Upadł na kamienną posadzkę, wybijając sobie lewy bark, a na ustach pojawiła się pionowa rana, która powstała po spotkaniem ze spadającą deską. Z bólem przewrócił się na plecy, dysząc. Spojrzał w górę, wszędzie gdzie skierował wzrok, pojawiały się czarne konie. Wydawały z siebie straszliwe odgłosy i stukały złowieszczo kopytami, jednak go nie zakatowały, czekały. Wstał, doskonale wiedział o co im chodzi, chcą się nad nim po pastwić, tak jak tam ten nad nim. Pitch ruszył przed siebie, a serce, o którym już dawno zapomniał, biło jak szalone. Błądził przez ciemne, zapomniane korytarze. Co chwile niespodziewanie pojawiały się rumaki, przemieniające się w najgorsze istoty. Z bladego czoła spływały krople potu, a ciało odmawiało posłuszeństwa . Opierając się zdrową ręką o ścianę mężczyzna posunął się dwa kroki i upadł.

-Już koniec.- powiedział i zamknął oczy, gdy konie zebrały się dokoła niego.

Poczuł, że ziemia lekko trzęsie się pod nim, konie jakby spojrzały po sobie ale zanim zdążyły zareagować , podłoga pod Pitch'em zapadła się.

Znów spadał. Przez chwile czuł okropne zimno, które zaskakująco zmieniło się w kojące ciepło, zdawało mu się, iż zwalnia. Rozchylił powieki, przed jego oczyma rozciągało się intensywnie błękitne niebo, którego nie pokrywały żadne chmury. Spojrzał za siebie, leciał na dach zamczyska. Pięknie. Pomyślał i już żegnał się z życiem, gdy okazało się, że przeniknął przez pokrycie i zatrzymał się tuż pod sufitem. Lewitował tak przez chwile, by z impetem runąć na drewnianą podłogę w dziecięcym pokoju. Wydał z siebie jęk bólu. Pokój był pastelowym odcieniu różowego, urządzany prosto elegancko, jednak nie brakowało mu dziecięcej duszy. Było tylko jedno duże okno, przez które można byłby zobaczyć monstrualne góry. Pitch podpierając się o parapet wstał, po czym usiadł na nim. Spojrzał na swój chory bark, szybkim ruchem go nastawił sycząc z cierpienia. Opuszkami palców dotknął rany na ustach, po czym spojrzał na nie. Krew była złota i mieniła się, Boogeyman nienawidził jej, raz z barwą jego oczu przypominały kim był i co zrobił... Z zamyślenia obudził go dziwny dźwięk, wydobywał się z białej kołyski na środku pokoju. Podszedł do niej i pochylił się nad nią. W środku przez sen gaworzyło niemowlę o białych jak śnieg włosach. Pitch uśmiechnął się pod nosem. –Małe, słodkie maleństwo. Pewnie nawet nie wiesz co to strach.- zaśmiał się krótko i płynnym ruchem wyczarował niteczkę czarnego piasku, tego potrzebował, odrobiny dziecinnego strachu. Na myśl o przerażonym dziecku, budziła się w nim siła, jednak za min niteczka doszła do główki dziecka rozpłynęła się w powietrzu.

-Co?- jęknął cicho ze zdziwieniem, a przyrost mocy, który czuł, okazał się iluzją.

Dziecko otworzyło wielkie niebieskie oczy i się zaśmiało. Mężczyzna warknął na nie. –Ciesz się, że mnie nie widzisz, bo byś…- oberwał czymś zimnym w głowę, tak że upadł na tyłek. Śnieg? Wstał. Spojrzał ze zdziwieniem na niemowlę, które znów wyczarowało kulkę śniegu w stronę demona, zrobił unik.

-Ha! Co?... Czekaj, ty mnie widzisz?

Dziecko nie odpowiedziało, a Pitch pouczył czyjąś obecność. Spojrzał w stronę okna, przez które, mino południa, jasno świecił księżyc.

-No kogo tu moje piękne oczy widzą, Księżyc!- Podbiegł do okna stając na parapecie. –Przyszedłeś sobie popatrzeć? Bo jak sądzę to twój pomysł, wysłania mnie tu, i umieszczenie mnie z mniejszą wersją Jack'a Frost. Pewnie też nie mogę wychodzić z tego pokoju? Jesteś przewidywalny… Tylko powiedz mi, po co?- ostatnie zdanie nasycił nienawiści i złością.-Hę?!

Księżyc nie odpowiedział.