłopcze, ale ani ty, ani twoi towarzysze nie macie wyjścia – powiedział nad wyraz spokojnie, ale gniew czaił się w wampirzych, lśniących tęczówkach. – Jak myślisz, co stanie się, gdy powszechnie szanowany hrabia… przypadkiem… obwieści, że niedawno przybyły do Lomeer, nie znany nikomu człowiek jest magiem niezależnym i wampirem? – Winggal uśmiechnął się ironicznie, widząc, jak Fay blednie.

Blondyn poczuł, jak chłodne szpony strachu zaciskając się na jego ramionach. Zdawał sobie sprawę, że taka była prawda i nikt nie słuchałby jego tłumaczeń, gdyby wyszło to na jaw. W najlepszym wypadku czekałaby go śmierć, a jego przyjaciele…

-Szkoda tej dziewczyny – odezwał się hrabia, patrząc na koronę dębu. – Młoda, z całym życiem przed sobą… Niestety, jeśli schwyta się ją w towarzystwie wampira, jej los będzie policzony… Chociaż – dodał, widząc jak blondyn zaciska pięści. – Może ją ułaskawię i odeślę do jakiegoś domu uciech…

-Ty sukinsynie – warknął mag, przywołując w myślach inkantacje zaklęć. Gdyby tylko dłoń hrabiego nie opierała się na rękojeści noża i gdyby nie skał tak blisko… - Sam jesteś wampirem – powiedział, próbując zyskać na czasie. – Oszukujesz tych ludzi.

-Wybrałem swoją dobrowolną ofiarę – odpowiedział Winggal. – Nie zagrażam więc mojemu miastu, rządzę sprawiedliwie. Ludzie nie muszą o wszystkim wiedzieć, chłopcze… Co jak co, ty musisz wiedzieć o tym więcej ode mnie, prawda?

Czarodziej drgnął, po raz kolejny niemile zaskoczony i przeklął w myślach Subaru. Chociaż nie, Subaru nie mógł o tym wiedzieć… Więc skąd hrabia znał go tak dobrze?

-Mam informatorów w innych światach – powiedział wolno Winggal, jakby czytając mu w myślach. – Mało kto w tym kraju wie, że one istnieją, ale zdarzają się wyjątki. Wiem, kim jesteś, Fayu Flourite, magu rangi D., wiem, czyje imię nosisz, czyim jesteś synem i kto cię wychowywał. Subaru to jedynie zabawka w porównaniu z tymi najlepszymi z mojego wywiadu. Wiem też, kim są twoi przyjaciele. Dziewczyna to księżniczka, chłopak to jej przeznaczenie, a brunet jest wojownikiem z kraju zwanego Nihon. Znam was, wiem o was wszystko. Podróżujecie między wymiarami, poszukując piór, cząstek duszy tej dziewczyny, jej wspomnień. Jest dla was ważna, jej bezpieczeństwo jest priorytetem. Oferuję wam dostęp do pióra i pomoc w zdobyciu go, w zamian za wyeliminowane bractwa. Przemyśl to, chłopcze. Czekam na was w moim zamku, w samo południe. Spóźnienie lub nieprzybycie potraktuję jako odmowę… Żegnaj… istoto solarna – mężczyzna uśmiechnął się kpiąco i wskoczył na siodło srokacza. Bezlitośnie zaciął wierzchowca batem, ruszając galopem. Po kilkunastu sekundach znikł Fayowi z oczu.

-No pięknie – westchnął Fay, wstając. – Czy choć raz możemy znaleźć pióro bez dodatkowych utrudnień? I czy choć raz mogę nie cierpieć? Czy choć raz mogę nie być manipulowany? – szepnął tak cicho, że sam ledwo siebie słyszał. Rozgoryczony, oparł dłonie o dąb. Chcąc otrząsnąć się z ogarniającego go żalu, wysłał magię na zbadanie drzewa, robiąc to tylko po to, by na moment przestać myśleć o swoim żałosnym życiu. Dąb przeniknęła wiązka magii, nie czyniąc mu krzywdy, ale otaczając każdy fragment łyka i drewna, dotykając wody schowanej głęboko pod korą, czubków korzeni głęboko w ziemi i żyłek na liściach wysoko w koronie. Wyczuł, jak zdrową, rześką energię drzewa, zielone pulsujące serce, plami coś czarnego i plugawego, niszcząc zdrowe komórki. Zmysłem magii odnalazł szczelinę w korze, w której zalęgło się zło, robactwo, które wżerało się coraz głębiej w drzewo. Każda istota miała w sobie coś, co niszczyło ją od środka i wcale nie musiały to być pasożyty. Blondyn z westchnieniem przerwał zaklęcie, odrywając dłonie. Magia cofnęła się z powrotem do jego ciała, przynosząc zapach roślin i przypominając alchemiczne eksperymenty w jego komnatach w zamku. Uśmiechnął się blado na to wspomnienie. Tworzenie eliksirów traktował bardziej jako fascynację i rozrywkę niż jako coś poważnego, czym chciałby się zająć. Po prostu lubił patrzeć, jak magia zmienia właściwości roślin, ale nie widział siebie w roli alchemika. Pociągała go magia, czysta, nieskalana ręką człowieka siła, mogąca budować i niszczyć. Kiedyś, kiedy był młody, myślał, że jeśli wszystko się ułoży tak jak wówczas tego pragnął, jeśli uda mu się przywrócić brata do życia, myślał o małym domku w Celes, gdzie mógłby zająć się badaniami nad naturą magii. Był naiwny i taki głupi… Westchnął ciężko i ruszył w stronę tylnych drzwi gospody.


Kurogane zaklął po cichu po wysłuchaniu opowiadania blondyna. Poirytowany, odrzucił koc i wstał, podchodząc do drzwi, a następnie zawrócił w stronę okna. Powtórzył to kilkakrotnie, za każdym razem krocząc coraz szybciej i głośniej.

-Obudzisz ich – powiedział cicho Fay, wskazując na księżniczkę skuloną na łóżku i Syaorana, który zaszył się w kącie. Sam siedział pod ścianą, posępnie wodząc wzrokiem za podniszczonymi butami wojownika.

-Skąd on o nas tyle wie? – zapytał Kurogane ściszając głos i zatrzymując się w miejscu. – Skąd, do cholery? Nikomu tak wiele nie wyjawiliśmy. Wampirze rodzeństwo też praktycznie nic o nas nie wiedziało.

-On może być jednym z pionków Fei Wanga – Fay uniósł głowę, by spojrzeć na bruneta. – Tylko on zna naszą przeszłość.

-On i Wiedźma – mruknął Kurogane, ciężko siadając na podłodze obok maga. Skrzyżował nogi i oparł na kolanie rękę dotykającą czoła. – Nie mamy pojęcia. Z jednej strony proponuje pomóc w zdobyciu pióra, z drugiej wysyła do bandy krwiopijców, którzy najwidoczniej nie mają skrupułów. Żywi stamtąd nie wyjdziemy.

-My nie – powiedział cicho blondyn. – Ja tak.

Kurogane spiorunował go spojrzeniem.

-Zapomnij. Nie puszczę cię tam samego – powiedział ostro. – Nie masz szans.

-Mam – odparł blondyn stanowczo. – Jestem wampirem, tak, jak oni.

-Przemienionym – warknął Kurogane. – Infiltracja nie zajmuje dwóch dni, zajmuje miesiące. Nie przetrwasz bez mojej krwi. Spójrz na siebie. Wyglądasz jak trup. Dwa tygodnie bez niej, a ty lecisz przez ręce. Zapomniałeś, co było pół godziny temu?

Fay ciężko westchnął i opuścił głowę. Wracając do pokoju, nagle poczuł się tak źle, że pociemniało mu w oczach i nogi się pod nim ugięły, wskutek czego dość boleśnie upadł. Kurogane dobrą chwilę zajęło doprowadzenie go do stanu używalności.

-Mi też zależy na piórze, bo to dla tej małej – szepnął po krótkiej chwili Kurogane. – Jest jeszcze młoda, ma marzenia i szkoda by było, gdyby je straciła. Ale tak samo jak ty nie chcę, by wiedziała, co to znaczy stracić bliskich. Jak wiele bólu byś jej sprawił, gdybyś poszedł i tam zginął? To zbyt wielkie ryzyko, magu.

-Przepraszam – powiedział nagle blondyn. – Jestem idiotą.

W oczach Kurogane zamigotało coś na kształt ciepła. Wyciągnął ku blondynowi rękę, a ten uścisnął ją bez wahania. Mag uśmiechnął się lekko.

-Ostateczna decyzja należy jednak do Sakury – powiedział Fay, zerkając na śpiącą księżniczkę. – To jej wspomnienia. Jeśli będzie chciała je odzyskać, będziemy musieli zaryzykować.

-Racja – zgodził się Kurogane. – Ale wszyscy. Musimy natychmiast ustalić, do dalej, skoro hrabia dał nam czas do południa. Dam ci krwi, a potem ich obudzimy – spojrzał na bladego czarodzieja, marszcząc brwi. – To ja przepraszam – powiedział nagle, odwracając wzrok z zażenowaniem. Po raz pierwszy od lat wydusił z siebie przeprosiny. – Nie powinienem tyle cię przytrzymywać bez krwi. Następnym razem, gdy będziesz zaczynał czuć się źle, mów mi, dobra?

Fay uśmiechnął się lekko.

-Wystraszyłeś się, gdy zemdlałem? – zapytał.

-Nie zdziwiłbym się, gdybyś twoim upadkiem postawił całe miasto na nogi – odparł wymijająco Kurogane. Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął mały składany nożyk, znaleziony w jednym ze światów. – Mamy coś do odkażania? I jakąś czystą szmatkę, jak znajdziesz.

Blondyn sięgnął do podróżnej torby i po krótkim poszukiwaniu wyjął z niej buteleczkę i kawałek materiału. Podał oba przedmioty wojownikowi i czekał. Kurogane odkorkował buteleczkę i wylał kilka kropel na ostrze, a następnie pobieżnie przetarł je szmatką. Nie miał pewności, czy nóż jest czysty, a zabrudzenie rany było ostatnią rzeczą, jaką chciał. Przygryzł wargę i przesunął nożykiem po przedramieniu. W ślad za ostrzem pojawiła się cienka krwawiąca rana. Mężczyzna syknął, czując, jak odrobina spirytusu pozostała na ostrzu dostaje się do rany. Odłożył nożyk i wyciągnął rękę ku magowi, pozwalając mu zacisnąć na niej zimne blade palce. Fay pochylił się nad jego ręką.

-Następnym razem nie pij alkoholu – mruknął blondyn, nie unosząc głowy. – Czuć go w twojej krwi.

Brunet wywrócił oczami.

-Zamiast gadać, pij. Nie mógłbyś się po prostu wessać, jak pełnoetatowy wampir, zamiast zlizywać? Cholernie łaskocze.

Fay zachichotał, unosząc głowę. Złote oko zalśniło w półmroku i w połączeniu z uśmiechem zakrwawionych ust i bladością skóry prezentowało się upiornie.

-Mógłbym poszarpać ranę zębami – powiedział Fay. – Trudniej by się goiła. Zresztą, Kuro-sama, jakoś nie odczuwam obsesyjnego pragnienia, by wpić się w twoją szyję jak, jak to określiłeś, pełnoetatowy wampir. To chyba dla tego, że nie jesteś powabną dziewicą o łabędziej, białej szyi, bo to w takich ponoć gustują wampiry.

Kurogane parsknął z lekką irytacją, ale kąciki ust drgnęły w niemal niewidocznym grymasie przypominającym uśmiech. Oparł się wygodniej o ścianę, czekając, aż Fay skończy osobliwy posiłek. Po kilku minutach, gdy krew ze skaleczenia przestała płynąć, blondyn się odsunął i wytarł usta wierzchem dłoni. Oko przybrało już normalną, niebieską barwę.

-Idiota – mruknął Kurogane, sięgając do torby i szukając opatrunków. Znalazł resztkę bandaża i słoiczek z maścią, o którą poprosił kiedyś Yuuko. Niezbyt podobało mu się chodzenie przez całe życie z bliznami na rękach, więc gdy Wiedźma zauważyła w ich ekwipunku znaleziony gdzieś na ulicy medalik z bursztynem, zaproponował wymianę. Yuuko zgodziła się bez wahania, posyłając Watanukiego do jakiegoś zaprzyjaźnionego maga-uzdrowiciela, i od tej pory za każdym razem, gdy się z nią kontaktowali, widzieli ozdobę wiszącą na jej szyi. Kurogane posmarował przezroczystą, zimną substancją rozcięcie, a maść zalśniła przez moment bladym, srebrnobiałym blaskiem i zniknęła, pozostawiając nienaruszoną skórę bez śladu blizny. Niestety, magicznego leku nie było wiele i mógł likwidować jedynie niewielkie rany.

-Trzeba się będzie postarać o więcej – powiedział wojownik, na wszelki wypadek owijając przedramię cienką warstwą bandażu. – Wiedźma chyba lubi błyskotki, więc kupimy coś taniego na wymianę jak będzie okazja. - zakończył bandażowanie ręki i wstał. Pochylił się nad dziewczyną, lekko potrząsając ją za ramię. Księżniczka mruknęła coś sennie, uchylając oczy. Mokona, zbudzona ruchem Sakury, również się podniosła. Fay w tym czasie budził Syaorana.

-Stało się coś? – zapytała Sakura, siadając na łóżku i owijając się kocem. Spojrzała na Syaorana, ale był równie zaskoczony, co ona.

-Mamy coś do obgadania – powiedział Kurogane. Fay streścił im swoją rozmowę z hrabią i ich dodatkowe ustalenia. Gdy skończyli sprawozdanie, zapadła cisza.

-Decyzja należy do ciebie, księżniczko – twierdził brunet. – Ryzykujemy?

-Nie – dziewczyna stanowczo pokręciła głową. – To zbyt niebezpieczne. Nie chcę, byście znowu przeze mnie cierpieli – dodała ciszej, wymownie patrząc na Faya. Blondyn opuścił głowę, zakrywając włosami opaskę na lewym oku.

-Czyli wynosimy się do innego świata – Kurogane zerknął na Mokonę. – Natychmiast.

-Mokona Modoki jest gotowa! – zawołało radośnie stworzonko, podskakując w górę. Zawisło na moment w powietrzu, a z jej ciała wystrzeliły białe skrzydła, otaczając ich niczym silne ramiona. Tęczowy blask poraził ich w oczy, więc je zamknęli, przygotowani na niedogodności związane z takim sposobem podróżowania. Podłoga uciekła im spod nóg, rozwiewając się, ale gdy tylko znaleźli się w mlecznobiałej próżni, jakiś obcy dźwięk przebił się przez magię. Okropny łoskot, przypominający zatrzaskujące się wrota, niemal ich ogłuszył i nim zdążyli się zorientować, upadli boleśnie na podłogę w tym samym pokoju, w którym byli przed próbą przeniesienia się. Blask i skrzydła Mokony zniknęły, a ta wyczerpana spadła na wyciągnięte ręce Faya. Zapanowała przeraźliwa cisza.

-Co to do jasnej cholery było? – Kurogane rozejrzał się po pomieszczeniu.

-Coś nas blokuje – powiedział blondyn, wyraźnie zaniepokojony. – Ale zwykła bariera nie powinna zareagować… To chyba coś mocniejszego.

-To co teraz? – księżniczka, wytrącona z równowagi tym zdarzeniem, otuliła się ponownie kocem.

-Bardzo silne, Mokona nie da rady – jęknęła żałośnie Mokona.

-Spróbuję się zorientować, co to – Fay oddał Mokonę dziewczynie, po czym usiadł ze skrzyżowanymi nogami na podłodze. Spojrzenie miał poważne. – Jeśli nie będę dawał znaku życia przez dziesięć minut, rób wszystko, by mnie obudzić – powiedział sugestywnie w kierunku Kurogane. Ten kiwnął głową, doskonale wiedząc, o co chodzi.

-Co zamierzasz? – Sakura zaniepokoiła się jego słowami.

-Nic takiego – uspokoił ją Fay, po czym zamknął oko, pozwalając magii wydostać się z jego ciała. Głowa opadła mu na pierś. Jego świadomość błądziła już gdzieś nad zaniepokojonymi towarzyszami, z trudem przebijając się przez gęstą, magiczną mgłę. Już się nie dziwił, że Mokona nie mogła ich przenieść. Sam miał kłopoty z przedarciem się przez ustanowione przez kogoś bariery. Gdy w końcu się wydostał, ogarnął wzrokiem miasto u swoich stóp. Potworne zimno otoczyło go, gdy spróbował wzbić się wyżej, ale twardy mur, nie do sforsowania nawet przez niego, powstrzymał go. Fay nie próbował po raz drugi, bo wiedział, jak niebezpieczne było przebywanie poza swoim ciałem. Opadł powrotem w mgły, z jeszcze większym wysiłkiem próbując ponowie przez nie przejść. Szarpnął się zaniepokojony, wysyłając magię, by utworzyła wokół niego wolną przestrzeń. Za moment był już w swoim ciele i z ulgą otwierał oko.

-Ogromna bariera – powiedział i zdał sobie sprawę, że dyszy. – Ja też nie dam rady. Wygląda na to, że od zewnętrz nie można się przebić. Roztacza się nad miastem i dalej, nie wiem na ile dokładnie, ale z pewnością to nie kwestia godziny czy dwóch drogi.

-Jasna cholera… - syknął Kurogane. – Hrabia dopadnie nas w południe. Za jakąś godzinę świt. Musimy zwiewać, póki mamy czas.

-Bez koni i jedzenia daleko nie uciekniemy – zaprotestował Syaoran.

-Wiem. Ale musimy jak najszybciej oddalić się od tego miasta – warknął brunet. Szybkim ruchem wyjął mapę i rzucił ją Fayowi. – Będzie szukał nas na zachodzie, bo tam są wampiry. Zwiewamy na wschód, zyskamy trochę czasu. Magu, masz radę nas przenieść gdzieś poza miasto?

-Tylko pojedynczo – powiedział Fay, szybko zerkając na mapę. – Nie dam rady wszystkich naraz. Jakieś pół mili za wschodnią bramą maksymalnie.

-Bierz Syaorana, niech się upewni, czy jest bezpiecznie, potem wracaj po Sakurę, ja na końcu – rozkazał Kurogane, łapiąc torbę. Szybko wepchnął do niej zwinięte byle jak dwa koce. – Już!

Nie musiał powtarzać dwa razy. Fay chwycił chłopaka za nadgarstek, wyszeptał jakieś obco brzmiące słowa i zniknął wśród smug błękitnej magii. Kurogane rozejrzał się po pokoju, chwycił miecz oparty o ścianę i przymocował go do paska. W kolejnym blasku mocy blondyn powrócił i znikł znowu, zabierając ze sobą Sakurę. Tym razem Kurogane czekał trochę dłużej. Gdy tylko mag dotknął stopami podłogi, otworzył usta, by powiedzieć coś o braku pośpiechu, ale zamilkł w półsłowa, podtrzymując chwiejącego się na nogach Faya.

-To strasznie męczące – wydyszał Flourite. Był blady i pokryty potem. – Tylko jeszcze raz, nie dam rady więcej.

-Złap parę oddechów – poradził Kurogane, przeklinając siebie w myślach. Zapomniał, że po wypiciu krwi magowi nie od razu wracają siły. W takim tempie go wykończy. Zmusił Faya, by usiadł na łóżku. – Szlag by to. Dzieciaki są w bezpiecznym miejscu?

-Tak – powiedział cicho Fay. – Jakaś łąka, zero zabudowań, spokojne miejsce. Syaoran ją obroni, jeśli będzie potrzeba. Gdybym miał drugie oko, pięć kursów nie byłoby jeszcze problemem.

-Jesteś osłabiony – mruknął Kurogane, przysiadając obok. Coś czerwonego zwróciło jego uwagę. – Magu, ty krwawisz!

-To nic – odparł blondyn, dotykając wilgotnej od krwi opaski na lewym oku. – Zaklęcie sięgnęło po moc z oka, którego już nie mam. To spowodowało krwawienie. Zaraz przestanie.

-Idziemy na piechotę – zadecydował wojownik.

-Nic mi nie …

-Jeśli teraz się przeniesiesz, nie dasz rady później uciekać – przerwał mu ostro Kurogane. – Pół mili to niedaleko, szybko ich znajdziemy.

Fay kiwnął głową i pozwolił wyprowadzić się z pokoju, a następnie z gospody. Gdy tylko wyszli na zewnątrz, Kurogane wziął Faya na plecy. Nie słysząc sprzeciwu, uznał, że z magiem nie jest do końca dobrze. Blondyn nie był ciężki, więc brunet raźnie ruszył w kierunku wschodniej bramy. Niebo przed nimi zaczynało jaśnieć.

Mag ciężko opierał głowę o jego ramię. Kurogane, zerkając ukosem na jego twarz, widział strużkę krwi zastygłą na jego policzku. Prawe oko było zamknięte, a rozluźnienie ciała mogło wskazywać na sen.

-Hej?

-Co? – blondyn otworzył oko, unosząc głowę.

-Nic, sprawdzałem, czy nadal jesteś w świecie żywych.

Fay zachichotał cicho, po czym ponownie opuścił głowę.

-Nie powiem, bym był w świetnej formie, ale jak mam taką taksówkę, to jakoś mi to nie przeszkadza – stwierdził, a Kurogane był pewien, że uśmiecha się w charakterystyczny dla siebie sposób. Czyli czuł się już lepiej.

-Nie przyzwyczajaj się – mruknął wojownik. – I moje ramię nie jest poduszką – chciał dodać coś jeszcze, ale nagły ruch w półmroku zwrócił jego uwagę. Z tego miejsca widzieli już pogrążone w szarości mury miasta i wschodnią bramę, a także kilka postaci stojących obok niej. Światło pochodni jednego z nich odbijało się od kirysów i lekkich zbroi.

-Jasna cholera – szepnął Kurogane, zatrzymując się. Fay, wyczuwając co się święci, zsunął się z jego pleców. Nie było sensu się chować, strażnicy już ich zauważyli i kilku z nich ruszyło w ich stronę. Było ich kilkunastu, o wiele za dużo, bo bramy wcześniej pilnowało zaledwie dwóch. Dodatkowo, pomiędzy nimi a murem, zauważył dwie skulone postacie i coś białego. Wojownik zaklął po raz kolejny, dobywając miecza i próbując przyjrzeć się napastnikom. – Hrabia był sprytniejszy niż myśleliśmy, wysłał ich, by nas złapali, gdybyśmy próbowali uciekać – powiedział cicho do blondyna.

-Stać, w imieniu prawa! – zawołał jeden ze strażników, idąc w ich stronę, powoli, z uniesionym dużym łukiem i strzałą na cięciwie. Dwóch innych łuczników szło kilka kroków za nim, pozostali, którzy zmierzali w ich stronę, byli uzbrojeni różnorako – od krótkich mieczy i długich noży, przez półtoraki, aż do potężnego dwuręcznego claymore'a. Dwóch miało jako oręż glewię i gizarmę z ostrym hakiem. Kurogane od razu wiedział, że stawianie oporu nie będzie miało sensu. Jedna celnie wymierzona strzała dobrego łucznika mogła zabić, zwłaszcza z takiej odległości. Nie mówiąc już o grocie gizarmy, która wbita w ciało i przekręcona, mogłaby hakiem straszliwie poranić narządy wewnętrzne. Na Faya nie miał co liczyć, był zbyt słaby, by użyć magii. Dzieciaki i Mokona były zakładnikami – to wykluczało opór. Mężczyzna z ciężkim westchnieniem schował miecz.

-Czego od nas chcecie? – zawołał do pierwszego łucznika.

-Wedle rozkazu Jaśnie Wielmożnego Pana, hrabiego Sanguisa Winggala – powiedział strażnik. – Zostajecie aresztowani za spisek wobec jego władzy. Ani słowa, jeńcy! – dodał ostro, widząc, jak Kurogane otwiera usta. – Jeśli będziecie stawiać opór, zginiecie na miejscu! Pojęliście?

Kurogane wymienił ironicznie spojrzenie z blondynem, który krzywo się uśmiechnął, pojąwszy drwinę w oczach wojownika. Dowódca najpierw kazał się im zamknąć, a teraz czekał na odpowiedź. Fay był pewny, że brunet ma już na języku cięte, kpiące słowa i tylko ze względu na liczebność strażników się od nich powstrzymuje. Pogardliwy wzrok był jednak wystarczający, bo łucznik zmarszczył brwi i cofnął się o krok, wyraźnie zmieszany. Na ogorzałych policzkach dowódcy pojawiło się coś na kształt rumieńca, gdy pojął sens swoich słów.

-Idziecie za nami! – łucznik podniósł głos, mimo to co inteligentniejsi strażnicy również kpiąco się uśmiechnęli, nieco złośliwie patrząc na dowódcę. – Dawać tą dwójkę!

Kurogane obejrzał się, z niepokojem lustrując prowadzonych w ich kierunku Syaorana i Sakurę. Uspokoił się widząc, że poza strachem dzieciakom nic nie jest. Na ich nadgarstkach widniały luźno splecione sznury, najwidoczniej strażnicy uznali, że dwójka nastolatków nie może nic im zrobić. Miecz Syaorana niósł jakiś postawny mężczyzna.

-Związać ich! – rozkazał dowódca, wskazując na Faya i Kurogane.

Któryś z uzbrojonych w miecze odrzucił swoją broń i wydobył zza pazuchy dwa pęki sznurów. Pod osłoną uniesionych łuków podszedł do blondyna i szarpnął go brutalnie za ramię, odciągając od Kurogane. Fay, wciąż będąc osłabionym po użyciu bardzo silnej magii, zachwiał się na nogach i tracąc równowagę, upadł na bruk. Z trudem poniósł się do pozycji siedzącej, a wtedy silny kopniak trafił go w głowę. Mag syknął z bólu, a spod czarnej opaski znów zaczęła cieknąć krew.

-Zostaw go! – warknął Kurogane, odpychając strażnika i zasłaniając blondyna. Cięciwy łuków napięły się, celując prosto w niego. – Jest wyczerpany – powiedział spokojniej, świadom niebezpieczeństwa. – Wezmę go na plecy, o ile nie zwiążecie mi rąk.

-Opuścić broń – dowódca zmierzył go spojrzeniem. – Nie macie szans, nic nie próbujcie – zastrzegł, patrząc na Kurogane. – Rozkazano nam przyprowadzić was żywymi, ale jeśli będziecie uciekać, nie będziemy się cackać. Bierz go!

Kurogane po raz kolejny uniósł blondyna na swoich plecach. Bezwładne ciało ponownie się o niego oparło, a krew zaczęła przesiąkać przez koszulę na ramieniu. Jeśli ich pobyt w tym świecie tak zaczął się dla blondyna, to nie było ciekawie. Wojownik miał złe przeczucie, że to jeszcze nie koniec. Gdyby mógł, zacisnąłby pieści. W Tokyo obiecał sobie, że będzie chronił maga – był w końcu odpowiedzialny za jego życie. Czuł, że mógł lepiej to rozegrać, zamiast lekkomyślnie wybierając teleportację i ignorując kiepskie zdrowie blondyna. Nie znał się na leczeniu, umiał jedynie jako tako opatrywać rany, więc nie miał pojęcia, czy otworzenie się rany oka było czymś poważnym. Przeklął w myślach hrabię. Owszem, ma Faya – ale w formie półtrupa.

-Przepraszam – szepnął cicho Fay słabym głosem. – Jak zawsze ze mną są tylko kłopoty.

Kurogane nie odpowiedział. W eskorcie strażników, z Syaoranem i Sakurą przy sobie, ruszył w kierunku górującego nad miastem zamku. Ciemne mury nie wyglądały zachęcająco. Nieliczni ludzie, którzy zaczęli pojawiać się na ulicach, pośpiesznie schodzili z drogi oddziałowi. Jakiś obdarty wyrostek gapił się na nich zza muru najbliższego domu. Przegoniony przez dowódcę, cicho zniknął we wnętrzu budynku.

Droga przebiegała w milczeniu. Dopiero gdy przystanęli przed bramą prowadzącą na dziedziniec zamku, odezwał się dowódca.

-Zostaniecie zaprowadzeni przed oblicze Jaśnie Pana – powiedział. – I to on zdecyduje o waszej winie.

-Miejcie nadzieję, że będzie łaskawy – parsknął któryś ze strażników, uśmiechając się złośliwie. – Lepiej dla was, byście się nie dostali w łapy Kłów, wtedy będzie po was.

-Milcz, błaźnie! – warknął niespodziewanie wściekły dowódca, zupełnie, jakby żołnierz powiedział coś tajnego. Tamten pokrył się purpurą i nie odezwał się ani słowem.

Kurogane wymienił spojrzenia z Syaoranem. Przeszli przez bramę na spory dziedziniec, a następnie do wnętrza zamku. Kamienne, pozbawione ozdób mury sali wejściowej wyglądały posępnie. Dopiero, gdy wspięli się po schodach i znaleźli się w sali audiencyjnej, wrażenie ponurej atmosfery trochę osłabło. Na ścianach wisiały gobeliny, posadzkę pokrywał dywan, a na stojących gdzieniegdzie platformach tkwiły rzeźby ludzi i zwierząt, fantazyjnie powyginane, patrząc martwymi oczami w przestrzeń. Na podwyższeniu przed nimi stał tron. Siedział na nim hrabia, zakładając nogę na nogę i podpierając głowę ręką. Diadem leżał obok tronu w na dekoracyjnej, czerwonej poduszce. Za tronem czaiły się dwie zakapturzone, potężnie zbudowane postacie, trzecia, drobniejsza, przykucnęła na najwyższym stopniu schodków prowadzących do tronu.

-Najjaśniejszy Panie… - zaczął dowódca, wyraźnie zadowolony z wykonania misji. Podniósł głowę i głos zamarł mu w gardle. Hrabia wyprostował się, a w oczach pojawił się gniew, gdy spojrzał na jeńców. Jego oczy zatrzymały się na Fayu.

-Czy rozkaz nie był wydany jasno? – zapytał ostro Winggal. Strażnik pobladł. – Rozkazałem, aby nie spadł im włos z głowy.

-P-panie… - zająkał się dowódca, rozglądając się i szukając pomocy u swoich kompanów. Żaden ze strażników się nie odezwał. Byli równie przerażeni, co ich kapitan. – My nic… O-on już taki był, panie… - spojrzał niepewnie na blondyna.

-Dziwne – wycedził Winggal. – Bo rozmawiałem z nim jakąś godzinę przed tym, jak was po nich wysłałem. Jakoś nie sprawiał wtedy wrażenia trupa.

-Panie…

-Milcz – hrabia powstał i skinął na zakapturzone sylwetki za tronem. – Kły, do lochów z nimi. Jeśli będą po drodze protestować, macie pozwolenie na wszystko.

Dwie postacie pochyliły głowy. Trzecia zwinnie się podniosła i z ukłonem przyłożyła dłoń do piersi. Nim zdumiony Kurogane zdołał zrozumieć, co się dzieje, zniknęły mu sprzed oczu, by pojawić się za nimi i z cichym szmerem szat pozbawić broni strażników. Ten żołnierz, który wcześniej z nich kpił, dygotał ze strachu. Oddział skulił się w trójkącie wyznaczonym przez postacie.

-Jeśli okażecie skruchę, Najjaśniejszy Pan okaże wam łaskę – odezwała się cicho najniższa i najdrobniejsza z postaci.

Na ten ton głosu Kurogane drgnął. Spojrzał szybko na Syaorana i Sakurę, którzy chyba też rozpoznali, kim jest jeden z Kłów.

-Subaru? – szepnęła z niedowierzaniem dziewczyna.

Kieł ściągnął z głowy kaptur i im oczom ukazały się znajome ciemne włosy i zielone oczy wampira. Oddział zniknął w korytarzu za nim, prowadzony przez dwa pozostałe Kły.

-Przykro mi, że spotykamy się w takich okolicznościach – powiedział smutno Subaru. – Nie chciałem, by to tak wyszło.

-Wydałeś nas jemu? – zapytał ostro Kurogane. Fay na jego plecach poruszył się i podniósł głowę.

-Nie – powiedział cicho mag, patrząc na Subaru. – Prawda?

-Byłem zaskoczony, widząc was tutaj – odparł cicho wampir. – Chyba zbyt głośno wyraziłem swoje zdumienie, a ktoś, komu teraz służę, to usłyszał. Ponieważ jego rozkazy są święte, zmuszony byłem opowiedzieć mu o was.

-Subaru, Subaru – głos hrabi tak blisko nich sprawił, że drgnęli. – Nie było chyba tak źle, prawda?

Subaru zdobył się na lekki uśmiech.

-Wybacz, panie.

-Nic się nie stało, chłopcze. Myślę, że jestem wam winien wyjaśnienia… - Winggal, stojący tuż obok, spojrzał na nich niemal życzliwie. – Nasze spotkanie wyszło zupełnie inaczej, niż chciałem. Wybaczcie mi tę nieuprzejmość, jednakże jesteście dla mnie zbyt cenni, bym mógł pozwolić wam odejść bez wysłuchania mnie.

-Czego pan od nas chce? – zapytała niepewnie Sakura.

-Ogólnie już to wyjaśniłem – powiedział spokojnie hrabia. – Skoro tu jesteście, czas przejść do szczegółów. Najpierw jednak wypadałoby was ugościć i opatrzyć – Winggal spojrzał na krew zakrzepłą na policzku blondyna. – Subaru, zawołaj uzdrowiciela.


Piętnaście minut później podróżnicy siedzieli w eleganckiej komnatce, za stołem, na którym podano skromne, ale wyraźnie wskazujące na bogactwo gospodarza śniadanie. Kurogane posępnie patrzył na srebrne talerze i puchary. Za oknem było już jasno, a ssanie w żołądku przypominało o tym, że kolacja poprzedniego dnia była skąpa, jednak daleko mu było do przyjęcia posiłku od Winggala. Wojownik zerknął na Sakurę, która rozglądała się niepewnie po pokoju. Nie dziwił się jej zaniepokojeniu, sam był zdenerwowany. Hrabia zachowywał się wobec nich przyjaźnie, jak na razie, ale oczywistym było, że tylko dlatego, że wiedział, że ma ich w garści. Kurogane spojrzał z kolei na maga i fakt, że blondyn wyglądał dużo lepiej, sprawił, że poczuł ulgę. Czarodziej hrabiego, zwany przez niego po prostu uzdrowicielem, magią zasklepił ranę i założył nowy opatrunek na oko Faya, dodatkowo dając mu jakiś napój, ponoć leczniczy, po wypiciu którego blondyn czuł się już w miarę znośnie.

-Czemu my? – zapytał w końcu Syaoran. – Masz na służbie trzy wampiry i maga.

-Zapewne też innych – dodał Kurogane, marszcząc brwi.

-Wampiry, o których mówicie – Winggal skinął głową w kierunku siedzącego obok Subaru. – To moja przyboczna gwardia. Ich prawdziwa natura jest tajemnicą. Ich niezwykłe zdolności tłumaczę umiejętnością doskonałego władania magią. To oczywiste kłamstwo, ale łatwo oszukać tak prostych ludzi, którzy są przekonani, że wampir wyglądem bardziej przypomina zwierzę niż człowieka. Jako hrabia mam wrogów, wobec tego Kły mnie bronią. Jednak nawet gdybym wysłał tą trójkę, która połączyłaby siły z dwójką wewnątrz bractwa, nie wypełniliby misji. Tu potrzeba silnej magii.

-I chcesz nam wmówić, że on – Kurogane wskazał na Faya. – Jest jedynym wampirem władającym magią w tym kraju? Kręcisz.

-Oczywiście, że nie – hrabia uśmiechnął się krzywo. – Nie byłoby trudno przemienić kogoś z moich magów. Wystarczyłaby kropelka krwi mojej lub któregoś z Kłów. Ale problem tkwi w naturze magii.

-Co masz na myśli? – zapytał spokojnie Fay, rzucając Kurogane ostrzegawcze spojrzenie.

-W prawie wszystkich światach magię dziedziczą jedynie dzieci królewskie – zaczął Winggal, stykając ze sobą końcówki palców. – Im bliżej do głównej linii krwi, tym magia jest silniejsza, to oczywiste. Jednak, wiele wieków temu, w tym świecie, komuś to się nie spodobało. Pewien młodzian zburzył porządek rzeczy, siłą zdobywając władzę i dokonując okrutnych eksperymentów na rodzinie królewskiej, ich krwi i magii. To długa historia, powiem więc jedynie, że wskutek jego działań runęły odwieczne prawa. W wyniku eksplozji magii członków rodziny królewskiej, wywołanej przez owego samozwańczego władcę, moc rozproszyła się i w jakiś sposób została wchłonięta przez ludność tego kraju. Przez wieki o tym zapomniano i teraz praktycznie każdy narodzony człowiek ma szansę zostać magiem, jednak nawet ci najsilniejsi, zwierzchnicy Gildii Magów, nie są nawet w połowie tak silni, jak ktoś pochodzący z rodziny królewskiej. – hrabia spojrzał wymownie na Faya.

-Chcesz, bym ja to zrobił, bo z pochodzenia jestem księciem? – zapytał chłodno blondyn. Nienawidził faktu, że jest tak blisko spokrewniony z królem, który skazał jego i jego brata na pobyt w Piekielnej Wieży.

-Owszem.

-Czy to ty uniemożliwiłeś nam przeniesienie się do innego świata?

-Nie – Winggal spojrzał ukosem na Subaru i sięgnął po kielich z winem. – Ta blokada to efekt działań owego wspomnianego młodzieńca. Ponieważ ma tysiące lat, są w niej dziury. Zapewne wpadliście w jedną z nich i w ten sposób udało się wam przeniknąć do tego świata. Szansa, że traficie na następną jest nikła. Subaru i jego brat również zostali tu uwięzieni – dodał. – Artefakt o tak magicznej mocy jak pióro z pewnością przebiłby się przez barierę.

Kurogane ponuro spojrzał na towarzyszy, a następnie na hrabię.

-Mówisz, że chronisz miasto przed czystokrwistymi wampirami – powiedział wojownik, marszcząc brwi. – Ale sam nim jesteś i masz na usługach cztery wampiry, z Kamui'em jako szpiegiem włącznie.

-Uściślając, pięć, w tym jednego przemienionego, który współpracuje z Kamui'em – odpowiedział spokojne Winggal, bawiąc się kielichem. – Ani ja, ani żaden z Kłów nie poluje na ludzi. Mam na usługach dobrowolną karmicielkę. Uwierzcie – hrabia wyprostował się na krześle. – To miasto jest dla mnie ważne. Moi przodkowie władali nim od wieków i nie mam ochoty patrzeć, jak banda brudnych zwyrodnialców je niszczy, mordując bezbronnych mieszkańców. Nie macie wyboru.

-Tak nie można! – ku zaskoczeniu wszystkich, z torby podróżnej wychyliła się Mokona, dotąd ze strachu schowana w jej wnętrzu. – Pan nas zmusza! To niesprawiedliwe.

-Kochana, życie nie jest sprawiedliwe – Winggal nie okazał zaskoczenia na widok istotki. – Świat dzieli się na tych dobrych ludzi i na te złe, wstrętne wampiry. – skrzywił ironicznie usta. – Dzieli się ich tylko przez wgląd na to, jacy się narodzili. Co jak co, ale twoi przyjaciele powinni o tym wiedzieć.

Fay zacisnął wargi i milczał.

-Jak mam to zrobić? – zapytał, dając do zrozumienia przyjaciołom, że przegrali.

Oczy Winggala zalśniły złotem, a źrenice przybrały kształt elipsy.

-Będziesz musiał wymyślić jakąś wiarygodną historyjkę, zbliżyć się do nich i ukorzyć się, prosząc, by przyjęli cię do siebie. Członków bractwa obowiązuje pewien kodeks, wedle którego ich obowiązkiem jest udzielenie pomocy współbraciom, jednak zabiją cię, jeśli będą mieć do ciebie podejrzenia. Będziesz mieć tylko jedną szansę, więc rozegraj to rozsądnie. Nikt nie może się dowiedzieć, że działasz z mojego polecenia. Kamui pomoże ci wkraść się w ich łaski. Jest czymś w rodzaju ulubieńca przywódcy bractwa i ma pewne wpływy. Bractwo mieszka w systemie górskich jaskiń, za pożywienie służą im mieszkańcy okolicznych wiosek i przypadkowi podróżni. W grotach jest ich kilkunastu, prawdopodobnie jednak do bractwa należy więcej wampirów, ukrywających się na terenie całego kraju. Przywódcą jest niejaki Ariathis, którego darzą ogromnym szacunkiem, natomiast symbolem jest poszukiwane przez was pióro. Są przekonani, że ów magiczny przedmiot pochodzi ze skrzydeł Matki Nocy, bogini, którą wyznają, ponoć pierwszej wampirzycy. Jest pilnie strzeżony, jednak zaufany członek bractwa może zobaczyć go na własne oczy.

-Widzę, że wszystko już zaplanowałeś – warknął Kurogane do hrabi. – A niby jak on ma przeżyć bez mojej krwi, co?

-To jest możliwe – odezwał się cicho Subaru. Gdy podróżnicy zwrócili na niego oczy, zmieszał się lekko pod gniewnym spojrzeniem wojownika. – Przemieniony wampir może przeżyć bez swojej ofiary pewien okres czasu, jeśli będzie miał dostęp do ludzkiej krwi.

-Może nawet odzwyczaić się od krwi ofiary – wtrącił Winggal. – Jednakże, taki proces trwa zwykle kilka lat i niewielu go przeżywa. Pozbawieni krwi karmiciela przemienieni są zbyt słabi i rzadko decydują się na tak drastyczne środki. Ale kilka miesięcy wasz przyjaciel da sobie radę, mając przy sobie Kamui'a.

-Jesteś sukinsynem – warknął Kurogane, zdając sobie sprawę, że wszystko jest ustalone. Westchnął ciężko.

-Sanguis Winggal, największy drań wampirzej społeczności, do usług – hrabia skłonił szyderczo głowę. – Subaru, przywołaj Kły. Myślę, że strażnicy zostali już dostatecznie ukarani. Dodatkowo, dopilnuj, by nikt nam nie przeszkadzał.

-Tak, panie – zielonooki wampir cicho wstał i skłonił głowę, przykładając dłoń do piersi w służalczym geście. Oczy miał smutne. Odwrócił się i postąpił krok do przodu i Kurogane zdążył mrugnąć, drzwi zamknęły się z drugiej strony.

-Co pan kazał zrobić z tymi ludźmi? – zapytała cicho Sakura, wyraźnie przestraszona jego słowami.

Winggal uśmiechnął się krzywo.

-Nic, co zagroziłoby ich życiu, dziecko – spojrzał w stronę drzwi, a w jego oczach zapłonął złotym ogniem głód. – Ale z pewnością pożałują, że nie wykonali rozkazu.

-To jest… - zaczął Syaoran, poruszony słowami wampira.

-By Lomeer mogło być bezpieczne, potrzebna jest silna ręka – odparł Sanguis. – A najlepiej, by zadawała takie ciosy, po których nie zostają ślady.