Disclaimer: This story is based on characters and situations created and owned by JK Rowling.


Przebudzenie się było powolne. Uwielbiała takie najbardziej: gdy świadomość dociera do niej ciepłymi, niewielkimi falami ale ciało jeszcze nie musi jeszcze się rzucać w wir dnia. Gdyby tylko jeszcze mogła się przeciągnąć; gdyby tylko głowa jej tak nie łupała, byłoby idealnie.

Mruknęła z niezadowoleniem, gdy rozleniwione, zesztywniałe mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa. Zmarszczyła brwi i powoli otworzyła oczy. Powieki ważyły jej z kilogram każda a otwierały się równie uciążliwie i z oporem, jakby były sklejone. Niezrozumiale wyczerpana tym faktem na chwile porzuciła próby ich uchylenia, zamiast tego wsłuchując się w odgłosy poranka.

Pikanie?

Co im niby miałoby pikać w sypialni? Lub gdziekolwiek w domu? Nie mieli prawnie niczego elektrycznego.

Dochodziły do niej też przytłumione głosy z innego pokoju. Nie rozpoznawała ich jednak. To nie żaden z chłopaków. Ani Parker czy Emma. I nikt z Zakonu. Kto to był?

Gdzie James?

Poczuła, jak na sekundę paraliżuje ją strach. W następnej irytujące pikanie przyspieszyło, jej ręka wystrzeliła w bok i zawisła w powietrzu, zamiast trafić na ciało jej męża a oczy z przerażenia same jej się otworzyły z uczuciem, jakby ktoś zdarł jej skórę z powiek.

W pomieszczeniu było ciemno.

Środek nocy?

Mięśnie reszty ciała odmówiły jej posłuszeństwa, za to coś za rękę, którą próbowała wymacać materac obok siebie coś boleśnie ją pociągnęło, jakby próbowało wypruć jej żyły. Ze strachu próbowała się wyszarpnąć, jednak ból się wzmógł z w sekundę później usłyszała, jak coś metalowego upada na podłogę obok jej łóżka.

-James?! – próbowała wykrzyknąć, jednak dźwięk, który wydobył się z jej gardła przypominał świst wiatru polu.

W sekundę później ktoś wparował do pokoju, w którym się znajdowała i oślepił ją światłem, które boleśnie poraziło jej oczy. Próbowała zawołać Jamesa jeszcze raz, jednak tym razem wydobyła z siebie tylko żałosny jęk. Nieznane głosy zaczęły cos krzyczeć nad jej głową, potęgując łomotanie w skroniach, ktoś próbował jej jeszcze raz wyrwać żyły z ręki. Została siłą przytrzymana na materacu, wbito jej coś w ramię i zanim zdążyła się wyrwać straciła przytomność.


Pierwsze, co zarejestrowała, gdy znów wróciła do rzeczywistości to spokojny, kobiecy głos.

-Prosz'ani? – mówił, a Lily miała niejasne przeczucie, że zwraca się właśnie do niej – Łysz'mnie pani? Pora 'awać. Prosz tworzyć oczy.

Przez chwilę walczyła z własnymi powiekami o przejęcie nad nimi kontroli aż w reszcie udało jej się uchylić najpierw jedną, potem drugą. Świat przez dłuższą chwilę wyglądał jak skąpany w pastelowej żółci i bieli. Kobieta szeptała coś z boku uspokajającym, monotonnym głosem podczas gdy widok zaczął nabierać ostrości. Wpatrywała się przez chwilę w miejsce, gdzie ściana łączy się z sufitem zanim zorientowała się, że biała kreska z czarną brązową kropką to stojący w nogach jej łóżka człowiek a żółć w kącie jej oka to gigantyczna burza blond włosów szepczącej kobiety.

-'obry – powiedziała blondynka, uśmiechając się delikatnie.

Lily zamrugała kilka razy powiekami zanim ostrość widzenia całkowicie do niej wróciła. Musiała mieć jednak problemy ze słuchem, bo ledwo rozumiała, co mówi do niej kobieta. Zanim zdołała się nad tym zastanowić nad jej twarzą zmaterializował się jeden z mężczyzn, palcami otworzył jej szerzej jedno oko, niemal wydłubując przy tym gałkę oczną i zaświecił jej w twarz małą latareczką.

-Oczy śledzą – oświadczył niezrozumiale po czym odsunął się i skinął na pielęgniarkę -Proszę jej podać wody – dodał władczym tonem. Był łatwiejszy do zrozumienia, choć wciąż z akcentem.

Lily natychmiast skoncentrowała się na mężczyźnie. Osobą stojącą w nogach jej łóżka był wysoki brunet odziany w bały kitel. Za jego plecami stał niższy mężczyzna, podobnie ubrany a rękach dzierżący notatnik.

Szpital. Święty Mung?

Nie pasowały jej kitle. W świętym Mungu personel nosił jasno-zielone. Ponadto emblemat wyszyty na kieszeniach stojących nad nią mężczyzn nie był jej znany. Rozpoznawała jednak jego elementy. Dwie ryby, drzewo w herbie, nad herbem korona.

Skąd to znam?

Próbowała się zapytać, gdzie jest, jednak pielęgniarka tylko podała jej szklankę wody przykazując pić powoli. Okazało się to jednak niemożliwe. Gdy tylko woda dotknęła jej warg Lily uznała, że jeszcze nigdy w życiu nie była równie spragniona. Duszkiem upiła pół szklanki, zanim blondynka wyrwała jej szklankę z rąk a jeden z mężczyzn natychmiast podał jej miskę. Zanim Lily zdążyła się zorientować, co się dzieje, zwymiotowała wszystko, co wypiła przed sekundą. Spojrzała z przerażeniem po zebranych nad nią osobach, nagle tknięta wspomnieniem z poprzedniej nocy.

Ktoś ją zaatakował. Nie znała głosów ludzi, którzy się na nią rzucili. Kiedy to było? Czy Jamesa też zaatakowali? Gdzie on jest?

-Ja-a-a-me-ssss – wycharczała, skupiając całą swoją uwagę na dokładnym wymówieniu sylab.

Mężczyźni spojrzeli po sobie a kobieta nachyliła się nad nią, zabierając od niej basen i jeszcze raz podając szklankę wody z surowym przykazaniem, by piła bardzo powoli. Nie ufając więcej Lily trzymała jej szklankę przez cały czas, dozując wodę.

-Ja-mes – charczała Lily dalej, z coraz większą paniką w głosie.

-Bardzo proszę się uspokoić. Nic pani nie grozi – odezwał się wysoki brunet, podchodząc o krok bliżej – Znajduje się pani w szpitalu. Jest pani pod opieką specjalistów. Czy pamięta pani swoje nazwisko?

-Potter – sapnęła i upiła kolejny łyk wody – Lily Potter.

Niższy mężczyzna zdawał się notować każde jej słowo.

-Witam, pani Potter. Niestety nie byliśmy w stanie ustalić wcześniej pani tożsamości. Czy to pani panieńskie nazwisko?

Lily pokręciła głową.

-Evans – mruknęła, co szybko zostało zanotowane.

-Czy wie pani, gdzie się pani aktualnie znajduje?

-W szpitalu – warknęła, poirytowana pytaniem, na które mężczyzna sam wcześniej odpowiedział.

-Chodziło mi o miejscowość. Czy wie pani, w jakiem miejscowości się pani znajduje?

Jego akcent był szkocki a pielęgniarka nie tyle mówiła z akcentem co w ogóle po szkocku. Natomiast emblemat na piersi lekarzy powoli zaczynał nabierać sensu, choć nie była w stanie powiedzieć, herbem jakiego miasta był.

-Jestem w Szkocji? – mruknęła.

-W Glasgow – doprecyzował lekarz i zmarszczył brwi na dźwięk wyraźnego zdziwienia w jej głosie – Pochodzi pani stąd?

-Kim pan jest? – zapytała, puszczając jego pytanie mimo uszu.

-Moje nazwisko Nicholas Gillymacwater. Jestem ordynatorem oddziału neurochirurgii w tym szpitalu. To pan Fearghas Kurstling, lekarz neurochirurg. A to pani Gunna O'Clits, pielęgniarka.

-W jakim szpitalu się znajduję? – rzuciła, zanim Gillymacwater zdołał dodać coś jeszcze.

-Znajduje się pani na oddziale neurochirurgii publicznego szpitala Gartnavel w Glasgow.

-Dlaczego tu jestem?

-To, pani Potter, próbujemy właśnie ustalić – odparł ordynator, na co Lily zmarszczyła z niezadowoleniem brwi i próbowała poderwać się z poduszek zanim dotarło do niej, że wszystkie mięśnie wciąż ma ociężałe.

-Jak to – próbujecie ustalić? Mam rozumieć, że nie wiedzie, na co mnie leczycie?

-Spokojnie, prze pani, spokojnie – zamruczała pielęgniarka.

-Gdzie mój mąż? – zignorowała ją Lily czując, jak ogarnia ją panika.

Kurstling notował jak szalony podczas gdy pielęgniarka podstawiała jej pod nos szklankę wody a Gillymacwater próbował przebić się przez rumor.

-Pani Potter! – uniósł wreszcie głos – Bardzo panią proszę. Chcemy pani pomóc ale najpierw musimy ustalić kilka szczegółów.

Lily spojrzała na niego wilkiem i skinęła powoli głową na znak zrozumienia. Szybko jednak dorzuciła trzy grosze, znam lekarz zdążył choćby westchnąć z ulgą.

-Chcę się najpierw widzieć z moim mężem – zażądała głosem nieznoszącym sprzeciwu.

Nie rozumiała, dlaczego go jeszcze nie wprowadzili. Nie powinni tego zrobić od razu? Bez względu na to, czy jest w mugolskim szpitalu czy magicznym czy rodzina nie powinna zostać od razu poinformowana? I dlaczego, na Merlina, w ogóle znajduje się w mugolskim szpitalu?

-Pani Potter. Bardzo proszę się uspokoić. Niestety, zanim się pani wybudziła nie byliśmy w stanie zidentyfikować pani tożsamości. Nie znaleziono przy pani dowodu tożsamości ani innych dokumentów. Zapewniam jednak, że teraz natychmiast powiadomimy pani najbliższych.

Słuchając tej wypowiedzi uderzyły ją dwie myśli: James nie wie, gdzie jestem? Nie było go ze mną, gdy cokolwiek się stało, się stało?

Mogła sobie tylko wyobrażać, w jakim stadium paniki aktualnie się znajdował.

-Tak, bardzo proszę. James Potter, Aberaeron, Wellington Street 14, Ceredigion.

- Ceredigion? – upewnił się milczący dotąd Kurstling. Brwi podjechały mu niemal pod grzywkę za zdziwienia.

-W Walii? – dopytał Gillymacwater z trudem maskując zaskoczenie w swoim głosie.

-Tak – potwierdziła Lily.

-Pamięta może pani numer telefonu?

-Oh, nie mamy telefonu – odparła cicho, po raz pierwszy żałując, że nie zdecydowali się na jego instalację. Szybko jednak przypomniała sobie inny sposób szybkiej komunikacji i podniosła na lekarzy pełna nadziei oczy.

-Czy mogę dostać swoje rzeczy? – poprosiła, na co ordynator natychmiast odesłał pielęgniarkę po ich przyniesienie.

-Pani Potter. To może zabrzmieć trochę dziwnie, jednak potrzebuję, by pani odpowiedziała na moje następne pytania, dobrze? – na jej afirmacyjne skinienie głową westchnął i zapytał: Mieszka pani w Ceredigion, tak?

-Tak.

-Z tego, co może sobie pani przypomnieć, gdzie pani ostatni raz się znajdowała?

Lily milczała przez chwilę, analizując swoje ostatnie dwa dni. W niedzielę James wrócił z misji. W poniedziałek ona miała patrol ale następny dzień mieli mieć wolny. Nie pamiętała, żeby poszli na zaplanowaną kolację a ostatnie pewne wspomnienie miała właśnie w ich mieszkania.

-W Aberaeron – odparła pewnym siebie głosem.

-Dziękuję – odparł uprzejmie ordynator, choć Lily widziała, jak za nim lekarz przewraca kartkę i dalej notuje, z brwiami wciąż ulokowanymi na czubku głowy – Pozwoli teraz pani, że ją zbadam?

Lily posłusznie wykonywała wszystkie polecenia i odpowiadała na pytania dotyczące czucia, mrowienia, szczypania, zimna i ciepła, otwierała usta i nadstawiała ucha do obejrzenia. Jednym okiem nieustannie obserwowała drzwi do swojej Sali w oczekiwaniu na pielęgniarkę.

-Bardzo dobrze. Muszę przyznać, że pani stan jest znakomity – oświadczył na koniec ordynator, ściągając stetoskop i pomagając jej poprawić szpitalną koszulę – Problemy z poruszaniem wynikają z długiego leżenia i z czasem miną. By przyśpieszyć ten proces konieczna będzie rehabilitacja.

-Długiego leżenia? – podchwyciła Lily, marszcząc brwi.

-Momencik. Zaraz wyjaśnię. Proszę tylko odpowiedzieć mi na kilka pytań. Ile jest dwa dodać trzy?

-Pięć – odparła Lily, czując, jak teraz jej brwi podjeżdżają do góry.

-Proszę wymienić pięć zwierząt.

-Kot, pies, jeleń, jastrząb, sarna.

-Teraz powiem pięć przypadkowych wyrazów. Proszę je po mnie powtórzyć: drzwi, krzesło, kołdra, blat, biurko.

-Drzwi, um – biurko? – Lily zmarszczyła brwi, wysilając pamięć, by przypomnieć sobie trzy pozostałe przedmioty.

-Czy może mi pani powiedzieć, jak się nazywam?

-Nicholas Gillymacwater – odparła, wciąż zaaferowana swoją niewiedzą.

-A mój kolega?

-Kurstling.

-Dziękuję.

-Ale nie mogę sobie przypomnieć nazwiska pielęgniarki – przyznała cicho, wbijając wzrok we własne kolana ukryte pod cienkim szpitalnym kocem.

-Proszę się na razie tym nie martwić. Wygląda na to, że ma pani problemu z pamięcią krótkotrwałą. Nie ma jednak powodów do zmartwień, w pani przypadku jest to całkowicie zrozumiałe.

-Moim przypadku? Co to znaczy? Co mi jest? Jak się tu dostałam? – wystartowała ponownie z pytaniami, na co Gillymacwater uniósł lekko dłoń, by ją uciszyć. Usadził się nieco wygodniej na taborecie przy jej łóżku i wyciągnął dłoń, jakby gotował się do jej pacyfikowania.

-Proszę wziąć głęboki wdech – bardzo dobrze – i powoli wypuścić – świetnie. Tylko spokojnie. Obawiam się, że nie mam dla pani zbyt wielu informacji. Trafiła do nas pani z drobnymi obrażeniami głowy i kilkoma siniakami. Przykro mi jednak dodać, że była już pani wówczas w śpiączce. Dziś w nocy wybudziła się pani z niej po raz pierwszy i musze przyznać, że nas wszystkich pani zaskoczyła.

-W śpiączce? – pisnęła Lily, niemal nie rozpoznając swojego głosu – Co to znaczy? Ile tu już leżę.

-Została pani zarejestrowana w szpitalu z dniem 16 kwietnia 1979 roku. Dziś mamy 24 lipca roku. Była pani w śpiączce co najmniej przez ostatnie trzy miesiące i 8 dni.

W uszach jej zaszumiało, oczy zaszły jej mgłą i czarnymi kropkami a szklanka wody, z której powolutku sączyła wymsknęła jej się z dłoni i rozlała na jej kocu.

Gdzie jest James?!


Środki uspokajające, które jej podano otumaniły ją na znaczną część reszty dnia. Myśli miała spowolnione i pomieszane, nie mogła się skupić, choć z tyłu głowy wiedziała, że jest na skraju paniki. Przyjęła jakieś leki, pozwoliła się unieść na poduszkach i kilka godzin spędziła sącząc wodę i próbując złapać końcówki niedokończonych myśli i posklejać je w całość.

Cienie na ścianach jej żółtego, jednoosobowego pokoju szpitalnego wydłużyły się znacznie, zanim pielęgniarka wróciła z niewielką plastikową torbą, którą położyła na komodzie przy drzwiach. Zmierzyła jej puls, sprawdziła odruchy, zadała kilka pytań i wyszła, by godzinę późnej wrócić z ordynatorem i lekarzem.

Do tego czasu myśli Lily zaczęły nabierać sensu, choć wciąż obserwowała je z niejasną obojętnością.

-Jak się pani czuje? – zapytał Gillymacwater, przeglądając jej kartę. Gdy cicho podziękowała i zapytała o jego zdrowie uśmiechnął się i odwiesił kartę na stelażu jej łóżka. Nachylił się nad nią i znowu poświecił mała latarką po oczach – Pamięta pani, jaki mamy dziś dzień?

-24 lipca 1979 roku – mruknęła niechętnie.

-Bardzo dobrze – pochwalił i przysiadł na swoim taborecie – Jak się pani nazywa?

-Lily Potter – odparła a po głowie kołatała jej się uporczywa myśl, że już kilka razy dzisiaj odpowiadała na te same pytania zadawane przez pielęgniarkę.

-Gdzie się pani znajduje?

-Szpital publiczny w Glasgow, Szkocja.

-Czy może mi pani powiedzieć, jak się nazywam?

Zmusiła się do połknięcia zgryźliwej uwagi.

-Gillymacwater. Pan kolega to Kurstling. Pielęgniarka ma na imię Gunna.

Twarz ordynatora rozjaśnił uśmiech.

-Cudownie. A zatem pamięta pani również imię pani Gunny?

-Nie – burknęła nachmurzona Lily – Ale umiem czytać.

Pielęgniarka spojrzała na plakietkę ze swoim nazwiskiem, której przy wcześniejszych odwiedzinach w sali nie miała przypiętej do fartucha. Ordynator wymienił z nią wymowne spojrzenia.

-Naturalnie – odchrząknął i przeniósł wzrok na Lily – Pani Potter, proszę posłuchać…

Lily słuchała.

Z tego, co zrozumiała wynikało, że zgubiła jeden dzień ze swojego życia. Pamiętała niedzielny wieczór z Jamesem po jego powrocie do domu. Pamiętała jego ciepłe dłonie, głośny śmiech, dreszcze, gdy szeptał jej na ucho. Pamiętała, jak zakładał się z nią, czy potrzebuje tylko pięciu minut by ją przekonać do porzucenia kolacji i udania się do sypialni. Pamiętała, jak po cichu myślała, że nie potrzebuje nawet trzech. I to był jej ostatnie wspomnienia z niedzieli 15 kwietnia 1979 roku. Nie pamiętała następnego poranka ani południa.

Wyglądało na to, że 16 kwietnia 1979 roku około godziny drugiej po południu została znaleziona przez rolnika na środku jego pola w pobliżu miejscowości Lochgoyn o której pierwszy raz słyszała. Była nieprzytomna, z niewielkimi obrażeniami i garstką przedmiotów w torebce. Nie miała przy sobie żadnych dokumentów ani notesu z adresami czy numerami telefonów do osób najbliższych. Została natychmiast przeniesiona do szpitala w Glasgow, gdzie została objęta opieką personelu oddziału neurologii ponieważ podejrzewano, że jej śpiączka jest skutkiem urazu mózgu. Wielokrotne badania i tomografie nie wskazywały jednak na jakiekolwiek powikłania a jedynie ukazywały jej mózg w stanie uśpienia.

W międzyczasie dano ogłoszenia najpierw do lokalnej prasy, następnie regionalnej ponieważ - biorąc pod uwagę jej urodę - nikt nie wpadł na pomysł, by mogła pochodzić spoza Szkocji. Zawiadomiono policję wszystkich czterech Królestw, jednak nikt nie zgłaszał zaginięcia.

Tym sposobem od ponad trzech miesięcy wciąż leżała w tym samym łóżku bez jakichkolwiek zmian w stanie zdrowia, aż do zeszłej nocy, gdy całkowicie niespodziewanie się wybudziła.

Podczas, gdy Lily siedziała oniemiała Gillymacwater relacjonował, co się zadziało od dzisiejszego poranka, gdy po raz drugi się wybudziła. Nie odnaleziono jej danych jako Lily Potter, ale odnaleziono w bazie danych Lily Evans. Informacje na jej temat kończyły się jednak na piętnastym roku jej życia, gdy po raz ostatni udała się do lekarza.

-Kontaktowaliśmy się również z centralną telefoniczną, by połączyli nas z pani mężem. Jednak dostaliśmy informację, że od dwóch miesięcy nikt nie mieszka pod tym adresem – dokończył Gillymacwater.

-Ale jak to? – mruknęła Lily, coraz bardziej zdezorientowana i wykończona.

-Badamy tą informację. Skontaktowaliśmy się ponownie z policją, by ustalić, czy nikt nie zgłaszał pani zaginięcia. Prawdopodobnie ktoś od nich przyjdzie jutro, by z panią porozmawiać. Tymczasem proszę się zastanowić, dopóki nie ustalimy, gdzie pani mąż się znajduje, kogo jeszcze możemy poinformować?

Dopóki nie ustalimy, gdzie pani mąż się znajduje było w czołówce wypowiedzi, których Lily nigdy nie chciała usłyszeć. Poczuła, jak jej wnętrzności transmutują w granit i przygniażdżają ją do łóżka. Zaparło jej dech w piersi, ale to nie miało mniejszego znaczenia, bo coś chwyciło ja za gardło i dusiło, dopóki jedyny ruch powietrza przypominał bardziej świst, niż cokolwiek innego.

-Pani Potter? – nachylił się bliżej ordynator – Kogo mamy poinformować?

Gdzie jest James?!

Syriusz wspominał coś o przeprowadzce, miał iść oglądać jakieś mieszkanie. Ale to było ponad trzy miesiące temu! Merlin raczy wiedzieć, gdzie teraz mieszka. Remus notorycznie się przeprowadzał przez swoją linkantropię, z pewnością zmienił już adres. Peter mieszkał w magicznej części Walii ze swoją matką – mugolskie połączenia do niego nie dotrą. Podobnie rzecz się miała z Emmą i połową Zakonu Feniksa, której adresy znała.

-Moja siostra – odparła wreszcie – Petunia Dursley. Mieszka przy Privet Drive 4 w Little Whinging, Surrey. Jej telefon to 01372 24 48.

Została zapewniona, że szpital skontaktuje się z Petunią jeszcze tego samego dnia. Jej tymczasem podano kaszkę na mleku jako obiad i pozostawiono ją sama sobie, by przejrzała zawartość torby dostarczonej przez pielęgniarkę.

Znalazła w niej jeden ze swoich ulubionych krótkich żakietów w tradycyjna, kremowo-czerwoną kratę i ze skórzanymi naszyciami na łokciach, czarne proste spodnie, wygodne botki, okulary przeciwsłoneczne i bieliznę, którą James jej kupił w jej wspomnieniach zaledwie miesiąc wcześniej. Zawartość jej torebki faktycznie była nikła: sakiewka z kilkoma galeonami i knutami oraz ekwiwalent tej kwoty w funtach brytyjskich, bilet autobusowy (Po co?) z dnia 16 kwietnia 1979 roku, długopis i pióro, złożony a kostkę arkusz pergaminu – pusty po rozłożeniu, zapasowe okulary Jamesa i kosmetyczka.

Wyjęła z niej lusterko, otworzyła ja i spojrzała na siebie, szukając jakichkolwiek zmian po trzech miesiącach spędzonych w szpitalu. Zamiast tego zobaczyła tylko przerażenie w swoich oczach.

-Czy to wszystko, co przy mnie znaleziono? – zapytała się Gunny, która kręciła się po sali otwierając okno, poprawiając jej poduszki i zabierając tacę po objedzie.

-Ay. To znaczy na polu znalezion podobnież kawałki szkła, ale po prawdzie to wszystek. To i opaska do włosów.

Lily spojrzała na nią, nie rozumiejąc. Gunna na to podeszła do jej szafki nocnej i podniosła z niej czarną, atłasową opaskę do włosów, którą Lily uwielbiała nosić do swojego żakietu a która pamiętała jeszcze jej szkolne kłótnie z Jamesem.

-Od czasu do czasu, jak żeśmy 'anią czesałyśmy, to ją 'ani wkładałyśmy – wyjaśniła Gunna a na uniesione w zapytaniu brwi pacjentki zaróżowiła się i dodała – Wszystek pielęgniarki się 'anią zajmowały. Opiekowałyśmy się 'anią jak królewną – kobieta zaśmiała się serdecznie – Tako tyż 'anią wołałyśmy, jak nie znaliśmy mienia. Śpiąca Królewna.

Lily próbowała się uśmiechnąć, jednak jedyne o czym była w stanie myśleć to fakt, że wśród jej rzeczy nie było jej różdżki.


Sala, w której się znajdowała była wyjątkowo zadbana. Lily zauważyła do dopiero następnego ranka, gdy przebudziła się po nocy niespokojnego snu. Zwiewne firany falowały na szkockim wiosennym wietrzyku, na stoliku ustawionym w kącie pokoju leżała jakaś książka z zakładką w połowie. Obok stolika stał fotel, przez którego oparcie ktoś przerzucił koc w szkocką kratę. Na jej stoliku nocnym, poza jej opaską do włosów stała kartka z życzeniami od dzieci z jakiejś miejscowej szkoły oraz wazon z kilkoma kwiatami, których nazw Lily nie znała. Na komodzie teraz leżały jej złożone z kostkę ubrania oraz kilka flakoników, których przeznaczenia nie znała.

Lily pokusiła się o podjęcie prób wstania z łózka w celu przejrzenia zawartości szuflad komody –musiała znaleźć swoją różdżkę – jednak siła grawitacji pokonała jej osłabione mięśnie. Została znaleziona kwadrans później przez pielęgniarkę, która niemal upuściła tacę ze śniadaniem na jej widok. Reprymenda, która usłyszała, była godna madame Pomfrey.

-Czy ktoś kontaktował się z moją siostrą? – zapytała nowej pielęgniarki, gdy ta pomagała jej się ułożyć na nowo w łóżku.

-Tak, ordynator z nią wczoraj rozmawiał. Nie wiem jednak, kiedy pani siostra przyjedzie – toż to podróż przez cały kraj! Ordynator na pewno wszystko pani dziś opowie. Wczoraj spała pani, zanim się dodzwonił. No – odparła z zadowoleniem, gdy uznała, ze Lily jest wystarczająco zasupłana w koc i prześcieradło – Proszę, śniadanie. Za pół godziny wrócę i pomogę pani w toalecie, Królewno.

Zanim zdążyła dokończyć śniadanie została wezwana na badanie tomografem i badania sprawnościowe, które wycisnęły z niej siódme poty i w pełni uświadomiły, że bez względu na to, co jej mówią wspomnienia, jej ciało leżało bez ruchu przez trzy miesiące. Zanim wróciła do swojej sali w porze lunchu była wycieńczona mimo tego, że wieziono ją na wózku.

-To całkowicie normalne – zapewniał ją Gillymacwater odhaczając coś na swojej liście. Wcisnął długopis w kieszeń swojego kitla i spojrzał na nią uważnie – Pani mięśnie zwiotczały i osłabły. Dziś po południu chciałbym, żeby pani spotkała się z rehabilitantem. Dobierze on pani najlepsze ćwiczenia, by jak najszybciej wróciła pani do pełnej sprawności. Pozwolę sobie jednak zauważyć, że sam fakt, że pani dzisiaj sama była w stanie wstać z łózka jest bardzo budujący, choć wolałbym, żeby nie powtarzała pani tego, dopóki nie będziemy mieć pewności, że nogi panią utrzymają.

Lily uśmiechnęła się przepraszająco, zmuszając swoje trzęsące się ramiona do podtrzymania ciężaru swojego ciała, by mogła przenieść się z wózka na łóżko. Łokcie się jej załamały i Lily rzuciła żałosny uśmiech w stronę pomagającej jej Abbie.

-Jest już pani w stanie samodzielnie siedzieć – mruknął ordynator i dopisał coś do jej karty – To bardzo dobrze. Muszę przyznać, że szybkość, z jaka odzyskuje pani sprawność jest zdumiewająca. W znanych nam przypadkach wybudzania się ze śpiączki pacjenci często potrzebują tydzień, by odzyskać tę umiejętność. Wszystkie badania również wyglądają bardzo dobrze. Z naszej perspektywy jest pani w pełni zdrowa, choć mocno osłabiona i bez formy. Niemniej martwi mnie to, że nie wiemy, skąd wzięła się śpiączka. Wykluczyliśmy udar mózgu oraz trypanosomatozę afrykańską. Nie ma pani cukrzycy ani nie znaleźliśmy podstaw do podejrzewania zatrucia lekami. Tomografia nie wykazała żadnych zmian w obszarze mózgu. Jeśli mam być szczery, nie wiemy co sprawiło, że przez ostatnie siedem miesięcy była pani nieprzytomna. Cokolwiek to było, nie pozostawiło po sobie jakichkolwiek śladów.

-Czyli jestem zdrowa? – upewniła się Lily.

-Nie ma pani żadnych symptomów chorobowych. Nie możemy jednak uznać, że cokolwiek to było zniknęło – chcemy się dowiedzieć, co spowodowało pani śpiączkę. Z tego też względu, oraz przez wzgląd na pani osłabienie chcemy przez tydzień pozostawić panią na obserwacji.

-Co z moją siostrą? – zapytała natychmiast, gdy temat już został poruszony – Rozmawiał pan z nią, tak?

-Tak – przyznał Gillymacwater – Pani siostra natychmiast zadeklarowała przyjazd. Zapowiedziała, że pojawi się jutro. Niestety połączenia pociągowe nie pozwalają jej na szybszy przyjazd.

Lily poczuła, jak sztywność, z której wcześniej nie zdała sobie sprawy, opuszcza jej stawy. Opadła z westchnieniem na poduszki i uśmiechnęła się do lekarza.

Petunia przyjedzie.

Ta myśl jeszcze kilka dni temu wprowadziłaby ją w spazmy i nerwowe podrygiwania. Teraz jednak, gdy rzeczywistość leżenia całymi miesiącami z dala od rodziny, bez ich świadomości w kwestii miejsca jej pobytu powoli do niej dochodziła nie mogła się doczekać, aż zobaczy kogoś, to jej potwierdzi, co się przez ten czas działo z jej najbliższymi. I mimo, że Petunia nie była najlepszym źródłem informacji jeśli chodzi o jej przyjaciół i męża, była jej siostrą.

-Dziękuję – mruknęła z wdzięcznością – Czy udało się zlokalizować mojego męża? – dopytał natychmiast.

-W tej kwestii współpracujemy z policją. Przy okazji, sierżant O'Brian chciałby z panią porozmawiać. Jak się pani czuje?

Lily machnęła słabo ręką i zapewniła, że można go wpuścić. Sierżant pojawił się w jej pokoju dopiero, gdy Abbie z zadowoleniem zauważyła, że cała kaszka podana Lily na lunch zniknęła.

O'Brian okazał się krępym, starszawym mężczyzną w okularach i brodzie przeplatanej siwizną. Przygładził strączki włosów usiłujące ukryć łysinę na czubku jego głowy, przysiadł na taborecie przy jej łóżku i rozpoczął rozmowę, którą Lily była bardziej skłonna nazwać przesłuchaniem.

Szczegółowo wypytywał o jej ostatnie wspomnienia sprzed szpitala oraz jej domysły w kwestii tego, co mogło się stać dnia, gdy zniknęła. Poprosił o szczegółowy rysopis Jamesa i potwierdzenie ich miejsca zamieszkania. Zapytał, czy zna Teodora Shrim, na co zaprzeczyła. Poprosił o adres jej pracy, na co odparła, że przed 16 kwietnia 1979 roku zajmowała się prowadzeniem domu. Potwierdziła bycie spokrewnioną z Petunią Dursley.

-No tak – mruknął sierżant z ciężkim szkockim akcentem. Zamknął swój notatnik i schował go wraz z miniaturowym ołówkiem do kieszeni swojego munduru – Pani Potter, czy ktoś pani powiedział, jak się pani tu znalazła?

-Tylko, że zostałam znaleziona na środku pola – odparła Lily mając nadzieję, że teraz ona będzie mogła zadać kilka pytań – Czy może mi pan powiedzieć, co się właściwie wydarzyło.

Sierżant podrapał się do swojej łysinie i westchnął, jakby jego rozmowa z nią była karą za niesubordynację.

-Pani sprawa jest od samego początku bardzo tajemnicza, pani Potter. Znalazł panią Theodore Shrim na swoim polu w Lochgoyn. Była pani nieprzytomna, ale poza siniakami wyglądającymi, jakby były spowodowane upadkiem, nic pani nie było. Poza śpiączką, rzecz jasna. Znaleźliśmy przy pani jedynie okulary, torebkę i kawałki porozrzucanego szkła. Próbowaliśmy je złożyć, ale większość z nich do siebie nie pasowała. I to tak naprawdę tyle. Nie miała pani przy sobie żadnych dokumentów. Ogłoszenia w mediach lokalnych nie dały żadnych efektów. Teraz już wiemy dlaczego – transmitowano je jedynie na terenie Szkocji. Nikt nie pomyślał, że może pani pochodzić z Walii! – sierżant ponownie przygładził swoje dziesięć włosków – Teraz oczywiście, znając pani nazwisko, potwierdziliśmy, że jest pani zgłoszona jako osoba zaginiona przez swoją siostrę, Petunię Dursley. Pewnie już pani wie, że się z nią skontaktowano i ma przyjechać jutro. Wiem również, że jako pierwszy kontakt podała pani swojego męża, Jamesa Pottera i w centrali powiedziano szpitalowi, że pod wskazanym adresem nikt nie mieszka. Sprawdziliśmy to. Proszę się nie denerwować, ale zdaje się, że w miesiąc po pani zaginięciu w mieszkaniu miał miejsce wybuch gazu. Nie było rannych, mam informację, że pani mąż przeżył. Nie możemy jednak ustalić, gdzie aktualnie mieszka. Nie zostawił swojego nowego adresu sąsiadom. Próbujemy ustalić jego aktualne miejsce przebywania. Czy ma pani pomysł, gdzie mógł się udać w takiej sytuacji? Proszę pani?

Lily w tym momencie była zdolna jedynie wpatrywać się w swoje owinięte kocem kolana. Wybuch gazu aż za bardzo przypominał wymówki, którymi posługiwało się Ministerstwo Magii by ukryć działalność Śmierciożerców przed mugolami. Czy wobec tego Jamesa zaatakowano? I czy na pewno nic mu się nie stało? Sierżant powiedział, że mają informację, że przeżył, ale czy tej informacji również nie spreparowano?

Poczuła, jak powietrze ze świtem opuszcza jej płuca, przedziera się przez zmartwiałe usta i już do niej nie wraca. Palce jej zesztywniały i zlodowaciały i czuła, jak z twarzy odpływa jej cała krew.

Jeśli to się wydarzyło z ciągu pierwszego miesiąca jej nieobecności, to co się działo z Jamesem przez ostatnie 60 dni? Pracując dla Zakonu znali zagrożenie, wiedzieli, że każdy wyszarpnięty tydzień jest powodem do radości. Jakie więc jest prawdopodobieństwo, że James, jej James, jeszcze żyje?

Gdy powietrze do niej wróciło to ze zdwojoną siłą. Zesztywniałe płuca sobie z nim nie poradziły i zanim sierżant zdążył zareagować a Lily zorientować, co się dzieje, zemdlała z hiperwentylacji.


Później była zaskoczona swoją przesadzona reakcją. Zwaliła ją jednak na karb wycieńczenia organizmu, co zostało potwierdzone przez Gillymacwatera, który zapowiedział, że odtąd będzie towarzyszył przy jakichkolwiek jej rozmowach z policją.

Chciała mu być wdzięczna, jednak całe jej myśli zajmował James i myśl, że może już go nie zobaczyć. Wiedziała, że podobne wnioski są daleko idące i niepotrzebnie obciążają jej organizm, jednak od momentu rozmowy z sierżantem funkcjonowała na skraju bulgoczącej od jej skórą paniki. Była tak nawykła do ciągłej obecności Jamesa w swoim życiu odkąd tylko skończyła 11 lat, że teraz myśl, że nie widziała go od ponad pół roku i nie wie, czy jeszcze go zobaczy paraliżowała ją całą. Nie była pewna, jak funkcjonować.

Poddawała się więc całkowicie poleceniom lekarzy i pielęgniarek, którzy rutynowo zadawali jej pytania, badali reakcje, podawali leki i – ku jej niemrawemu zachwytowi – odpinali ją od kroplówek.

-Strasznie sobie poharatałaś rękę tej pierwszej nocy, Królewno. Próbowałaś sama sobie wyrwać kroplówkę – mamrotała przy tym Abbie – No proszę. I po krzyku.

Jej lewe ramie było cale podrapane a w pobliżu łokcia miała bandaż, który ukrywał dziurę po tym, jak w ataku paniki próbowała się wyswobodzić z rąk czegoś, co uznała za napastnika.


Author's note: This chapter was edited.